poniedziałek, 4 listopada 2019

Od Kai'ego "Turyści z mapą w kamieniu" cz. 2 (cd. Lind/Torance)


Początek stycznia 2025 r.
– Ja mogę iść! Jestem już tak stary, że nikomu nie będzie mnie szkoda.
Lind i Torance obróciły się w kierunku Kai'ego, lecz nim odpowiedziały, on się już przepchnął między nimi.
– Panie wybaczą, ale wyjątkowo nie pójdziecie przodem. Trzymajcie się co najmniej dwadzieścia metrów za mną.
– Ile to dwadzieścia...? – powtórzyła cicho Grivina.
– Ja ci powiem – odszepnęła Lind.
Kai wskoczył na pierwszy wystający kamień, a później wdrapał się na kolejny i kolejny. Robił to sprawnie, lecz z gracją daleką kozicom górskim.
– Pomóc? – zapytał Clayton.
– Nie, dam radę – odpowiedział basior, wykonując kolejny sus ku górze. Niemal ześlizgnął się ze skały, ale niedługo potem odzyskał równowagę.
Niestety łapa mu się osunęła i znowu zwisał, zaczepiony jedynie łapami. W przeciwieństwie do obserwatorów w dole, wyglądał na niezwykle opanowanego. Rozejrzał się.
– Powiem wam, że tam kawałek dalej jest znacznie lepsze i bezpieczniejsze wejście – oznajmił, wskazując kierunek ogonem. Lind wydała z siebie cichy okrzyk zaskoczenia i poszybowała w powietrze.
Kai z cichym stęknięciem podciągnął się na kamieniu. Wrócił do wspinaczki.

– Wiesz, jak chcesz to możemy ci pomóc – skomentowała Lind, która już zawróciła, by zdać raport z sytuacji z góry. Teraz lewitowała nieopodal Kai'ego, który akurat oceniał odległość na skałach na ostatnich kilku pionowych metrach. W tym czasie w dole reszta grupy ruszyła wedle wskazanego przez Lind kierunku.
– Dam sobie radę. Jedna z moich niewielu szans na gimnastykę.
– Gimnastykę? – powtórzyła zdumiona.
– No dobra. Siłownię. Albo wspinaczkę. Ludzie podobno czasem mają podobne skały wspinaczkowe na siłowniach.
Wykonał kolejny skok.
– Dość niebezpieczna ta siłownia, nie uważasz?
– Nie.
– Zawsze byłeś taki uparty?
Kiedy ich pyski znowu się zrównały, Kai rzucił jej szelmowski uśmiech.
– Po prostu lubię wyzwania.
– Wyzwaniem będzie wyciągnięcie twoich zwłok spomiędzy kamieni – prychnęła.
– A ty zawsze jesteś taka wredna?
– Jeśli ktoś mnie zmusi...
– Sama zaczęłaś. Nie wierzysz we mnie.
Westchnęła teatralnie, po czym zawróciła. Niedługo potem całkiem zniknęła mu z oczu. Zacmokał z dezaprobatą i wrócił do mozolnego wdrapywania się na górę.
Nie wątpił, że będzie tam pierwszy. Bezpieczniejsza droga, choć faktycznie w ogólnym rozrachunku lepsza, to – z tego, co już zdołał zaobserwować – była znacznie dłuższa. Prowadziła naokoło, a żeby trafić na ów najniżej położony punkt, należało wejść głębiej w dżunglę.
Obejrzał się przez ramię. Od ziemi dzieliło go już dobre kilkadziesiąt metrów, jak nie więcej. Przeszły go dreszcze podniecenia. Niemal zapomniał, jak to jest samotnie przebywać na tak dużych wysokościach. Zaczął żałować, że przez te wszystkie lata zbyt bał się, by do tego wrócić. Teraz okoliczności były zupełnie inne, i wcale nie przypominały mu aż tak bardzo przeszłości. Mógł swobodnie odetchnąć tutejszym powietrzem, kosztując chwili. Mógł oglądać z góry korony tropikalnych drzew, tlący się z wulkanu dym oraz latające tu i ówdzie kolorowe ptaki. Przeszło mu przez myśl, że na samej górze muszą być jeszcze piękniejsze widoki.
Patrzył na ten piękny obrazek jeszcze przez moment, po czym zachęcony wskoczył na kolejny wystający kamień.

<Lind? Torance?>


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz