niedziela, 13 października 2019

Od Sileenthar "Nie odchodź" cz. 1

Prawdopodobnie listopad grudzień 2024 r.
Przez długi czas nie działo się nic. Trwałam w zupełnej ciszy i zaufaniu jedynym łącznikom ze wszystkim, co było na zewnątrz – swoim potrzebom. To bardzo dziwne uczucia. Jedno objawiało się dygotaniem, drugie skręcaniem gdzieś w dole i jedyne co mogłam o nich myśleć to, że są nieprzyjemne. Radziła im tylko jedna rzecz – Wielkie Ciepło. To było bardzo proste, mogłoby się wręcz wydawać, że nie istniało nic więcej. Tylko Wielkie Ciepło i to, co ofiarowało.
Aż pewnego dnia znikło, zastąpione kłębem czegoś, co przypominało je trochę w dotyku. Nie uciszało skręcania, a dygotanie tylko na kilka chwil. Wtedy po raz pierwszy poczułam smutek.
Smutek to drżenie w górze i chłód, pomalutku spływający ku dołowi. Mimo że znienawidziłam go od razu, miałam wrażenie, że po prostu musi być. Nie oznaczał kolejnej potrzeby, ale pomagał oznajmić pozostałe. Ważne, że podziałał – wkrótce pojawiło się nowe Ciepło, obce, ale bardzo podobne do pierwszego. Wystarczyło na tyle, bym mogła zaprzątnąć się czymś innym.
Czym jest góra i dół? Dlaczego musiałam znosić ich wredne zachcianki? Znowu poczułam smutek i gorzko uświadomiłam sobie, że on przynajmniej mi pomaga. Nie to, co te niepotrzebne… Potrzeby?
Ciepło wróciło i odgoniło przygnębienie. Dobrze, że je miałam. Jeszcze pamiętałam pierwsze, ale zaczęło już powoli znikać. Nie ma po co pamiętać czegoś, co nie jest już potrzebne.
Szmery. Szuranie i mrowienie w górze, w miejscu, na które jak dotąd jeszcze nie zwróciłam uwagi. Pojawiły się w pewnym odcinku trwania, nawet nie wiedziałam, czy przed, czy po Cieple. Zwróciłam na nie uwagę dopiero, gdy się nasiliły i stały drażniące. Potem zaczęły mnie nużyć. Uznałam, że pewnie już tak zostanie i pogodziłam się z tym. Nawet nie przypuszczałam co to wszystko może zwiastować.
Szum. Dziwaczne drgnięcie. Cisza. Znowu drgnięcie, tym razem bardziej przeciągłe i znowu nic. Zamrowiło tak nieprzyjemnie, że zaniepokojona w pełni się rozbudziłam. Szurało jeszcze przez chwilę, aż nagle pojawiło się coś nowego:
- …to. – buchnęło, aż się wystraszyłam.
- Dziwne, prawda? Nie wygląda na zabiedzoną.
Zamarłam w bezruchu, przerażona i oszołomiona. Zupełnie nowe i bardzo dziwne wrażenie, jednocześnie wyraźnie skończone, jakby odcięte stanowczą granicą. Jeszcze nie wiedziałam co o tym myśleć i z pewnością bym tego tak nie opisała, ale DŹWIĘK natychmiast nadał mi ostre wrażenie upływu czasu. Niby wiedziałam, że był jego odcinek, w którym Ciepło nie istniało, zdawałam też sobie sprawę, że dygoczę w tym, a nie innym momencie, ale to były bardzo złudne uczucia, rozciągliwe i nietrwałe. Za to te kilka krótkich fraz zwaliło się na mnie, z całą brutalnością i jaskrawością kończąc etap w moim życiu, którego nie zapamiętam, ten, w którym czas nie istniał.
Dźwięki się powtarzały, tylko zmieniane i to wydłużane, to skracane w niepojęty dla mnie sposób. Pierwszy głos był obcy i straszny, w dodatku jego właściciel pachniał tak nieładnie, że poczułam jak chłód zaczyna zbierać mi się w górze. Za każdym razem jak rozbrzmiewał w ten swój warkliwy sposób, kuliłam się przy Cieple. Ten, który rozbrzmiewał z nim na przemian, nie dawał mi spokoju. Zupełnie inny, taki bezpieczny, głęboki, i spokojny, ale lepiej niż pierwszy. Swojski, cichy i miękki, jak…
Jak Ciepło!
Poczułam tak niesamowitą radość, że aż mnie zmroziło, gdy odezwał się trzeci głosik. Prosty i kłujący… To byłam ja?
Ja też miałam głos?

<C.D.N.>

Uwagi: brak.