czwartek, 11 lipca 2019

Od Edel "Czuję tylko zagubienie" cz. 5 (cd. Crane)

Styczeń 2024
Crane usiadł, owijając ogon wokół łap.
- Co dzisiaj porabiałaś? - spytał.
Wzruszyłam ramionami, nadal się uśmiechając. Ten samiec działał na mnie tak, że po prostu nie umiałam się nie szczerzyć w jego obecności.
- W sumie nic interesującego. Co prawda byłam na mieście z Redianem, ale szybko się ode mnie odłączył. Nadal nie wrócił - westchnęłam, zerkając na zamknięte drzwi. Nie lubiłam, kiedy ten szwendał się po Białym Mieście. To miejsce nie należało do najprzyjemniejszych, a on nadal był kociakiem...
- Podobno wszystkie koty zachowują się w podobny sposób...
Mimowolnie parsknęłam śmiechem.
- Widziałeś kiedyś Elenę? - spytałam, przypominając sobie drobną towarzyszkę moich przyjaciół - No wiesz, kotkę Asa i Tori. Całe dnie podąża za nimi lub siedzi w ich pokoju. - dodałam, kiedy zdałam sobie sprawę, że Crane może nie znać jej z imienia.
- No... nie. Ta parka nie zaprasza mnie do siebie - odparł.
Mój uśmiech zamarł. W głowie stanęły mi wszystkie drobne spory, które przeprowadziłam z Asgrimem i Torance o Crane'a. Zwłaszcza ta druga miała problem z zaakceptowaniem tego, że się z nim zadawałam. A kiedy wyczuła moje uczucia względem niego (czasem nienawidziłam jej żywiołu), wszystko dodatkowo się skomplikowało. Uważała, że basior nie był dla mnie odpowiedni i widocznie nic nie miało zmienić jej zdania. As oczywiście jej ufał, jakżeby inaczej. Jednak w przeciwieństwie do niej, nie przekładał swoich poglądów nad przyjaźń...
- Ach, no tak... Nadal nie rozumiem, czemu tak bardzo cię nie lubią - powiedziałam zgodnie z prawdą.
Uszy basiora jeszcze bardziej odchyliły się do tyłu.
- Ja też nie. Chyba są w jakiś sposób uprzedzeni do wszystkich wilków z mojej watahy.
- To głupie - stwierdziłam głośno.
- Ta... - opuścił brwi. - Spójrzmy prawdzie w oczy; wilki z Watahy Czarnego Kruka nigdy nie były traktowane wewnątrz watahy tak samo, jak wy.
Westchnęłam. W głowie stanęły mi wszystkie szczeniaki, które zostały zabite lub porzucone jedynie ze względu na to, że urodziły się z nieodpowiednim żywiołem. Widziałam pyski kapłanów, których magia działała w wąskim zakresie, a w uszach szumiały mi wszystkie wyzwiska kierowane pod ich adresem.
- Nie ma jak to segregacja poprzez rzeczy, na które nie mamy wpływu.
Crane mruknął coś na potwierdzenie moich słów. Dopiero po chwili kontynuował wątek.
- Co prawda w waszym stadzie już niewielu zostało, którzy pamiętają te rzeczy, o których opowiadał mi ojciec... - tu urwał.
Przeniosłam się do pozycji leżącej w taki sposób, że pysk złożyłam na przednich łapach. Wlepiłam wyczekujące spojrzenie w basiora, jednak ten milczał.
- Wiesz, że nigdy nie słyszałam tej historii? - spytałam cicho - Dorosłych wilków nie uczą już takich rzeczy...
Spojrzał na mnie z lekkim zaskoczeniem.
- Naprawdę? - spytał, szybko odwracając wzrok. - Może to i lepiej...
Uniosłam delikatnie łeb, mrużąc oczy.
- Dlaczego?
- Może faktycznie kiedyś to zaprowadzi do integracji w tym "Stadzie Magicznego Kruka"... - odparł z lekkim zamyśleniem.
- Masz na myśli zapomnienie o całej sprawie?
Wilk skinął łbem.
Zmarszczyłam brwi. Co takiego musiało się wydarzyć, że pomimo upływających lat, niektórzy nadal trzymali się nawzajem na dystans? Musiała minąć chwila, zanim w mojej głowie zrodziła się przerażająca myśl. Oczami wyobraźni widziałam dziesiątki poległych ciał na dawnych terenach watahy.
- Prowadziliście wojnę? - spytałam. Mój głos dość mocno zahaczał o szept. Miałam wrażenie, że o takich rzeczach nie powinno się mówić głośno.
Na pysk Crane'a wkroczył grymas, który chyba w teorii miał przypominać uśmiech.
- Wojna to mało powiedziane.
Po tych słowach pokój zamarł w ciszy. I tym razem była to jej ciężka odmiana. Nie znałam tej historii, nie wiedziałam, co dotknęło przodków między innymi Crane'a, a może i jego samego. Każde możliwe do wypowiedzenia słowo wydawało się być nie na miejscu, więc milczałam. Dopiero sam basior odezwał się jako pierwszy.
- Jeśli jesteś bardzo ciekawa, mogę ci opowiedzieć... Tylko nie chciałbym, żebyś zaczęła przez ten pryzmat inaczej postrzegać moje stado. Ani tym bardziej mnie.
- Większość z was była wówczas szczeniakami, jeśli w ogóle byliście na tym świecie. Nie mieliście na nic wpływu, a błędy przodków są ich błędami - Uśmiechnęłam się niepewnie. - Innymi słowy, ta historia nic nie zmieni w naszych relacjach, nie martw się o to.
Poczułam na sobie jego zmartwione spojrzenie. Nie wierzył mi, a przynajmniej nie w pełni. Westchnęłam i wstałam. Zanim basior zdążyłby się odsunąć, położyłam przednie łapy na jego barkach. Nachyliłam się w ten sposób, że nasze pyski dzieliła odległość myszy. Wpatrywałam się w jego niezwykłe oczy błagalnym wzrokiem. Crane drgnął, jakby miał zamiar się wycofać, jednak koniec końców nie zrobił nic. Patrzył.
- Zaufaj mi, dobrze? - poprosiłam cicho.
- Dobrze - odparł bez wyrazu.
Zabrałam łapy i usiadłam obok na tyle blisko, że z łatwością wyczuwałam ciepło jego ciała. A może po prostu to mi było tak gorąco ze względu na tą bliskość...?
Crane zaczął cicho opowiadać. Mówił o Asai, złej do szpiku kości wilczycy, która przez wiele lat była Alfą Watahy Czarnego Kruka. Okrutna wilczyca ciągle spierała się o znacznie bardziej urodziwe tereny, które należały do Watahy Magicznych Wilków, jednocześnie sprowadzając klątwę na swoich poddanych. Opowiadał o wojnach, które najbardziej zapisały się w historii naszych watah. O tym z czym wiązało się życie w tamtych czasach.
Co jakiś czas zadawałam nieśmiało pytania, by dowiedzieć się więcej. Historia była skomplikowana, długa i wstrząsająca. Nie mogłam uwierzyć, że niektóre znane mi wilki przeżyły to wszystko na własnej skórze. To wydawało się zbyt odległe, niemal nierealne. W jednej chwili przestałam się dziwić wycofaniu, które było nieodłączną częścią wilków z dawnej Watahy Czarnego Kruka.
Widziałam też, że Crane nadal nie był przekonany odnośnie tego, że ta opowieść nic nie zmieniła między nami. Wobec tego, w którymś momencie zmniejszyłam dzielący nas dystans i wtuliłam w jego sierść. Słyszałam głośne bicie serca i próbowałam się na nim nie skupiać. Chociaż z tyłu głowy nadal o tym myślałam, a i skręcony ze stresu żołądek nie pozwalał mi całkiem zapomnieć. 

<Crane?>

Od Edel "Czuję tylko zagubienie" cz. 4

Listopad 2023
Tamtego dnia wybiegłam z pokoju Crane'a jak największa idiotka. Z perspektywy czasu moje zachowanie wydaje mi się nieco irracjonalne, jednak wtedy nie widziałam innego wyjścia. Myśli kotłowały się w mojej głowie, a wahania nastroju zostały wzmocnione przez trwającą cieczkę. Może to nie było idealne wytłumaczenie, ale wówczas nie miałam lepszego.
Dopiero później, po kilku dniach zdałam sobie sprawę z tego, że byłam na wykończeniu. Nie podobały mi się zabawy w podchody, ciągłe zgadywanie oraz brak jakiejkolwiek pewności. Chciałam w i e d z i e ć, nawet jeśli nie zdawałam sobie z tego w pełni sprawy.
Czemu mu tego nie powiedziałam? Nie byłam przecież specjalnie dyskretna. Musiał się domyślać, jednak coś powstrzymywało go od działania. Jakiegokolwiek. Gdybym tylko się odezwała, mogłabym zakończyć ten stan pomiędzy - myślałam niemal każdego dnia.
Jednak, kiedy tylko go spotykałam, język stawał mi kołkiem, a ja popełniałam kolejne błędy. Basior zdawał mi się je wybaczać, ale... To musiało się skończyć. Tylko najpierw musiałam zebrać całą moją odwagę, której nigdy nie było zbyt wiele. Przynajmniej, kiedy chodziło o uczucia.

Styczeń 2024
Z czasem nad Białym Miastem pojawiły się chmury, z których spadał śnieżny puch. Na szybie (dziwaczny wynalazek zapewne zapożyczony od ludzi, który pozwalał na patrzenie na świat, nie wpuszczając jednocześnie zimna) powstawały mroźne wzory, każdego dnia inne, lecz niezmiennie piękne. W skrócie: nadeszła zima.
Przez ostatnie miesiące wiele razy rozmawiałam z Cranem. Sąsiedztwo basiora sprzyjało rozwojowi naszej relacji. Spotykaliśmy się już nie tylko na korytarzach, ale również na ulicach Białego Miasta. I nie były to przypadki, a zaplanowane wyjścia. Każde z nich rozpalały we mnie iskry nadziei, jednak nigdy nie zdecydowałam się powiedzieć mu tego wprost. Bałam się.
Któregoś dnia usłyszałam cichy stukot do moich drzwi. Kilka uderzeń w równych odstępach czasu. Nie musiałam otwierać, by wiedzieć kto to był. Crane zawsze pukał w idealnie ten sam sposób.
Na mój pysk automatycznie wstąpił uśmiech, kiedy ruszyłam szybkim krokiem w ich stronę. Żołądek - jak zwykle przed spotkaniem z nim - zacisnął się w miły sposób.
- Hej - powiedziałam, od razu odsuwając się, by wpuścić go do środka.
Na pysk samca również wkroczył szczery uśmiech.
- Cześć, E - przywitał się, wchodząc do pomieszczenia.
Zamknęłam za nim drzwi i gestem łapy wskazałam, żeby się rozgościł.
- Jak tam? - spytałam, siadając naprzeciwko niego.
- Po staremu w sumie - Samiec nieznacznie odwrócił wzrok, kiedy mówił. Zresztą już sam jego głos nie brzmiał szczególnie pewnie - Chciałem z tobą o czymś porozmawiać...
W pierwszej chwili jego słowa całkiem mnie zmroziły. Czyżby to właśnie miało być dzisiaj? Czy dzisiaj wyjaśnimy sobie wszystko, nie zważając na skutki, które może to ze sobą nieć? - myślałam gorączkowo. Minęło kilka długich chwil, zanim zdołałam się ogarnąć na tyle, by jakkolwiek odpowiedzieć. A i wówczas mój głos zdradzał dręczący mnie niepokój.
- Coś nie tak?
- Nie. Tylko... Mam dwie wejściówki na jeden koncert. I chciałem wiedzieć, czy masz czas dziś wieczorem. Wiesz, żeby ze mną tam pójść.
Westchnęłam w duchu, słysząc jego słowa. To to tylko koncert. Zwyczajne, przyjacielskie wyjście. Nic nadzwyczajnego. Mimo wszystko nie mogłam powstrzymać promiennego uśmiechu. Cieszyłam się z każdej chwili, którą mogliśmy spędzić razem.
- Bardzo chętnie z tobą pójdę.
Basior westchnął jakby... z ulgą? Zastrzygłam uszami, by upewnić się, że dobrze usłyszałam. Jednak gdy ten się odezwał, jego głos brzmiał zwyczajnie.
- Świetnie.
- Skąd właściwie je masz? - spytałam nagle zdając sobie sprawę, że pewnie musiał je kupić. Już dawno przyznałam mu się do mojej sytuacji finansowej, ale nadal nie chciałam, by wydawał na mnie zbyt wiele.
- Długa historia - odpowiedział, odchylając delikatnie uszu do tyłu.
Zerknęłam w stronę szafki, w której trzymałam drobną sakiewkę, gdzie były Bellos, które dostałam za pomoc w odnalezieniu Puszka.
- Jeśli chcesz, mogę ci za nie oddać. Wyjątkowo mam pieniądze.
- Nie, nie ma takiej potrzeby - odparł szybko.
Nie byłam specjalnie przekonana. Chciałam móc mu się jakoś odwdzięczyć za to wszystko, co dla mnie robił. A skoro już miałam te kilka Bellos... Drgnęłam w chwili, gdy do mojej głowy wpadł genialny pomysł.
- Już wiem! Co powiesz na to, że postawię ci kolację?
Crane uśmiechnął się.
- No... Dobra. Będziemy kwita.
To było oczywiste kłamstwo. Byłam mu winna o wiele więcej... Pomimo tego uśmiechnęłam się. Cieszyłam się z tego, że będę mu mogła jakoś zwrócić chociaż część tego, co on wydał na mnie.

<c.d.n.>

Od Exana "Wieczór poszukiwań" cz. 3 (cd. Cess/Joel)

Październik 2023
Może i wysoka wadera miała rację, ale też nie wiedziała, że potrafiłem być niezłym obserwatorem. Wadera nie jest żadną obcą osobą... 
- Pani nie jest obcą osobą, a poza tym pani wyznała mi swoje imię, czyli mi też nic nie grozi, jeśli powiem swoje.
Wadera uniosła wysoko brwi, zaśmiała się cicho, aby nie obudzić mego rodzeństwa. 
- No dobrze.
- Jestem Exan.
- Miło mi cię poznać, Exan.
Gdy dotarliśmy na miejsce, moja dorosła towarzyszka postawiła śpiących braci na ziemię, po czym pomagała mi wychwycić wzrokiem mojego tatę.
Znaleźliśmy go po półgodzinach. Do tego czasu rozmawialiśmy na różne tematy. Jednak, będąc w młodym wieku, zazwyczaj nie miałem pojęcia jak odpowiedzieć mojej rozmówczyni.
- Exan, tu jesteś, myślałem, że i ty się zgubiłeś - powiedział ojciec, po czym spojrzał na moje śpiące rodzeństwo i na Cess.
- Dziękuję za pomoc - podziękował ojciec waderze, a ta tylko kiwnęła głową, po czym uznała, że nie ma już czego szukać, więc odeszła, później znikając w mroku. Ja i mój tata z moim rodzeństwem, śpiącym na jego grzbiecie, poszliśmy do wyszukanego wcześniej przez niego bezpiecznego miejsca na nocleg. 
- Exan, nie jesteś śpiący? - zapytał tata, widząc, że w przeciwieństwie do braci, siedzę obok nich w miejscu pochłoniętym mrokiem. 
- Nie... czemu pytasz tato? - popatrzyłem na niego.
Joel pokiwał tylko głową z lekkim uśmiechem. 
- Idź spać, jutro wcześniej wstajemy, aby wyruszyć w dalszą podróż.
Tato podszedł do mnie i moich braci, po czym przytulił nas wszystkich na dobranoc. Położył się obok nas i zachęcał mnie ciągle, abym i ja zanurzył się w odmęty snu.

<Cess, Joel, ktoś z was chciałby dokończyć?>

Uwagi: brak daty! Niepoprawny tytuł. Spację dajemy również przed myślnikiem z wtrąceniem (np. "- Exan, nie jesteś śpiący? - zapytał tata.". Urwane zdanie.

Od Navri "Dziura w pamięci" cz. 2

Kwiecień 2024
W końcu nadszedł ten przeklęty dzień, w którym dane mi było poznać zawartość mojego brzucha, która rosła tam przez ostatnie kilka miesięcy. Na samą myśl czułam niesmak, ale kiedy przyszło co do czego, czułam się jeszcze bardziej obrzydliwa, niż gdy się nad tym zastanawiałam. Byłam wtedy sama w swoim pokoju, nie miałam zamiaru iść po żadnego doktora. Jak szczeniak zdechnie, to zdechnie. Powiem, że nie miałam siły wstać i po kogoś iść, choć było to nieprawdą.
Żałośnie leżałam na podłodze, drapiąc o dywan pazurami. Czułam jak mnie rozrywa u dołu. Miałam ochotę wrzeszczeć, ale zamiast tego zaciskałam mocno szczęki. Ktoś by jeszcze usłyszał i wezwał pomoc. Nie chciałam, aby ktokolwiek widział mnie w takim stanie. Chciałam, żeby to paskudztwo zdechło jak najprędzej. Chciałam zmniejszyć szanse przeżycia do zera. Chciałam się go pozbyć, jednak zabójstwo mi się nie uśmiechało. Nie chciałam go zagryzać, chciałam pozwolić mu paść z wyczerpania.
Przeturlałam się na brzuch, ale poczułam wtedy jeszcze silniejsze fale bólu. Syknęłam.
– Wyłaź… – wyszeptałam, starając się poruszyć tak, aby przyspieszyć poród lub pozgniatać szczeniaka w środku.
Kolejne fale bólu i następne. Podrapałam znowu dywan. Pewnie będzie do wymiany, ale co z tego? Ten karczmarz był zbyt miły, aby coś mi zrobić.
Czułam zimno i gorąco na przemian. To nie było przyjemne. W pewnym momencie zaczynałam trochę tracić kontakt, ale wiedziałam, że ten bachor jeszcze nie wylazł. Nie chciałam zasłabnąć, mając go nadal w środku. Szczególnie martwego. To dopiero byłoby upokarzające.
Szarpnęłam się po raz kolejny, orząc pazurami zniszczony dywanik.
Dopiero po jakimś czasie pomiędzy moimi ciężkimi oddechami usłyszałam… coś. Starałam się uspokoić, aby nasłuchiwać. Dźwięk się powtórzył. Piski? Cichutkie piski?
Zziajana obróciłam głowę za siebie. Niewiele widziałam. Nie miałam założonych okularów. Coś się tam wiło i poruszało bez ładu kończynami.
Wtedy zemdlałam z wyczerpania.
***
Nie wiem po jakim czasie odzyskałam świadomość. W momencie porodu miałam zamknięte okiennice, teraz również. Nie widziałam upływu czasu. Czułam się, jakby minęło tylko kilka minut, jednocześnie mając wrażenie, że było to kilka godzin.
Stęknęłam cicho, po czym podniosłam głowę. Wtedy poczułam jakiś ruch przy moim brzuchu. Nie w, a obok. Spojrzałam w tamtym kierunku i… ujrzałam jakiś zarys postaci. Przeklinałam w myślach brak okularów, lecz domyślałam się, że to szczeniak, który mimo moim usilnym błaganiom i największym chęciom przeżył, a teraz prawdopodobnie spokojnie spał lub czuwał. Czułam się, jakby mój świat się w tamtym momencie zawalił. Nigdy nie chciałam zostać matką. Nigdy. Nie chciałam mieć własnych szczeniąt, poświęcać im czasu, zabawiać i uczyć. Nie miałam zamiaru tego robić. Nie marzyłam o tym, jak większość wader. Szczeniaki nie sprawiały nigdy, że czułam się poruszona, nie wprawiały mnie w zachwyt, nie wzbudzały tęsknoty. Zdawały mi się od zawsze zbędnym bagażem, niepotrzebnym dodatkowym ciężarem w już i tak trudnym dorosłym życiu.
Nie umiałam się nawet wypowiedzieć, jak bardzo znienawidziłam tę kulki sierści jeszcze nim przyszła na świat.

Uwagi: brak.

Od Lind "Trzecia albo piąta doba" cz. 1

Styczeń 2024
Nadal tu jestem. Nadal w tej samej, niewygodnej celi. Dziś mija już... trzecia albo piąta doba, odkąd mnie tu zawlekli. Chociaż... sama już nie wiem. Każda minuta spędzona w celi zdawała się być godziną, a sekunda minutą. Między wschodem a zachodem słońca mija dosłownie wieczność! Ta sama, jednostajna wieczność! Ewentualnie raz po raz przerywana głosem strażnika każącego podsunąć mu miski na jedzenie. Co ile czasu on tutaj się zjawia? Raz dziennie? A może raz na kilka dni?
Nie znałam konkretnej odpowiedzi. Czułam się, jakbym trafiła do innej rzeczywistości, gdzie czas, jaki znam, nie miał prawa bytu. Nie istniał. Pora była zawsze ta sama i chwila obecna mogła trwać w nieskończoność. Kiedy tak o tym myślałam, w mojej głowie wybrzmiała sentencja, powtarzana przez głównego bohatera "Zimy Tysiąclecia":
- "Teraz jest zawsze, wieczność się kończy" - powtórzyłam ją cicho sama do siebie. 
Od czasu zawalonego tunelu, który rozdzielił mnie z Tingiem w górach, już zawsze będę pamiętać ów cytat. Ten jeden błąd z przeszłości wbił mi wspomnianą sentencję do głowy po koniec moich dni. 
Wtedy przypomniałam sobie o moim Medalionie Nieśmiertelności. Nie pozwolili mi go mieć przy sobie, kiedy będę odbywać karę. Ciekawe dlaczego. Przecież nie dałabym rady wykuć nim dziury w ścianie, żeby uciec. 
Chyba, że taka nadmierna ostrożność ma jakieś podłoże. Być może strażnicy są przewrażliwieni, odkąd faktycznie pozwolili komuś zachować coś, czego nie powinien mieć więzień. Skazany uciekł, pewnie przy okazji zniszczył budynek, zabił kilka uzbrojonych wilków... Albo po prostu się teleportował w jakieś odległe miejsce i słuch po nim zaginął. A potem straszliwy władca Glory kazał ukarać swoich poddanych, którzy popełnili taki błąd... Ciekawe, czy któryś z nich jeszcze żyje. 
***
- Lind? Śpisz?
Otworzyłam oczy, słysząc swoje imię. Głos wypowiadającego nie pozostawiał wątpliwości co do tożsamości wilka. Nie spojrzałam nawet na niego. Absolutnie nie miałam ochoty na rozmowę, a na pewno nie z nim. Marzyłam teraz o otwartej przestrzeni, do której dostęp straciłam na długie, długie lata... 
Jak ja to wytrzymam? Jak ja to mam niby wytrzymać?! Jak?! Nie dam rady! NIE DAM! Zwariuję tutaj! Stracę zmysły i będę zachowywać się gorzej, niż Bezumstvo! 
Spięłam się. Przez nagłe nerwy w moich oczach stanęły łzy. 
Nie chcę tak skończyć! Nie chcę oszaleć! Chcę się stąd wydostać!!!
Po raz kolejny doskoczyłam do krat i zaczęłam je gryźć. Zachowywałam się, jakbym miała jeszcze nadzieję, że faktycznie zdołam coś wskórać i uciec z pilnie strzeżonej, zabezpieczonej przed magią fortyfikacji. Ot tak! Tak! Chcę uciec! Nie chcę tu być!!!
- Kolejny atak paniki..? Lepiej usiądź i spróbuj się rozluźnić - usłyszałam. - Tak możesz zrobić sobie krzywdę.
Zacięłam zęby na kratach z całej siły. Poczułam lekki ból w szczęce. Oddychałam zatrważająco szybko. Tak bardzo pragnęłam się stąd wydostać. Nigdy, przenigdy, przez całe życie niczego nie pragnęłam bardziej!
- Oddychaj głęboko. 
Z braku lepszych opcji, zrobiłam, co kazał Freeze. Chociaż nie było to łatwe, wkrótce nabierałam już powietrza nieco wolniej i trochę spokojniej. Wkrótce rozluźniłam uścisk szczęk na metalowym pręcie i usiadłam kawałek dalej od stalowej blokady, która oddzielała mnie od wolności. W uszach wybrzmiewało mi łomotanie własnego serca. Poczułam nagłą falę zmęczenia. Zupełnie jak po biegu przez całą długość terenów watahy. Znaczy... dawnych terenów. 
- Jak się czujesz? 
- Źle - odparłam. - Bardzo źle. Koszmarnie, potwornie! - mój głos w sekundę przeszedł z szeptu do wrzasku.
- Widać - skwitował Freeze. 
Opadłam na ziemię. Kręciło mi się w głowie. 
- Odkąd tutaj jesteśmy, rzucasz się na te kraty całkiem często - oznajmił basior.
- J... jak często? - wydusiłam, mrugając oczami.
- W sumie zależy... od trzech do szesnastu razy dziennie. - niedbale wymruczał niezrozumiałe dla mnie nazwy liczb. - Ten rekord ustanowiłaś w dniu, w którym tu trafiliśmy - dodał. 
Zamruczałam i odwróciłam pyszczek. "Naście"... "naście"... Kojarzyłam, że te "naście" to naprawdę duże wartości... 
- A... Tak... Znów zapomniałem, że nie umiesz liczyć - przyznał basior po chwili. 
Tym razem nie zaczął się śmiać. Nie odpowiedziałam mu jednak na ten komentarz. Patrzyłam teraz na pustą celę po mojej drugiej stronie. Miała uchylone wejście. Ach, jak pragnęłam, by tak samo wyglądały kratowane drzwi przede mną. 
- Może... Może... - zaczął Freeze. 
Zachowywał się, jakby jeszcze do niego nie dotarło, że gada praktycznie sam do siebie. Słuchałam go tylko i wyłącznie dlatego, że w sumie nie miałam wyboru. 
- Może... chciałabyś, żebym cię nauczył liczyć? - dokończył. 
Podniosłam głowę z wrażenia i odwróciłam się w jego stronę. Na pysku miałam wymalowane pytanie: "Czy ja dobrze słyszałam?!".
- Co... ty na to? - spojrzał na mnie spode łba. 
Zamrugałam oczami. O co mu w ogóle chodzi?! Czemu jednego dnia nazywa mnie "żałosnym podrzutkiem", moją Babcię "starą wariatką", grozi śmiercią, nabija się ze mnie, a kolejnego... proponuję naukę liczenia?!
- Wiesz, będziemy mieć jakieś konkretne zajęcie. Jeśli nie będziemy rozmawiać.... ryzyko, że tu zwariujemy jest całkiem autentyczne. Dwa lata to naprawdę szmat czasu.
Czy on mi siedzi w głowie? Wytłumaczył to w ten sposób, jakby właśnie usłyszał moje myśli... To jest naprawdę dziwne. Do tego jeszcze wcześniej myślałam o traceniu rozumu!
- Więc jak będzie? 
- Ja... - urwałam, po czym westchnęłam ciężko. Czułam się zbyt skołowana, by dobierać słowa. 
- Prosta odpowiedź; tak lub nie.
- Dobra... - mruknęłam po chwili. - Możesz nauczyć mnie liczyć. 

<C.D.N.>

Uwagi: Piszemy "ów cytat", nie "owy cytat".

Od Cess "Zapisane przeznaczenie" cz. 2

Styczeń 2024 r.
- Niestety jako, że nie umiesz czytać, to pewnie przeliterować swojego imienia również nie... dlatego nie jestem pewien, jak się je pisze - powiedział Elvin, zapisując kilka podobnych wyrazów. 
- Ce-es  - pokręciłam głową lekko zrezygnowana. - Chyba nie tak się literuje? - wpatrywałam się w zapisane przez niego różne wersje mojego imienia. Były dość dziwne. 
- Pierwsze to „ce-e-es”, drugie to „ce-e-es-es”, trzecie „ce-e-es-es-e”, a czwarte „ce-e-e-es”... - mówiąc to, wskazywał na poszczególne literki. 
Znów chwyciłam pióro i wskazałam nim „Ceese”, czyli trzecie wskazane przez niego.
- Skoro to - pokazałam na znajomą literkę „e” - jest „e”, a ja jestem Cess, to na końcu nie mam tego „e”. - zmrużyłam brwi zdezorientowana. 
- Zdarzają się litery nieme w imionach. Różnie to bywa... Lub dane imię czyta się kompletnie inaczej niż pisze. - zgłupiałam. Po co komu nieme litery? 
- To tylko życie utrudnia - stwierdziłam, nadal przyglądając się tym wszystkim imionom. - Te - nadal wskazywałam na „Cesse” - Wygląda lepiej bez tego „e” na końcu - przeniosłam końcówkę pióra na podobne imię, tylko bez znaczka na końcu. Było to „Cess”.
- Właściwie to... skoro nie umiałaś nigdy wcześniej pisać ani czytać, to o ile nie masz żadnej bliższej rodziny, która mogłaby to skorygować, w zasadzie możesz sobie sama wybrać wersję - podrapał się czubkiem wiecznego pióra po głowie. 
- Naprawdę? - uniosłam brew do góry i zaczęłam się zastanawiać. Najładniejszą opcją było właśnie „Cess”. Wyglądało ładnie i schludnie. Pewnie była to zasługa pisma samca. Nie było za długie, ani za krótkie. - To ja bym chciała to - wskazałam na nią, a następnie szeroko się uśmiechnęłam.
- Więc postaraj się zapamiętać i... - nagle urwał - Umiesz zmieniać się w człowieka? - zamurowało mnie.
- Nie... Znaczy tak, ale jednak nie... Kilka razy mi się udało... - zawstydziłam się, ponieważ kompletnie nie spodziewałam się tego pytania. - Jakiś czas temu spróbowałam... - wymamrotałam cicho. Naprawdę nie byłam jeszcze w tym taka doświadczona. 
- Po prostu... w formie ludzkiej znacznie łatwiej jest chwycić narzędzie do pisania. No chyba że masz żywioł powietrza… - odetchnęłam z ulgą. Nie musiałam się ośmieszyć przed nim. 
- Woda - nadal niepewnie mówiłam do niego. Popatrzyłam się na kartkę. Wodą nie mogło się pisać, czy trzymać pióra. Mogłam spróbować, lecz znając moje szczęście, zmoczyłabym papier. - Żywiołu powietrza nie posiadam…
- Ja w sumie bardzo bym chciał żywioł powietrza... po to mi te książki - wskazał na leżącą obok niego kupkę. Powędrowałam wzrokiem na nią. 
- Ja bym chciała... w zasadzie na żywiołach się też nie bardzo znam. W rodzinie głównym była właśnie woda - Chciałam powiedzieć coś mądrego. Jak zwykle, nie udało mi się to. 
- W sumie co się dziwić - zerknął na mój ogon. Spojrzałam w tą samą stronę co on i skrzywiłam się w lekkim uśmiechu. 
- W zasadzie, każdy by się domyślił… - burknęłam cicho, będąc niezbyt zadowolona z tej uwagi. Widząc moją minę Elvin pospiesznie dodał:
- Ale to nic złego. - zabrzmiało to całkowicie szczerze. Nie wytknął mi mojego wyglądu jako wadę. Uśmiechnęłam się do niego miło, nie słysząc żadnego fałszu w jego słowach. 
- Tak naprawdę, nie wyobrażam sobie jakby to było, gdybym jednak nie potrafiła panować nad wodą. - przyznałam.
- Właściwie to może tobie ułatwiać życie bardziej niż mi... Przydaje się głównie przy zmywaniu naczyń - jego smutny wzrok przeniósł się na książki. 
- W walce lub polowaniu czasem się przydaje. Jednak główną radość czerpię z pływania lub zabawy - gdybym mogła, chętnie bym się z nim wygłupiała w wodzie, choć obydwoje jesteśmy dorośli. Zrobiło mi się go szkoda. Wiecznie siedział w tej karczmie. 
- Ja nie mam na to czasu... - powiedział cicho i znowu coś zanotował na kartce. Kolejną literkę. 
- Widziałaś gdzieś podobną literę?
- Przy moim imieniu i przy rekinie - rozglądałam się po zapisanych przez Elvina wyrazach, a następnie je wskazałam.
- I jak sądzisz, w jaki sposób się ją czyta? - jego pytające spojrzenie przeszywało mnie na wylot. Spróbowałam sobie przypomnieć, w jaki sposób literował on moje imię. 
- „Eeye” - dźwięk jaki z siebie wydałam był piskliwy i niezamierzony. Zaśmiał się tak, jak jeszcze dzisiaj nie śmiał się. Było to na swój sposób przyjemne. Polubiłam jego śmiech.
- Po prostu "e".
- Tak, „e” - powiedziałam, wlepiając uparcie spojrzenie w stos kartek. Na mój pysk wdarł się mimowolnie drobny uśmieszek, który zapewne niezbyt szybko miał zniknąć. - Ty masz imię na „e”.
- Zgadza się - mówiąc to, chyba zapisał je na kartce.
- Dużo jest liter? - wypaliłam nagle, patrząc na zapisane imię. Nie rozpoznałam większości liter, które w nim się pojawiły.
- Trzydzieści pięć - odrzekł, a ja spojrzałam się na niego jak głupia. Kolejnej rzeczy nie potrafiłam i kolejny raz było mi wstyd.
- A dużo to? - skrzywiłam się, nie potrafiąc wyobrazić ogromu tej liczby. Zerknął na mnie.
- Nie umiesz też liczyć? - padło pytanie.
- Niestety nie. Nikt mnie tego wcześniej nie nauczył, a potem było to dla mnie zbędne... - westchnęłam głośno. Taka była prawda. Po co komu liczby w lesie?
- Musisz mieć ciężkie życie… - również westchnął, kiwając lekko głową na boki.
- Dlaczego tak sądzisz? - przeniosłam na niego pytające spojrzenie.
- Nie jesteś tak precyzyjna, nie wiesz czy ktoś cię oszukuje... - zaczął kreślić jakieś krótkie kreski.
- Kto chciałby mnie oszukać? I po co? - oburzyłam się i zmarszczyłam brwi. Starałam się przybrać groźny wyraz twarzy, lecz wyszło jak zawsze. Czyli konkretnie mówiąc - nie wyszło. Uśmiechnął się koślawo.
- Tutaj około połowa sprzedawców umie wykorzystać okazję i zabrać ci więcej pieniędzy, niż powinien.
- Nie jest to sprawiedliwe - zmarszczyłam jeszcze mocniej moje brwi.
- Życie nie jest sprawiedliwe - odpowiedział. Mruknęłam coś niezrozumiale. Przemierzałam wzrokiem po całym pomieszczeniu jakbym czegoś szukała. Nie znalazłam tego.
- Lepiej jest się najpierw nauczyć liczyć czy czytać? A co z pisaniem? Wydaje się takie skomplikowane…
- Lepiej uczyć się pisać i czytać na raz... ale sądzę, że najważniejsze jest jednak liczenie - przysunął do mnie kartkę i wskazał linijkę z pionowymi kreseczkami - Tutaj są cztery kreseczki. Tyle liter ma twoje imię - zjechał piórem niżej do kreseczek, które nie zmieściły się w jednej linii.
- A tutaj trzydzieści pięć. Tyle jest liter w alfabecie.
- Dość sporo... - spoglądałam na nie z małym zmartwieniem. Nie byłam pewna, czy dałabym radę je wszystkie zapamiętać.
- Na początku musisz je wykuć, ale im więcej czytasz, tym lepiej idzie. Później już w ogóle się nad tym nie zastanawiasz. - pokiwałam głową, na znak, że rozumiem. Fajnie byłoby umieć płynnie czytać.
- No dobrze... Mógłbyś mi powiedzieć, dlaczego wielkie litery różnią się od małych? - pochwyciłam w zęby pióro i pokazałam na małą literkę „e” w moim imieniu oraz dużą, która znajdowała się na początku imienia samca.
- Bo jedna to wielka litera "e," a druga mała. Elvin to imię, dlatego jest wielka - nie zrozumiał, co miałam na myśli. Przysunęłam się do niego bliżej i wzięłam wdech.
- Chodziło mi o wygląd. Jakby nie można było napisać „e” tylko trochę większe od reszty... - zwątpiłam, że mnie zrozumiał, dlatego popatrzyłam się na niego błagalnym spojrzeniem.
- Ach. O to chodzi... Po prostu jest to kwestia wygody. Gdy szybko piszesz jednak łatwiej zrobić tak, jak w podanym wzorze. Później możesz to modyfikować wedle własnej zachcianki. - po tych słowach, postanowiłam nauczyć się też pisać. Kiedyś...
- Czyli nie każdy ma takie ładne pismo? 
- Nie - odpowiedział krótko. 
- Jak długo ćwiczyłeś pisanie? Znaczy... kiedy nauczyłeś się pisać? - wpatrywałam się w napisane na kartkach słowa. Uczył się pewnie latami, by osiągnąć tak wysoki poziom. W końcu był uczonym. To chyba wysoki tytuł. Wypuścił powietrze i spojrzał w sufit.
- Pięć-sześć lat temu? - brzmiało to bardziej jak pytanie niż odpowiedź.
- Czyli byłeś szczeniakiem... - pomyślałam głośno. - Znaczy... na moje oko te lata temu byłeś młodziutki... Nie wyglądasz staro i no... - zmieszałam się kompletnie w swojej paplaninie. Znów ogarnął mnie wstyd. - To może ja już skończę gadać, bo nawet to nie wychodzi mi dobrze… - westchnęłam. Popatrzył na mnie z zainteresowaniem. Nie zrozumiałam o co mu chodzi. 
- A ty? Ile masz lat? 
- Chyba...- łapą jeździłam po podłożu, nie chcąc nakłamać. - Znaczy, no nie wiem ile to jest, ale widziałam tyle razy śnieg - wskazałam na kolejne kilka kresek na kartce, które wcześniej narysował Elvin. 
- Czyli pięć-sześć lat... Bo może pierwszego nie pamiętasz - podrapał się ponownie czubkiem wiecznego pióra po rudej czuprynie, bardzo ładnej rudej czuprynie… - W takim razie jestem rok lub dwa starszy.
- To nie tak dużo, prawda? - przekręciłam łeb i uśmiechnęłam się nieśmiało.
- Bliżej mi do grobu niż momentu pojawienia się na świecie - przeraziłam się trochę po jego wypowiedzi. Nie wyglądał na aż tak starego.
- Wolałabym, abyś tak szybko nie umarł - stwierdziłam, nadal robiąc szlaczki na podłodze. Starałam się odwzorować literki, które Elvin umieścił na kartkach. Jednak pomimo to, nadal wpatrywałam się w samca.
- Ja też nie - powiedział takim głosem, jakby nagle zacisnęło mu się gardło. Pospiesznie znowu zaczął coś pisać na papierze, tym razem nowej. Po naszym krótkim przerywniku, wróciliśmy do nauki.

<c.d.n.>

Uwagi: Jeśli liczba nie jest zbyt duża, zapisujemy ją słownie.