czwartek, 11 lipca 2019

Od Navri "Dziura w pamięci" cz. 2

Kwiecień 2024
W końcu nadszedł ten przeklęty dzień, w którym dane mi było poznać zawartość mojego brzucha, która rosła tam przez ostatnie kilka miesięcy. Na samą myśl czułam niesmak, ale kiedy przyszło co do czego, czułam się jeszcze bardziej obrzydliwa, niż gdy się nad tym zastanawiałam. Byłam wtedy sama w swoim pokoju, nie miałam zamiaru iść po żadnego doktora. Jak szczeniak zdechnie, to zdechnie. Powiem, że nie miałam siły wstać i po kogoś iść, choć było to nieprawdą.
Żałośnie leżałam na podłodze, drapiąc o dywan pazurami. Czułam jak mnie rozrywa u dołu. Miałam ochotę wrzeszczeć, ale zamiast tego zaciskałam mocno szczęki. Ktoś by jeszcze usłyszał i wezwał pomoc. Nie chciałam, aby ktokolwiek widział mnie w takim stanie. Chciałam, żeby to paskudztwo zdechło jak najprędzej. Chciałam zmniejszyć szanse przeżycia do zera. Chciałam się go pozbyć, jednak zabójstwo mi się nie uśmiechało. Nie chciałam go zagryzać, chciałam pozwolić mu paść z wyczerpania.
Przeturlałam się na brzuch, ale poczułam wtedy jeszcze silniejsze fale bólu. Syknęłam.
– Wyłaź… – wyszeptałam, starając się poruszyć tak, aby przyspieszyć poród lub pozgniatać szczeniaka w środku.
Kolejne fale bólu i następne. Podrapałam znowu dywan. Pewnie będzie do wymiany, ale co z tego? Ten karczmarz był zbyt miły, aby coś mi zrobić.
Czułam zimno i gorąco na przemian. To nie było przyjemne. W pewnym momencie zaczynałam trochę tracić kontakt, ale wiedziałam, że ten bachor jeszcze nie wylazł. Nie chciałam zasłabnąć, mając go nadal w środku. Szczególnie martwego. To dopiero byłoby upokarzające.
Szarpnęłam się po raz kolejny, orząc pazurami zniszczony dywanik.
Dopiero po jakimś czasie pomiędzy moimi ciężkimi oddechami usłyszałam… coś. Starałam się uspokoić, aby nasłuchiwać. Dźwięk się powtórzył. Piski? Cichutkie piski?
Zziajana obróciłam głowę za siebie. Niewiele widziałam. Nie miałam założonych okularów. Coś się tam wiło i poruszało bez ładu kończynami.
Wtedy zemdlałam z wyczerpania.
***
Nie wiem po jakim czasie odzyskałam świadomość. W momencie porodu miałam zamknięte okiennice, teraz również. Nie widziałam upływu czasu. Czułam się, jakby minęło tylko kilka minut, jednocześnie mając wrażenie, że było to kilka godzin.
Stęknęłam cicho, po czym podniosłam głowę. Wtedy poczułam jakiś ruch przy moim brzuchu. Nie w, a obok. Spojrzałam w tamtym kierunku i… ujrzałam jakiś zarys postaci. Przeklinałam w myślach brak okularów, lecz domyślałam się, że to szczeniak, który mimo moim usilnym błaganiom i największym chęciom przeżył, a teraz prawdopodobnie spokojnie spał lub czuwał. Czułam się, jakby mój świat się w tamtym momencie zawalił. Nigdy nie chciałam zostać matką. Nigdy. Nie chciałam mieć własnych szczeniąt, poświęcać im czasu, zabawiać i uczyć. Nie miałam zamiaru tego robić. Nie marzyłam o tym, jak większość wader. Szczeniaki nie sprawiały nigdy, że czułam się poruszona, nie wprawiały mnie w zachwyt, nie wzbudzały tęsknoty. Zdawały mi się od zawsze zbędnym bagażem, niepotrzebnym dodatkowym ciężarem w już i tak trudnym dorosłym życiu.
Nie umiałam się nawet wypowiedzieć, jak bardzo znienawidziłam tę kulki sierści jeszcze nim przyszła na świat.

Uwagi: brak.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz