niedziela, 11 sierpnia 2019

Od Magnusa "Zakres indywidualny" cz.3

Listopad 2023 r.
Coś bardzo zdenerwowało Harendrę. Nie chciałem jej jeszcze wypytywać, miałem przeczucie, że wszystkiego się dowiem, ale w swoim czasie. Zamiast tego skupiłem się na biegu. Z niejakim zadowoleniem wsłuchiwałem się w głuche uderzenia łap o bruk, w to jak rozchodzą się drżeniem po moich kościach i jak brzmią w porównaniu z równomiernym stukotem kopyt. Trochę czasu minęło od kiedy tak pędziłem. Chwyciła mnie nawet nuta nostalgii – pomimo hałasu, przypomniały mi się moje pierwsze, nieudolne próby polowań.
Kiedy zacząłem odnosić wrażenie, że zaraz się wywrócę, zmiennokształtna zwolniła. Znajdowaliśmy się niemal przy samym murze odgradzającym miasto od reszty świata. Nieliczne promienie słońca padały na jego monstrualną postać zza gęstniejących chmur. Odniosłem wrażenie, że zrobiło się chłodniej.
Łania ruszyła lekkim kłusem wzdłuż ogrodzenia, rozglądając się, aż do ściany budynku stojącego z nim w bezpośrednim kontakcie. Chcąc nie chcąc, ruszyłem za nią, jeszcze dysząc. Przystanęła po chwili i spojrzała w górę. Podążywszy za jej wzrokiem dostrzegłem coś czerwonego, chyba skrawek materiału powiewający lekko pod naporem wiatru. Harendra musnęła pyskiem kostkę brukową, a ta jak gdyby nigdy nic, wraz ze ścianą obok rozpłynęła się, pozostawiając po sobie tylko siatkę, rozdartą jakby przez kocie pazury. Dziewczyna westchnęła cicho z ulgą.
– Nazywamy to iluzorycznym parkanem – mruknęła niechętnie, chyba dalej trochę zawstydzona. – Nie działają bezpośrednio dzięki magii, można powiedzieć, że zostały tylko zaprogramowane dzięki niej. Pobierają energię z otoczenia. Dlatego ciężko je wykryć. Milo to wymyśliła, by zamaskować kryjówki Yuny.
Zamaskować kryjówki. Wszystko wiedzieli, przeklęci. Ale czegoś tak chytrego raczej nie domyśliłbym się sam.
Harendra zmieniła swoją postać i przeszła przez powstałe przejście pomiędzy ścianą a murem. Ziemia była tu ubita, w kilku miejscach rosły jedynie jakieś chwasty. Ktoś musiał bardzo często tędy przechodzić. Za rogiem, ukryta za kolejnym parkanem, znajdowała się kilkumetrowa wnęka, z trzech stron otoczona ścianami budynku, z czwartej murem. Zadaszenie ponad tym miejscem i bliskość okien mogłyby sugerować wykorzystywania go jako przestrzeń na sznur od prania, czy coś w tym stylu. Budowla była stara i raczej niezamieszkana, nie mam pojęcia dlaczego architekt miałby uwzględnić coś takiego w planie.
Dziewczyna uklękła i przez chwilę szukała czegoś na murze. Znaleziskiem okazał się ubytek w zaprawie. Dziura przebiegała na wylot i wyglądała bardziej jak podkop.
– W porządku. Mogę opowiedzieć co się stało, ale musi mi pan obiecać, że zostawi to pan tak, jak jest – powiedziała zmiennokształtna.
– Harendro, wiesz, że nie mogę – Zaoponowałem. Na twarzy dziewczyny zagościło zaskoczenie, a potem zmieszanie. – Obiecałem odnaleźć i odprowadzić do domu twoją przyjaciółkę. Nie mogę tego tak zostawić. Jestem pewien, że jest inne wyjście niż ucieczka, a wy na pewno pomożecie Yunie je znaleźć.
Dziewczyna spuściła wzrok. Biła się z myślami.
– No... No dobrze – powiedziała, a chwilę potem zadrżała, jakby obrzydzona tym co właśnie wypłynęło z jej ust.
– A więc?
Dziewczyna odetchnęła głęboko.
– Jej powód to rodzice – zaczęła opowiadać szybko, niespokojnie – Nie chodziło o kieszonkowe, chłopaka czy inne bzdury. Oni jej nienawidzą. Nigdy nie powiedziała czemu, nie sugerowała też wprost, że ją biją czy coś takiego, ale wiedzieliśmy, że jest bardzo, n-naprawdę źle.
Zatrzymała się, przebiegła wzrokiem po murze.
– Pewnego razu spotkaliśmy się tam gdzie zawsze, Boże, ona wyglądała okropnie. Miałam wrażenie, że dopiero wtedy zobaczyłam jak bardzo jest chuda i... i smutna. Rozpłakała się tam. Obiecaliśmy, że jej jakoś pomożemy...
– Pomożecie uciec? – dopytywałem.
– Nie, nie! – Harendra zaprzeczyła spanikowana. – To ona chciała uciekać, była taka załamana, że zamierzała wynieść się z miasta. Wynegocjowaliśmy, żeby się ukryła na jakiś czas, mieliśmy nadzieję, że jak trochę wystraszymy jej rodziców, to jej odpuszczą...
Nie mogę powiedzieć, że spodziewałem się takiego obrotu sprawy. Podejrzewałem raczej, że sedno problemu leży w gronie znajomych albo w zupełnie innym, bardziej mrocznym środowisku. Co prawda przeszło mi przez, że nastolatka może równie dobrze kłamać, ale z uwagi na to jak była przerażona postanowiłem, przynajmniej na razie, odsunąć tę opcję na bok.
– Dlaczego nie poszliście z tym do strażników? I gdzie w takim razie jest teraz Yuna?
– Nic by nie zrobili – odparła gorzko. – A Yuna odeszła.
– Jak to odeszła? – czy ona znowu próbuje się mnie pozbyć?
– Nie ma jej. Poszła sobie. Opuściła miasto.
Westchnąłem z irytacją.

– Posłuchaj mnie uważnie jeszcze raz. Nie mogę tego tak zostawić – zmiennokształtna zamarła. – To, że nie podnoszę głosu ani nic z tych rzeczy wcale nie oznacza, że po prostu odpuszczę. Dzieci nie mogą uciekać od rodziców. Tak, jeszcze jesteście dziećmi. A dla nich zawsze będziecie, pomimo wszystko.
Na chwilę zapadła cisza, rozpraszana tylko przez hulający wiatr. Dydaktycznie. Wolałem tego uniknąć, ale Harendra chyba nie pozostawiła mi innego wyboru. A szkoda. Mogło się bez tego obejść. 
– No dobrze – cicho pociągnęła nosem.
Potem już nie biegliśmy. Opuściliśmy miastowe mury, co strażnicy ze względu na milczącą Harendrę chyba musieli potraktować z przymrużeniem oka. Minęło sporo czasu, zabudowania zniknęły za zboczem. Skierowaliśmy się w stronę wschodniej części lasu w którym zatrzymały się smoki. Dziewczyna przystanęła na jego skraju. Promienie słońca przebijały się przez bujne w tym miejscu poszycie, irytująco migając, gdy przesłaniały je pnie drzew. Zagwizdała długo i zastygła w oczekiwaniu. Gdy przez następną minutę nic się nie stało, powtórzyła to. Dopiero po dłuższej chwili odpowiedział jej słaby, nieodległy dźwięk, przypominający świergot. Nieco pobladła, natychmiast ruszyła w kierunku jego źródła.
W niewielkiej dolinie, pod wysokim drzewem iglastym, siedziała drobna dziewczyna. Krótkie, nierówno ścięte ciemne włosy zasłoniły jej twarz, ale po reakcji Harendry upewniłem się w przypuszczeniu, że jest to Yuna. Nastolatka puściła się biegiem w stronę koleżanki, zostawiając mnie w tyle. Przystanąłem. Zmiennokształtna gorączkowo próbowała wytłumaczyć przyjaciółce sytuację, żywo gestykulując i niemal zalewając się łzami. Kotołaczka z początku tylko patrzyła na nią tępo z lekko rozchylonymi ustami, ale po chwili w jej oczach błysnęło zrozumienie. Przeniosła wzrok na mnie.
Gniew. Wyrafinowana forma złości, częściej przedmiot opowieści niż życia. Dziwnie było po raz kolejny odkryć, że jestem jego źródłem. Poczułem się zarówno winny, jak i chłodno przekonany, że na to nie zasługuję. Ale... to chyba i tak bez znaczenia.
– Nigdzie się stąd nie ruszę – wycedziła przez zaciśnięte zęby.
I nawet zdążyłem pomyśleć, że tak właśnie będzie. Przekonanie Yuny, by wróciła z nami do domu zajęło bardzo dużo czasu. Pamiętam to wszystko jak przez mgłę. Nie mam pojęcia co ostatecznie ją przekonało. Udało mi się dowiedzieć, że kotołaczka uciekła ze swojej kryjówki przed nowopoznanymi przez jej paczkę znajomych, młodymi wilkołakami, którzy to mieli uznać za wyjątkowo zabawną jej sytuację i obrali ją sobie za obiekt drwin. Nie wiem ile w tym prawdy, ale sądziła, że to oni zniszczyli pierwszą kryjówkę – drugą zajęła się sama, co miało być sygnałem mówiącym jej znajomym, że odchodzi z miasta.
Ściemniło się. Harendra w pewnym momencie odłączyła się, bo dalszą drogę miała nie po drodze do domu, a była już dużo spóźniona. Yuna szła ze spuszczoną głową. Latarnie ustawione wzdłuż drogi rzucały na jej przerażająco chudą twarz i zmatowiałe włosy pomarańczowe odblaski.
Doprowadziłaś się do takiego stanu w trakcie ucieczki czy to efekt czegoś innego?
– Dlaczego chciałaś uciec? – rzuciłem, nawet nie licząc na wyczerpującą odpowiedź.
– Harendra nie zdążyła się wygadać? – odparła pytaniem na pytanie, na wpół ironicznie, na wpół z rezygnacją.
– Bynajmniej. Chcę to usłyszeć od ciebie, by uzyskać pewność, że robię dobrze.
Yuna zamilkła, wzrokiem przebiegając nieokreślone dystanse pomiędzy latarnią, a swoimi stopami. O dziwo chyba ją przekonałem.
– Nie chcieli mnie. Nie chcieli i nie chcą. Każdego dnia dawali mi do zrozumienia, że jestem tylko niepotrzebnym ciężarem. Nawet nie otwarcie, często po prostu milczeniem. Bo chcieli sprawiać wrażenie idealnej rodziny – parsknęła z niedowierzaniem, już praktycznie przez łzy. – Nie wiem kiedy skończyła się ich wina, a kiedy zaczęła moja. Może było na odwrót.
Przerwała, by szybko przetrzeć oczy.
– A potem spróbowali się mnie pozbyć. Odesłać do mojej rzekomej dalszej rodziny, żebym mogła się uczyć „swojego” wymarzonego zawodu. Wtedy uznałam, że mam dość. Postanowiłam zniszczyć ich cudowną wizję i zacząć od nowa. Może nawet poza Białym Królestwem. Gdyby nie Milo i Casimir, już dawno by mnie tu nie było. Ja… – zawahała się. – J-ja chciałam tylko, żeby mnie kochali.
Nie wiem, czy jej odpowiedziałem.
Dotarliśmy pod dom Yuny. Już zamierzałem zapukać, gdy ta nagle mnie powstrzymała, chwyciwszy gorączkowo za rękaw mojego płaszcza. Poruszyłem się niespokojnie i spojrzałem na nią pytająco.
– Niech pan pozwoli mi odejść – w głosie dziewczyny zadrgała błagalna nuta, w ciemnych oczach znowu zakręciły się łzy. – Ja wiem, że oni się nie zmienili. To będą tylko pozory, na sam początek. Wiem, że dla pana ciężko to zrozumieć, bo wyglądają na takich zatroskanych, ale nie zmienili się. Nie po tylu latach, przez które tak mnie nienawidzili.
Przez chwilę patrzyłem na Yunę, nie będąc w stanie zrozumieć towarzyszących mi w tamtym momencie uczuć. A potem sam siebie zaskoczyłem, odwracając się niewzruszenie i pukając do drzwi.
Otworzyła matka kotołaczki. Przez jedną chwilę, która mogła być momentem niezrozumienia albo chłodnej ulgi, której tak obawiała się nastolatka, nie zrobiła nic, patrząc to na mnie, to na Yunę. Nie minęło jednak więcej niż dwie sekundy, kiedy zamknęła córkę w uścisku, łkając cicho. Potem stało się wszystko, o co mogłem podejrzewać pomyślnie zakończone poszukiwań. Rodzice dziewczyny „nie wiedzieli jak mają mi dziękować”, natychmiast udali się też po zawczasu przygotowane wynagrodzenie, o którym swoją drogą zdążyłem już wtedy zapomnieć. Yuna siedziała na fotelu w salonie z nieodgadnioną miną, wpatrując się pusto w przestrzeń.
Może rzeczywiście postąpiłem źle? Skąd miałem wiedzieć co miało się stać zaraz po tym jak zniknę za drzwiami? Wcześniej nie myślałem o tym całym królestwie w takich kategoriach. Jak wielki może być zakres indywidualnych cierpień, które znoszą jego mieszkańcy? Tak jest wszędzie, ale ten argument nie zmniejszył ani trochę mojego wstrętu do tego miejsca.
Zamknąłem za sobą drzwi, czując na plecach jej nienawistne spojrzenie.

Uwagi: Nagromadzenie "się", co już było omówione na discordzie.