niedziela, 3 listopada 2019

Od Morgana "Zostali sami" cz. 2 (cd. Crane)

Styczeń 2025
Tata mnie zostawił. Znowu.
Od jakiegoś czasu porzucał mnie każdego dnia. Zostawałem wówczas pod opieką jakichś wilczyc. Wokół było wiele różnych szczeniaków, które na przemian spały i wdawały w walki, na które nikt nie zwracał uwagi. Ich zapachy mieszały się ze sobą, tworząc mieszankę od której kichałem. Większe ode mnie szczeniaki nieustannie próbowały mnie zaatakować.
Nie lubiłem tego miejsca.
Przez większość czasu piszczałem z utęsknieniem wyczekując powrotu taty. Nie rozumiałem dlaczego mnie tu zostawiał. Znacznie bardziej wolałem być obok niego i tulić się do jego puszystej sierści. Ewentualnie ciągnąć go za uszka. Zawsze mi na to pozwalał. No i w porównaniu do tych małych wilków nie próbował mi oddać ze znacznie większą siłą.
Pisnąłem głośniej. Jedna z dużych wilczyc zerknęła na mnie z niepokojem i podeszła, mówiąc coś miłym głosem. To nie pomogło. Nie była tatą. W końcu samica dała za wygraną i zostałem sam. Z mojego pyszczka ciągle nadchodził cichy skowyt.
Po jakimś czasie wpadłem na świetny pomysł. Mogłem przecież poszukać taty! Z pewnością ucieszyłby się, gdyby mnie zobaczył.
Zerknąłem w stronę reszty grupy. Nikt nie zwracał na mnie uwagi. Przyparłem do piasku i zacząłem powoli sunąć w stronę, w którą zawsze szedł tata.
Złocisty piasek był miły i ciepły. Słoneczko dodatkowo ogrzewało mój grzbiet. Powieki stawały się ciężkie, jednak nie mogłem zasnąć. Najpierw musiałem go znaleźć.
Podróż ciągnęła się w nieskończoność, a jego nadal nie było widać. W moich oczkach stanęły łezki. Zaczynałem żałować swojej lekkomyślnej podróży. Mogłem zostać wraz z innymi szczeniaczkami i po prostu spać. Tata w końcu by wrócił. Przecież zawsze wracał...
Poza tym przyjemne ciepełko zaczynało powoli palić. Coraz ciężej było mi wykonać kolejny krok. Potrzebowałem ciemniejszego piasku, który znajdował się zawsze obok wielkich i grubych patyków. Próbowałem kiedyś złapać takiego patyka i się nim pobawić. Niestety miałem za mały pyszczek żeby go złapać.
Może teraz by się udało?
Z nową energią ruszyłem w stronę patyków. Dopadłem do najbliższego z nich i otworzyłem pyszczek najszerzej jak mogłem. Wbiłem ząbki w drewno i spróbowałem się cofnąć. Patyk jednak nie ustąpił. Niedobry patyk.
Poświęciłem jeszcze trochę czasu na taką walkę, ale oczywistym było, że nie miałem szans. Muszę urosnąć jeszcze odrobinkę i wtedy z pewnością mi się uda! Wywaliłem jęzor i zacząłem szukać jakiegoś miejsca, w którym mógłbym odpocząć. Mój wzrok jednak nieustannie wracał do badyli. Nie zauważyłem, kiedy ziemia skończyła mi się pod łapami. Wpadłem do jakiejś dziury, piszcząc bardziej z zaskoczenia, niż z bólu. Chociaż, kiedy uderzyłem o grunt, jedna z łapek zabolała. I to całkiem mocno.
Odczekałem, aż przestanie boleć. Dopiero wówczas spróbowałem skoczyć i wydostać się z tej dziury. Nie udało mi się. Skakałem jeszcze wielokrotnie, jednak za każdym razem trafiałem łapkami ledwo w połowę wysokości. Moje pazurki szurały po ubitej ziemi, tworząc długie szramy. Nic więcej. Nie miałem szans na samodzielne wydostanie się.
Zwinąłem się w kłębek i zacząłem piszczeć. Może tata mnie usłyszy i przyjdzie tutaj? Zawsze mnie znajdywał... Tym razem też tak powinno być.
Mijały chwile, a nikt nie przychodził. Piszczenie było męczące, ale za bardzo bałem się, że kiedy przestanę, zostanę już tutaj na zawsze. Z tego, co wiedziałem, zawsze jest długie. Czyli mogło trwać nawet aż do ciemnej pory, a nie chciałem tu być, kiedy zapadnie mrok...
W końcu nade mną pojawiła się rozczochrana biała postać. Światło zagrało na jej pysku, upodobniając ją do potwora. Przyparłem zadkiem do tylnej ściany nory.
- Morgan - szepnęła postać. Zastrzygłem uszkami. Monstrum znało moje imię? Zmrużyłem oczka. To chyba oznaczało, że nie było złe. - Nie ma się czego bać. To ja, Lind. Pamiętasz mnie?
Wyciągnęła w moją stronę łapę. Niepewnie do niej podszedłem i zaciągnąłem jej zapachem. Pachniała jak wilk. Trochę inaczej niż tata oraz większość znanych mi wilków, ale raczej mogłem jej zaufać. Przestałem piszczeć aż tak natarczywie.
- Zabiorę cię stąd, dobrze?
Wadera spojrzała mi prosto w oczy. Zastrzygłem uszami, słysząc pytającą nutę w jej głosie. Nie odwracając spojrzenia, położyła się na ziemi i włożyła łeb w moją norę. Zęby zacisnęły się na mojej skórze. W pierwszej chwili nie zrozumiałem, co się dzieje i zaskomlałem nieznacznie głośniej. Jednak w chwili, kiedy znalazłem się na powierzchni, strach zaczął powoli mijać. Uratowała mnie! Dzięki niej nie zostałem tam na zawsze, a na zaledwie... Część zawsze. I tak zbyt długą część, ale nie zamierzałem narzekać.
Samica postawiła mnie na jasnym piasku. Przyjrzałem się jej rozwichrzonej sierści oraz kolorowym piórkom. Chciałem wiedzieć, jak o niej myśleć.  Już jakiś czas temu zauważyłem, że wiele stworzeń miało specyficzne dla nich słowa, na które reagowali. Te słowa ogólnie były imionami. Ja miałem na imię Morgan. Tatę nazywali czasem Crane, co nie miało sensu, skoro był tatą. Duże wilki bywały tak dziwne!
Miałem wrażenie, że samica wspomniała już swoje. Minęło jednak kilka chwil, nim wygrzebałem je z pamięci.
Ma na imię Li - stwierdziłem niezmiernie dumny z siebie.
- Zaczekamy na twojego tatę - powiedziała Li.
Ożywiłem się, słysząc tą wiadomość. To musiało oznaczać, że tata wróci do mnie i Li. Przyjdzie i mnie zabierze. A tymczasem...
Skierowałem ponownie uwagę na kolorowe piórka. Były takie śliczne! Podkradłem się w ich stronę i delikatnie tknąłem je łapką. Li to zauważyła i poruszyła swoją. Wraz z nią wprawiła w ruch piórka. Uśmiechnąłem się i zacząłem się nimi bawić znacznie pewniej. Mając z tyłu głowy wielkie patyki, doskoczyłem do pierza. Z łatwością wziąłem je w pyszczek. Nie było jednak takie smaczne, jak sądziłem. Szybko je wyplułem.
Zabawa była przednia. Mógłbym się tak bawić naprawdę długo, gdyby nie zmęczenie. W końcu przeżyłem tego dnia naprawdę wiele przygód. Miałem prawo być odrobinkę zmęczony. Rozejrzałem się w poszukiwaniu jakiegoś milutkiego posłanka. W końcu zwróciłem uwagę na niezmiernie puszysty ogon Li. Wydawał się mięciutki. Bez dłuższego namysłu położyłem się na nim i zasnąłem. Tak po prostu.
***
Obudziło mnie dopiero mocne szarpnięcie. Pisnąłem, schodząc na piasek. Zdezorientowany rozejrzałem się po okolicy. Byłem na plaży wraz z Li oraz tatą... Tata trącił mnie noskiem, na co pisnąłem i wtuliłem się w jego łapkę. Tak mi go brakowało!
- Byłem na patrolu - mruknął basior. - Jak zawsze, zostawiłem Morgana u Helgi... Jak wróciłem, były z nią inne szczenięta, ale nie Morgan. Do mojego przyjścia nie zauważyła, że zniknął.
Zastrzygłem uszkami, słysząc swoje imię. Podniosłem wzrok na samca, jednak on nie patrzył na mnie. Przekrzywiłem główkę, również zerkając na Li.
- Li, tata wrócił - zauważyłem, wskazując łebkiem na tatusia.
- Tak, tak.
Nie usłyszałem w jej głosie najsłabszej nuty radości. Zmarszczyłem brwi, nie rozumiejąc, czemu się nie cieszyła. W końcu tata był fajny... Powinna być zadowolona, prawda? Potrząsnąłem pyszczkiem i przeniosłem spojrzenie na samca. On też nie wyglądał zbyt wesoło. Dziwne...
Zacząłem myśleć nad tym, w jaki sposób mógłbym sprawić, że na ich pyszczkach pojawiłyby się uśmiechy. Wyglądali z nimi o wiele ładniej. W końcu w mojej głowie stanęło niedawne wspomnienie zabawy piórkami Li. Była naprawdę fajna, a i jej zdawała się podobać. Może tata chciałby do niej dołączyć?
- Tata, patrz! - poleciłem i doskoczyłem do łapki Li. Szybkim ruchem wziąłem kilka piórek w pyszczek i pociągnąłem delikatnie, spoglądając na dorosłych. Czekałem, aż dołączą do zabawy, jednak wszystko wskazywało na to, że nie mieli na to ochoty...
Li westchnęła głośno i popchnęła mnie nosem w stronę tatusia.
- Na was już chyba pora - powiedziała. Jej głos był przerażająco lodowaty. Mimowolnie się skuliłem.
- Ta... Masz rację.
Przekrzywiłem główkę, wpatrując się w dorosłych. Nie rozumiałem dlaczego byli tak smutni. To nie było fajne. Ani trochę. Do moich oczu cisnęły się łzy. Spojrzałem na Li. Moja łapka zadrgała. Nie wiedziałem, czy powinienem do niej podejść czy właśnie odejść jak najdalej.
- Li... - pisnąłem.
Odwróciła wzrok.
- Nie. Idźcie już.
Z mojego oka poleciała łezka. Coś było nie tak...
Tata wziął mnie do pyszczka i poszliśmy w stronę miejsca, gdzie zwykle spaliśmy. Z dala od Li. Pisnąłem kilka razy. Czemu musieliśmy iść tak szybko? 
- Tata...? 
- Wszystko dobrze, Morgan. Nie martw się.
Jego głos całkowicie zaprzeczał wypowiadanym słowom. Mimowolnie zaskamlałem. Tata zaczął mnie uspokajać. Przestałem piszczeć tak głośno, jednak nie potrafiłem powstrzymać się w pełni. Liczyłem w końcu na cudowną część zawsze z tatą i Li. A teraz szliśmy sami. Dlaczego?
- Ciocia Lind jest pewnie zmęczona - wyjaśnił tata. Chyba wyczytał to z mojej główki. To nie było niemożliwe. Był w końcu niesamowity.
Skupiłem się na tym, jak określił Li.
- Cio... Ciocia Li? - powtórzyłem, próbując przyswoić dodatkowe imię Li.
Tata mruknął coś na potwierdzenie i głośno westchnął.
- Pójdziemy do niej później? - spytałem z nadzieją. Chciałem jeszcze pobawić się jej piórkami! - Ciocia Li jest fajna.
- Um... Nie wiem.
- Ma piórka - przypomniałem tacie, próbując go przekonać. To musiało zadziałać. Pierze było zbyt fantastyczne, żeby tak zwyczajnie je ignorować. Zwłaszcza to kolorowe.
Tata powiedział coś, czego nie zrozumiałem. Następnie odstawił mnie na ziemię. Dotarliśmy na miejsce. 
Po łebku ciągle tłukła mi się myśl, że powiedziałem lub zrobiłem coś nie tak. Nie potrafiłem jednak wskazać, co takiego. Musiało to być coś bardzo złego, bo tata był naprawdę smutny. Przekrzywiłem główkę w zamyśleniu.
- Nie chcesz wykopać dołka albo coś?
- Może... - mruknąłem, zerkając na piasek. Zwykle uwielbiałem się nim bawić, lecz teraz... Nie miałem ochoty. Nie był tak interesujący jak na przykład takie piórka... Jejku, tak bardzo chciałem się nimi jeszcze pobawić!
Ewentualnie mógłbym wykopać dołek, ale nie samemu. Z tatą byłoby znacznie ciekawiej. Podniosłem na niego wzrok i zauważyłem, że miał naprawdę smutną minkę. Zachciałem go jakoś rozweselić.
Zacząłem niepewnie skradać się w stronę samca. Nie zwrócił na mnie większej uwagi, więc z łatwością doskoczyłem do niego i wtuliłem w jego sierść. Zaledwie kilka później tata położył się na ziemi i objął mnie łapką. Jeszcze bardziej przyparłem do jego piersi i nasłuchiwałem głośnego bicia serduszka.
Bum, bum, bum.
Było mi tak cieplutko... Mimowolnie ziewnąłem.
Bum, bum, bum.
Moje powieki stały się jakoś dziwnie ciężkie. Chwilę z nimi walczyłem, aż w końcu opadły. Z zamkniętymi oczkami jeszcze przyjemniej słuchało się tych głośnych uderzeń.
Bum, bum, bum.
Cudowna kołysanka - pomyślałem jeszcze, nim zmorzył mnie sen.

<Crane?>