piątek, 3 stycznia 2020

Od Dante "Tydzień lub dwa w dziczy" cz. 3 (cd. Asgrim lub Leah)

Grudzień 2024 r.
– Widzicie? – Krzyknął ostentacyjnie Zev – Nie ma powodu do obaw. Wszyscy są szczęśliwi i zadowoleni, a ja zobaczyłem małpę. Jakie atrakcje mamy dalej w planie?
Wtedy liście drzewa tuż obok niego gwałtownie zaszurały. Nim zdołał zareagować, rzuciła się na niego z dzikim wrzaskiem jakaś brązowa istota. Kiedy obie sylwetki zaczęły kotłować w powietrzu, krzyk Zeva całkowicie zlał się z dźwiękami wydawanymi przez małpę. Gdy byli w połowie drogi do ziemi, na basiora skoczyła kolejna małpa.
Cała ekipa zwiadowcza patrzyła na to z szeroko otwartymi oczami. Zev próbował odpychać je zębami, skrzydłami, łapami, a nawet ogonem. Bezskutecznie. Szarpały za jego futro, uwieszały się na łapach i ciągnęły za uszy.
– Pomocy, durnie! Pomóżcie mi! – krzyknął w końcu.
Dopiero wtedy Gayle zareagował, aby zakończyć to widowisko. Z konaru najbliższego drzewa wystrzeliła gałąź, na którą Zev mógł posadzić łapy i zejść na ziemię po powoli powstającymi drewnianymi schodami. Basiorowi jednak omsknęła się łapa nim uformowały się do końca.
Małpy pospiesznie wróciły na drzewo, wciąż bojowo krzycząc, lecz Zev mało zgrabnie upadł prosto na pysk.
– I kto tu jest durniem? – skomentował Gayle ironicznie.
– Byłem w opresji! – warknął Zev, podnosząc się z piachu. Cały dygotał.
Reszta ekipy zwiadowczej patrzyła na niego w milczeniu.
– Jestem ranny. Czemu nikt nie chce mi pomóc?!
– Zasłużyłeś sobie – oznajmiła nareszcie Raura.
– Że niby co? – oburzył się Zev.
– Mam z tobą do czynienia na co dzień i powiem, że w końcu doczekałam się twojego publicznego upokorzenia.
– Jak możesz...!
– Alf nie ma, więc możemy się pośmiać – powiedział nieco swobodniej Dan, próbując jakoś rozluźnić atmosferę.
– Nie powinno się śmiać z innych – warknął Zev – A takie dziady powinny służyć przykładem młodszym.
– Mentalnie nadal jestem szczeniakiem – parsknął rozbawiony Dan – Ruszajmy dalej, dobrze? Zev musi chyba wytruchtać swoją złość.
– Wytruchtać? Złość? – prychnął Zev.
– Każdy sposób jest dobry – poparła Jasmine.
– Te małpy mnie prawie zabiły! Mogłem zginąć! – krzyczał Zev, ale reszta grupy już zaczęła się oddalać. Dysząc ze wściekłości pobiegł za nimi. Nadal z trudem powstrzymywał dygotanie łap.
– Będziecie mnie tak dręczyć aż do samego końca?
– Być może – odpowiedziała lekko Raura.
– Jak tak, to ja chcę się wycofać.
– Zev, musisz się pogodzić z tym, że karma wraca. – Zaczęła Janey. Dana czując, że jego partnerka zaraz zacznie prawić morały, przeszedł specyficzny dreszczyk emocji. – Jak zrobisz coś złego, możesz się spodziewać, że jakoś to się zwróci. Niekoniecznie będzie to przyjemne. Taki jest już nasz los. Raz jest dobrze, raz jest źle, ale jak narobisz sobie wrogów, to musisz zacisnąć zęby i to przetrzymać. Lub się zmienić.
– Nie zrobiłem niczego złego, a los nie istnieje. Ani karma.
– Zaczynamy rozmyślania egzystencjalne? – wtrącił Asgrim, nagle rozbudzony – Jeśli tak, to ja też chcę się pobawić.
– Nie zaczynamy – odwarknął Zev.
– Dlaczego według ciebie karma nie istnieje? – drążyła Janey.
– Bo nie.
– Właściwie to tym tokiem rozumowania nic by się nie mogło złego stać Kai'emu. A stało. Ani większości wilków z watahy – oznajmił Asgrim w zadumie.
– A co się stało Kai'emu? – zapytała zatroskana Janey.
– Podobno partnerka od niego odeszła, i dzieci też. Tori coś mi wspominała.
Dana na wspomnienie Astrid przeszedł nieprzyjemny dreszcz. W momencie, kiedy zniknęła i nigdy nie wróciła, poczuł większą więź z Kai'm. Rozumieli się doskonale pod tym względem.
– Może wcześniej zrobił coś złego? Może to po prostu kara po latach?
Asgrim wzruszył ramionami.
– Tak naprawdę to nie wiem zbyt wiele na jego temat. Może masz rację, może nie. Chyba nigdy się nie dowiemy.
– Zawsze można się modlić do bogów... – zaczęła Janey.
Raura zareagowała przeciągłym westchnięciem.
– Ktoś jeszcze w ogóle w nich wierzy?
– Więc bawimy się w rozważania egzystencjalne i teologiczne? – zaśmiał się Dan. Sam wciąż był w środku odrętwiały przez ten temat rozmowy, ale starał się tego po sobie nie pokazać.
– Najwyraźniej – podsumowała Janey – Musimy sobie jakoś umilić drogę.
– Mogę zawsze zacząć śpiewać. Znam kilka szant – zaproponowała Raura.
– Szanty! – Ucieszył się Joel – Miałem kilka na studiach. Chciałem się kilku nauczyć, ale jakoś nigdy nie było okazji. Możemy pośpiewać szanty. Nauczysz nas jakichś.

<Asgrim? Leah? Popiszcie się swoją znajomością pirackich pieśni lub kontynuujcie jakże pasjonującą rozkminę o karmie (na pewno psiej)>