niedziela, 8 grudnia 2019

Od Asgrima "Zawirowanie liczb" cz. 3

Marzec 2025
Kilka kolejnych dni minęło stosunkowo spokojnie. Wiedziałem jednak, że to tylko kwestia czasu, aż tortury powrócą. Moja partnerka potrafiła być czasem okrutna, zwłaszcza jeśli ubzdurała sobie, że robi coś dla mojego dobra. Drżałem ze strachu na samą myśl o powrocie najgorszego, co mogło spotkać myślącą istotę - lekcji matematyki.
No dobra, w rzeczywistości byłem jej naprawdę wdzięczny. Codziennie próbowałem liczyć przypadkowe rzeczy, a gdy coś wykraczało poza moje umiejętności, dopytywałem jej lub innych wilków, które posiadały zdolność liczenia. Starałem się ze wszystkich sił, chociaż musiałem przyznać jedno - przyswajanie wiedzy było trudniejsze z wiekiem. Miałem wrażenie, że mój umysł porządnie zardzewiał i nie wiedziałem, co powinienem z tym zrobić. Prawdopodobnie uratowało mnie to, że wszystkie te tajemnicze liczby znałem w ten swój dziwny i pokrętny sposób. Gdyby nie to... Marny byłby mój los.
W każdym razie moje przewidywania były jak najbardziej słuszne. Może jednak miałem zadatki na jakiegoś szamana czy coś w tym stylu. Matematyka wracała i miała uderzyć ze zdwojoną siłą.
Którejś nocy przebudziłem się, leżąc na plecach. Łapy miałem wyciągnięte w stronę nieba. Czarna przestrzeń była przyozdobiona srebrnymi gwiazdami. Dziesiątki jasnych punkcików mrugało do mnie, jakby chcąc przekazać mi swoje najskrytsze tajemnice. W tej chwili tak bardzo żałowałem, że nie miałem żadnych zdolności, które mogłyby pomóc mi zrozumieć ich mowę. Z braku lepszego pomysłu zacząłem je przeliczać. Mój głos mieszał się z szumem fal, więc nie spodziewałem się, że ktokolwiek zwróci na mnie uwagę. Torance miała jednak znacznie płytszy sen, niż sądziłem.
- Nie śpisz - stwierdziła.
Przerwałem liczenie. Nie wiedziałem, co odpowiedzieć na to odkrywcze stwierdzenie, więc milczałem. Usłyszałem cichy szmer piasku, by zaledwie kilka sekund później poczuć ciepło jej ciało tuż przy sobie. Obróciłem się na bok i ułożyłem głowę na jej szyi. Wzrok nadal wlepiałem w usiane gwiazdami niebo.
- Ile ich jest?
- Słucham?
- Gwiazd. Ile ich jest?
Torance milczała przez moment.
- Nie wiem... Dużo.
Westchnąłem.
- Nie damy rady ich wszystkich policzyć, prawda?
Poczułem jak kręci delikatnie głową. Mimowolnie opuściłem uszy.
- Chciałbym wiedzieć... - mruknąłem, wtulając się w jej sierść. Zwróciłem uwagę, że woń suchego drewna, którą przesiąkła w Białym Królestwie, całkiem zanikła. Jej futro pachniało teraz solą i tymi dziwnymi owocami, które czasem zbierała ze swoją grupą. Wziąłem głęboki wdech.
Między nami zapadła cisza. Fale miarowo rozbijały się o brzeg. Wiatr poruszał liśćmi w dżungli. Yvar mruczał coś przez sen. Przymknąłem oczy i wyrównałem oddech. Już zasypiałem, kiedy usłyszałem głos Tori.
- Do ilu potrafisz liczyć?
- Nie wiem, co jest po sto dziewięćdziesiąt dziewięć - mruknąłem.
- Dwieście. Kolejne setki to trzysta, czterysta, pięćset, sześćset, siedemset, osiemset, dziewięćset. Dalej jest tysiąc i od niego setki idą od nowa.
- Mhm.
Nie wiedziałem, czy coś jeszcze mówiła. Zaspanym umysłem przyjąłem tę całkiem logiczną wiedzę i zasnąłem. Gdzieś na granicy świadomości poczułem, że wilczyca położyła łapę na mojej. Dalej była już tylko pustka.

Następnego dnia, kiedy tylko ja i Torance mieliśmy wolną chwilę, rozpoczęła się lekcja. Wadera powiedziała, że skoro opanowałem już liczenie, to czas nadszedł na coś znacznie trudniejszego - dodawanie i odejmowanie. Pobiegła w miejsce, gdzie trzymałem zasuszone kwiaty rumianku. Zmieniła postać i wzięła w dłonie wszystkie, jakie tylko znalazła. Po chwili położyła przede mną sześć. Kawałek dalej znalazły się jeszcze cztery.
- Ile kwiatów jest łącznie?
Szybko policzyłem w głowie tamte cztery jako kwiat siódmy, ósmy, dziewiąty i dziesiąty. Podałem odpowiedź, na co samica pokiwała głową zadowolona. Jeszcze kilka razy układała kwiaty w różnej wielkości kupki. Im większą liczbę musiałem dodać, tym dłużej zajmowało mi doliczenie do niej. Kilka razy się gubiłem. W gruncie rzeczy nie było jednak tak źle... Do momentu, aż Torance porzuciła kwiaty na rzecz samych liczb, które nie miały odwzorowania w rzeczywistych przedmiotach.
- Szesnaście dodać pięćdziesiąt cztery.
Zmrużyłem oczy.
- Osobno dodawaj dziesiątki i jedności - przypomniała mi Tor, kiedy cisza się przeciągała.
- A, no jasne. Oczywiście, że pamiętałem - powiedziałem i szybko zrobiłem tak, jak poleciła mi samica - Sześćdzie... Nie, siedemdziesiąt.
- Sześćdziesiąt osiem dodać osiemdziesiąt cztery.
Uśmiech samozadowolenia w jednej chwili zniknął z mojego pyska.
- To... Będzie powyżej stu, prawda?
Tor skinęła łbem. Westchnąłem głośno.
- Sześć i osiem to... Czternaście. Osiem i cztery to dwanaście. Dwieście sześćdziesiąt?
- Zastanów się jeszcze.
- Czyli źle - jęknąłem i zacząłem jeszcze raz powoli liczyć. Wspierałem się trochę pazurkami. - Sto czterdzieści dwanaście. Nie, sto pięćdziesiąt dwa.
Wilczyca wyszczerzyła zęby. Odwzajemniłem uśmiech, nieświadomy, że poprawna odpowiedź była przypieczętowaniem mojego losu. Od tego momentu pytania Torance były coraz bardziej podchwytliwe. Po kilkunastu przykładach miałem wrażenie, że mój mózg za moment eksploduje. A to był dopiero początek...
- Teraz przejdziemy do odejmowania. Jest to odwrotność dodawania - powiedziała i wróciła do tłumaczenia na kwiatach.
Jeszcze trochę i będę potrzebował porządnego naparu z tego rumianku. 

<c.d.n.>