wtorek, 30 czerwca 2020

Od Lind „Turyści z mapą w kamieniu” cz. 3 (cd.Torance/Kai)


Początek stycznia 2025
Wylądowałam przy pozostałych członkach swojej podgrupy zwiadowczej. Obejrzałam się jeszcze raz ku kamiennej ścianie. Zmrużyłam oczy, śledząc powoli malejącą sylwetkę Kai'ego.
– I co ci powiedział? – spytała Tori.
– Twierdzi, że "da sobie radę" – odparłam. – Tyle, że on nie potrafi nawet latać! To jest po prostu... – na pysk cisnęły mi się różne niepochlebne określenia, ale nie mogłam niczego spośród nich wybrać.
– Kai zawsze lubił wyzwania... – westchnęła moja przyjaciółka, zadzierając pyszczek ku górze. – Ale mnie też to trochę martwi...
Klif oglądany z tej perspektywy wyglądał na naprawdę wysoki. Wspomniany wilk nie był nawet w połowie drogi na szczyt.
– A wy na co czekacie? – rzucił nagle Ting.
Jak na komendę, obie spojrzałyśmy w stronę odmieńca.
– Podobno jesteście zwiadowcami. Może zamiast zajmować się Czerwonowłosym, skupicie się na tym, po co tu przyszliśmy? Pierzasta, miałaś sprawdzić jak okolica wygląda z góry.
To się zgadzało; przed chwilą byłam w powietrzu. Jednak przez zamieszanie z Kai'em, nie obejrzałam wszystkiego dokładnie. Mruknęłam coś pod nosem i odgarnęłam grzywkę.
– Dajcie mi jeszcze chwilę – Przywołałam znów skrzydła, by powtórzyć rekonesans.
– Może jak wypatrzysz lepszą ścieżkę, Kai odpuści – mruknęła Tori.
– Mniejsza o niego, Ruda. Niech Pierzasta znajdzie normalną trasę dla nas – burknął Ting.
Wzięłam krótki rozbieg i wzbiłam się w powietrze. Zewsząd dobiegało donośne zawodzenie wiatru; ciekawie brzmiało zestawione z szumem fal. Wzleciałam nad szczyt skalnego wzniesienia w rekordowym czasie. Wykonałam pełen obrót i zawisłam w jednym miejscu. Omiotłam wzrokiem okolicę. Wypatrzyłam po naszej stronie klifu całkiem łagodne zejście. Na pewno ten szlak był lepszą opcją, niż wspinaczka po pionowej ścianie czy okrążanie skał drogą morską.
Wróciłam do Tori i Tinga, by poinformować ich o swoim odkryciu. Moja przyjaciółka spróbowała jeszcze namówić Kai'ego do zmiany strategii, ale to nic nie dało. Wadera wkrótce zrezygnowała z dalszego nalegania i ruszyła we wskazanym przeze mnie kierunku. Ani ja, ani Ting nie byliśmy daleko za nią.
– Jak to wygląda z góry? – zagadnęła mnie po chwili Torance.
– Powiem... dziwnie – mruknęłam. – O ile na naszym dawnym terytorium nie było wyraźnej granicy między plażą, a górami, to tutaj... jakby samotna góra wyrosła nagle spod piasku.
– Jakby olbrzym zostawił swoją zabawkę? – zaśmiała się Tori.
– Na przykład – Pokiwałam głową.
– Długa ta droga na szczyt? – wtrącił Ting.
– No... trochę. 
Strażnik Wichury wydał gardłowy pomruk niezadowolenia. Przypominało mi to trochę naszą pierwszą wspólną wędrówkę przez góry; tym razem jednak odmieńcowi wyraźnie przeszkadzał brak cienia. Ting przepadał za ciepłem, ale kiedy mógł, unikał promieni słonecznych. Zaczęłam się obawiać, że takie warunki sprowadzą na nas tylko więcej narzekania z jego strony. Wtem w mojej głowie zawitał nowy pomysł.
– Hej, przecież mogłabym użyć swojej mocy żeby od razu przenieść nas wszystkich na górę – oznajmiłam nieco ożywiona.
– Nie, tym razem to nie jest rozwiązanie – mruknęła Tori. – Chodzi tutaj głównie o znalezienie trasy, która będzie przystępna dla wszystkich. Chciałabyś stać tutaj cały dzień i przenosić na górę każdego członka watahy? – Ta wizja przywołała na jej pyszczek uśmiech rozbawienia.
– Um... Nie, raczej nie.

<Torance/Kai>

Uwagi: brak.

Zdobyto: 14 czerwonych⎹ 27 pomarańczowych⎹ 27 zielonych⎹ 27 niebieskich⎹ 11 granatowych⎹ 14 fioletowych⎹ 6 różowych odłamków

Od Sileenthar "A ja to tej pani nie lubię" cz. 9


Listopad 2025 r.
- Nie znoszę obrony - narzekałam, po raz enty drepcząc obok skupiska wielkich kwiatów o delikatnym zapachu. - Wszyscy mamy doskonale znać swoje terytorium... To robota dla patrolu, nie uczniów!
- Lepiej żebyś wiedziała gdzie jesteś już teraz. - odparła niewzruszenie Leah, krocząc powoli na swoich ludzkich nogach kawałek z tyłu.
Nie byłam pewna, czy jestem zła na panią Navri za pracę domową, czy podekscytowana tym, że dzięki niej mogę pospacerować po dżungli. Mniejsza o to, że skupiałam się głównie na zapachach, nie szukaniem możliwych kryjówek. Promienie zachodzącego słońca, przenikające miejscowo gęste listowie, przyjemnie ogrzewały moje boki, a tropikalny las szeleścił usypiająco. Jak skupić się na pracy w tak miłym miejscu?
- Wiem gdzie jestem, a wiedziałabym jeszcze lepiej gdybyście puszczali nas dalej do dżungli. - odparowałam.
- Dżungla nie jest bezpieczna...
- Ale to nasz teren, więc powinnam go znać! Bo inaczej zawalę obronę!
- Nie zawalisz - Leah westchnęła. - No chyba, że nie skupisz się jak należy na pracy, którą zadała ci nauczycielka.
- Ty nic nie rozumiesz - fuknęłam.
- Oczywiście, że nie. - odfuknęła mi, nagle poirytowana.
Zaskoczyła mnie. Bardzo rzadko się denerwowała, a tym razem nic na to nie wskazywało. Uznałam, że to dobry moment by zamknąć pyszczek. Burknęłam coś tylko pod nosem i kopnęłam jakiś korzeń żeby przypadkiem nie pomyślała, że się z nią zgadzam.
Szmer wiatru w wyższych partiach lasu zagłuszył odgłos czegoś ciężkiego, przedzierającego się przez roślinność. Na chwilę zamarłam i nadstawiłam uszu. Po chwili moja opiekunka również zareagowała, w skoku zmieniając postać i przystając dopiero gdy znalazłam się między jej przednimi łapami. Nie protestowałam. Dopiero w takich momentach mogłam wyczuć jej przytłaczającą siłę, drzemiącą w silnych mięśniach gdzieś pod grubym, miękkim futrem. Nie ważyłam się jej sprzeciwić.
Nasłuchiwałam źródła hałasu i z przerażeniem stwierdziłam, że się rozdzieliło. Jedno stworzenie z miękkim łopotem skrzydeł i sporadycznym chrobotem pazurów na korze jakiegoś drzewa pędziło ku górze i wkrótce musiało odlecieć, bo dźwięki zamarły. Jednak drugie wydało z siebie tylko przenikliwy, wściekły wrzask i dalej podążało w naszą stronę! W gardle Leah zaczął narastać warkot...
Kiedy stwór wypadł zza drzew, sycząc jak rozgniewana kobra i tańcząc w miejscu ze świstem rozrywanego powietrza, łapy pode mną zmiękły. Leah skoczyła na napastnika. Byłam pewna usłyszeć szarpaninę, ale...
- Ty imbecylu! - wykrzyknęła, obskakując obcego, ale za każdym razem upadając na ziemię z ciężkim uderzeniem wszystkich czterech łap. Stworzenie zamilkło i zaczęło się niezgrabnie wycofywać. - Co ty sobie wyobrażałeś?!
I w tym momencie do mojego nosa dotarł jego zapach, charakterystyczny, świeży zapach, od podszewki przesiąknięty wyziewami ognia. To przecież Arkan! Nigdy tylko nie słyszałam jak tak głośno syczy!
- Co...? - Leah znowu do niego doskoczyła i tym razem by jej uniknąć musiał zaryzykować utratę równowagi. Postawił parę niepewnych kroków i załopotał krótko skrzydłami. - Stój, ej! Co ja znowu zrobiłem? - parsknął z wyrzutem.
- Myślałyśmy, że biegnie tu jakiś wściekły stwór - Leah odetchnęła, ale w jej głosie dalej pobrzmiewała irytacja.
- Bo biegł, poniekąd - mruknął.
- Co?
- Ten hipogryf, towarzysz Magnusa. Dorwał się do mojej zdobyczy!
Nie zważając na oburzone prychnięcie Leah, wyminął ją i schylił nieco swój wielki łeb. Poczułam jak owiewa mnie jego ciepły oddech i zdałam sobie sprawę, że leżę skulona na boku, z uszami przyciśniętymi ciasno do głowy. Zagrożenia nigdy nie było, ale serce dalej waliło mi w piersi zdecydowanie za szybko.
- Przepraszam, że cię wystraszyłem - powiedział łagodnie, na co tylko kiwnęłam głową, nie potrafiąc wyrzucić z siebie ani słowa.
- Mnie też wystraszyłeś - warknęła moja opiekunka. Tyle że już wcale nie pachniała strachem, w przeciwieństwie do mnie.
- Ty jesteś już dużym szczeniakiem. - odparł jej Arkan gładko i trącił mnie nosem. - No, wstawaj. Wszystko w porządku.

***

Następnego dnia na zajęciach ze sztuk kreatywnych zajmowaliśmy się malowaniem. Z oczywistych powodów nie uważałam tego za specjalnie ciekawe, ale fakt, że moje prace nie były oceniane tak surowo jak inne pozwalał mi myśleć o lekcji jak o obowiązkowej przerwie. Pan Dernet szczególnie zwracał uwagę na to bym pamiętała nazwy i znaczenia kolorów. Kiedy spytałam go, dlaczego ma mieć to dla mnie znaczenie, skoro i tak nigdy nie zrozumiem, o co z nimi chodzi, powiedział, że są zbyt piękne by po prostu ich nie znać. Z jakiegoś powodu polubiłam go wtedy jeszcze bardziej.
Tym razem to całe malowanie wypadło w dobrym momencie, bo mogłam zastanowić się nad tym, co zrobię na obronie. Byłam pewna swoich umiejętności, jeśli chodzi o odszukanie szczeniaka udającego wrogo nastawionego wilka i schowanie się, ale bronić się...? To nigdy mi nie wychodziło. Może z atakiem pójdzie mi trochę lepiej...
Na mojej deseczce zaczynało coś powstawać. Zainspirowałam się sytuacją z poprzedniego dnia, kiedy Arkan najpierw mnie wystraszył, a później uspokoił. Podzieliłam wybrane farbki na dwie grupy - pierwszy zestaw kolorów odpowiadał niepokojowi przed nieznaną bestią (kilka szarych, czarny i niebieski), a drugi uldze gdy okazało się, że jest niegroźna (zielony, biały, pomarańczowy i znowu niebieski). Część strachu była po lewej, ulgi po prawej.
W złym fragmencie obrazka odcisnęłam porowate kamyczki, które znalazłam wcześniej na plaży. Z pomocą Kaiju i pana Derneta udało mi się rozpołowić i trochę potrzaskać wewnętrzną skorupę kokosa, tak żeby wyszły ostre kawałki. Je również odcisnęłam (kilka chyba nawet się przykleiło i już za żadne skarby nie chciało odpaść). Na sam koniec, po chwili zastanowienia, przejechałam jeszcze po farbie pazurami.
Dobrą część obrazka przyozdobiłam kamykami o łagodniejszych krawędziach i nakreśliłam trochę zawijasów chorągiewkami moich piórek, po której specjalnie w tym celu pobiegłam do Leah. We wzorze znalazło się też parę odcisków spiralnych muszelek.
Kiedy uznałam pracę za skończoną, zabrałam się za sprzątanie farbek i umaczanych w niej przedmiotów. Wpierw upewniłam się jednak, że moje kolorowe piórka leżą bezpiecznie dociśnięte kamieniem. W skupieniu ledwie ucho mi drgnęło, gdy usłyszałam za sobą ciężkie kroki pana Derneta.
- Skończyłaś? - zapytał.
- Tak - odparłam, zgarniając na stosik skorupki kokosa. - Ale jeszcze nie mogę go obejrzeć, farba nie wyschła.
- Co przedstawia?
Opowiedziałam mu o sytuacji z dnia poprzedniego i o tym co reprezentują części obrazka. Z jakiegoś powodu trochę się obawiałam reakcji nauczyciela, jednocześnie rozpierana dumą ze swojej pracy. Tylko to była taka dziwna duma. Zarezerwowana tylko dla mnie.
- Świetna metafora - pochwalił pracę pan Dernet. - To świetnie, że tak do tego podeszłaś. Sztuka ma za zadanie uzewnętrzniać uczucia.
Trochę zapiekł mnie pyszczek, ale w głębi ducha bardzo się ucieszyłam.
- Szczególnie podoba mi się to przejście na środku, od ciemnego do jasnego błękitu. Wykorzystałaś wszechstronną symbolikę tego koloru, jeśli dobrze rozumiem
- Chyba nie rozumiem - zakłopotałam się. - O co chodzi z tym jasnym i ciemnym?
Nauczyciel zamilkł na chwilę. Często mu się to zdarzało, gdy powiedział coś czego nie rozumiałam. Myślę, że to dlatego, że czasami zapominał o moich zepsutych oczach. Ale to oznaczało, że dobrze wychodziło mi nie sprawianie tym kłopotów!
- Może na przykładzie niebieskiego właśnie. Wiesz co oznaczają granatowy i błękitny? - odezwał się w końcu.
- Tak. - mruknęłam, niezbyt pewna do czego zmierza.
- To dwa odcienie niebieskiego. Granatowy jest ciemniejszym niebieskim, a błękitny jaśniejszym. Powiedzmy... Że tak jakby leżą w jednym zbiorze. O, wszystkie są takimi skorupkami kokosa, różniącymi tylko się kształtami. Tak jest z jasnymi i ciemnymi kolorami. Jasne są zazwyczaj weselsze, a ciemne smutniejsze, ale to też nie jest reguła. Każdy odcień może mieć własne znaczenie.
Przez chwilę układałam to sobie w głowie, ale chyba zaczynałam rozumieć. To o wiele bardziej skomplikowanie niż myślałam!
- I mi wyszło takie połączenie granatowego i błękitnego? O tu, na środku? - trąciłam deseczkę.
- Dokładnie tak. Ładnie razem wyglądają, bo należą do tej samej grupy, niebieskiego. Ich połączenie wygląda naturalnie, tak jak kolory połączyłyby się na futrze wilka.
Tknęła mnie nagła myśl.
- A jakiego ja jestem koloru? - zapytałam z ekscytacją.
- Głównie szarego. Jasnoszarego. Z elementami bieli.
- Szary? Ten nudny kolor? - poczułam jak uszy mi oklapły w wyrazie gorzkiego zawodu.
- Od razu nudny - parsknął. - Ja bym raczej powiedział, że spokojny.
- A pan jakiego jest koloru?
Na chwilę umilkł, pewnie by się sobie przyjrzeć.
- Karmelowego - odpowiedział w końcu.
- Jakiego? - zdziwiłam się.
- Takiego złotobrązowego.
- Królewski kolor! - ożywiłam się.
- Czy ja wiem... Ta domieszka brązu jest mało królewska. I chyba nie kojarzy się najlepiej.
Parsknęłam śmiechem.
- Twoja praca chyba już wyschła - zmienił temat pan Dernet. - Obejrzyj ją i dokończ sprzątać. Niedługo skończymy lekcję. I tak z góry, powodzenia na tej obronie - dodał weselej. - Navri mogłaby troszeczkę wyluzować.
- Dziękuję - odparłam uprzejmie, dalej się śmiejąc.
- Tylko jej tego nie powtarzaj! - dorzucił, oddalając się. - Bo obedrze mnie ze skóry!

<C.D.N.>

Uwagi: brak.

Zdobyto: 43 czerwonych⎹ 112 pomarańczowych⎹ 105 zielonych⎹ 42 niebieskich⎹ 62 granatowych⎹ 105 fioletowych⎹ 27 różowych odłamków