niedziela, 19 kwietnia 2020

Od Ismanise "Moja historia" cz. 2 (cd. Infernum)

Luty 2026 r.
Isie ze zmęczenia kleiły się oczy. Wraz z Infinite postanowili iść na spacer wzdłuż plaży, ale szybko tego pożałowała. Reszta stada była pochłonięta swoimi codziennymi czynnościami. Znaleźli się w pewnym momencie tak daleko, że inne wilki całkiem zniknęły im z oczu. Miało być słodko i przyjemnie, ale Isa wcale nie uważała, aby tak było. Nawet Infinite się znudził i poszedł się pałętać po skraju dżungli. Isa obserwowała zachód słońca, ziewając przeciągle.
– Co powiesz na garść bananów do jedzenia? – zapytał nagle Infinite, wychylając się zza zarośli.
– Czemu nie. Skoro to randka, to postaraj się o coś dobrego – mruknęła Isa ze znikomym zainteresowaniem w głosie. Cichy szelest liści świadczył o tym, że Infinite udał się wgłąb dżungli.
Siedziała tak w bezruchu tak długo, jak słońce niemal całkowicie zniknęło z widnokręgu. Wówczas niespodziewanie do jej uszu dobiegły szelesty. Nie były one jednak spokojne i dość niezdarne, jak to przystało na Infinite. Nie, te były oszalałe. Szybkie, gwałtowne. Wstała z piasku i obróciła się przodem do dżungli. Coś goniło Infinite? Serce zaczęło jej bić szybciej. Z obawy przed tym, co zobaczy po prostu czekała.
Nagle z dżungli wyskoczył wysoki basior o czarnym futrze przecinanym znamionami o ciepłych odcieniach. Z całą pewnością nie był to Infinite. Nie pachniał też jak członek stada.
Zaczęła warczeć ostrzegawczo.
 Kim jesteś?
 Mam na imię Infernum. W dżungli byl pożar.
Wzrok Ismanise powędrował ku niebu, jednak nigdzie nie unosił się żaden popielaty obłok.
 Nie było pożaru – oznajmiła, akcentując dwa pierwsze słowa.
 Był, i ja go wywołałem.
Infernum patrzył na nią z taką powagą, że powstrzymanie śmiechu okazało się dla niej niemożliwe.
 Ty?
 Tak, ja – warknął groźnie. Zaraz potem z jego strony buchnął ogień tak nagły i niespodziewany, że Ismanise odskoczyła. Nie poparzyła się, ale musiała przyznać, że było to dla niej zaskoczenie.
– Zgaś to, bo zaraz wszyscy się tutaj zlecą.
– I dobrze. Niech sobie popatrzą – warczał dalej. Postąpił krok w kierunku Ismanise. Wycofała się na tę samą odległość. Nie bała się go. Jedyne o czym myślała, to żeby zaraz przybiegł Infinite. Infernum wyglądał na młodszego od nich, więc powinien zdołać zgasić jego płomienie...
– Po co te nerwy? Tutaj jest całe stado, nie masz szans.
– Jakoś nie widać – mówiąc to, postąpił kolejny krok.
Akurat w tamym momencie zza krzaków wyskoczył Infinite. Bojowo popatrzył w kierunku basiora.
– A ty coś za jeden? Nigdy cię nie widziałem.
– Nie twoja sprawa, kundlu.
Infinite cicho zagwizdał przez zęby.
– Zrobił ci coś? – zwrócił się do Isy.
– Nie. Tylko pajacuje – Wówróciła oczami.
– JA pajacuję? – zawarczał głośniej – Jestem potężniejszy niż się wam wydaje. Zaraz podpalę tę waszą śmieszną dżunglę...
Właśnie w tamtym momencie płomienie na jego futrze zgasły z cichym sykiem.
– I na co ci to było? Chyba twoja moc się wyczerpała – zadrwiła Isa.
– Nie rozumiem... – wymamrotał zagubiony. Popatrzył w swoje łapy.
Infinite westchnął cichutko.
– Powinniśmy chyba wezwać kogoś na pomoc z nim, co nie?
– Sami nie damy sobie z nim rady? – popatrzyła na swojego chłopaka z błyskiem w oku.
– Nie macie pojęcia z kim zadzieracie – syknął basior.
– Tak? A z kim? – zaśmiała się cicho Isa.
– Jestem synem Alf! Dziedzicem stada!
– Ja też. I co? – Przekrzywiła głowę Isa. Infernum nieco stracił rezon – Skoro masz swoje stado, to możesz do niego wrócić. Droga wolna.
– Nie żyją – powiedział, znowu uparcie spuszczając głowę. Wyglądał, jakby dopiero teraz zaczynał rozumieć, co tak właściwie mówi.
– To w takim razie o żadnym byciu Alfą nie możesz myśleć, bo twoja wataha najwyraźniej już nie istnieje. W tej chwili wtargnąłeś na teren stada i miałeś zamiar mnie atakować. I być może Infinite. Są za to kary, wiesz?
– Nie obchodzą mnie wasze głupie kary.
– Uhuhu... – Zagwizdała – Mocne słowa jak na... ile masz lat, skarbie?
– Nie twoja sprawa.
Zapanowało uporczywe milczenie. Infernum patrzył w swoje łapy, Isa patrzyła na niego rozbawiona, a Infinite zastanawiał się co powiedzieć.
– Wiecie... wydaje mi się, że powinniście być dla siebie milsi. Oboje – powiedział w końcu Infinite. Kiedy Isa miała coś powiedzieć, Infinite znowu ją wyprzedził:
– I nie zrzucajcie na siebie wzajemnie winy. Oboje jesteście winni.
Isa wywróciła oczami.
– To mam dla ciebie dwa wyjścia: albo zmykasz, albo idziesz z Alfami wynegocjować przyjęcie do stada – powiedziała.
– I nie kieruj się Isą, bo bywa wredna. Reszta stada jest całkiem miła – Uśmiechnął się Infinite – Jeśli chcesz się komuś wygadać o tym, co się stało z twoją rodziną, to służę wsparciem.

<Infernum? Witam w serii gdzie aż 3 postacie mają imiona na literę "i">

Od Sinope "Lepszy słuchacz"

Listopad 2025 r.
Sino nie smucił własny żal, a przygnębienie taty. Sama czuła w środku głównie pustkę. Tata zaś zwolnił się tymczasowo z obowiązków związanych z pełnioną funkcją, obiecując, że z czasem odpracuje godziny wilków z tego samego stanowiska. Większość czasu leżał w cieniu pod palmami, tępym wzrokiem obserwując fale i wsłuchując się w ich szum. Stał się dużo cichszy, a żartował od niechcenia. To był również czas, kiedy do Sino dotarło, jak bardzo jej tata był już stary.
Na szczęście lekcje były głównie przeprowadzane na plaży, a dokładniej w miejscu, z którego miała idealny widok na tatę. Rzadko kiedy się ruszał. Kiedy tylko nastawała przerwa, zajmowała miejsce tuż obok niego i starała się opowiedzieć, co przerabiali na danej lekcji. Tata stał się lepszym słuchaczem niż kiedykolwiek do tej pory. Rzadko kiedy jej odpowiadał, ale widziała, że i tak jej słucha. Nie miał innego wyjścia.
Nie sądziła również, że kiedykolwiek polubi lekcje, na których głównie się siedzi i słucha. Tłumaczenie Gerranda nie było szczególnie ciekawe, ale i tak zawdzięczała mu to, że zazwyczaj nie musiała się szczególnie wysilać. Jakiekolwiek czynności podejmowane na lekcjach zaczęły sprawiać jej ból i męczyły niemiłosiernie.
Nawet Isa darowała sobie zaczepki. Wieść o śmierci Janey szybko przebiegł po watasze, głównie za sprawą żałoby Dana. Właściwie to Isa przejęła się tym znacznie bardziej, niż Navri. Po Navri można było tylko powiedzieć, że prawdopodobnie mało ją to obchodziło. Sino nie pamiętała właściwie, kiedy ostatnio razem rozmawiały.
Czy Sino tęskniła za mamą? Tylko trochę. Nie umiała określić tego uczucia, ale z całą pewnością nie było ono tak silne, jak jej taty.
– Czy zrobiliście jakiś postęp w odkrywaniu swojej mocy w ciągu ostatnich kilku dni? – zapytał przyjaźnie Gerrant.
Wtedy Sino niemrawo przypomniało się, jak tata wspomniał, że za którymś razem ogrzała go tak bardzo, że myślał, iż ma przy sobie ognisko, a nie jej bok. Wtedy jej futerko zrobiło się też minimalnie bardziej pomarańczowe, niż zazwyczaj. A może tylko się jej wydawało...?
Uparcie wpatrywała się w swoje łapki, niepewna, czy powinna zaliczyć to do tego, o co pytał nauczyciel. Już miała otworzyć usta i coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili zrezygnowała.
– Sinope? Widzę, że o czymś myślisz.
– Ja... To nic ważnego, ale myślę, że ogień.
– Proszę? – w jego głosie wybrzmiało drobne zakłopotanie.
– Ogień. Możliwe, że mam żywioł ognia. Jak mogę się upewnić, że tak jest lub nie?
– Próbując podpalić jakiś przedmiot. Przy odpowiednim skupieniu powinno się udać.
Sino poczuła na sobie spojrzenia całej grupy. Najsilniej jednak odczuła wzrok Isy.
– Co powiesz na gałąź?
– Ale że teraz? – zdziwiła się Sino.
– Dlaczego by nie? Mamy lekcję magii, pasuje idealnie – Uśmiechnął się Gerrant.
– Teraz to ja nie chcę – powiedziała Sino, może odrobinkę zbyt stanowczo i zbyt arogancko.
To nieco zepsuło mu humor.
– Służę ci pomocą i chętnie pomogę... Mogłabyś zrobić od razu szybkie postępy.
– Nie chcę – oznajmiła, patrząc mu prosto w oczy.
Gerrant zmieszany odwrócił wzrok.
– No dobrze... Nie będę cię zmuszać. Może innym razem.
Sino wyprostowała się dumnie. Isa prychnęła zirytowana na ten widok.
– Ktoś inny ma coś do zaprezentowania?
– Ja! – pisnęła Luka.
– Mogłabyś pokazać? – powiedział, a na widok jego uśmiechu Sino zaczęło coś skręcać w środku. Odwróciła głowę i zaczęła się wpatrywać w przekomarzających się szeptem Infinite i Isę. Zbliżyli się do siebie ostatnio, pomyślała.
Później próbowała wypatrzyć swojego tatę, ale... szybko zorientowała się, że nie było go tam, gdzie zwykle. Nagle poczuła się strasznie spięta. Gorączkowo poszukiwała go wzrokiem, ale bezskutecznie. Miała go pilnować, tak sobie przecież obiecała.
– Tato?! – krzyknęła rozpaczliwie.
Wszystkie szczeniaki popatrzyły na nią nieco zbite z tropu. Sino akurat okręciła się wokół własnej osi, nadal szukając znajomego wysokiego basiora. Na widok nagle wyłaniającej się z wody sylwetki, niemal zeszła na zawał.
– Tak, skarbie?
– Ach, nic... – powiedziała cicho, nieco przybita obserwując jak tata spokojnie wrócił do połowu ryb.
Szczeniaki nadal ją obserwowały. Czuła, jak ich spojrzenia wwiercają się w jej plecy.
– Na co się gapicie? – zapytała ostro.
Gerrant postanowił czym prędzej wrócić do prowadzenia lekcji.