czwartek, 10 października 2019

Od Lind „Koniec podróży” cz. 1

Grudzień 2024
Łapy smoka uderzyły o piasek. Wielkie pazury zniknęły pod sypką warstwą podłoża. Odruchowo zwróciłam oczy ku ziemi, ale widząc, że nie dzieje się nic nadzwyczajnego, pozwoliłam sobie wrócić do oglądania linii horyzontu i nieskończenie wielkiego morza. Stąd ten bezmiar wód wydawał się być jeszcze rozleglejszy, aniżeli z widziany z góry. Przy samym nieboskłonie nabierał odcieni intensywnego granatu, ale zbliżając się do brzegu, przechodził w przepiękny turkusowy.
Nigdy nie widziałam niczego podobnego. Ta właściwie... nigdy nie widziałam żadnego zbiornika wodnego większego od jeziora. Słyszałam historie o morzach i oceanach; oglądałam je na rysunkach, ale w tym momencie zrozumiałam, że opisy nie mogą się równać z rzeczywistością. Coś tak wspaniałego było niemożliwe do zreplikowania. W żadnej formie.
Falująca woda delikatnie szumiała; w teorii ten odgłos nigdy nie był mi obcy. Jednak odniosłam wrażenie, że tutaj nie jest on taki sam; raczej pełen własnego, specyficznego uroku. Nie umiałabym tego wyjaśnić.
Ting podobnie jak ja oglądał linię horyzontu i niekończącą się toń morską. Chyba siedzieliśmy tak bez ruchu trochę zbyt długo; w końcu Passer ponaglił nas ruchem skrzydła, żebyśmy dołączyli do pozostałych na piasku. Drgnęłam i momentalnie odzyskałam świadomość. Wstałam ze swojego miejsca, rozprostowałam nogi i zeskoczyłam na ziemię. Parę razy musiałam przestąpić z łapy na łapę; piasek był o wiele gorętszy, niż wyglądał. Zwłaszcza jak na tę porę dnia i roku. W powietrzu nie było czuć ani krzty zimowego klimatu. To dziwne. A może po prostu pomyliłam się z liczeniem dni w podróży i tak naprawdę jest już lato?
Ting dołączył do nas na ziemi, używając mojego grzbietu jako podnóżka. Odwróciłam się i już-już chciałam go za to skarcić, ale głos uwiązł mi w gardle. Dopiero teraz zauważyłam, co wznosiło się ponad gęstym lasem, obok którego wylądowaliśmy. Kształtem przypominało to górę, ale kłęby pary unoszącej się z jej szczytu nasuwały inne wnioski.
– Czy to...  – wydusiłam.
– Wulkan – oznajmił As ze szczenięcym zachwytem. – Prawdziwy wulkan!
Usiadłam z wrażenia. To miejsce było jak obraz ze snu. Pełne widoków, które zawsze były ode mnie zbyt daleko; niczym miejsca z historii opowiadanych na dobranoc. Wierzyłam, że istnieją, oczywiście. Jednak... zobaczenie ich na żywo...
– Trzeba będzie się wreszcie pożegnać – westchnął Passer, wyrywając mnie z kolejnej zadumy. – Jutro odlatujemy. Wataha zostanie tutaj. Cieszę się, że trafiłem akurat na was – Opuścił nieco głowę, spoglądając na naszą siódemkę; cztery wilki, dwa odmieńce i jednego kota.
– I wzajemnie – odparła Torance z uśmiechem. W jej głosie nie było zbyt wiele entuzjazmu.
– Dzięki za wszystko – dodał As.
– Dziękuję   – powiedziałyśmy równocześnie z Leah.
Elena także coś bąknęła pod nosem. Ku niczyjemu zdziwieniu (a przynajmniej nie mojemu), Odmieńce darowały sobie jakiekolwiek słowa wdzięczności.
– Już teraz wiem, że będę za wami tęsknił – mruknął Passer i spojrzał w stronę olbrzymiego wulkanu.
– A może... chciałbyś zostać? - spytałam naszego przewoźnika. - Jako towarzysz.
Passer na chwilę odwrócił głowę, po czym popatrzył na swoich pobratymców. Niektórzy także już teraz żegnali się ze swoimi pasażerami. Nasz przewoźnik zamruczał pod nosem i kontynuował:
– Nie mogę. Nie byłbym szczęśliwy z dala od moich braci. Mam własne sprawy do załatwienia. Wy również – Jego spojrzenie skierowało się na mnie i odmieńce. – Mam nadzieję, że kiedyś znajdziecie złodzieja  – dodał.
Baldor skinął głową, Ting zrobił coś podobnego, ale żaden z nich nic nie powiedział. Tymczasem Torance zerknęła w moją stronę. Niewykluczone, że domyśliła się, iż istnieje powiązanie między złodziejem, a wilkiem, który chciał odebrać mi Wichurę. Kiedy moje spojrzenie skrzyżowało się ze wzrokiem Tori, odwróciłam głowę. Zupełnie jakbym bała się, że może to doprowadzić do zdradzenia pozostałym, jak wyglądała cała sytuacja.
Passer wyrzucił z nozdrzy kłąb pary i złożył skrzydła. Znalazłszy sobie na piasku idealne miejsce, położył się żeby odpocząć po tym ostatnim odcinku trasy. Mogłabym przysiąc, że był to jeden z najdłuższych jak dotąd.
Usłyszałam kroki na piasku. Odwróciłam się, by dostrzec stojącą nade mną Verum. Biała smoczyca trzymała w pysku jajo, które znalazłam parę miesięcy temu z Asgrimem. Położyła je ostrożnie tuż przede mną. Pachniało już zupełnie jak ona. Na skorupce nie było nawet rysy; nikt nie wątpił, że Verum dobrze zajmie się niewyklutym pisklakiem podczas podróży.
– Oddaję go pod waszą opiekę – oznajmiła smoczyca. Po tych słowach, zawróciła i odeszła od nas.
Delikatny wiatr zmienił kierunek. Poczułam mieszaninę zapachów z gęstego lasu. Próbowałam rozróżnić jakikolwiek z nich, ale wszystkie były zupełnie obce. Większości nie mogłabym nawet do niczego porównać. Od teraz tak pachnie nasz dom.
Skupiłam wzrok na dziwacznych drzewach, które rosły na pograniczu plaży z gęstym lasem. Z daleka wyglądały jak paprotki wyrastająca z czubków grubych, drewnianych słupów. U podstawy „korony” widać było coś na kształt owoców. Ciekawe czy są jadalne - pomyślałam.

<C. D. N.> 

Uwagi: brak.

Od Crane'a „Życie kołem się toczy” cz. 7

Koniec listopada 2024
Po tym, jak Redian założył mi Naszyjnik Prawdy, nadszedł dosyć trudny moment w naszej relacji z Edel. Pierwsze dni mało rozmawialiśmy, niewiele robiliśmy wspólnie. Wiele czasu spędzałem poza zasięgiem wzroku E. Kiedy tylko wyczytywałem z jej zachowania, że znów pragnęła chwili samotności, posłusznie odchodziłem.
Powoli traciłem nadzieję, że słowa Lind się sprawdzą; że moja relacja z partnerką jeszcze ulegnie poprawie. Jednak wkrótce dostrzegłem pierwsze przesłanki, że ostatecznie tamta wadera miała rację. Pewnego wieczoru E ułożyła się do snu nieco bliżej mnie. Innego, pozwoliła mi obetrzeć jej pyszczek po wymiotowaniu krwią. Krok po kroku, zbliżaliśmy się znów do siebie. Z czasem, zaczynaliśmy ze sobą coraz dłużej rozmawiać. 
Uznawszy, że nadszedł na to czas, zdecydowałem powiedzieć Edel, jak wszystko wyglądało naprawdę w moim życiu; bez pominięcia żadnego detalu czy przeinaczenia jakichkolwiek informacji. Niegdyś zdobyłem jej zaufanie podstępem. Podawałem się za kogoś, kim nie jestem, więc tak naprawdę nie ja byłem z nią w związku. Powinno się to zmienić.
Na jednym z postojów; na osobności, opowiedziałem E o tym, jak moi rodzice mnie porzucili. Opowiedziałem o warunkach, w jakich dorastałem. Przyznałem się partnerce do popchnięcia kilku wilków w stronę toni Jeziora Zapomnienia. Zdjąłem przed nią nawet szalik, by pokazać skradziony Medalion Nieśmiertelności. Przywołałem wszystkie dostępne szczegóły z mojej przeszłości. Chociaż kiedyś byłoby to nie do pomyślenia, zdradziłem jej kompletną całość. Zasługiwała na to od samego początku.
Moja partnerka różnie reagowała na poszczególne informacje. Jedne budziły w niej współczucie, inne wzburzenie. Nie ukrywała przede mną żadnych emocji; nie szczędziła ani łez, ani agresywnych warknięć złości. Wiedziałem, że będzie trzeba się z tym liczyć.
Po całym wyznaniu, powróciła obawa, że Edel każde mi odejść; tym razem na zawsze. To jednak nie nastąpiło. E zamiast tego powiedziała, że mi wybacza. Widziałem, jak wiele wysiłku ją to kosztowało, ale zdecydowała, że właśnie te słowa mi powie. To była jej świadoma decyzja. Wtedy zacząłem płakać; nie wiem dlaczego. Po prostu to zrobiłem. Wadera objęła mnie i przytuliła tak mocno, jak tylko była w stanie.

Grudzień 2024
Po narodzeniu Morgana przez większość dni byłem spokojny o życie Edel. Śmierć nie dosięgnęła jej tamtego dnia, więc wadera musiała być wiele, wiele silniejsza, niż wszystkim się zdawało. Widać było, że jest nadal chora; widać było, że nadal cierpi. Jednak na jej pyszczku często widniał uśmiech. Kiedy patrzyła domagającego się zabawy Morgana, zdawało się zapominała o bólu. 
Wkrótce nasz maluch otworzył oczka. Od tamtej pory stał się jeszcze bardziej ruchliwy i ciekawski. Co więcej, nadal rósł jak szalony i wszystko wskazywało na to, że jest zdrowy. Byliśmy szczęśliwi. Szczęśliwi jako rodzina.
A potem nadszedł ten dzień. Od pierwszych oznak zrozumiałem, na co się zanosi. W mig pojąłem, że z Edel lada chwila uleci życie. Próbowała mówić, ale z jej gardła wyrywało się tylko skamlenie bólu. Przestraszony Morgan uciekł aż na drugi koniec prowizorycznego kojca z koca.
Nie wahałem się w tamtej chwili. Zdarłem z szyi szalik i schwyciłem Medalion Nieśmiertelności, by go też zdjąć. Jednak on, jakby usłuchał słów E sprzed kilku dni, nie ustąpił. Tak jak przewidziałem; wadera nigdy nie zgodziła się założyć tego wisiorka. Teraz jednak nie przejmowałem się jej słowami. Miałem szansę ją uratować i to zamierzałem zrobić. 
Złapałem Medalion Nieśmiertelności obiema łapami i pociągnąłem. Nadal nie chciał zejść z mojej głowy. Zaplątał się. Absolutnie nie chciałem odpuścić; dalej szarpałem, wyrywając sobie z szyi całe kępki futra i zdzierając skórę do krwi. Podduszałem samego siebie każdą kolejną próbą ściągnięcia naszyjnika. Mieliśmy coraz mniej czasu. I ja i Edel. Wszystkie łapy drżały mi z emocji. Tymczasem oczy wadery traciły blask. Jej powieki powoli zaczęły opadać, a oddech cichnąć.
Udało mi się zdjąć medalion. Prawie naderwałem sobie przez niego ucho. Kiedy magiczny przedmiot wisiał już w mojej łapie, sam się rozplątał. Nie zwlekałem nawet ułamka sekundy; zarzuciłem go mojej partnerce. Ona jednak... nie poruszyła się już. Całe jej ciało zastygło w bezruchu, a z nim klatka piersiowa. Głowa oparta o ziemię, łapy leżące bezwładnie. Tylko wiatr poruszał jej rzadkim futrem, wyrywając słabsze włosy.
A ja tam stałem. Na moment zastygłem, zupełnie jak ona. Tyle, że moje serce wciąż biło. Może lepiej by było, żeby w tym momencie przestało. Wtedy zniknąłby ból. Ból, który chwilę potem, wyrwał ze mnie donośny skowyt.
Edel odeszła. Edel odeszła.
Nie jestem pewien, co działo się potem. Pamiętam tylko urywki następnych wydarzeń; jakby to był tylko sen, który już miał być za chwilę zapomniany. Widziałem malutkiego Morgana. Przytulał się do sztywnego ciała wadery. Zdawało mi się, że jakiś czas później przyszli do nas inni członkowie watahy. Chyba ktoś pobiegł po medyka. Jakiś basior pytał mnie o coś. Ja jednak nie zrozumiałem nawet słowa. Jedna wadera z mojego stada nachyliła się, żeby zabrać Morgana od Edel. Wtedy coś sprawiło, że odgoniłem ją głośnym warknięciem. Tak mi się zdaje, że to zrobiłem. 

Uwagi: brak.