sobota, 27 czerwca 2020

Od Sileenthar "A ja to tej pani nie lubię" cz. 8


Listopad 2025 r.
Pani Navri była chyba najnudniejsza ze wszystkich nauczycieli. Podkreślam, nauczycieli, tylko i wyłącznie nauczycieli. Nie dość, że była Alfą całej watahy, to wśród szczeniaków krążyły legendy o jej sprawności fizycznej i potężnej magicznej mocy. Jakby tego było mało przewyższała wzrostem nawet Yuki! Z charakteru była dziwaczna i nudna jak flaki z olejem, ale nikt nie powiedziałby tego na głos. Najbardziej dziwiło mnie w niej to, że dysponowała władzą, siłą i wszystkim o czym mogłaby zamarzyć, a zawsze chodziła taka poważna. Nie bardzo rozumiałam dlaczego. Bohaterowie wszystkich bajek jak już stają się znani i wielcy "żyją długo i szczęśliwie". Navri była ich zupełną odwrotnością, ale w przeciwieństwie do nich była prawdziwa, mimo tej całej swojej wyjątkowości. To sprawiało, że czasem poddawałam w wątpliwość wszystkie wesołe zakończenia.
Na lekcjach obrony dużo i często chodziliśmy, co mi się nie podobało, ale też zwiedzaliśmy niedaleką okolicę za linią drzew, co już podobało mi się bardzo. W przeciwieństwie do rozpalonej słońcem plaży i słonego zapachu morskiej bryzy, dżungla była duszna i wylewająca najprzeróżniejszymi kuszącymi woniami. Tak było i tym razem.
- Zatrzymajcie się tu i przez chwilę powęszcie. - powiedziała Navri, sama też przystając.
Usiadłam na trawie i uderzyłam kilka razy ogonem bo tak. Otworzyłam pyszczek, by w pełni wykorzystać swoje tropicielskie umiejętności i zaciągnęłam nosem wilgotne, gorące powietrze. Trudno było mi się skupić na konkretnym zapachu, tyle tego było! Spośród świeżej roślinności i słodkich kwiatów wyłuskałam każdego z osobna szczeniaka, nauczycielkę i swój własny trop, a także starą, bezpieczną woń pary dorosłych wilków, która musiała przechodzić tędy jakiś czas temu. Z tła przebijały markery terytorialne nieznanych mi zwierząt, w tym ostry swąd jakiegoś kotowatego, już mocno zwietrzały. Wszędzie przebiegały zatarte ślady grup zwiadowczych.
- Co czujecie? - spytała nauczycielka.
Natychmiast wyrwałam do odpowiedzi, dopiero po zakończeniu swojej relacji dopuszczając do głosu pozostałe szczeniaki. Poza mną i Eunice nikt nie wyczuł kota, na co dumnie się wyprostowałam.
- W porządku - Alfa usiadła i owinęła ogon wokół łap. - Dzikie zwierzęta zazwyczaj nie stanowią zagrożenia, jeżeli się ich nie prowokuje, ale rozsądny wilk zawsze zachowa ostrożność. Jeżeli podejrzewacie z której strony może nadejść niebezpieczeństwo, w jaki sposób się do niego ukierunkujecie?
- Pod wiatr - odparł Emerald szybko, uprzedzając mnie.
Navri skinęła głową.
- W ten sposób szybciej wyczujecie nadchodzące niebezpieczeństwo, a ono dłużej pozostanie nieświadome waszej nieobecności. Powietrze w dżungli nie przemieszcza się jednak znacząco, a zapach łatwo zamaskować w roślinach. Kotowaty, którego wyczuły wasze koleżanki, miałby nad wami przewagę, przemieszczając się po gałęziach drzew i obserwując was z góry. Jak zaradzilibyście temu problemowi?
Przez chwilę nikt się nie odzywał. Korciło mnie by odpowiedzieć, ale nauczyciele z jakiegoś powodu tracili zainteresowanie jak za dużo się mówiło. Kazali wtedy odpuścić i dać się wykazać pozostałym szczeniakom. Denerwowało mnie to co prawda, ale czasami z własnej woli zamykałam pyszczek i czekałam. Przecież nie jestem lizusem!
- Trzeba nasłuchiwać? - zasugerowała w końcu Nikaella.
- Dżungla tętni życiem, a koty są bardzo ciche. Musiałabyś mieć bardzo czuły słuch.

Jak Lind, przeszło mi przez myśl. Ona ma niesamowity słuch!

- Ja bym dalej węszył - zastanowił się Emerald. - Ale sama pani mówiła, że dzikie zwierzęta rzadko atakują same z siebie.
- Mimo wszystko powinieneś być ostrożny - Nauczycielka powstała. - Idziemy dalej. Nie przestawajcie szukać nowych zapachów.
Przez jakiś czas tylko wędrowaliśmy z nosami przy ziemi, od czasu do czasu pouczani przez Navri by zachować odpowiednią postawę i cichy krok. Podążaliśmy prostopadle do tropu kota, w dalszym ciągu w niewielkim oddaleniu od plaży. Naokoło roztaczało się mnóstwo dusznych zapachów dziwnej roślinności, od których mogło zakręcić się w głowie. Rzeczywiście świetnie maskowały inne tropy. Poza w różnym stopniu zatartymi śladami po przechadzających się tu wilkach, wyczułam tylko dziwnego ptaka, którego niedługo potem przez przypadek spłoszył Morgan. Papuga - jak nazwała ptaka Navri - odleciała z przeraźliwym skrzekiem.
- Jeżeli wiążecie swoją przyszłość ze stanowiskiem strażnika terenów albo patrolem, codzienne obchody zbudują w was umiejętność dostrzegania bezpiecznej normy. - odezwała obojętnie nauczycielka, przerywając wątpliwą ciszę lasu. - Może wam to wyjść na korzyść, jeśli pozostaniecie spostrzegawczy. Wtedy każde odstępstwo zauważycie szybciej i zareagujecie na nie sprawniej. Jeżeli jednak przyzwyczaicie się do spokoju i zaczniecie traktować swoją pracę jako obowiązkowy spacer, napastnik łatwo was zaskoczy.
Niby słuchałam, ale tak w zasadzie to nie. Jeszcze nie wiedziałam czym chciałabym zająć się w przyszłości, ale na pewno nie tym. Jakieś to takie... Zbyt nudne. Miałam wrażenie, że zaraz zasnę.
- Nawet jeśli chcecie zająć się czymś innym, i tak powinniście dobrze znać swoje terytorium, by łatwiej dostrzegać odstępstwa. To szczegóły decydują o tym jak szybko intruz zostanie wykryty.
Łapy Navri zachrzęściły na piasku. Przystanęła.
- Chciałabym, żeby na następną lekcję każdy z was zapoznał się dokładnie z trasą którą dzisiaj przebyliśmy i poszukał w jej pobliżu kryjówek. - nadstawiłam uszu, gdy nauczycielka wypowiedziała znajomą formułkę. - Poproście jednak opiekuna by wam towarzyszył. Jutro po kolei wcielicie się w rolę napastnika i strażnika terenów. Połączymy w ten sposób metody obrony z którymi zapoznawaliście się na poprzednich lekcjach i wykrywanie intruzów. Na dzisiaj to koniec.
Na samą myśl o tych zajęciach jęknęłam w duchu. Tropienie było fajne, ale w faktycznej obronie byłam fatalna.


<C.D.N.>


Uwagi: brak.

Zdobyto: 43 czerwonych⎹ 27 pomarańczowych⎹ 20 zielonych⎹ 15 niebieskich⎹ 22 granatowych⎹ 50 fioletowych⎹ 10 różowych odłamków

>> Następna część >>

Od Lind „Los zawsze daje szansę” cz. 10


Luty 2025
Obróciłam w łapach dziennik, w którym lata temu po raz pierwszy przeczytałam o Wichurze Płomieni. Moja obsesja na punkcie "wielkiej podróży" zaczęła się właśnie od niego. Nie spróbowałam go otworzyć; okładkę obwiązano sznurkiem, by przetrzymać na miejscu luźne strony.
– Dla jasności... nie podsunęłam ci go specjalnie – powiedziała Babcia.
– Domyślam się – odparłam, odkładając omawiany przedmiot z powrotem na półkę. – Ale... czemu nie próbowałaś mnie powstrzymać przed tą podróżą?
– Sęk w tym, że próbowałam, ale bezskutecznie – westchnęła starsza wadera. – Więc nawet tego nie zauważyłaś.
Zmarszczyłam czoło. Nie mogłam sobie przypomnieć żadnej sytuacji, w której Babcia odradzałaby mi wyruszenie. Zaczęłam się zastanawiać, ile miałam miesięcy, jak zaczęła się moja obsesja. Na pewno umiałam już wtedy czytać; w końcu notatki o artefakcie odkryłam sama.
– Nie mogłaś po prostu mi tego zabronić? – Odwróciłam się w jej stronę. – Jako rodzic...
– Myślałam o tym. Potem jednak zrozumiałam, że to twoja świadoma decyzja.
Pokiwałam głową. Wtem dostrzegłam wystający spomiędzy książek wymięty skrawek papieru. Wyciągnęłam go stamtąd i rozłożyłam. Była to mapa okolicy; sięgająca daleko za zakole naszej rzeki. Przeniosłam swoje znalezisko bliżej łóżka Babci.
– Gdyby była odrobinę większa, tu już zaczynałyby się tereny mojej watahy – Zastukałam pazurem w kawałek podłogi poza mapą. – Znaczy... dawne tereny.
– Dlaczego się przenieśliście? – spytała Babcia.
– Sama nie wiem, jak to opisać. Najpierw były wichury, potem powodzie... Albo na odwrót – zawahałam się. Mało już pamiętałam z tamtego okresu. – Wiem że koniec końców zwierzęta i rośliny zaczęły się zmieniać pod wpływem... deszczu. Nikt nie był w stanie tego wyjaśnić.
– Hm... I wtedy podjęliście decyzję o przeprowadzce, tak?
– Tak. Pomogły nam w tym smoki – Uśmiechnęłam się lekko, wspominając Passera. Nadal żałowałam, że nie zdecydował się z nami zostać.
– Ile trwała podróż?
– Miesiące... może nawet lata... – Podniosłam wzrok w stronę sufitu. Niezwykłe, że jedno zaklęcie wystarczyło, żeby tu wrócić w ciągu sekundy...
– Zatrzymaliście się w jakimś ciekawym miejscu?
Nie odpowiedziałam. Luty... Jest teraz luty... Wtedy był grudzień...
– Lind? – usłyszałam znów głos mojej opiekunki.
– Co? – Spojrzałam na nią. – Co mówiłaś?
– Pytałam czy... Lind, dobrze się czujesz? – Babcia wyglądała na zmartwioną.
– Ja...
Moja opiekunka zawiesiła na mnie badawczy wzrok. Nie mogłam mu się długo opierać.
– Podczas... jednego z postojów spotkałam Freeze'a – wyznałam.
Babcia uchyliła pyszczek ze zdziwienia.
– Chcesz mi o tym opowiedzieć, kochana?
– Chyba... chyba muszę – westchnęłam ciężko. – Nadal nie daje mi to spokoju.
– Zamieniam się w słuch.
Spojrzałam w stronę drzwi w obawie, że i tym razem czatuje tam Ting. On nie wiedział wszystkiego o wspomnianym zajściu. Nie znał tożsamości wilka, z którym walczyłam, zanim trafiłam do więzienia.
Uspokoiły mnie dopiero głosy dobiegające z głównej izby. To znaczyło, że odmieniec nadal był zajęty grą z Haslaye. Mogłam więc spokojnie opowiadać:
– Spotkałam go w... Białym Mieście... jakoś tak się to nazywało...

<C.D.N.>

Uwagi: brak.

Zdobyto: 12 czerwonych⎹ 6 pomarańczowych⎹ 21 zielonych⎹ 7 niebieskich⎹ 17 granatowych⎹ 0 fioletowych⎹ 7 różowych odłamków