wtorek, 25 sierpnia 2020

Od Lind "Szczeniak w wielkim mieście" cz. 5


Lipiec 2026
Usłyszałam echo uderzeń pazurów w posadzkę. Morgan zawiesił na mnie wzrok, nie rozumiejąc, dlaczego przerwałam tłumaczenie. Tymczasem ja czekałam na potwierdzenie moich podejrzeń. I nie musiałam wcale czekać długo. Wkrótce naszym oczom ukazała się sylwetka znajomego odmieńca. Ślizgiem wyminął wielki regał, po czym dopadł naszego stolika.
– Mówiłem, Pierzasta! Mówiłem! – rzucił.
Morgan podskoczył, prawie upuszczając liczydło. Nadal pracował nad koordynacją ruchów w ludzkiej formie.
– Ciszej tam! – zawołał ktoś zza rogu.
– Przepraszam... – mruknęłam, ale nie byłam pewna, czy tamten jegomość nas w ogóle usłyszał. Odwróciłam się z powrotem w stronę Odmieńca.
– Możesz wyjaśnić, o co ci znowu chodzi, Ting?
Ten jednak przestał zwracać na mnie uwagę i skupił się na siedzącym obok mnie człowieku. Po chwil skwitował:
– Wyglądasz dziwnie, Mały
Co ciekawe, teraz to Ting prezentował się mizernie postawiony obok Morgana. Dopiero było widać, jak niskie są Et Magicae, kiedy porównać je z innymi dwunogimi istotami; na przykład z ludźmi.
– Ekhm, Ting wyjaśnisz o co chodzi?
Odmieniec odwrócił się znów w moją stronę.
– Mówiłem, że szukamy nie tu, gdzie trzeba. Mówiłem. Ale ty nie słuchałaś. Więc popytałem kilku bywalców-pseudo-uczonych i co się okazało? Zeszliśmy do części biblioteki, gdzie będzie NIC o tej części świata, ani tych tematach magii. Ale nie, ty musiałaś nalegać, że musimy przejrzeć i te książki – Uderzył zewnętrzną częścią łapy w okładkę tomu leżącego na stoliku. – Gratuluje, przez ciebie straciliśmy cały tydzień. Wiesz ile to godzin, Pierzasta?
– Nie muszę wiedzieć, dotarło do mnie o co ci chodzi – warknęłam. Oparłam łapy na blacie. – Czy mógłbyś w takim razie...
Zanim dokończyłam zdanie, Ting zeskoczył z krzesła i ruszył w głąb biblioteki.
– Jak skończycie bawić się koralikami, możecie do mnie dołączyć w tej właściwej części.
Spojrzałam na Morgana. Wyglądał na całkiem zagubionego.
– Kontynuujemy, czy..? – mruknął.
– Tak... Nie mam teraz głowy do czytania – westchnęłam. – Nie zaszkodzi mu, jeśli posiedzi tam trochę sam.
Ludzki-Morgan podniósł z powrotem liczydło. Poprzekładał jeszcze kilka koralików z jednej gromady w drugą. Potem jednak postanowił znów zejść z tematu liczenia:
– Mamo, zauważyłaś, że Ting stał się dużo bardziej... nerwowy?
– Um... – Odwróciłam głowę w kierunku, gdzie zniknął mój towarzysz. – Być może...
– Podobno coś się stało, jak byliście tutaj pierwszy raz... – dodał ciszej Morgan.
Znów poczułam chłód w łapach. Spięłam mięśnie. Spojrzałam znów na mojego podopiecznego.
– Ja... Nie wiem, czy jestem gotowa znów o tym mówić, Morgan... – odparłam. – Białe Miasto było... inne, kiedy wataha odwiedziła je po raz pierwszy. Wiem tylko, że gdyby nie decyzja twojego taty... zostałabym tu o wiele dłużej, niż pozostali.
Dostrzegłam na ludzkiej twarzy Morgana oznaki niepokoju.
– C... co to znaczy?
Przymknęłam oczy. Nabrałam więcej powietrza.
– Zamknęli mnie wtedy w więzieniu i... potrzeba było wykupu.
Morgan upuścił liczydło. Jego uderzenie o posadzkę poniosło się echem po bibliotece.
– Jak? Co się stało? C... co zrobiłaś? – wydusił chłopak.
Westchnęłam ciężko.
– Pomówimy o tym innym razem, Morgan... Dziś nie mam na to siły.

<Morgan?> 

Uwagi: brak.

Od Crane'a "Książka sama opowie historię" cz. 1

Luty 2026
Chociaż zaproponowałem użycie Naszyjnika Pożywienia, Lind wciąż nalegała na połów małż. Nie byłem pewien, czy podobał mi się jej pomysł; nie miałem wprawy w tym rodzaju "polowania". Wadera zapewniła mnie jednak, że to bułka z masłem i zaciągnęła nad wodę.
– Z tego, co oferuje ta plaża, małże są moje ulubione – oznajmiła Lind. Zaraz po tym, podniosła charakterystyczny, czarny pancerzyk.
– Tak coś kojarzyłem – Zanurzyłem łapę, by złapać inną muszlę. Niestety, moja okazała się pusta.– Ja zwykle korzystam z Naszyjnika...
Otworzyłem kolejny pancerzyk małża. Znów nie miałem szczęścia.
Przynajmniej używając Naszyjnika nigdy nie trafi się na pustą skorupę...
– Co w takim razie zwykle jadasz?
– Cokolwiek mi przyjdzie do głowy – Odparłem. – Nie zastanawiam się nad tym.
Wyciągnąłem z wody następną muszlę. Wreszcie trafiłem na pełną.
– Wyglądasz o wiele przyjaźniej, kiedy się uśmiechasz – zaznaczyła Lind.
Hm... Nawet nie zauważyłem, kiedy to zrobiłem.
– A jak wyglądam na co dzień..?
– Na śmiertelnie poważnego – mruknęła wadera.
– Cóż... jak się zamyślasz, masz tak samo – odparłem zgodnie z prawdą.
– Um... może trochę. Na pewno nie tak bardzo, jak ty – Lind wróciła do poszukiwań małży. Tymczasem ja wziąłem do pyska swoją pierwszą zdobycz.
W towarzystwie Lind nawet coś tak zwyczajnego, jak połów małż, było przyjemne. Czas mijał szybciej, niż bym się tego spodziewał. Po słońcu oszacowałem, że Morgan ma za sobą już większość lekcji. To przypomniało mi o innym temacie, który chciałbym poruszyć z Lind:
– Morgan zrobił ogromne postępy w czytaniu.
– To bystry szczeniak... wiedziałam, że szybko załapie – wadera uśmiechnęła się szeroko.
– Postanowił co najmniej raz w tygodniu czytać mi "do snu"...
– Naprawdę? – Lind odwróciła głowę w moją stronę. Wyglądała na rozbawioną. – To urocze..
– Ta... Ale trochę dziwnie się wtedy czuję... – przyznałem.
– Dlaczego?
– Muszę zawsze czekać na niego, żeby wiedzieć, co się dzieje dalej... Książka leży przede mną, a ja jestem bezradny. Ta historia... jest uwięziona poza moim zasięgiem... Lind, nauczyłabyś i mnie czytać? – przeszedłem do sedna sprawy.
Wadera wyglądała na zdziwioną. Zaraz po tym, na jej pysku pojawił się wyraz aprobaty.
– Myślę, że tak.
Byłem tak ucieszony jej odpowiedzią, że aż odsłoniłem zęby. Może wyglądałem głupio, ale nie przejmowałem się tym.
Otworzyłem kolejną muszlę. Coraz lepiej rozumiałem, dlaczego Lind tak lubi małże. Do samego smaku dochodziły jeszcze inne atuty; tego mięsa nie trzeba było szarpać, jak sarniny, ani wydłubywać z zębów ości, jak po zjedzeniu ryby. Pod twardym pancerzem można było też znaleźć perłę. Miałem dość, szczęścia, żeby wkrótce trafić na dwie; jedną po drugiej.
– Lind, chodź, zobacz.
Wadera w paru skokach znów znalazła się obok mnie. Przyjrzała się z zainteresowaniem mojemu odkryciu.
– Bardzo ładne okazy. Dawno żadnych nie widziałam.
– Chciałabyś je wziąć?
Wadera podniosła wzrok na mnie.
– Um... ja... – Widocznie wziąłem ją z zaskoczenia tym pytaniem.
– Proszę, weź je. Możemy się umówić, że to "opłata" za lekcje czytania – Wyciągnąłem w jej stronę łapę z dwoma perłami. Wilczyca niepewnie przejęła ode mnie wspomniane przedmioty.
– To bardzo miłe. Dziękuję...
Odgarnęła grzywkę i spojrzała na niebo.
– Musimy już wracać po Morgana – dodała.
– Prowadź.
***
– Zobaczysz tato, to tylko wygląda na takie trudne.
– Ta... Z pewnością... – Przejechałem wzrokiem po stronie zapełnionej powykrzywianymi we wszystkie strony symbolami. Niektóre linie ostro zmieniały kierunek, inne zawijały się delikatnymi łukami. Do tego wszędzie widniały setki kropek i kresek. Gdzie do diaska w ogóle zacząć?
Podniosłem wzrok znad stronic i zacząłem się rozglądać. Lind nadal nie było widać.
– Może już zaczniemy, tato? Mogę ci wyjaśnić podstawy.
– Hm... Nie wątpię, że też dałbyś radę, Morgan, ale chyba jednak wypada, żebyśmy zaczekali... – mruknąłem.
– Mama będzie miała potem łatwiej – zaznaczył szczeniak. Dostrzegłem, że bardzo ekscytowała go wizja nauczenia mnie czegoś. Może miał zadatki na nauczyciela?
– Hm... prawda. No dobrze, zaczynaj.
Morgan uśmiechnął się szeroko i zaczął odgarniać piasek przed nami.
– Najlepiej zacząć od prostego słowa. Jak... "mama". – Wyrysował pazurem jakieś połamane znaki. Zauważyłem między nimi pewne podobieństwa. – Można to przeliterować: M-A-M-A – Pokazywał przy tym konkretne symbole. – Każda litera to jeden z tych dźwięków. To jest "m", to jest "a". Rozumiesz, tato?
Skinąłem głową. Morgan wyglądał na bardzo zadowolonego z siebie.
– Inne słowo: "tata" – Szczeniak powiększył swoje pole robocze z mokrego piasku i zaczął znów coś pisać. – Widzisz? Powtarza się tutaj litera "a" – wskazał łapą.
Przyjrzałem się obu wyrazom. Było dokładnie tak, jak mówił Morgan.
– Najtrudniej będzie wkuć wszystkie litery na pamięć... – mruknął.
Pokiwałem głową, nic nie mówiąc. Gdybym znał większe liczby, spytałbym, ile konkretnie jest tych liter. Niezbyt mnie zachęcała wizja powtarzania w nieskończoność tych samych rzeczy, ale motywował mnie fakt, że to pozwoli mi doczytać książkę samemu.
Usłyszeliśmy łopot skrzydeł i szum wiatru. Lind wreszcie się zjawiła.

<C. D. N.> 

Uwagi: Brak.