poniedziałek, 5 sierpnia 2019

Od Torance "Polowanie na kocura" cz. 5

Listopad 2023
Następnego dnia nie mogłam się doczekać momentu, w którym ruszymy na poszukiwania. Polowania były nieodłączną częścią mojego życia. W końcu już jako szczeniak trafiłam pod opiekę nauczycielki tego przedmiotu, by potem zostać częścią ekipy, zajmującej się zdobywaniem pożywienia. Jakiś czas temu udało mi się nawet zdobyć tytuł dowódcy.  Uwielbiałam czaić się na potencjalną ofiarę, gonić ją i w końcu zabijać. Może brzmiało to trochę niepokojąco, ale takie były fakty. Kochałam to, co robiłam i nie mogłam przeboleć tego, że w Białym Mieście nie mogłam oddać się mojej pracy i pasji.
Z tych powodów nikogo nie powinno dziwić, że już od samego rana byłam totalnie nabuzowana. Nieustannie poganiałam Asa, by ten się pospieszył, a gdy w końcu wyszliśmy na ulicę, zmuszałam się, żeby iść stosunkowo normalnym tempem. Moje ciało niemal drżało z ekscytacji na myśl o zbliżającym się z każdą chwilą polowaniem.
- Jak to możliwe, że możesz tak szybko przebierać tymi swoimi krótkimi łapkami? - spytał As, podbiegając do mnie. W którymś momencie musiałam znowu znacznie przyspieszyć, bo gdy samiec się odezwał, zwróciłam uwagę, że zaczęłam biec. Jak to możliwe, że nie zauważyłam tego wcześniej?
- Magia. Albo ćwiczenia. - odparłam, zwalniając i mierząc mojego partnera krytycznym spojrzeniem - Powinieneś kiedyś spróbować tego drugiego.
Samiec uniósł brwi.
- Wątpisz w moją kondycję? - spytał groźnie.
- Tak.
As prychnął głośno w sposób, który miał wyrażać niezadowolenie. Jednak wyczuwałam od niego raczej rozbawienie, a nie zirytowanie.
- I tak kochasz moje ciało - powiedział w końcu.
- Nie zaprzeczam - odparłam z uśmiechem.
- To nie miałoby sensu, co?
Na jego pysk wkradł się dumny uśmiech. Lubił czasem usłyszeć, że pomimo mijającego czasu nadal mi się podoba. Same gesty nie zawsze mu wystarczały. Potrzebował słów pochwały, a ja z łatwością mogłam mu je dać. Tylko najpierw musiałam się chociaż przez moment podroczyć. Pokusa była jednak zbyt wielka.
Reszta drogi minęła nam na podobnych rozmowach, jednak w momencie, kiedy nasze łapy stanęły w znajomej części miasta, zamilkliśmy. W skupieniu rozglądaliśmy się za śladami obecności jakiegokolwiek kota, a ja dodatkowo chodziłam z nosem przy ziemi. Zazwyczaj nie polowałam na demoniczne zwierzęta, więc pamięć o zapachu, które je otaczał znalazł się gdzieś na skraju pamięci. Wiedziałam mniej-więcej, czego powinnam szukać, ale to było jak poszukiwanie cienia nocą. Potrzebowałam jakiegokolwiek zapalnika, choćby najsłabszego, żeby mieć chociażby pewność, że się nie myliłam. Chociaż... W tym wypadku najmniejszy ślad był na wagę złota, bo mógłby doprowadzić mnie do leża potwora...
Czas mijał, a żadne z nas nadal nie znalazło nic. Asgrim podpytywał przechodniów, czy widzieli może tego piekielnego kocura, jednak nadaremnie. Aż w końcu, w momencie kiedy mój partner chciał już rezygnować, do mojego nosa dotarła woń. Świeża woń zwierzęcia, które pamiętałam jeszcze z czasów najniebezpieczniejszych lekcji polowań w wilczej szkole.
- Mam - zakomunikowałam głośno.
Asgrim podszedł w moją stronę i pochylił się nad ziemią. Wziął kilka wdechów, po czym odsunął się z odrazą.
- Śmierdzi - stwierdził, na co prychnęłam. On się nigdy nie nauczy...
- Znakował teren, a to nigdy nie pachnie różami.
Basior już otworzył pysk, żeby powiedzieć coś niemożliwie głupiego, jednak pod naporem mojego spojrzenia zamilkł. Przyjemnie było mieć taką władzę. Przynajmniej w takich chwilach.
Bez słowa ruszyłam za zapachem, który prowadził mnie coraz bliżej slumsów. Demoniczny kocur musiał się przenieść w tamte rejony ze względu na łatwiejszy dostęp do pożywienia. Mógł tam żerować do woli, a znajdujący się tam margines społeczny nawet nie zwróciłby na to uwagi. Sprytne.
Kłamstwem byłoby stwierdzenie, że bez problemu podążałam jego tropem. Każdego dnia ulicami Białego Miasta przechodziły dziesiątki różnego rodzaju stworzeń. A i kocur przeciskał się momentami przez miejsca szczególnie trudne do przedostania się dla wilka. Byłam drobna jak na wilka, jednak nie aż tak. No i brakowało mi kociej zdolności wciskania się w najmniejsze dziury. Podążający za mną Asgrim cudem powstrzymywał się od marudzenia, kiedy znaleźliśmy się w miejscu, które musieliśmy obejść z całkiem innej strony.
W końcu, po niemożliwie długim czasie, zauważyłam go. Czarny kocur o zlepionej od brudu sierści spał zwinięty w kłębek między jakimiś deskami. Wymieniłam spojrzenia z Asem i cicho się naradziliśmy. Nie było sensu wywoływać walki, skoro mieliśmy szansę na zabicie go podczas snu. Nieważne jak niegodziwe by to było.
Okrążyłam jego legowisko w taki sposób, by znajdować się od strony jego ogona. As ze względu na swój brak umiejętności skradania się, zaszedł go od przodu. Tak jak się spodziewałam, kocur z łatwością usłyszał kroki mojego partnera. Otworzył dzikie ślepia i zrobił w głowie szybką analizę. As zaczął biec, na co mięśnie zwierzęcia zadrżały nerwowo. Z porażającą szybkością obrócił łeb w moją stronę. Następnie znowu zerknął na Asa, po czym stwierdziwszy, że on wygląda groźniej, ruszył prosto na mnie z przerażającym sykiem. Futro na jego grzbiecie się nastroszyło, a łapa z wyciągniętymi pazurami leciała prosto na mnie. Był szybki, ale stres pozbawił go celności. Z łatwością zrobiłam unik, po czym sama zamachnęłam się na niego łapą.
Kocur uderzył o deskę, przewracając ją. Wykorzystał tę okazję i zaczął uciekać. Z mojego gardła wyrwało się głośne przekleństwo, kiedy ruszyłam za nim w dziką pogoń.
Zwierzak znał teren, jednak od mocnego uderzenia był oszołomiony. Biegł szybko, lekko się zataczając, co znacznie zwiększało moje szanse. Skrupulatnie go doganiałam, by w odpowiednim momencie skoczyć. Przygwoździłam jego ciało łapami, na co ten zaczął się od razu szarpać. Panika dodała mu sił, dzięki czemu udało mu się uwolnić własne łapy. Zamachnął się na mnie pazurami i tym razem nie udało mi się uciec. Trafił mnie tuż obok oka. Czułam piekący ból - najprostszą oznakę, że przebił się przez skórę, zostawiając mi na pamiątkę krwawą szramę. Odsunęłam się z sykiem.
Kot najpewniej by uciekł, gdyby nie As, który pojawił się w idealnym momencie. Odciął mu drogę ucieczki, co prędko wykorzystałam. Krew zalewała mi prawe oko, jednak udało mi się ponownie przygwoździć zwierzaka i zacisnąć zęby na jego szyi. Kocur przez moment się jeszcze szarpał, po czym zamarł. Był martwy.
Puściłam jego szyję i odsunęłam się. Na moim pysku widniał dumny uśmiech.
- Uznaję to polowanie za zakończone - stwierdziłam głośno, odgarniając grzywkę z oczu.