poniedziałek, 23 września 2019

Białe Królestwo: "Nigdy nie wiesz, co się wydarzy" cz. 12

Sierpień 2024 r.
– Jeśli na kogoś trafimy, to tylko na straż – powiedział Carlo, trzymając klapę otwierającą przejście do systemu podziemnych tuneli pod Białym Królestwem, o którym opowiadał po drodze. Wiatr zawiewał dość mocno jego niebieską grzywkę. Tego dnia nie dawał im spokoju. Lucy owinęła się szczelniej ciężkim płaszczem pożyczonym od Severusa.
– Możemy iść... zależy, ile tej straży by tam było – zastanowiła się na głos Shaten.
– Wydaje mi się, że to dość kiepski pomysł. Patrick się nas pewnie spodziewa – wtrącił Anonim.
Carlo spuścił wzrok. Po raz pierwszy ktoś powiedział to głośno.
– Patrick? – Lucy popatrzyła na Anonima dość mocno zdezorientowana.
– To nie jest czasem ten generał? – dopytał Mirand.
– Czemu miałby się nas niby spodziewać? – zapytała już kompletnie zbita z tropu Lucy. Patrzyła to na Carlo, to na Anonima.
– Wiesz, że Carlo tutaj kiedyś mieszkał – zaczął Anonim – Niegdyś współpracował z Patrickiem i ich drogi nie rozeszły się... cóż, niekoniecznie pokojowo. Ja z kolei uciąłem mu ramię.
– Co proszę? – wykrztusiła – Severus o tym wie?
Anonim potrząsnął przecząco głową.
– Zapuścił się za którymś razem w nasze okolice. Szukali Alexandra.
– Nie rozumiem teraz jednej rzeczy – wtrąciła Shaten – Czemu miałby się nas spodziewać TERAZ, skoro Carlo jest u nas już od dawna?
– Ktoś o żywiole iluzji, ciemności, wspomnień, nocy lub umysłu nas podsłuchał. Czułem to. Nie wszystko, ale tyle, by zorientować się, że szykuje się coś grubego.
– To dlatego nas spowalniałeś? – zapytał Carlo.
– Ta... tak można powiedzieć – uśmiechnął się zadziornie Anonim.
– Może się nas spodziewać, bo nie traci tak łatwo czujności – dodał Carlo, zamykając ostrożnie klapę – Znam go na tyle dobrze, żeby wiedzieć to na pewno. Jeśli dotarły do niego faktycznie te informacje, nie zdziwiłbym się, gdyby miasto, mimo upływu tych kilku miesięcy, wciąż było gęsto obstawione strażą.
Lucy się wzdrygnęła i jeszcze mocniej owinęła płaszczem. Brakowało jej ciepła narzeczonego. Mirand z kolei zaniepokojony wodził wzrokiem po twarzy Anonima i Carlo.
– Może się wycofamy?
– Zostawiliśmy już dość śladów. Jeśli zawrócimy, będą mogli namierzyć Czarne Królestwo po naszym zapachu – objaśnił Anonim.
Arya patrzyła pustym wzrokiem w kierunku murów miasta. Choć nic nie widziała, to przykuło uwagę jej siostry. W zasięgu wzroku nigdzie nie majaczyła się wieża strażnicza, nikt ich nie widział. Ktoś jednak... zostawił drabinę. Nie sięgała ona jednak nawet do połowy muru. Ravyn zmarszczyła brwi.
– Ktoś się chyba próbował tam włamać.
Wszyscy w milczeniu podnieśli głowy w tamtym kierunku.
– Wygląda tak, jakby stała tam od kilku lat – powiedział Anonim – I jest popękana w kilku miejscach. Ktoś musiał z niej spaść.
– Strącają z murów – podsumowała Arya.
Mirand z przestrachem wycofał się za wysoki kamień, będący ich jedyną osłoną przed wzrokiem strażników, których jednak nie było w polu widzenia.
– W takim razie jaki mamy plan? – zapytał nieco kąśliwie Carlo. Unikał spojrzenia Anonima.
– Ktoś z nas musi się wbić do środka, upewnić że w pobliżu nie czai się straż i dać znak pozostałym. Ktoś, kogo nikt tam nie zna. Tylko to nam pozostało.
– Mogę ja – mruknęła Shaten – Na pewne odległości mogę wysyłać sygnały. Jeśli zobaczycie na niebie czarn...
– Tęczę? – podekscytował się Mirand.
– Czarną tęczę? – Zmierzyła go wzrokiem – Lepiej się puknij.
Mirand dopiero wtedy rozumiejąc swoją głupotę, spuścił wzrok. Na jego policzki wpłynęły intensywnie różowe wypieki.
– Czarny kwiat. Niech będzie czarny kwiat – Machnęła ręką Ravyn.
– Róża – doprecyzowała Shaten – Jeśli coś mi się stanie niech będzie to gałąź z liśćmi. Na pewno rozróżnicie.
Niechętnie skinęli głowami. Anonim w milczeniu patrzył przed siebie.
– Mam wam tylko zrobić rozeznanie, czy...
– Pozbądź się wszystkich strażników na trasie do Białego Pałacu. Nie ważne jak, byle ich nie było. Tylko dyskretnie, aby nie wywołać zamieszania – powiedział w końcu Anonim.
– Nie wiem jak trafić do...
– Pokieruję cię – Utkwił wzrok w jej twarzy – Idź. Nie ma co tracić czasu.
Patrzyła na niego jeszcze przez moment, a następnie naciągnęła na głowę kaptur. Odwróciła się na pięcie i odeszła.
Anonim dał pozostałym znak, aby usiedli za kamieniem tak, aby być niewidocznym dla straży.

Oczekiwanie na jakikolwiek znak zdawało się być niekończącą się męką. Ilekroć Carlo zerkał na zegarek, wszyscy inni spoglądali mu przez ramię, by też wiedzieć ile czasu minęło. Nie rozmawiali ze sobą. Raz przeszedł ścieżką nieopodal strażnik, jednak zdołali przeskoczyć kawałek dalej, aby ich nie dostrzegł. Kiedy tylko się odlał, wrócił na wartę na terenie Białego Miasta. Lucy skwitowała to kręceniem głową z dezaprobatą.
Po kilku godzinach, kiedy koniuszki palców u dłoni i stóp zupełnie im wymarzły, Anonim uniósł dłoń. Jego oczy lśniły, gdy patrzył ze szczerą fascynacją na niebo.
– Róża – szepnął.
Carlo poderwał się z ziemi i ostrożnie wyjrzał zza skały. Nim wstał, Anonim już popędził w stronę gdzie była Brama Główna. Carlo przeklął i popędził w ślad za nim. Cała reszta kompanii nie chcąc być gorsza, zrobiła to samo. Anonim po drodze dał im znaki na migi, aby się rozdzielili na dwie grupy. Wiedzieli dobrze jakie, i co powinni zrobić w Białym Królestwie. Mimo że dowodził, zdawał się być najmniej zestresowany z nich wszystkich. Jakby nie przewidywał możliwości, że cokolwiek nie pójdzie zgodnie z planem.
Przy bramie po raz pierwszy nie było strażników. Dopiero wtedy zupełnie zwolnili, starając się nie rzucać zbytnio w oczy. Jako pierwsza ruszyła grupa z Carlo na czele. Druga była ta z Anonimem. Obaj starali się podejmować przyjacielską rozmowę, udając, że są tylko grupką pielgrzymów. Niedługo potem już całkiem zniknęli sobie z oczu.
Carlo nerwowo poprawił grzywkę tak, aby nie wystawała mu z kaptura. Lucy z gracją stawiała kroki po brukowanej ulicy i sprawnie wymijała przechodniów. W jej głosie choć słyszał przyjacielską nutkę, to wzrok migdałowych oczu pozostawał zdecydowany, zacięty. Mirand zaś mówił wyjątkowo mało. Był spięty. Carlo przeszedł dreszcz na myśl, że zbyt duży stres może zepsuć im akcję.
Czas mijał, a na nich wciąż nie wpadła Shaten. Carlo zaczął się denerwować. Weszli już na jak zwykle zatłoczony rynek. Co prawda w polu widzenia ani razu nie mieli strażnika, co oznaczało, że siłą rzeczy musiała tamtędy przechodzić, ale mimo to pozostawał w nim przeszywający lęk. Był przyzwyczajony do tego, że zawsze wszystko szło zgodnie z planem. Co prawda wynikało to z perfekcjonistycznej natury Patricka, ale...
Uświadamiając sobie, że pomyślał o czasach współpracy z osobą, z którą niegdyś uwielbiał spędzać czas, a teraz działa dokładnie przeciwko niego, poczuł niesmak. Niesmak tak wielki, że zrobiło mu się niedobrze.
Wtedy nareszcie dostrzegł idącą im naprzeciw Shaten. Nie patrzyła mu w oczy. Jej krok był żwawy, stanowczy. Uciekł wzrokiem gdzieś na bok, kiedy uderzyła Miranda ramieniem tak mocno, że się zachwiał. Odeszła, znikając za nimi w tłumie.
– Masz? – szepnął Carlo.
W dłoni Miranda błysnęło metalem. Carlo skinął głową. Trudno mu było powstrzymać unoszący się kącik ust.
– Podobno mają tutaj pyszne ciasta – powiedziała ostentacyjnie Lucy.
Carlo wedle planu kontynuował ten bezsensowny temat, unikając wzmianek, że niegdyś regularnie bywał w tutejszych cukierniach.


Carlo "odzyskał" wzrok dopiero wraz ze szczękiem klucza w zamku. Patrzył w szare oczy zupełnie łysego mężczyzny, który wydał mu się dziwnie znajomy. Otwierając kratę, sprawnie usunął się z przejścia. Szarooki spojrzał nieufnie na Carlo, ale zaraz potem mocno kuśtykając wtopił się w tłum innych uciekinierów. Kątem oka widział, że upadł kilka kroków dalej, ale nie miał czasu na pomaganie mu. Na szczęście wyręczyli go inni byli więźniowie.
Mirand nadzorował ruchem, a Lucy, najwyraźniej znalazłszy inny klucz, otwierała cele po przeciwnej stronie. Mieli niewiele czasu. Stale zerkał na zegarek, otwierając kolejne przerdzewiałe kraty celi. Więźniowie płakali uszczęśliwieni na ich widok. Część z nich nie odchodziła wraz z pozostałymi, obiecując wsparcie w dalszych etapach akcji.
Carlo pozostawało mieć tylko nadzieję, że jeśli dojdzie do kolejnego przeskoku osobowości, Carl zechce z nimi współpracować, jak to było przez ostatnią godzinę. Lucy i Mirand najwidoczniej nawet nie zauważyli, że coś było nie tak.

<C.D.N.>