niedziela, 14 czerwca 2020

Od Morgana "Dlaczego maluchy muszą się tylko bawić?" cz. 13


Sierpień 2025
Proszę, powiedz, że tak. Proszę, proszę, proszę – błagałem w myślach, wpatrując się w Li. Miałem wielką nadzieję, że przytaknie i okaże się być moją mamą.  Fajnie byłoby mieć mamę, a nie tylko tatę. Wcześniej nawet nie zdawałem sobie z tego sprawy, ale faktycznie – większość moich znajomych miało dwójkę rodziców, a nie tylko tatę tak jak ja. 
– Um... Tak, oczywiście – odpowiedziała w końcu wilczyca.
– Czyli jesteś moją mamą! – pisnąłem i od razu do niej dopadłem, wtulając się w białe futerko. Było takie przyjemne w dotyku...
– Ciociu Lind, czyli musisz kochać tatę Morgana, prawda? – zapytała Vi, a ja przekrzywiłem główkę. 
Li nie może być mamą taty, skoro jest już mają. To oznaczałoby, że tata jest moim bratem tak, jak Yvar jest bratem Vi. To nie miałoby najmniejszego sensu!
Minęła chwila, nim zdałem sobie sprawę, że Vi musiało chodzić o całkiem inną miłość. Taką, jaka mogła być tylko między mamą a tatą. Ciekawiło mnie, czy moi rodzice – to słowo było takie cudowne! – się kochali. Miałem nadzieję, że tak!
– Jesteśmy watahą... A wataha to jedna wielka rodzina w końcu.
Uśmiechnęła się, a ja poczułem jak po moim serduszku rozchodzi się takie przyjemne ciepełko. 
– Ale są też takie specjalne rodziny, które kochają się bardziej – zauważyła Vi. – Jak ja, Yv, mama i tata!
Odsunąłem się od futerka Li i zadarłem główkę, próbując spojrzeć w jej oczy. Były zielone i bardzo ładne.
– Też jesteśmy specjalni? 
Wilczyca spojrzała na mnie, po czym szybko odwróciła wzrok. Zamiast tego wyraziła o wiele większe zainteresowanie plażą, na której się znajdowaliśmy.
– Nie wiem, czy o takich rodzinach mówi się "specjalni"... To chyba jest jakoś inaczej... 
– Ale... Ale jesteś moją mamą? 
Skoro nie byliśmy specjalną rodziną, to mogłem się mylić. Może tak naprawdę nie była moją mamą... Kiedy o tym pomyślałem, całe szczęście na wieść, że Li mnie kocha, zniknęło. Opuściłem uszka i spojrzałem na własne łapki.
– Skoro cię kocha, to musi nią być! – zawołała Vi, ale to nie jej odpowiedzi oczekiwałem. Niepewnie uniosłem wzrok, czekając na odpowiedź Li. Moje serduszko biło jak szalone i dziwnie bolało. Nigdy nie czułem czegoś takiego... 
Wadera przymknęła na moment oczy, zwlekając z odpowiedzią. Kiedy je otworzyła, z jej pyszczka wyrwały się najcudowniejsze słowa, jakie tylko mogłem usłyszeć:
– Tak... Mogę nią być...
– Mam mamę! – pisnąłem i nim zdałem sobie z tego sprawę, doskoczyłem do niej i ponownie wtuliłem w jej futerko. 
Wdychałem zapach mamy tak bardzo szczęśliwy z tej chwili. Pachniała tak ładnie, a jej sierść była tak mięciutka. Mógłbym zostać tak na zawsze. Albo nie! Jeszcze lepiej byłoby tulić na zmianę mamę i tatę! Uśmiechnąłem się sam do siebie.
Nagle ładny zapach mamy został wyparty przez straszny smród. Odsunąłem się od niej i zobaczyłem Tinga, który niósł jakąś miskę. 
– Pierzasta, pamiętasz, co my zrobiliśmy z tymi rybimi ogonami? 
– Co? – Mama spojrzała na Tinga, mrugając kilkukrotnie. – Co mnie interesują twoje rybie ogony?
– O, a co to? – odezwała się Vi. Spojrzałem w jej stronę i zobaczyłem, że zakradła się do miski Tinga i zaczęła ją obwąchiwać. Jednak szybko cofnęła pyszczek, na którym widniał brzydki grymas. – Fu, ale śmierdzi!
– To się nazywa wabik na muchy, Nakrapiana – wyjaśnił Ting. Miałem wrażenie, czy w jego głosie rozbrzmiała duma? – Im bardziej śmierdzi, tym lepiej.
– Po co ci muchy? – zapytałem, przekrzywiając główkę.
– Do jedzenia – odparł odmieniec. Zrobiło mi się wstyd, że o tym zapomniałem. Przecież kilkukrotnie widziałem jak Ting je różne ohydne owady. Nigdy jednak nie zastanawiałem się, skąd je bierze.
– Myślałam, że jesz szczeniaki – wtrąciła Vi.
– Mówiłem wam, że nie! Ting nigdy nie zjadłby szczeniaka! – Zacisnąłem ząbki. Denerwowały mnie to, że szczeniaki ciągle mówiły o tym, że Ting i Baldor jedzą szczeniaki. Mówiłem im o tym tysiąc albo nawet sto razy, a one dalej uważały swoje! A przecież odmieńce – chociaż baaardzo dziwne – nie były takie straszne. Gdyby pożerały małe wilki, już dawno zostałbym zjedzony! – Tak... Tak mi się wydaje.
– Pewnie jadłbym je, gdyby były choć trochę smaczne – Ting wzruszył ramionami.
– Próbowałeś kiedyś? – zapytał Yvar. Całkiem zapomniałem, że on też tutaj był!
Yngvi, słysząc pytanie swojego brata, zrobiła kilka kroków w tył. Zwiększyła w ten sposób dystans między sobą a Tingiem. Chociaż byłem zły na basiorka, że tylko dodatkowo wspierał te głupie informacje na temat tego, co je Ting, to nie mogłem opanować niepokoju. Zadał bardzo dobre pytanie.
– Hm... Czy próbowałem... – mruknął odmieniec i potrząsnął głową. – Schodzimy z tematu. Gdzie są rybie ogony, Pierzasta?
– Nie wiem! – zawołała mama. – Nie mam pojęcia!
Kiedy Ting nie zaprzeczył, zacząłem się naprawdę bać. Co z tego, że szczeniaki były niesmaczne, skoro odmieniec już je kiedyś jadł? Może kiedyś będzie chciał spróbować ich ponownie! A ja byłem najbliższym szczeniakiem w okolicy!
Znowu przyparłem do mamy, wtulając się mocno w futerko. Schowany za jej łapką, usłyszałem kolejne słowa Yvara, które ani trochę nie pomagały!
– Nie odpowiedziałeś.
Odmieniec wtedy spojrzał na basiorka, a ja wystraszyłem się, że zaraz go pożre! Nie lubiłem za bardzo Yvara, ale nie chciałem, żeby Ting go zjadł! Nie miałem jednak odwagi, żeby wychylić się za mocno zza łapki mamy.
– Aż takie to ważne?
– Spokojnie, jestem pewna, że jego gatunek NIE je szczeniąt.
– Po drugiej stronie plaży Baldor próbuje podtrzymać ogień w palenisku i nie wiadomo, ile jeszcze mamy czasu, zanim podpali całą dżunglę – powiedział odmieniec.
Zdałem sobie sprawę, że lekko drżę. Ting wcale nie pomagał w tym całym niebaniu się! Miałem nadzieję, że palenisko było na te głupie muchy, a nie na Yvara lub mnie! 
– Wiesz, może jak tylko odstawię Morgana, pomogę wam z tym paleniskiem – zaproponowała mama. Teraz to dopiero miałem mętlik w głowie! Musiałem jednak założyć, że palenisko było na owady. Inaczej mama by mu nie pomagała, prawda? Przecież mnie kochała! Nie mogłaby chcieć, żeby Ting mnie zjadł! – A Ting i Baldor jedzą tylko owady – dodała.
– Ale kiedyś mógł zjeść szczeniaka – zauważył Yvar. – Jak inaczej miałby się dowiedzieć, że są niesmaczne? 
– Ting nigdy nic mi nie zrobił! – pisnąłem, ze wstydem zdając sobie sprawę, że mój głos drżał.
– Ale może. 
– Yv, to nie jest zabawne! – zawołała nagle Vi. Spojrzałem na nią. Musiała cały czas się cofać, bo stała teraz dobry kawałek ode mnie, mamy i Tinga. Pocieszyło mnie odrobinę, że ona też drżała leciutko. – Przestań! Po prostu przestań!
– Przepraszam, Vi... – Yvar opuścił wzrok i zrobił kilka kroków w tył.
– A niech mnie, ale te maluchy łatwo nastraszyć! – zaśmiał się odmieniec.
– Ting od zawsze jadł owady. Koniec tematu! – zarządziła mama, jednak od razu w słowo wpadł jej sam Ting:
– Nieprawda. Niedługo po naszym przybyciu upiekliśmy z Baldorem tego kraba, którego ty nie chciałaś. 
Vi rozglądała się nerwowo, cały czas drżąc. Miałem ochotę podejść i ją przytulić, ale za bardzo nie chciałem opuszczać futerka mamy. Dawało mi zbyt duże poczucie bezpieczeństwa. Nagle podskoczyła i wskazała w kierunku, z którego nadchodziła jakaś ruda wilczyca.
– Patrz, Yv! Mama idzie. Może do niej pójdziemy, co? – zaproponowała i nie czekając na jego odpowiedź, odwróciła się i pobiegła w stronę wadery, krzycząc jeszcze – Pa, Morgan! Pa, ciociu!
Yvar jeszcze przez moment wpatrywał się w odmieńca, mrużąc dziwnie oczy. Dopiero po chwili wstał i pobiegł za swoją siostrą.
– Li... – zacząłem, jednak szybko przerwałem zdając sobie sprawę, że teraz nie powinienem się do niej zwracać po imieniu. Spróbowałem ponownie, powoli wypowiadając i smakując nowe słowo. – Mamo...?
– Chodźmy do twojego taty. Znów było jakieś zamieszanie z patrolem, więc skończy dzisiaj wcześniej – powiedziała, nachylając się nade mną.
Niepewnie przytaknąłem.

<c.d.n.>

Zdobyto: 73 czerwonych⎹ 27 pomarańczowych⎹ 66 zielonych⎹ 73 niebieskich⎹ 63 granatowych⎹ 50 fioletowych⎹ 20 różowych odłamków

Od Yvara "Dlaczego maluchy muszą się tylko bawić?" cz. 12


Sierpień 2025
Bardzo niezadowolony z takiego obrotu sytuacji, zabrał się za malowanie. Chciał jak najszybciej zaznaczyć ten cały piach, ale – na jego nieszczęście – namalował palmę tak wysoko, że musiało być go bardzo dużo. W innym wypadku drzewo wisiałoby w powietrzu. Yvar mruczał coś pod nosem, co nawet niespecjalnie przypominało słowa, a jedynie ciężkie do sprecyzowania dźwięki frustracji.
Ledwo skończył i poszedł wyczyścić swoje łapki, do basiorka doskoczył Morgan.
– Skończyłeś już? Naprawdę potrzebuję tych farbek! Chciałem namalować Li!
– Ona nazywa się Lind. Zapamiętaj to w końcu! – burknął w odpowiedzi Yvar. Całkowicie zignorował pytanie o farbki, wychwytując nowy irytujący szczegół w wypowiedzi samca.
– Li brzmi ładniej! 
– I co z tego? Ma na imię LIND! 
Morgan, słysząc jego warknięcie, podkulił ogon i wycofał się. Yvar miał nadzieję, że teraz już na zawsze da mu spokój, przynajmniej w kwestii tych głupich farb. Jednak na jego nieszczęście całą sytuacją zainteresował się pan Dernet, który podszedł do nich i spojrzał to na Yvara, to na Morgana. Mrużył oczy widocznie zdziwiony, co w ich kłótni robi Lind.
– Coś się stało, chłopcy? – zapytał w końcu.
– Morgan nie potrafi mówić – mruknął pod nosem Yvar, jednak jego słowa zginęły pod znacznie głośniejszym oskarżeniem Morgana. 
– Yvar nie chce mi pożyczyć farbek. A ja tylko chciałem domalować piórka! 
Szczeniak brzmiał jakby miał się za moment rozpłakać. Yvar spojrzał na niego i faktycznie dostrzegł zbierające się w jego oczach łzy. I to niby on był młodszy...
– Yvarze, mówiłeś, że już skończyłeś – zauważył nauczyciel. – Skoro nie będziesz już używać farbek, odstaw je, proszę, na miejsce. 
Basiorek zazgrzytał zębami i powoli skinął głową. Bez słowa odniósł farbki i usiadł przed swoją deseczką. Spod zmrużonych powiek obserwował Morgana, który z nową energią dopadł do odłożonych wcześniej kubełków i teraz niósł je do swojego obrazka. Uważnie paćkał, dodając koloru pracy, a kilka niesfornych kropli spadało na piasek. Yvar wyobrażał sobie ciche kapanie i zaciskał ząbki, powstrzymując się przed podejściem do basiorka i odepchnięciem go od farbek, z których chwilę wcześniej on sam korzystał. Tak bardzo żałował, że nie mógł tego zrobić naprawdę... 
W końcu, po niemożliwie długim czasie, pan Dernet zarządził koniec zajęć. Yvar niechętnie zwlekł się z ocienionego piasku i podszedł do nauczyciela.
– Teraz wspólnie obejrzymy stworzone przez was obrazki. Kto chce przedstawić swoją pracę jako pierwszy?
– Ja! Ja! – zawołała od razu Vi i pobiegła w stronę swojej deseczki, machając wesoło puszystym ogonkiem.
Yvar mimowolnie się uśmiechnął i szybko dogonił siostrę. Kiedy stanął nad jej obrazkiem, wypełnił go jednocześnie podziw i wstyd, że on nigdy nie byłby w stanie stworzyć czegoś tak ładnego. Vi namalowała niebieskozielony ocean, który przecinały białe fale. Były trochę krzywe, ale według Yvara to sprawiało, że wyglądały jeszcze ładniej. 
– I jak? – zapytała Vi.
– Ładny – przyznał od razu Yvar. Morgan powiedział to samo w tym samym czasie, przez co zasłużył sobie na posłanie mu groźnego spojrzenia. Szczeniak jednak go nie zauważył, zbyt wpatrzony w dzieło Vi. I to był chyba pierwszy raz, kiedy Yvarowi to nie przeszkadzało. Cieszył się, że basiorek chociaż docenił umiejętności jego siostry.
– Dobry obraz, Yngvi – pochwalił ją pan Dernet. Wilczyca w odpowiedzi uśmiechnęła się. Musiała być bardzo z siebie zadowolona. – Jednak niebo wyglądałoby o wiele ładniej, gdyby było bardziej szaroniebieskie.
Samiczka spojrzała na niego zaskoczona.
– Ale nie ma takiej farbki!
– Możesz stworzyć własny kolor, mieszając ze sobą barwy – przypomniał nauczyciel. – Zrobiłaś to, tworząc morze. Nie jest ono po prostu niebieskie, a niebieskozielone. Korzystałaś także z zielonej farbki?
Wilczyca spojrzała na swój obrazek jakby widziała go po raz pierwszy.
– No... Tak jakby... Zrobiłam to samo co Morgan, kiedy zepsuł farbkę, ale na deseczce. To był przypadek, naprawdę! – zawołała, widocznie martwiąc się, że wilk będzie na nią zły. Ten jednak uśmiechnął się, na co odetchnęła z ulgą – No i wyglądało to ładnie, więc zrobiłam tak wszędzie...
– Ja tak prawie zepsułem rysunek – wtrącił nagle Morgan. – Musiałem się naprawdę postarać, żeby go naprawić.
Nikt cię nie pytał o zdanie, pomyślał Yvar. Tym razem powstrzymał się od komentarza na głos. Miał przeczucie, że mógłby w ten sposób jeszcze bardziej podpaść nauczycielowi, a tego wolał uniknąć.
– Mogę zobaczyć? – zapytała Vi.
Samczyk przytaknął i oboje pobiegli w stronę deseczki Morgana. Yvar westchnął i niechętnie do nich podszedł. Szczeniaki pochylały się nad pracą. Stały tak blisko siebie, że ich głowy prawie się stykały. Kiedy odchrząknął, Morgan odskoczył przestraszony.
– To musisz być ty! A to twój tata! – Niezrażona jego reakcją, Yngvi wskazała na dwie brązowawe plamy, po czym jej łapka zatrzymała się na białej, poprzetykanej w kilku miejscach cienkimi, kolorowymi kreseczkami. – A to... Lind?
Basiorek przytaknął z szerokim uśmiechem.
– Wyglądacie jak rodzina – stwierdziła Vi po krótkim namyśle – Ciocia Lind to twoja mama?
Morgan przekrzywił główkę, marszcząc ze zdziwieniem brwi.
– Mama?
– No, mama. Nie wiesz, kim jest mama?
– Nie... – przyznał samczyk, a w jego głosie rozbrzmiał wstyd. Yvar już dawno zauważył, że Morgan lubił być tym najmądrzejszym. W rzeczywistości musiał być jednak strasznie głupi. Jak można było nie wiedzieć kim jest mama?
– To wilczyca, która się tobą opiekuje, bawi się z tobą, spędza czas... Która cię kocha – wyjaśniła Yngvi.
– Wszystko pasuje... – Morgan pokiwał ze zrozumieniem głową – Nie wiem tylko, czy mnie kocha...
– Zapytaj jej.
– Jeśli mnie kocha, to jest moją mamą?
– Tak mi się wydaje.
– To mam nadzieję, że mnie naprawdę mocno kocha! – stwierdził, uśmiechając się szeroko.
Yvar przewrócił oczami i spojrzał na pana Derneta, ale ten wolał chyba się nie odzywać w sprawie uczuć Lind do Morgana. Nauczyciel odczekał moment, pozwalając szczeniakom na zakończenie rozmowy, po czym odchrząknął i zapytał o efekt cienkich kresek, które miały udawać pióra białej wilczycy.
– Początkowo zrobiłem taką plamę, ale potem wpadłem na pomysł użycia pazurków. Wtedy linie są bardzo cieniutkie. – Morgan spojrzał jeszcze raz na swoją pracę. – Ale chyba nadal jest ich za mało, prawda?
– Myślę, że już wygląda to dobrze – Dernet uśmiechnął się łagodnie. Morgan skinął wdzięcznie głową. Wyglądał na bardzo dumnego z siebie. – To może teraz obejrzymy pracę Yvara?
– O, właśnie. Yv, pokaż, co namalowałeś! – zawołała Vi i rozejrzała się w poszukiwaniu trzeciej deseczki. Kiedy ją zauważyła, od razu do niej pobiegła. Co miał zrobić, jeśli nie popędzić za nią?
Yvar stanął obok siostry i uważnie obserwował jej pyszczek, kiedy patrzyła na jego obraz. Zauważył dziwny grymas, który szybko zamaskowała uśmiechem. Cały czas jednak mrużyła oczy, wpatrując się w niedokładnie pomalowaną czerwoną przestrzeń.
– To piasek?
Yvar przytaknął skinieniem głowy.
– Nie myślałeś o użyciu żółtej farbki? Wyglądałoby to ładniej.
– Jest czerwony, bo jest bardzo gorący – wymruczał pod nosem Yvar.
Yngvi spojrzała na niego zaskoczona i już otwierała pyszczek, ale przerwał jej niski głos pana Derneta.
– To obrazek Yvara, Yngvi. Czerwony piasek jest z pewnością... – Przerwał na moment, szukając odpowiedniego słowa. – zaskakującym pomysłem, ale cieszy mnie, że wypróbowałeś czegoś nowego, Yvarze.
Basiorek uśmiechnął się w podzięce. Może pan Dernet nie był taki zły, jak początkowo mu się wydawało? W końcu teraz go pochwalił, chociaż w ogóle na to nie zasługiwał, a to było bardzo miłe.
– Myślę, że to wszystko na dziś. Mogę prosić was o pomoc, nim przyjdą wasi opiekunowie? – Nauczyciel wskazał na nadal porozstawiane na plaży farbki.
Szczeniaki przytaknęły i każde z nich wzięło do pyszczka kubeczek. Yngvi zrobiła to z takim zapałem, że prawie wylała zawartość swojej farby na piasek. Morgan i Yvar podeszli do tego o wiele spokojniej, uważnie i powoli zanosząc je pod wyznaczoną przez nauczyciela palmę. Mieli włożyć je do starej skrzynki, w której nauczyciel składał materiały do swoich zajęć. Było tam kilka szpargałów o dziwnych kształtach, których zastosowania Yvar nawet nie potrafił sobie wyobrazić. Spodziewał się, że pewnie pozna kilka z nich w czasie kolejnych lekcji, na które nie bardzo miał ochotę przychodzić. Nawet dla Vi.
Każde z nich zrobiło jeszcze kilka rundek, nim podeszła do nich ciocia Lind. Morgan i Yngvi od razu do niej doskoczyli, piszcząc radośnie. Yvar został z tyłu i uśmiechnął się do niej nieznacznie, kiedy tamci tulili się do jej futerka.
– Li, mam do ciebie bardzo ważne pytanie – zagadnął Morgan, odsuwając się. Yvar zacisnął szczękę, słysząc tę głupią przeróbkę imienia jego cioci. – Ale takie naprawdę, naprawdę ważne!
– Tak, właśnie! Najważniejsze pytanie na świecie! – poparła go od razu Vi.
Yvar przewrócił oczami. Wiedział, o jakie chodziło i spodziewał się także odpowiedzi. Ciocia Lind nie mogła być jego mamą. Nie byli ani trochę podobni! Morgan nie miał w końcu ani jednego piórka, a rodzice powinni być podobni do swoich szczeniaków, prawda? W końcu wszyscy zawsze mu powtarzali, że nie ma wątpliwości, że tata jest jego tatą, skoro są tak podobni. Między Lind a Morganem nie było żadnej cechy wspólnej!
– Jakie? – Wilczyca wyszczerzyła zęby w szczerym uśmiechu.
– Kochasz mnie? – zapytał z pełną powagą Morgan.

<c.d.n.>


Zdobyto: 101 czerwonych⎹ 47 pomarańczowych⎹ 97 zielonych⎹ 114 niebieskich⎹ 61 granatowych⎹ 111 fioletowych⎹ 12 różowych odłamków