niedziela, 9 sierpnia 2020

Od Firii "Brakuje mi ciepła" cz. 4


Grudzień 2026
Okazuje się, że Biały Puch też ma kolorowe frędzle. Niebywałe! Siedzę pod nim całe życie, a nigdy tego nie zauważyłam. Były znacznie miększe, niż te, które znalazłam na tamtym podłużnym przedmiocie. Niestety, nie smakowały lepiej.
Jak w ogóle coś tak barwnego może nie smakować kolorami? Chcę wiedzieć, jak smakują prawdziwe kolory!
Kiedy tak przeżuwałam znalezione w Białym Puchu frędzle, znajome głosy dalej buczały do siebie nawzajem. Nie żeby mnie to dziwiło. Robiły to zawsze, każdego dnia. Gdybym tylko wiedziała, dlaczego to robią i co z tego mają.
– Nie znam się na smokach... Wiem tylko, że jajo może się nie wykluwać latami – mruknął niski głos.
– To ja też wiem. Inaczej już mielibyśmy na głowie poza szczenięciem pisklę smoka – zawtórował mu mój ulubiony.
– A może ktoś w watasze będzie wiedział, po jakim czasie ten gatunek się wykluwa? Jak myślisz, Lind?
– Nie spotkałam tu jeszcze żadnego speca od smoków... – Usłyszałam głośne westchnięcie. – A my nawet nie wiemy, ile to jajo leżało samo w dziczy... Tak, wiem, lubisz być pewien, czego się spodziewać.
– No... Masz rację – mruknął niższy głos.
– Boisz się, że pisklę zrobiłoby krzywdę Firii?
– No... chyba nie... Ale byłbym spokojniejszy, gdyby była już nieco większa, jak smok się wykluje.
Wyplułam jaskrawy frędzel. Może następny będzie smakował lepiej. Nagle Biały Puch podniósł się, pozbawiając mnie i stałego ciepła i czegoś do przeżuwania. Zapiszczałam cicho, zaskoczona.
Nagle poczułam, że w powietrzu unosił się jakiś nowy zapach. Co ciekawe, przyniósł ze sobą falę ciepła. Trochę kuł w nozdrza, ale byłam w stanie to przeboleć. Ruszyłam w odpowiednim kierunku. Ciepło stale narastało. To było takie bardzo ciepłe ciepło. Cieplejsze niż ciepło Białego Puchu; nie wiedziałam, że to w ogóle możliwe!
– Ejże! – Chude-białe z frędzlami nagle położyło się na mojej drodze. Tym samym, skutecznie zablokowało Cieplejsze Ciepło. Co to ma być?! Zaczęłam napierać na tę nową przeszkodę, ale nie osiągnęłam nic. Chude-białe przesunęło mnie tylko jeszcze dalej.
– Gorący popiół jest tylko dla smoczego jaja – zamruczał mój ulubiony ton. Nie wiem, co chciał mi przekazać, ale jego odgłosy nie powstrzymały Chudego-białego.
Nie zawsze rozumiałam, co ten dziwaczny przedmiot chciał osiągnąć. Nieraz zabierał mnie do tego fajnego mniej-puszystego miejsca, gdzie brzmiało "bum-bum", a czasem psuł moją zabawę; zupełnie jak dziś. Spróbowałam ugryźć mojego nowego wroga, ale on nawet nie drgnął. Nie przejął się też faktem, że zaczęłam szarpać jego kolorowe frędzle. (Czemu one nadal nie mają żadnego smaku?!)
Nagle usłyszałam znajomy odgłos. "Bum-bum'! Chyba Chude-białe chciało mnie przeprosić za wcześniejszy wybryk, skoro mnie tu zabrało. Wtuliłam się w mniej puszysty puch, wsłuchałam w piękną melodię i w końcu zapomniałam o tajemniczym Cieplejszym Cieple. Przynajmniej na razie.
Przymknęłam oczka. Ciekawe gdzie tym razem się pojawię, jak je otworzę. Może znów będzie ciemno i zimno? Może nadal będzie jasno i odrobinę mniej zimno? Czemu w ogóle raz jest jasno, a raz ciemno? Czemu pod Białym Puchem jest tak ciepło, a poza nim już nie?
Świat jest taki dziwny...

<C. D. N.>

Uwagi: brak.

Zdobyto: 18 czerwonych⎹ 30 pomarańczowych⎹ 0 zielonych⎹ 25 niebieskich⎹ 18 granatowych⎹ 1 fioletowych⎹ 0 różowych odłamków

Od Lind "Nasza przeszłość, nasze sekrety i lęki" cz. 5


Koniec listopada 2025
Nie wyruszyłam od razu szukać Tinga. Wiedziałam, że MUSZĘ go przeprosić, wyjaśnić swoją reakcję, ale nie wiedziałam jak. Nie znajdowałam żadnego tłumaczenia, które ominęłoby Freeze'a i artefakty. A moje poczucie winy tylko narastało. Coraz bardziej wyglądało mi to na sytuację bez wyjścia. Chyba, że wybrałabym unikać tego odmieńca do końca życia.
– Wiesz, Pierzasta, Ting miał naprawdę dużo szczęścia – mruknął Baldor, wyrywając mnie z zadumy.
– Co masz na myśli?
– Kiedy poszedł cię szukać, zapomniał o swoim plecaku – wyjaśnił.
– A... W nim były fiolki, prawda? – Spuściłam wzrok na swój niedokończony rumianek.
– Też Wichura.
Zamarłam. Zdałam sobie sprawę, że zderzenie z wodą zniszczyłoby wszystko, co znajdowało się w tym plecaku. Szkło oddzielające ten mały płomień od reszty świata roztrzaskałoby się w drobny mak. Czysta energia żywiołu zostałaby uwolniona z pradawnego zamknięcia. Otaczało nas morze, ale nie sądzę, że to by cokolwiek zmieniło. Ten artefakt to nie tylko ogień; również wiatr, który mógłby ponieść płomienie... gdziekolwiek.
Było o krok od katastrofy.
– Czy wy Strażnicy... widzicie przyszłość?
– Gdybym widział przyszłość, przywiązałbym sobie ten młot do łapy o wiele wcześniej – rzucił gorzko kolczasty odmieniec.
Przypomniałam sobie, że zawsze interesowało mnie, dlaczego Baldor nie może odłożyć swojej broni. Nigdy jednak nie miałam dość śmiałości wybadać, co konkretnie się stało. Uznałam, że właśnie nadarzyła się idealna okazja; Strażnik Lasu sam poruszył ten temat. Podeszłam do odmieńca pod pretekstem odstawienia kubka, w międzyczasie układając odpowiednie pytanie.
– Tak trudno się domyślić? – burknął Strażnik Lasu. – Upuściłem broń podczas walki, a potem straciłem część tego hełmu – Wskazał na "niedźwiedziej czaszce" miejsce po wyłamanych zębach – Koniec historii.
Westchnęłam. Krótko i na temat; Baldor nigdy nie był tak wylewny jak Ting. Dobrze, że przynajmniej odpowiedział na pytanie.
Wróciłam na miejsce, w którym się obudziłam. Spróbowałam uformować sobie skrzydła z wiatru. Tym razem obyło się bez żadnych problemów. Do tego czasu opuściły mnie już wszelkie dolegliwości fizyczne, poza zawrotami głowy. Jednak ciężar na sercu ani myślał odejść.
– Ruda wraca – oznajmił nagle Baldor.
Spojrzałam w kierunku plaży. Istotnie nadbiegała stamtąd moja droga przyjaciółka Torance. Już z daleka usłyszałam, jak ciężko dyszy. Dopadła mnie z głośnym:
– Lind! Nic ci nie jest!
– Tak... Jest dobrze. Mam Medalion – Udało mi się pomimo jej uścisku unieść łapę z wspomnianym wisiorkiem.
Wadera wypuściła mnie i rzuciła już mniej wesołe spojrzenie temu przedmiotowi. Jednak niechęć nie utrzymała się na jej pysku zbyt długo. Zapewne dlatego, że gdyby nie Medalion, mogłabym nie dożyć dzisiejszego poranka.
– Byłam u ciebie wcześniej, ale wtedy jeszcze się nie obudziłaś – mruknęła Tori.
– Tak, wiem. Domyśliłam się...
Torance głośno westchnęła.
– Jak się czujesz teraz?
– Lepiej. Jak widać, żyję – Posłałam jej niewinny uśmiech. – Nic mnie nie boli.
Tori zawiesiła na mnie zmartwione spojrzenie. Ewidentnie wyczuła, że coś mnie nadal trapiło. Przełknęłam ślinę.
– Znalazłam dziś w nocy twoją torbę – powiedziała już bez entuzjazmu Torance. – Co się stało tam w chmurach? Czemu w ogóle wzleciałaś tak wysoko?
Odwróciłam głowę, by spojrzeć na wspomniany przedmiot. Nie odpowiadałam. Nie umiałam wymyślić żadnej wymówki. A nie chciałam kłamać mojej przyjaciółce w żywe oczy. Nie chciałam być Crane'm.
– Lind, jeśli coś się dzieje, możesz mi powiedzieć... Widzę, że to coś poważnego.
– To zbyt skomplikowane – odparłam. – To zbyt delikatny temat.
Zerknęłam na Baldora. Wyglądał na wyjątkowo nie-niezainteresowanego naszą rozmową. Nie podobało mi się to.
– Lind... Nie ma problemów zbyt skomplikowanych. Po to masz nas, pamiętasz? – Tori przyozdobiła pyszczek pokrzepiającym uśmiechem. 
Wstałam z miejsca. Świat zachwiał mi się przed oczami, ale wiedziałam, że wkrótce to minie.
– Chodźmy gdzieś indziej...
Dopiero kiedy oddaliliśmy się od Baldora i większych skupisk wilków, pozwoliłam sobie kontynuować rozmowę z Torance. Nie zamierzałam powiedzieć jej wszystkiego, ale postanowiłam chociaż trochę wyjaśnić moją sytuację. Nie chciałam, żeby Tori pomyślała, że próbuję trzymać ją na dystans.
– Wy macie swoje rodziny, swoje sprawy... Nie chcę, żebyście się mieszali w to wszystko. Nie chcę was narażać.
– No dobrze, ale teraz prosto z mostu – Torance przystanęła, blokując mi drogę. – Ktoś cię wczoraj zaatakował?
– Nie! Znaczy... ja... myślałam, że... – zrobiłam pauzę. – Uch, nieważne... Nic się nie stało. Już jest okej.
Wilczyca opuściła brwi. Nie zadowoliło jej takie wyjaśnienie. Westchnęłam ciężko, widząc, że nie zamierza ustąpić.
– Lind, nie chcę potem patrzeć, jak dzieje się tobie krzywda... Zaraz – Tori podniosła uszy i skierowała je w moją stronę. – Czy to ten wilk z Białego Królestwa?
Zesztywniałam.
– Ciszej! – rzuciłam odruchowo. – Ciszej...
– Lind?
Odeszłam kawałek dalej. Spojrzałam na morskie fale, próbując się uspokoić. Wbiłam pazury w zbity przez przypływ piach.
– Lind, to o niego chodzi?
– Poniekąd... Prawie o niego – mruknęłam cicho. – Uch, mam dość przypominania sobie o nim na każdym kroku...
– Może jeśli dotąd cię nie znalazł, już nigdy nie znajdzie?
Poczułam nieprzyjemny ścisk w gardle i klatce piersiowej.
– Nie ma takiej opcji – skwitowałam. – Stanęłam mu na drodze, on mi tego nie daruje. Widziałam na własne oczy, jak obiecywał, że wróci po Wichurę. On wróci... – Wzięłam głęboki wdech; czułam się, jakby brakowało mi powietrza. – Z każdym kolejnym dniem boję się tego coraz bardziej.
– Och, Lind... – Torance znów mnie przytuliła. – Masz nas. Masz watahę. Po to tu jesteśmy, żeby ci pomóc.
Poczułam jak rytm mojego serca, a także oddech, zaczęły się uspokajać. Tori dobrze wywnioskowała, że to moment na użycie swojego talentu. Byłam jej za to naprawdę wdzięczna.
– Nie chcę was narażać... to wszystko się skomplikowało... Tylko nie mów o niczym odmieńcom. Błagam, nie mów niczego odmieńcom...
– Dlaczego nie? – Tori wypuściła mnie z objęć. – Jeśli ktoś będzie w stanie cię obronić, przed bezpośrednim atakiem, to właśnie...
– Oni nie mogą o niczym wiedzieć!
Pysk Torance znów poszarzał. Po raz kolejny posłała mi zmartwione spojrzenie.
– Dlaczego? – powtórzyła pytanie.
– Ta sytuacja jest mocno z nimi związana... nie chcę, by którykolwiek z nich zrobił coś głupiego – Spuściłam głowę. Moje łapy podmyła woda. Przez chwilę zobaczyłam w niej zarys swojej sylwetki. – Baldor ma z nim osobisty zatarg... A Ting...
– Co Ting? – spytała Tori, widząc, że nie kończę myśli.
– On... – Nie wiedziałam, jak ubrać w słowa mój lęk. Zbyt ściskało mnie serce na samą myśl o tym.
– Może jednak powinnaś z nimi o tym porozmawiać?
W moich oczach przez chwilę stanęły łzy. To nic nie da. Oni mają swoje nienaruszalne Zasady. One podyktują im wszystko, moje słowa się nie liczą. Nigdy się nie liczyły.
– Gdzie jest As?
– Prowadzi lekcje. Jak zwykle o tej porze – odparła bez entuzjazmu Torance. – Lind... Proszę, pozwól sobie pomóc.
– To zbyt trudne... Ale dzięki.
Niedługo po tej wymianie zdań rozeszłyśmy się. W końcu Tori miała dzisiaj własny patrol.
Ruszyłam przez plażę bez żadnego konkretnego celu. Obserwowałam otoczenie; głównie morskie fale. Gdybyśmy teraz byli na dawnych terenach, pewnie udałabym się na polowanie. Nic nie uwalniało moich myśli tak, jak polowanie na prawdziwą zwierzynę. Łapanie małży, czy nawet ryb, nie zapewniało takiej samej satysfakcji. W większości przypadków nie wymagało to nawet tropienia; wystarczyło podejść do brzegu.
Przystanęłam. W cieniu drzew wypatrzyłam znajomą sylwetkę. Ting siedział na pniaku powalonej palmy; w łapach trzymał banjo. Moim pierwszym odruchem było wycofanie się. Odmieniec jeszcze mnie nie zauważył, w końcu siedział tyłem do plaży. Po chwili jednak odrzuciłam tę myśl. Czas przestać odwlekać tę konfrontację; czas po prostu tam do niego pójść i przyznać się do błędu.
Westchnęłam ciężko i ruszyłam w stronę Tinga. Nie próbowałam się skradać, więc odmieniec wkrótce odwrócił głowę. Zobaczyłam błysk jego złotej tęczówki.
– Przyszłaś szybciej, niż myślałem – Odłożył banjo na ziemię.
– Jestem ci winna przeprosiny... – mruknęłam.
Ting postukał pazurami w pniak, na którym siedział.
– Przyjmuję – odparł.
Poniosłam nieznacznie uszy. Mówił to szczerze. Jednak moje poczucie winy nie znikało. Poszukałam innych słów, które mogłyby to wszystko jakoś uzupełnić, ale nie zdążyłam ułożyć kolejnego zdania.
– Ja też przepraszam – dodał nagle odmieniec. – Nie powinienem był tak... tylko bardziej cię wystraszyłem.
W moich oczach przez chwilę znów stanęły łzy. Przypomniałam sobie, jak próbowałam go zrzucić w powietrzu. Nic z tego nie było byle złym snem...
– Co się dzieje, Pierzasta? – spytał Strażnik, wlepiając we mnie badawczo wzrok.
– P... przestraszyłeś mnie.
– Niby czym? Chciałem tylko porozmawiać.
– Myślałam, że... – urwałam.
Ting zmrużył oczy.
– Ale... Jesteś Właścicielką Wichury – oznajmił po chwili. – Nawet, jakbym chciał, nie mógłbym ci zrobić krzywdy.
Na razie myśli, że jestem Właścicielką Wichury... Co by zrobił, gdyby się okazało, że nie mam prawa się tak nazywać?
Odmieniec odczekał trochę. Wkrótce jednak zrozumiał, że nie zamierzam mu nic odpowiedzieć.
– Martwi mnie to wszystko, Pierzasta. Wiesz o tym?
Nadal nic nie mówiłam.
– Podejdź no tutaj, bo nie chce mi się przez całą rozmowę wykręcać.
Westchnęłam. Jakby to on nie mógł zejść z tego pniaka... Przeskoczyłam nad powaloną palmą i usiadłam naprzeciwko Strażnika Burzy. Po raz kolejny zapragnęłam, by nie miał na sobie tego głupiego hełmu, żebym mogła wyczytać cokolwiek z jego pyska. Pragnęłam wiedzieć, czy odmieniec był zły, smutny, wściekły, zrozpaczony czy może całkiem obojętny.
– Jeszcze raz... Co się dzieje, Pierzasta?
– Jakiej odpowiedzi chcesz ode mnie? – westchnęłam.
– Kim jest wilk o połowie ciała z lodu?
Zacisnęłam oczy. Usłyszałam szybsze bicie własnego serca.
– Freeze... na imię mu Freeze – wydukałam.
– To nie wszystko, Pierzasta...
– To mój dawny przyjaciel... – oznajmiłam. – Złodziej Lasu, Władca Burzy, Dziedzic Artefaktów – wymieniłam jednym tchem.
Otworzyłam oczy. Zdałam sobie sprawę, że te słowa jakby same ze mnie wypłynęły. Nie, nie, co ja zrobiłam... Spojrzałam na swoją szyję. Wisiał na nim Naszyjnik Prawdy. Och, Ting... czemu mi to zrobiłeś... W innych okolicznościach pewnie wykrzyczałabym swoje pretensje do niego. Teraz jednak byłam zbyt przerażona tym, co się działo.
Podniosłam powoli wzrok na Tinga. Nie wyglądał jednak, jakby chciał zaatakować. Raczej... jakby próbował zrozumieć, co oznaczały moje słowa.
– Jak to... "Dziedzic"?
– Dziedzic... artefaktów... – odparłam ze ściśniętym gardłem. Nie mogłam się poruszyć; nawet unieść łapy, żeby zrzucić Naszyjnik.
– Pierwsze słyszę – mruknął Ting.
– Jak to? Zasady nie mówią nic o... dziedzicach i kluczach? – Próbowałam oddychać równomiernie. Czułam jak fala gorąca zalewa moje czoło.
– Tylko o kluczach. Zasady są proste, Pierzasta – Odmieniec zeskoczył z pnia palmy. – Kto daje Strażnikowi Klucz, otrzymuje artefakt i może wyjść z Komnaty żywy.
– Na pewno tylko tyle?!
– Tak. Nic o dziedzicach, Pierzasta – zapewnił Ting. – Czemu to takie ważne?.
– F-Freeze mówił, że nie miałam prawa użyć Klucza. Że... my... że my możemy tylko ze sobą walczyć – Obraz przed moimi oczami zaczął się rozmazywać. Zrozumiałam, że zaczynam płakać.
– Pierzasta... – Odmieniec podszedł bliżej i przycupnął naprzeciw mnie na piasku. – Skąd ten brak zaufania? Jestem twoim towarzyszem już od lat. 
– Te Zasady... Ty... masz te swoje Zasady, a ja nie wiem czego się po nich spodziewać. Nie wiem, czego się spodziewać po tobie! – Spuściłam głowę. – Jesteś Strażnikiem Wichury, a ja jestem Właścicielką Wichury. Między nami jest Wichura. Jakby poza nią nią nic nas nie łączyło.
– Połączyła nas Wichura – poczułam, że Ting odgarnął moją grzywkę na bok. – Ale zechciej zrozumieć Pierzasta, że nie chodzi mi teraz tylko o nią.
– Ale gdybyś musiał wybierać między moim życiem a Wichurą? – Podniosłam wzrok z powrotem na odmieńca. Ledwo go widziałam zza zasłony łez.
– Nie dojdzie do tego, Pierzasta.
– A jeśli jednak? – Zacisnęłam zęby pod naporem narastającego we mnie żalu.
– Nie pozwolę na to.
– Ale jeśli?! – warknęłam.
Ting spojrzał na mnie, potem na moje pióra, na moje łapy, na swoje szpony, w końcu na wiszący na jego szyi naszyjnik - Klucz i prezent, który otrzymałam kiedyś od Babci.
– Wybór nie należy do mnie, wiesz o tym...
Znów zacisnęłam oczy. Poczułam, że cała drżę.
– Więc do kogo?! Do tych wilków, które zamknęły ten płomyczek w słoiku? Oni nie żyją od setek lat!
Ting odruchowo odsunął się ode mnie. Wlepiłam w niego wzrok, wyczekując odpowiedzi.
– Ale Wichura nadal tu jest. Nadal jestem jej Strażnikiem...
Po moich policzkach popłynęły łzy. Nie umiałam ich już dłużej powstrzymać.
– Już dobrze, Pierzasta... będzie dobrze – Poczułam, że wyposażona w ostre szpony łapa gładziła moją głowę. – Nie dopuszczę do tego, Pierzasta... Obiecuję ci.
– Nie chcę cię zabić, Ting... Nie umiałabym, rozumiesz?! – Zatopiłam łapy w piasku. Znów cała drżałam.
– Rozumiem to już od dawna... – westchnął odmieniec. – Chyba... powinienem ci już zdjąć ten wisiorek...
Strażnik Wichury ostrożnie wsunął łapy pod łańcuszek Naszyjnika Prawdy i ściągnął go z mojej szyi.
Wyjątkowo nie miałam do niego pretensji o to, że w ogóle mi to założył. Spędziłabym kolejne dni myśląc, że nie ma już innego wyjścia; że tej walki nie da się już uniknąć.
Kiedy tak płakałam, powoli schodziły ze mnie emocje. Moje lęki stały się mniejsze o ten jedną, od dawna nawracającą myśl. Nie muszę być Dziedzicem. Nie muszę...
Poczułam, że Ting zaczął rozczesywać moje poplątane włosy swoimi szponami. Nie robił tego od lat. Odniosłam wrażenie, że dziś robił to delikatniej, niż kiedyś.
– Ile z tego powiesz Baldorowi? – spytałam, kiedy już udało mi się powstrzymać kolejne łzy.
– Jeśli nie chcesz, żebym mówił mu o czymkolwiek...
– Nie musisz mu mówić? – Spojrzałam na mojego towarzysza.
– Nie mam żadnych powinności wobec Strażnika Lasu... – zapewnił. – Boisz się, że ruszy na Władcę Burzy sam, prawda?
– Tak... W końcu raz już przegrał...
– Nie miałby szansy w ponownym starciu na otwartym terenie... My Strażnicy byliśmy przystosowani do walki z przeciwnikami bez żadnych zdolności magicznych.
– Co robisz? – Odwróciłam nieznacznie głowę, czując, że odmieniec nie zajmował się już tylko rozczesywaniem.
– Nie ruszaj się, próbuję zapleść warkocz. Zaraz wszystko popsujesz.
– A...
Spojrzałam znów przed siebie. Na gałęzi nieopodal nas wylądował barwny ptak. Przyjrzał się naszej dwójce, a następnie zaczął wyśpiewywać znaną swojemu gatunkowi, przepiękną melodię. Brzmiał zupełnie inaczej niż ptaki, które pamiętałam z dzieciństwa.
– Czemu ty przestałaś gwizdać, Pierzasta? Nie robiłaś tego, odkąd opuściliśmy Góry...
– Ja... – zawahałam się. – Uznałam, że to głupie... Słyszałeś kiedyś o "ćwierkającym wilku"? – Opuściłam uszy. Te bolesne słowa zadała mi kiedyś jedna z osobowości Karou.
– Właśnie w tym rzecz, że nie słyszałem. Pod tym względem jesteś wyjątkowa. To unikalny talent.
Spojrzałam znów na siedzącego na gałęzi ptaka. Ciekawe, czy by się zgodził z moim towarzyszem.

<C. D. N>

Uwagi: brak.

Zdobyto: 141 czerwonych⎹ 261 pomarańczowych⎹ 218 zielonych⎹ 131 niebieskich⎹ 171 granatowych⎹ 252 fioletowych⎹ 95 różowych odłamków