sobota, 8 czerwca 2019

Białe Królestwo: "Nigdy nie wiesz co się wydarzy" cz. 1

Późny listopad 2023 r.

Patrick
Gdy otworzył oczy, w końcu zawirowania, jakie do tej pory czuł, minęły. Leżał tak przez chwilę, po prostu patrząc w sufit. Kolejna noc i kolejny zły sen. Nie umiał tego nazywać koszmarem, bo zbyt do nich przywykł. Bardziej od samej treści bolało go to, że nie czuł w nich nic. Nie chodziło o ból, lecz o emocje, a raczej ich brak. W zasadzie to po przebudzeniu niewiele się zmieniało.
Powoli, niezbyt chętnie usiadł na łóżku. Cicho zaskrzypiało pod jego ciężarem. Potarł twarz. Nadal czuł zmęczenie. Nie pamiętał kiedy ostatnio się wyspał.
W pomieszczeniu nadal panowała ciemność. Prócz kilku srebrnych przebłysków światła księżyca przebijających się przez drewniane okiennice, nie widział nic. Mimo że do wschodu słońca musiało wiele brakować, doskonale wiedział, że już nie zaśnie. Za oknem dął wiatr, a ciężkie krople deszczu uderzały o brukowaną ulicę na zewnątrz, raz po raz zacinane na ścianę jego willi. Powietrze było ciężkie, wilgotne. Znowu trzasnął piorun. Mężczyzna był pewien, że to nie on go obudził. Miał poczucie, że powodem nagłej pobudki po części był sen, a po części swego rodzaju niepokój.
Odsunął dłonie od twarzy i nachylił się do stolika nocnego, na którym miał postawioną świecę. "Klasyka", przeszło mu przez myśl, gdy chwycił za pudełko zapałek położone tuż obok. Czasem brakowało mu miejskiej elektryczności, ale tradycyjne metody napawały jakimś spokojem, którego chyba nie chciałby zaburzać. Z drugiej jednak strony nadal pamiętał te dwa pożary, w których...
Po zapaleniu knota czym prędzej zgasił zapałkę. Po prostu miał pecha do pożarów.
Odgarnął długie blond włosy, a dopiero potem ostrożnie chwycił za świecznik. Wstał z łóżka i skierował się do drzwi. Po opuszczeniu pokoju znalazł się w długim, zupełnie pustym i ciemnym korytarzu. Nawet nie było tam służby. Ostatnia musiała zwolnić się do domu nie tak dawno temu. Musiała dokończyć najpierw sprzątanie holu.
Patrick skręcił w lewo, żeby zejść po schodach na niższe piętro. Po drodze mijał kilka obrazów, które niegdyś stworzył i postanowił powiesić na ścianie, a także roślin doniczkowych, na które narzekały jego sprzątaczki, bo stawiał je w dość niefortunnych miejscach. Powtarzał, że mogą je przestawić gdzie im się podoba, ale to nigdy nie nastało. Zamiast robić, wolały narzekać. Jak zresztą większość ludzi (choć tutaj nie było ich w ogóle, Patrick jednak z przyzwyczajenia określał tak wszystkich). On należał do tej nielicznej mniejszości, która wybierała nieco inną drogę działania.
Już stojąc u szczytu schodów, zauważył co mu tak nie pasowało. Miał wtedy widok na hol, na którym majaczyła mu się ciemna sylwetka, której głowa była zwrócona ku niemu. Zaobserwował rozwarte w przerażeniu usta oraz lśniące oczy. Sposób, w jaki odbijało się w nich światło podpowiedział mu, że nie jest to wilkołak, lecz przemienione zwierzę nocne w ludzką formę. Ktokolwiek to był, musiał widzieć go bardzo dobrze.
- Dzień dobry! - zaczął głośno. Postać się nie ruszała. Nie wyglądało na to, aby miała w zamiarze uczynić mu krzywdę. Miał już co do tego dość instynktu.
- D-dzień dobry - wyjąkała dopiero, kiedy lekarz był już na schodach. Patrickowi się nie spieszyło.
- Kto cię tu wpuścił, madame? - dopytał, lekko muskając dłonią poręcz schodów.
- Ja... Myślę, że to była służąca. Miała wychodzić i... - zaśmiała się nerwowo. Dopowiedział sobie, że głos jej ugrzązł w gardle. Prawdopodobnie się bała.
- Co cię do mnie sprowadza?
- Jest pan lekarzem, tak przynajmniej słyszałam... Nie wiedziałam gdzie jest przychodnia, a tamta wadera twierdziła, że mogę poczekać tutaj. Nie mogłam spać, dlatego przyszłam tak wcześnie. Mam nadzieję, że nie pomyliłam domów, ani nic z tych rzeczy... Nie chciałam być nachalna, ale zaczynało padać, a do karczmy w której mam wynajęty pokój jest niezły kawałek. Niech się pan nie gniewa na tamtą waderę, ona tylko chciała dobrze... - Mówiła coraz szybciej i coraz bardziej zachrypniętym głosem. Patrick już stał tuż przed nią.
- Spokojnie. Rozumiem - odparł z opanowaniem - Tak, jestem lekarzem. Co się stało, że to takie pilne?
Powoli otaksował ją wzrokiem. Nie wyglądała na ranną, nie była też dość sina, aby zasugerować nudności czy inne niepokojące dolegliwości. Nawet w nikłym świetle świecy widział, że jest dość blada, ale domyślał się, że była to wina strachu. Ostatecznie był mężczyzną pokrytym bliznami, o surowym wzroku i przede wszystkim wyższym od niej o dobrą głowę. Musiał być dla niej przerażający, szczególnie w takich warunkach.
- Więc... Ja jestem chora. Słabnę coraz bardziej. Przepowiedziano mi, że niebawem umrę, ale nie wiem kiedy. Sądzę, że niewiele mi brakuje. Nie chcę umierać. Tak bardzo nie chcę - mówiła, a jej głos przerażał się w mieszankę pisku i szeptu. W oczach zebrały się łzy, a dłonie przyciśnięte do piersi drżały. Patrick powoli wypuścił powietrze z płuc.
- Nowotwór, jak dobrze mniemam?
Kobieta patrzyła na niego zagubiona, a łzy już płynęły po jej policzkach. Nie odpowiedział. Domyślił się, że prymitywna medycyna, z jaką miała dotychczas do czynienia, nie zdołała jej określić dokładnej nazwy choroby. Przeklął w duchu poziom leczenia w niektórych kręgach. Może chemioterapia by zdołała jej pomóc, gdyby rozpoznano to wcześniej...
Skierował się do swojego gabinetu na parterze. Kątem oka zauważył, że kobieta nieśmiało ruszyła za nim, ocierając jednocześnie łzy. Nie chciały przestać płynąć.
Znał to uczucie.
- Skąd pochodzisz?
- Słucham...? - zapytała drżącym głosem. Patrick nacisnął klamkę i wpuścił ją do środka. Sam usiadł na swoim fotelu. Wskazał jej gestem krzesło naprzeciwko niego. Również usiadła.
- Masz obcy akcent, wyglądasz na zagubioną, a ubrania są zbyt nowoczesne jak na Białe Królestwo.
Nerwowo się uśmiechnęła, a zaraz potem znowu spoważniała. Wyglądała, jakby miała zemdleć. Lekarz spokojnie położył świecznik na biurku.
- Na nasze tereny spadł dziwny deszcz. Chcieliśmy się przeprowadzić. Nie mieszkamy tutaj, pewnie będziemy dalej szukać swojego miejsca...
- Zarejestrowaliście się?
- Co...? - zapytała już kompletnie zbita z tropu.
- Przekaż swojemu przywódcy, że powinien się zgłosić do biura przy Białym Pałacu. Ostatnio przybyło nam sporo nieokreślonych imigrantów, i to musicie być wy. Jest was ponad setka, czyż nie?
- Tak... Tak, setka - po raz kolejny uśmiechnęła się nerwowo. Patrick skupił się na przeglądaniu dokumentów, jakie zostawił sobie na biurku poprzedniego wieczora.
- Jestem odpowiedzialny za kontrolowanie tego - objaśnił krótko. Dostrzegł, że pokiwała głową ze zrozumieniem. Domyślał się, że zastanawia się, dlaczego akurat lekarz miałby to robić, ale nie chciał już jej więcej tłumaczyć. Prędzej czy później dowie się wszystkiego.
Jeszcze chwilę przeglądał kartki, po czym odłożył, nachylił się do biurka, wsparł o nie łokcie, a palce splótł. Patrzył prosto w oczy nieznajomej.
- Jeśli jest to nowotwór, jestem w stanie ci pomóc, ale musisz wiedzieć, że nie jest to za darmo.
- Ile...? - zadała pytanie z nadzieją.
- Dwieście Bellos.
Kobieta oparła się o oparcie, jednocześnie chwytając dłonią za czoło. Jej wzrok nieobecnie błądził po półce z książkami, która stała za plecami Patricka.
- To... chyba dużo, prawda? Musi być dużo.
- Zależy jak dla kogo - oświadczył, leniwie chwytając wieczne pióro i obracając je między palcami. Kobieta wciąż milczała.
- Nie umiesz liczyć - stwierdził za chwilę. Zacisnęła powieki. Wtedy przestał obracać przedmiotem i patrzył na nią uważnie. Była jeszcze bledsza niż chwilę temu. Sinizna twarzy już nie mogła być zwykłym strachem.
- Chcesz się położyć?
Powoli pokiwała głową. Podniósł się z fotela, podszedł do niej i pomógł wstać. Zaprowadził ją na skórzaną kanapę postawioną pod ścianą, tuż przy wejściu. Dla siebie przyniósł krzesełko, na którym siedziała jeszcze chwilę temu i ustawił obok niej.
- Może chcesz zmienić się w swoją prawdziwą postać?
Potrząsnęła głową. Dostrzegł kropelki potu na jej czole.
- Nie mam siły... - wyszeptała, zamykając oczy.
Usiadł tuż obok i chwycił za jej dłoń. Choć była wątła, od razu zacisnęła mocno palce na jego. Dopiero wtedy dostrzegł, jak bardzo wystawały jej żebra. Musiała mało jeść. "Sylwetka podobna do anorektycznej, ale może ma to coś wspólnego z chorobą", pomyślał. Raz jeszcze zerknął na jej twarz.
- Gdzie boli?
Położyła dłoń na brzuchu. Tak jak myślał.
- Niedobrze ci?
Pokiwała głową. Szybko przebiegł wzrokiem po pomieszczeniu. Nie miał miski pod ręką. Postanowił improwizować. Sprawnie podszedł do parapetu, wyjął kwiat z ozdobnej doniczki i wrócił do kobiety, ponownie chwytając ją za rękę. Zawsze można było umyć doniczkę lub kupić nową.
- W razie czego możesz do tego zwymiotować... - powiedział cicho, podstawiając jej przedmiot. Skinęła głową, nawet nie patrząc co to takiego.
Czuł, że wbijała mocno paznokcie, a w pewnym momencie cienką stróżkę krwi płynącą po jego dłoni. Ignorował to. Ważniejsze było dla niego dobro pacjentki i pewność, czy jest przytomna.
Na szczęście ból samoczynnie minął, a zdobiona doniczka pozostała czysta. Kobieta stopniowo się uspokajała, ze zmęczeniem patrząc w sufit. Coś mu mówiło, że zaczynało powoli świtać, ale niemijająca ulewa nie dawała temu jasnych znaków.
- Dasz radę sama wrócić, mam cię odprowadzić, czy wolisz tu jeszcze zostać...?

<Ktoś chce dokończyć? Czas do 09.06.2019, godz. 12:00>