piątek, 13 września 2019

Od Mortimera "Siła mięśni to nie wszystko" cz. 4

Październik 2024 r.
Mijały tygodnie, a Mortimer na wspólnych zajęciach wciąż czuł na sobie spojrzenie Elanor. Nieustannie odnosił wrażenie, że ta ma zamiar z nim ponownie porozmawiać, z tego też powodu starał się trzymać blisko braci. Elanor miała w sobie coś niepokojącego, czego nie umiał w żaden sposób doprecyzować za pomocą słów. Póki tylko mógł, udawał zajętego, a kontakt z nią ograniczał do absolutnego minimum. Gdy przychodziło do pracy w grupie, albo starał się o bycie razem z braćmi, albo z jakimikolwiek innymi szczeniakami.
Niestety nastał ten dzień, kiedy Kai swoim jak zwykle pogodnym głosem przydzielił ich razem do pary. Nie miał świadomości, jak ciężko Morti pracował nad tym, aby nie mieć z nią nic wspólnego. Spojrzał na nią z żywym przerażeniem w oczach. Uśmiechała się. Posłał błagalne spojrzenie do nauczyciela, ale on już poszedł dalej. Theo, który doskonale znał obawy Mortiego, wytknął złośliwie język i życzył mu powodzenia. Westchnął cichutko. Nie mógł protestować głośno, bo wiedział, że Kai to opiekun Elanor. Mógł nie odebrać tego dobrze.
– Ciekawe jaki temat dostaniemy.
– Tak, bardzo ciekawe... – potaknął jej, starając się nie patrzeć na jej pysk.
– Lubisz historię? – Nie odpuszczała.
– Tak, chyba. Wydaje mi się, że tak – burknął. Myślał tylko o tym, jak bardzo chciałby uciec.
– Jaki jest twój ulubiony przedmiot?
– Sztuki kreatywne.
– Tak myślałam – Zaśmiała się wesoło, ale jemu w ogóle nie było do śmiechu – Bardzo ładnie malujesz, wiesz?
– D-dziękuję – zająknął się. Poczuł, jak na jego policzki spływa płonący rumieniec.
– Zawsze podziwiałam artystów... – rozmarzyła się.
Popatrzył na nią nieufnie.
– Nie jestem artystą.
– Nie? – Zdziwiła się – Masz talent.
Nim zdążył odpowiedzieć, Kai już do nich wrócił. Elanor cały czas się uśmiechała. Przeszły go dreszcze. Z drugiej strony... chyba już jej tak nie nie lubił jak chwilę temu. W końcu powiedziała, że twierdzi, iż jest artystą.
– Zadaniem dla was... będzie opowiedzenie trochę o pierwszej wojnie z Watahą Czarnego Kruka.
Elanor grzecznie pokiwała głową, a Morti tylko smętnie położył uszy po sobie. Obserwował, jak basior odchodził.
– Co to za mina?
– Mówiłaś, że nie można mówić "Wataha Czarnego Kruka", a on właśnie to zrobił.
– Nie, głuptasie – Roześmiała się. Kiedy Kai skarcił ją wzrokiem, ucichła. Przeszkadzała pozostałym grupom w pracy. – Chodzi o to, że teraz jesteśmy jednym stadem. Wtedy było trochę inaczej. Uważałeś w ogóle na lekcjach?
– Może – Wzruszył ramionami. Starał się ukryć to, że było mu głupio. Że zorientowała się, że faktycznie nie słuchał.
– To jest właśnie powód, dla którego twierdzę, że zamiast tracić czas na odpływanie myślami na zajęciach, lepiej się skupić – Patrzyła na niego z zadziornie błyskającymi ślepiami.
– Jaki niby powód? – jęknął.
– Do pracy! – rzucił nagle Kai.
Elanor pochyliła głowę i wyszeptała Mortiemu na ucho:
– Nic nie wiesz o tym, co nas otacza. Zupełnie jakbyś był w innej rzeczywistości.
Morti wywrócił oczami, ale nim zdążył odpowiedzieć, Elanor już zmieniła temat.
– Pierwsza wojna miała na pewno miejsce krótko po założeniu watahy... Prawdopodobnie około trzy później lata.
Morti patrzył na nią spod zmarszczonych brwi.
– Nie umiesz liczyć, prawda?
– Prawda.
– Ja też – Uśmiechnęła się krzywo – Wiem tylko jak idzie pierwsze dziesięć cyfr.
– A ja nic.
Wypuściła powietrze z płuc.
– No tak. W sumie jesteś znacznie młodszy... – Przez krótki moment patrzyła w milczeniu prosto w jego oczy, ale zaraz potem się otrząsnęła – Znowu odbiegamy od tematu. Pewnie mi nie pomożesz, skoro nawet nie wiedziałeś, że byliśmy kiedyś oddzielną watahą...
Morti patrzył na nią wyczekująco. Odrobinę zrezygnowana kontynuowała:
– Na pewno też Wataha Magicznych Wilków wygrała. Wygrywała wszystkie wojny, mimo przewagi liczebnej Watahy Czarnego Kruka. We wszystkich wojnach byli słabo zorganizowani i to zaważyło o zwycięstwie. Nie jestem jednak pewna o co poszło... Za każdym razem mieli jakiś powód.
Patrzyła przed siebie, w skupieniu marszcząc brwi. Morti nie wiedział co dodać, więc po prostu czekał, raz na jakiś czas potakując głową.

<C.D.N.>