piątek, 24 maja 2019

Od Lind "Koniec koszmarów" cz. 1 (cd. Leah)

Listopad 2023
Za szczenięcia mieszkałam w budynku wzniesionym przez ludzi. Później, dopóki nie dołączyłam do tego stada, parę miesięcy sypiałam pod gołym niebem. Następnie, przez długie lata dane mi było nocować w przytulnej, własnej jaskini. Jednak ostatnio znów kładłam się spać mając nad głową korony drzew, czasem zachmurzone niebo. Dzisiejszego dnia, wróciłam do punktu wyjścia - mieszkania pod dachem. Widząc wskazany mi pokój w zajeździe, zdałam sobie sprawę, że zatoczyłam swego rodzaju koło w tym aspekcie. Miałam oczywiście z tyłu głowy, że to znów tylko okres przejściowy, który potrwa kilka miesięcy, nie dłużej. Nie mniej jednak, ten przytulny pokoik przywoływał wspomnienia z pierwszych lat życia. 
Zaraz za mną do pomieszczenia wślizgnął się Ting. Baldor nie był daleko za nim. Pierwszy Odmieniec wskoczył na parapet, żeby wyjrzeć przez całkiem duże okno, a drugi zatrzymał się w wejściu, jakby uznał, że skoro wszedł do pokoju, nie musi iść dalej. Co z tego, że stanął w samym przejściu. 
Rozejrzałam się po pokoju. Zdawał się być większy, niż ten, w którym mieszkałam jako szczenię. Po chwili jednak zrozumiałam, że to wrażenie brało się z tego, jak pusto tu było. W rogu wynajętego pomieszczenia stało jedno, stosunkowo nieduże łóżko, a obok niego mała komoda. Na środku podłogi rozłożono wyblakły dywan. Pod ścianą naprzeciwko łóżka ustawiono stolik i jedno krzesło. Warto też wspomnieć o sporym obrazie z księżycem, który wisiał nieopodal miejsca do spania. 
Zdjęłam torbę i położyłam na łóżko. Po tym, dołączyłam do Tinga przy oknie. Mieliśmy z niego dobry widok na wybrukowaną uliczkę i wejścia do jakiejś niedawno odnowionej kamienicy. Była oczywiście w tym samym kolorze, co cała reszta miasta. Widać nazwa tej stolicy zobowiązuje. Chwilę cieszyłam oczy wyglądem okolicy, a następnie spojrzałam na siedzącego obok mnie Odmieńca. Spoglądał w okno z wyraźną fascynacją. 
- To miejsce robi wrażenie, prawda? - spytałam. 
- Prawda - skinął głową Ting, nie odwracając wzroku od świata na zewnątrz. - Jest zupełnie inne, niż Miasto ludzi. 
- Mówiłam ci już, że kiedy byłam szczeniakiem mieszkałam w pokoju podobnym do tego? 
- Już dzisiaj kilka razy to powtarzałaś - prychnął Odmieniec. 
- Poważnie? 
- Tia. Niestety. 
Pokręciłam głową i wróciłam wzrokiem na różne istoty przemierzające wybrukowane uliczki. Pośród wilków kręciło się sporo ludzi i osobliwie wyglądających humanoidów. Raz po raz można było wypatrzeć także inne magiczne stworzenie, choćby gryfa, czy inną mantykorę. 
- Dobrze, że Alfy podjęły decyzję o zostaniu tu na zimę - mruknął Ting. - Mam już trochę dosyć otwartych przestrzeni.
- Chyba nie próbujesz mi powiedzieć, że nie idziesz z nami na zwiedzanie okolicy? - Miałam tu na myśli to, co ustaliliśmy już wcześniej z Leah i Arkanem. 
- Nie, skądże. Po prostu zmęczyło mnie już sypianie w lesie. 
Wtedy usłyszałam kilka ciężkich kroków. Odwróciłam się, by dostrzec, że Baldor przeniósł się spod otwartych drzwi w kąt pomieszczenia. Z głośnym tąpnięciem usiadł na podłodze. 
- Wstawaj, Baldor, ty też idziesz - oznajmił Ting, zeskakując z parapetu. 
- Nigdzie nie idę - mruknął Strażnik Lasu. - Zostaję tutaj i poczekam na was. 
- Poważnie? Nie chcesz zobaczyć Białego Miasta z różnych perspektyw? - zdziwiłam się.
- Nie. 
- Zostaw go, Pierzasta. Zachęcanie nie przyniesie skutków - rzucił Ting - Jak chce, to niech udaje wykorzenione drzewo. 
Baldor prychnął cicho, słysząc taki komentarz. 
- No... dobrze - odparłam. 
Nadal przyzwyczajałam się do tego, jak mój nowy towarzysz reaguje na różne sytuacje. Nie mniej jednak liczyłam, że podzieli chęć swojego pobratymca na zobaczenie większej części miasta, niż te kilka ulic, które przemierzyliśmy z resztą watahy. 
Nagle usłyszałam niepewne pukanie w drzwi. Zobaczyłam, że w wejściu do pokoju stanęła Leah. 
- To jak, idziemy? - spytała. 
- Natychmiast - odparłam z uśmiechem i założyłam z powrotem torbę. 
Ting poprawił plecak i wyszedł z pokoju, nie czekając nawet, aż moja przyjaciółka odsunie się, by zrobić mu przejście.

***Dwie godziny później***

Białe Miasto było naprawdę piękne, temu nie można zaprzeczyć. Widzieliśmy tego dnia zbyt wiele jego pięknych i interesujących elementów, by wymienić je wszystkie. A nie zwiedziliśmy nawet jednej czwartej tej olbrzymiej stolicy! Niestety, tak jak spodziewał się Arkan, szybko straciliśmy orientację w terenie. Zachwycona architekturą, z którą znane mi miasto ludzi nie mogło się nawet równać, zapomniałam myśleć o tym, w którym kierunku powinniśmy iść. 
- Wydaje mi się, czy wróciliśmy w to samo miejsce? - rozejrzałam się dookoła. Widząc szyld z napisem traktującym o Wesołym Dorszu i Krewetce, nabrałam podejrzeń. Byłam święcie przekonana, że mijaliśmy go już wcześniej. 
Leah przejechała wzrokiem po innych sklepach, po czym zmarszczyła odrobinę nos.
- Na to wygląda - stwierdziła.
Usłyszałam niski pomruk Arkana. W ten sposób odgonił jakiegoś przechodnia, który zawiesił na nim wzrok na trochę dłużej. Dobrze, że na zachowanie Tinga nikt nie reagował tak samo, jak smok. Odmieniec bez krzty dyskrecji przyglądał się różnym stworzeniom na ulicy. Jego szczególną uwagę zwracały psowate, które od wilków odróżniały tylko drobne detale. 
- Gdzie skręciliśmy jak ostatnio tu byliśmy? W prawo, co nie? - spytałam towarzyszki. 
Leah zastanowiła się przez chwilę.
- Wydaje mi się, że w lewo. Tak myślę.
- Um... Ting, może ty pamiętasz? - zaczepiłam Strażnika Wichury.
- Nie patrzyłem, szedłem za wami - rzucił niedbale, nie patrząc nawet na mnie. 
- To było prawo - wtrącił Ark.
- Przegłosowane; szliśmy w prawo - stwierdziłam. 
- Więc chodźmy teraz w lewo - zaproponowała Leah. 
Skinęłam głową. Ruszyliśmy w ustalonym kierunku. Zauważyłam, że w międzyczasie Arkan wdał się w nieprzyjemną dyskusję z jakimś przerośniętym królikiem. Uznawszy, że raczej to nie potrwa długo, nie zwolniłam. Wyvern pewnie szybko nas dogoni.
Dotychczas szliśmy bardzo okrężną drogą, więc dopiero teraz zbliżyliśmy się do rynku. Wtem dostrzegłam drewnianą tablicę, zupełnie przykryta kartkami z różnymi ogłoszeniami. Zatrzymałam się, by rzucić na nią okiem. 
- Coś ciekawego? - spytała moja przyjaciółka, stając obok mnie. 
- Hm... O proszę - Podniosłam uszy. - Są tutaj opisane zlecenia, za które można otrzymać nagrodę! 
- Mają problem z Tantibusami we wschodniej części miasta - Leah zawiesiła wzrok na jednym z nowszych ogłoszeń. 
- Uch... Tantibusy - mruknęłam z niesmakiem. - Parę razy siedziały u mnie w jaskini. 
- Jednego z nich złapałem - pochwalił się Ting, szczerząc zęby. 
- Ja raczej nie miałam z nimi większych problemów, ale raz czy dwa razy jakiś kręcił się w okolicy. Paskudne stworzenia - powiedziała Leah. 
- Ale nie należą do najgroźniejszych. Może zdołamy je przegonić? Nagroda brzmi całkiem kusząco.
- Skąd wiesz, Pierzasta? Nie znasz się nawet na liczbach - zaznaczył Odmieniec. 
Westchnęłam z lekkim poirytowaniem. Już nie chciało mi się objaśniać drażniącej-kępie-przypalonych-piór, że ten numerek to nie cała nagroda.
- W zasadzie przydałoby się trochę zarobić, skoro nie mamy tutejszej waluty. Słyszałam, że wymienianie Srebrnych Gwiazdek jest bardzo nieopłacalne - mruknęła Leah. - A ceny są naprawdę wygórowane - westchnęła. 
- Co jest? Jakie ceny? - odezwał się Ark, dołączając do nas przy tablicy. 
- We wschodniej części miasta mają problem z Tantibusami. Za ich przegonienie oferowana jest nagroda - Wadera wprowadziła smoka w temat. 
- Huh - mruknął Wyvern i pobieżnie przeczytał wskazany przez nią tekst. - Ja się piszę, i tak nie mamy tu teraz wiele do roboty
- Sto Belloss to całkiem sporo, nawet jak podzielić tę sumę - dodał Ting, zakładając ręce. 
Słysząc te głosy za podjęciem się zadania, oderwałam ogłoszenie, by nikt nas nie uprzedził. 
- Będzie do czego wracać - stwierdziła Leah, spoglądając jeszcze raz na tablicę.
- Na razie skupmy się na tym konkretnym zleceniu - Zwinęłam kartkę i schowałam do torby. 
- Ruszamy od razu, czy czekamy do zachodu? - spytał Arkan. 
- Po zachodzie już raczej będą biegać po norach - odparłam. 
- Domach - poprawił mnie Ting. 
- W każdym razie proponuję znaleźć miejsce, gdzie się ukrywają za dnia. 
- No to idziemy, do wieczora już nie tak daleko - oznajmiła Leah. 
- Wylezą dopiero ciemną nocą, mamy czas - stwierdził Odmieniec. 
Zaczęliśmy od znalezienia patrolu straży i zgłoszenia im, iż podejmujemy się tego zlecenia. Następnie udaliśmy się do wskazanej w ogłoszeniu części stolicy, by rozpocząć właściwe poszukiwania. Te ulice zaczynały już powoli się wyludniać. Zbliżyłam nos do ziemi i zaczęłam trochę węszyć.
- Tantibusy mają specyficzny zapach, ale przez cały dzień mieszkańcy miasta zdążyli go zatrzeć - westchnęłam. 
- Jak myślicie, ukrywają się wszystkie w jednym miejscu? - Leah także próbowała znaleźć jakieś ślady tych stworów. 
- Jeśli mają tam dosyć przestrzeni, pewnie tak - oznajmił Ting. 

<Leah?>

Uwagi: brak

Od Lind "Skruszony szmaragd" cz. 3

Wrzesień 2023
- To jego imię, tak? - spytałam.
Mój towarzysz zerwał się na równe nogi. 
- Tak, to jego imię. A teraz idziemy! - zarządził i ruszył przed siebie żwawym krokiem. 
Nie było już po nim w ogóle widać śladów przemarznięcia. Wstałam i dogoniłam Odmieńca, gotowa zasypać go pytaniami, które wybrzmiewały w mojej głowie już stanowczo zbyt długo. 
- Kim on w ogóle jest? On też zna ciebie? - postanowiłam zacząć od tych. 
- Później wszystko ci wytłumaczę, teraz nie ma na to czasu - Mój towarzysz przyspieszył do biegu. Zrobiłam to samo, pomagając sobie lekkimi uderzeniami skrzydeł z wiatru.
- Nie mógłbyś chociaż...
- Do diaska, skup się Pierzasta! - przerwał mi Ting. - Mamy ważniejsze sprawy na głowie.
Zmarszczyłam czoło. Nie oszukujmy się; nie miałam absolutnie ochoty czekać. Chciałam odpowiedzi teraz. Odmieniec wydawał się być strasznie zdenerwowany, ale ewidentnie już wiedział ze szczegółami, kim jest Baldor. Szczególnie nie dawało mi spokoju jego podobieństwo do mojego towarzysza. Byłam przekonana, że nigdy już nie zobaczę nikogo, ani niczego podobnego do Tinga. Tymczasem dzisiejszego dnia rzeczywistość zaprezentowała mi kolejną niespodziankę. 
Już po chwili wróciliśmy do znalezionego wcześniej tunelu. Podeszłam do otaczających go zasp i zwróciłam się do Odmieńca: 
- Jak chcesz go stamtąd wyciągnąć?
- Znów zadajesz głupie pytania - warknął Ting. - Pójdziesz tam i wyciągniesz Baldora na powierzchnię tak samo, jak to zrobiłaś ze mną - skinął łapą na przejście do podziemi.
- No proszę... Jego nazywasz po imieniu - oznajmiłam zdumiona. - Myślałam, że użyjesz jakiegoś określenia w stylu "Kolczasty".
- Przestaniesz się zajmować nieistotnymi detalami?! - wybuchł znów Odmieniec. 
Odruchowo cofnęłam się dwa kroki. 
- A ja mógłbym wam jeszcze jakoś pomóc? - usłyszałam za sobą niski głos Passera. 
Odwróciłam głowę. Moim oczom ukazała się wysoka sylwetka smoka. Z tego wszystkiego nawet nie zauważyłam, że przyszedł tutaj za nami. Wtedy w mojej głowie pojawiła się koncepcja, jak możemy wydostać Baldora z tunelu. Zrzuciłam torbę i odnalazłam w niej Magiczną Linę. 
- Trzymaj koniec tej liny - podrzuciłam wspomniany przedmiot. Gad jednym kłapnięciem złapał go w zęby. - Jak szarpnę kilka razy, ciągnij.
Passer pokiwał głową na znak, że rozumie. Nie zakładałam torby z powrotem; tylko by mnie spowalniała. Poprosiłam Tinga o jedną, zapaloną ptasią czaszkę na kiju. Wiedziałam, iż on sam już tam nie zejdzie, więc potrzebuję źródła światła. Kiedy otrzymałam, o co prosiłam, rozłożyłam skrzydła, gotowa zlecieć do tunelu.
- Uważaj, Pierzasta - mruknął Ting. 
Spojrzałam na niego.
- Na co konkretnie? - wymamrotałam, trzymając w pysku "pochodnię". 
- Baldor jest też Strażnikiem. Jeśli się ocknie i zobaczy ciebie samą...
- Będzie musiał mnie zabić? 
- Będzie myślał, że musi - wyjaśnił Ting. Czy mi się zdawało, czy usłyszałam nutkę smutku w jego głosie?
- Jasne. Rozumiem - odparłam pośpiesznie. 
Czułam jak znów jakiś nieprzyjemny uścisk chwyta moje gardło. Pomimo tego zeskoczyłam z powrotem do podziemi. Zostawiając koniec liny wiszący przy wyjściu, ruszyłam znajomym, zimnym korytarzem do komnaty. Okazało się, że kolczasty Odmieniec leżał dokładnie w tym samym miejscu, w którym go zostawiliśmy. Nie ruszył się nawet o milimetr. Podeszłam do niego bliżej. Z początku wypatrywałam oznak, że wstanie, gotów do walki, lecz po chwili naszła mnie pewna gorsza myśl. Myśl, że może nie żyć. 
Złapałam Odmieńca zębami za nadgarstek i zaczęłam wlec do wyjścia. Niby mogłabym użyć swojego żywiołu, lecz wolałam na wszelki wypadek oszczędzać energię. Przemierzenie z tym stworem całej długości korytarza nie należało do najprostszych zadań. Był prawie dwa razy większy od Tinga, ale ważył chyba czterdzieści albo i trzydzieści razy więcej. Pewnie dużym balastem jest też ten jego stalowy młot. Trochę to zajęło, ale w końcu znalazłam się pod pionowym wyjściem z podziemi. Po przywiązaniu końca Magicznej Liny do łap Baldora szarpnęłam ją kilka razy, by dać sygnał Passerowi. Smok natychmiast pociągnął Odmieńca ku górze. Obserwowałam z uwagą, jak jego kolce ocierały się o bryły lodu pokrywające pionowe przejście na powierzchnię. 
Byłam przygotowana do uniesienia się na wietrze i dołączenia do pozostałych, ale zdecydowałam, że zostanę tu jeszcze chwilę. Zawróciłam w stronę tajemniczego korytarza. Stwierdziłam, iż warto wykorzystać okazję i dokładniej przeszukać to miejsce. Dotarłszy znów do komnaty, zacząłem węszyć. Nie wiem, czy się tego spodziewałam, ale w końcu na coś trafiłam. Pośród odłamków nietopniejącego lodu leżało paręnaście zielonych skrawków szmaragdu. Ostrożnie podniosłam jeden z fragmentów drogiego kamienia. Delikatnie załamywał światło rzucane przez płonącą ptasią czaszkę. Za pomocą swojego żywiołu zebrałam pozostałe kawałki. Uznałam, że one też powinny wrócić ze mną na powierzchnię. Po ponownym przeszukaniu komnaty znalazłam jeszcze spory chlebak, leżący w rogu pomieszczenia. Jego zawartość była dosyć skromna: kilka fiolek z eliksirami, kawałek jakiegoś materiału i bęben. Przypominała mi plecak Tinga, zanim opuścił Kanion.
"Też jest Strażnikiem" - tak powiedział mój towarzysz. Więc czego pilnuje Baldor?
***
Wynurzyłam się z powrotem na niewiele jaśniejszą, lecz znacznie cieplejszą powierzchnię. Położyłam przed sobą chlebak, a obok niego płonącą ptasią czaszkę i skrawki skruszonego szmaragdu. Pocierając zmarznięte łapy, wypatrzyłam Passera, potem oba Odmieńce. Ting siedział przed leżącym bezwładnie Baldorem, opierając łapy na zgiętych kolanach. Na mój widok, Strażnik Wichury stanął na równe nogi i doskoczył do mnie. 
- Masz to! - wykrzyknął, zauważając torbę. 
Dopadł znalezionego przez mnie worka i wyciągnął z niego fiolki. Zamarł jednak w bezruchu, widząc, że połowa z nich była pusta. 
- Nie może być... - szepnął. 
Powoli opuścił łapy, w których trzymał szklane naczynia. Przez sekundę patrzył pusto przed siebie, potem spojrzał na mnie, na końcu odwrócił się, żeby odnaleźć wzrokiem Baldora, przy którym czuwał Passer. Spuściłam nieznacznie głowę. To wszystko oznaczało, że teraz już nawet nie ma sposobu, by pomóc znalezionemu w podziemiach Odmieńcowi. Położyłam łapę na ramieniu Tinga, żeby dodać mu otuchy, ale Strażnik Wichury odtrącił ją jednym, szybkim ruchem.
Wtem w oczodołach niedźwiedziej czaszki zalśniły zielone oczy. Potężna, kolczasta sylwetka się poruszyła. Baldor oparł o ziemię młot, który miał przywiązany do łapy i powoli wstał. Odruchowo cofnęłam się. Ting natychmiast podniósł z ziemi ptasią czaszkę na kiju i wyciągnął z plecaka drugą. Stanął gotowy do walki. Tymczasem "Drugi Strażnik" wykonał kilka chwiejnych kroków naprzód, rozglądając się uważnie dookoła. Po tym, uniósł młot i warknął groźnie: 
- Gdie les?! 
Spojrzałam zaniepokojona na mojego towarzysza, potem znów na Baldora. Nie zrozumiałam, czego kolczasty Odmieniec chciał od nas.
- Pyta, gdzie jest las - przetłumaczył Passer, dostrzegając moje zdezorientowanie. 
- Jaki las?! Jesteśmy w lesie! - rzuciłam. Zdałam sobie sprawę, że sierść na moim karku zjeżyła się. 
- Nie chodzi mu o zwykły las - wycedził Ting. Nadal nie opuszczał swojej broni. 
- To o co u licha?! - Nie spuszczałam wzroku z Baldora. Wyglądał, jakby w każdej chwili był gotów się na nas rzucić, nawet pomimo obecności wielkiego smoka.
- O Kamienny Las! - ryknął Drugi Strażnik.
Co za ulga. Jednak zna nasz język. 
- Nie myśmy go zabrali - powiedział Ting, patrząc na wielkiego Odmieńca.
Baldor ruszył powoli w naszą stronę, powarkując. 
- Ktoś inny był w twojej komnacie przed nami - dodał mój towarzysz. - Prawda?
Drugi Strażnik zatrzymał się. Spojrzał pustym wzrokiem gdzieś w dal; próbował coś odgrzebać z zasnutej mgłą pamięci. 
- Prawda... - odparł. Po chwili oparł młot na ziemi. - Czemu ty nie jesteś w swojej komnacie, Ting? - spytał łagodniejszym tonem. 
Po chwili wahania się, Strażnik Wichury schował ptasie czaszki z powrotem do plecaka i podszedł do Baldora. Pokazał mu naszyjnik z bursztynem, który kiedyś otrzymał ode mnie. 
- Klucz. Dostałem go od Pierzastej - Tu skinął na mnie. 
Pobratymiec Tinga na krótką chwilę spojrzał we wskazanym kierunku.
- Więc Wichura jest na swoim miejscu - mruknął. - A Las...
Podeszłam do rozmawiających Odmieńców. 
- W komnacie znalazłam tylko tę torbę i odłamki skruszonego szmaragdu - wtrąciłam, podając Baldorowi jego własność. 
- Więc Lasu już nie ma - powiedział z goryczą, podnosząc skórzany worek. - Został skradziony. 
- Jak to "skradziony"? - spytałam. W międzyczasie powoli przyswajałam wiedzę o nowym artefakcie, podobnym do Wichury. - Zgaduję, że nie otrzymałeś klucza, ale zostałeś pokonany przez tamtego. Wszystko zgodnie z zasadami - Dzięki znajomości z Tingiem wiedziałam już o nich co nieco.
- "Pokonany"?! - warknął Baldor, spoglądając na mnie z furią. - Czy tak według ciebie wygląda pokonany Strażnik?! - wskazał lewą łapą na swoją osobę. - "Pokonany" oznacza "martwy"! - uderzył młotem o ziemię.
Położyłam po sobie uszy. Nie tylko dlatego, że trochę zaniepokoiło mnie zachowanie Odmieńca. Darł się, stojąc tuż nade mną. Wrażliwy słuch znów dał mi się we znaki. Spojrzałam na Tinga, jakbym prosiła go o potwierdzenie słów Baldora. Mój towarzysz pokiwał głową. 
- To prawda, Pierzasta - przyznał, poprawiając ułożenie czaszki na pysku. 
- Teraz rozumiesz? - wycedził wielki Odmieniec, spoglądając na mnie. 
- Czego mam nie rozumieć? - prychnęłam. - Wszystko jasne. Tylko... Co w takim razie jako Strażnik Lasu zamierzasz zrobić w tej sytuacji? - pozwoliłam sobie zadać mu to pytanie. 
Przez chwilę odpowiedziała mi tylko cisza. 
- Zapanowałaś już nad mocą Wichury? - spytał Baldor. 
- Nie - pokręciłam głową. 
- Więc złodziej zapewne przyjdzie też po Wichurę - Podniósł znów młot i oparł go na otwartej, lewej łapie. 
- Skąd taka pewność? - mruknął Ting. 
- Użył mocy Burzy, by mnie unieruchomić - wyjaśnił Baldor. 
Strażnik Wichury cofnął się. Jego długi ogon zjeżył się.
- Czekajcie, ile jest w końcu tych artefaktów? - Z wrażenia aż usiadłam.
- Na pewno są trzy - wyjaśnił mój towarzysz. 
- Wichura Płomieni, Kamienny Las i Mroźna Burza - wyliczył kolczasty Odmieniec.
Wówczas moich uszu dobiegło charakterystyczne wycie. Oznaczało ono, że powinniśmy wracać do reszty watahy; zaraz ruszamy w dalszą drogę.

Uwagi: kilka literówek.

Od Crane'a "Odsłonięte kły" cz. 4 (cd. Edel)

Listopad 2023
Nie spałem dobrze tej nocy. Wysokie posłanie, stojące w rogu mojego chwilowego miejsca zamieszkania, było jeszcze mniej wygodne, niż dotychczas. W głowie miałem dziwny mętlik. Chciałem zapomnieć o sytuacji z Edel, ale nie potrafiłem. Elementy tego krótkiego spotkania dręczyły mnie, jak koszmary senne. Z tą różnicą, że to było autentyczne wspomnienie, nie zmyślona mara.
Po pierwsze - zachowanie wadery. Nadal nie znalazłem wytłumaczenia jej postawy. Miała do czynienia z wilkiem, który nic dla niej nigdy nie zrobił. Nie miała wobec mnie żadnego długu, nie musiała mnie przekupić, nie była też ode mnie w żaden sposób zależna, więc nie musiała się podlizywać. Nie musiała.

Nie musiała, a jednak wszystko wskazuje na to, że autentycznie c h c i a ł a mi pomóc. 
Ot tak? Przecież to brzmi absurdalnie! 
Kolejna sprawa... moja postawa przy zaistniałej sytuacji. Nie wziąłem tych Belloss, chociaż Edel dobrowolnie chciała mi je oddać. Zapewne to była duża suma. Nikt by o tym nie wiedział, nie poniósłbym żadnych konsekwencji tego czynu. 
A ja jednak nie chciałem ich przyjąć. Dlaczego?
Obróciłem się na drugi bok. Teraz, zamiast sufitu oświetlonego wątłym blaskiem latarni z zewnątrz, oglądałem spowitą cieniem, drewnianą ścianę.
Dotychczas miałem wrażenie, że wiem jak zachować się w każdej sytuacji, że z każdej konwersacji potrafię wyjść bez większych problemów. Dziś wieczorem było inaczej. Stałem tam, nie wiedząc co robić, co powiedzieć. A potem trafiło mnie to dziwne poczucie, że wszystko jest okej; że powinienem pozwolić Edel na tę "pomoc". 
Skąd mi się to wzięło? Chwila... A co jeśli to ona mi to podesłała?! 
Zerwałem się do pozycji siedzącej. 
Nie... nie mogłaby. Nigdy tego nie robiła. Nie potrafi. Manipulacja emocjami to działka Torance. Wiem, bo Lind mi o tym mówiła. 
Ten fakt niczego nie wyjaśnił, ale przynajmniej przekreślił najgorszą opcję. Opadłem z powrotem na dziwny worek z materiału wypchany pierzem. Przypomniałem sobie, co zrobiłem, żeby zakończyć tę całą konwersację. Zachowałem się... nieodpowiednio. Było to zupełnie sprzeczne z moją dotychczasową kreacją. To może naprawdę zniechęcić E do mojej osoby. Należałoby to natychmiast naprawić. 
Przeprosiny powinny wystarczyć. Pójdę do niej z rana.
***
Sen nadszedł późno i szybko odszedł. Kiedy otworzyłem oczy, zobaczyłem w oknie sylwetkę Tantibusa. Czatował na parapecie, wpatrzony w moją osobę. Niewykluczone, że to był ten sam, którego tydzień temu nakarmiłem koszmarami Magnusa. Kiedy pierwsze promienie słońca sięgnęły okna, potwór natychmiast uciekł, nie wydając absolutnie żadnego dźwięku.
Wstałem i podszedłem do lustra, które szczęśliwym trafem znajdowało się w moim pokoju. Po obrażeniach z wczoraj nie było już ani śladu. Wyłączając parę przypalonych kępek futra.
Poprawiłem szalik ukrywający mój Medalion Nieśmiertelności i wyszedłem na korytarz. Po chwili stanąłem pod drzwiami Edel. Uniosłem łapę, by zapukać, ale nie zrobiłem tego. Zawahałem się. Zdałem sobie sprawę, że przeprosiny przyniosą lepszy efekt, jeśli będą wzbogacone czymś jeszcze. Najlepiej jakimś kwiatem. Tak, symbolicznie jednym kwiatem. Wróciłem się do swojego pokoju, zabrałam stamtąd garść Belloss i ruszyłem do wyjścia z zajazdu.
W miarę szybko odnalazłem rynek, a tam odpowiednie stoisko. Leżały na nim kwiaty zarówno pospolite, jak i rzadkie. Omiotłem wzrokiem tę drugą grupę. Obok każdego rodzaju wystawiono jakieś oznaczenie, zapewne z nazwą i ceną. Niestety nie potrafiłem niczego odczytać. Zauważyłem za to, że Smocze Róże były opisane dwoma dużymi znakami, zamiast jednym, jak inne towary. Od sprzedawcy dowiedziałem się, że te rośliny sprzedaje tylko po trzy sztuki. Po krótkim namyśle zdecydowałem, że kupię je. Smocze Róże trudno jest dostać, więc pozostałe dwie mogą mi się przydać w przyszłości. Do tego jeśli Edel wie, jak wyjątkowy to kwiat, taki podarek zrobi na niej wrażenie. Zapłaciłem handlarzowi, odebrałem róże, po czym pobiegłem z powrotem do karczmy.
Zostawiwszy dwa z trzech kwiatów u siebie w pokoju, wróciłem pod drzwi Edel. Ułożyłem sobie w głowie, co mniej więcej jej powiem i zapukałem. Na początku nikt mi nie odpowiedział, lecz nie ustępowałem. Prawdopodobnym było, że wadera jeszcze spała. Po chwili usłyszałem jakiś dziwny łomot. Utwierdziło mnie to w przekonaniu, że wilczyca jest w pokoju. Wreszcie przekręciła klucz i uchyliła drzwi. Pomyślałem, że dobrze by pasował teraz do mnie przyjazny uśmiech, ale... nie zdołałem go wymusić. Z jakiegoś znów nieznanego mi powodu, zachowałem neutralny wyraz pyska. Tymczasem wadera nie kryła zdziwienia, że to właśnie ja do niej przyszedłem, do tego z tą różą.
- Crane... Pomyliłeś pokoje? - spytała.
Pokręciłem przecząco głową. Przełknąłem ślinę i odłożyłem kwiat.
- Ja chciałem... - Nie, nie tak powinienem był to zacząć! - To znaczy... źle cię wczoraj potraktowałem.
Zdałem sobie sprawę, że w wypowiedzi zbrakło słowa "przepraszam". Zaczynam zachowywać się, jak Lind. Ona od zawsze miała dziwną awersję do tego wyrażenia.
- Nic się nie stało. Każdy ma czasem gorszy dzień - odparła Edel. - Proszę, wejdź.
- Ja tylko na moment. Nie chcę ci przeszkadzać - Ułożenie tego zdania wyszło mi już o wiele lepiej.
Podniosłem kwiat i wszedłem do pokoju. Skoro mnie zaprasza, nie wypada od razu uciekać.
- Nigdy mi nie przeszkadzasz - usłyszałem.
Mówisz prawdę, czy kłamiesz? - pomyślałem. A może to była tylko odpowiedź bez namysłu?
Wyciągnąłem w stronę Edel Smoczą Różę, którą trzymałem w pysku. Postanowiłem wykorzystać okazję do wypowiedzenia wreszcie tego kluczowego słowa:
- Przepraszam za tamto - wymamrotałem. - Nie chcę, żebyś źle o mnie myślała.
Wilczyca zbliżyła swój pyszczek do mojego i wzięła ode mnie kwiat. Poczułem jej delikatny oddech. Nie patrzyłem jej tym razem w oczy. Jednak nawet pomimo tego, byłem dziwnie spięty. Coś jest ze mną nie tak... Bardzo nie tak...
E odłożyła mój podarek na szafkę, po czym kontynuowała rozmowę:
- Przyznam, że twoje zachowanie trochę mnie zabolało, ale... Dalej cię lubię. Bardzo.
To jest to, co chciałem od niej usłyszeć?
- Ja też cię bardzo lubię i nie chciałbym zepsuć naszych relacji - westchnąłem w odpowiedzi. - Wczoraj chciałaś mi pomóc, a ja zachowałem się jak gbur.
Zauważyłem, że autentycznie czuję wstyd za tamto. Niemożliwe... Podniosłem wzrok na wilczycę.
- Z grzeczności nie zaprzeczę - powiedziała Edel.
Przyozdobiła swój drobny pyszczek delikatnym uśmiechem. To tylko sprawiło, że wspomniane uczucie uderzyło mnie jeszcze mocniej. Moje spojrzenie wróciło na podłogę.
- W każdym razie... Dziękuję - dodała wadera.
W tym momencie niespodziewanie oplotła mnie łapami i... przytuliła. Drgnąłem, kompletnie zaskoczony. Nie wiedziałem, czy bardziej zdziwiło mnie, że nie byłem dosyć czujny, czy fakt, że E w ogóle to zrobiła.
Ten uścisk był inny niż te, które wymieniałem z Lind. One nigdy nic dla mnie nie znaczyły. Miały tylko budować zaufanie głupiej "Pierzastej". A w przypadku Edel... ogarnęła mnie dziwna błogość. Jakby... poczucie bezpieczeństwa? Czym to w ogóle było? Znów nie rozumiałem samego siebie, ale tym razem nie chciałem uciekać. Zamiast tego, objąłem drobną wilczycę i też ją przytuliłem. Nasz uścisk się wzmocnił. Przymknąłem na chwilę oczy. Nadal nie wiedziałem, czemu czułem tę dziwną mieszankę bliżej nieokreślonych uczuć, ale.... było to przyjemne.
Wkrótce E odsunęła się. Spojrzała mi w oczy. Zrobiłem to samo. Chciałem zrozumieć, czemu w ogóle postanowiła wykonać taki gest i dlaczego ten uścisk był tak osobliwy. Niestety nie było tu nikogo, kto chciał mi odpowiedzieć na te nieme pytania. Po chwili wilczyca odwróciła wzrok jako pierwsza. Staliśmy tak jedno naprzeciw drugiego w absolutnej ciszy jeszcze kilka, kilkanaście sekund.
- Cóż... - zaczęła Edel. - Jak się czujesz? - spytała, zaczynając nowy temat rozmowy.
- Lepiej - odparłem. - Eliksir z Róży Hery zadziałał, jak trzeba - przedstawiłem wiarygodne wyjaśnienie, dlaczego moje obrażenia zniknęły z dnia na dzień.
- Bardzo mnie to cieszy - oznajmiła samica. - Jeśli mogę spytać... Co ci się wczoraj stało?
Zmarszczyłem czoło i mimowolnie skrzywiłem się trochę. Jak by tutaj znów uniknąć bezpośredniego wyjaśniania sytuacji? Zapomniałem przygotować jakąś historyjkę w tym temacie.
- Oczywiście nie musisz odpowiadać, jeśli nie chcesz - dodała nagle Edel.
- Wobec tego na razie przemilczę tę sprawę - mruknąłem.
Znów nie poznałem samego siebie. Zamiast opowiedzieć jakieś ładne kłamstwo, po prostu przyznałem, że nie chcę o tym mówić.
- Jasne - pokiwała głową E i spojrzała gdzieś w bok. Chyba nie tego się spodziewała z mojej strony.
Po raz kolejny zapadła między nami cisza. Przerwało ją miarowe uderzanie ogona Edel o podłogę.
- Chyba powinienem już iść - odwróciłem się w stronę drzwi.
- Ale... Zobaczymy się później?
Popatrzyłem znów na waderę. Uśmiechnąłem się do niej i skinąłem głową.
- Jeśli chcesz. Do zobaczenia - pożegnałem ją i wyszedłem na korytarz.
Zamknąłem za sobą drzwi. Stanąłem za nimi nie mając pojęcia, co teraz ze sobą zrobić. Jednocześnie serce dziwnie tłukło mi się w piersi. Nie mogło być to spowodowane stresem, skoro nie potrafię go odczuwać. Czym to było w takim razie? Skąd się to wzięło? Obecność Edel zaczęła dziwnie na mnie działać. Wypadam z roli i... o zgrozo... Dopuszczam do siebie emocje.
Potarłem pysk łapą. 
Coś jest ze mną nie tak. Bardzo nie tak. Może jestem chory? Może to gorączka? Nie, przecież nosząc Medalion Nieśmiertelności nie mogę chorować. 
Wtem moich uszu dobiegł głos E:
- Czemu muszę być taka głupia?
Zbliżyłem ucho do drzwi. Jej słowa przebijały się przez nie bez problemu.
- Ze wszystkich wilków na ziemi, tylko ja jestem na tyle nierozsądna, by zakochiwać się jedynie w wilkach, które nigdy nie odwzajemnią moich uczuć?
Kim są te wilki, E? - spytałem ją w duchu. 
- Crane... - drgnąłem, słysząc swoje imię. - To oczywiste, że nic do mnie nie czuje. Jestem cholerną idiotką.
Poczułem jej strach. Dotyczył czegoś nowego. Jednak znów był powiązany z moją osobą. "Zakochiwać"? Ona nie mówi poważnie... Ugh, przecież po co miałaby kłamać gadając sama do siebie?!
Odsunąłem się od drzwi. Potrzebowałem odpoczynku od tego wszystkiego. Muszę mieć jakieś zajęcie, żeby już nie myśleć. I tak nie zrozumiem nic. Za dużo, za dużo tego!
Ruszyłem do wyjścia z budynku. Próbowałem skupić się na swoim otoczeniu, ale zamiast tego, nadal wracałem do słów E.
Edel by chciała, bym był jej partnerem... To brzmi... Jak to brzmi? Nie, nie... Nie mogę się z nią związać! Gdybym to zrobił, nie mógłbym ubiegać się już o względy żadnej z samic wyżej w hierarchii. Chociaż... z moich obserwacji wynika, że Edel ma jeszcze szanse wejść wyżej. Tylko wtedy skazałbym siebie na jej towarzystwo. Czy to źle? Nie jest to bezpieczne, ale... jest mi dobrze w jej towarzystwie. Wyszedłem na zewnątrz i nabrałem w płuca haust świeżego powietrza. 
Nigdy nie myślałem o tym wszystkim w ten sposób. Coś jest ze mną nie tak. Bardzo nie tak.

<Edel?>

Uwagi: brak