poniedziałek, 14 września 2020

Od Morgana "Miłość w promieniach słońca" cz. 3


Październik 2026
Odkąd Kaiju i Eunice powiedzieli mi, że są parą, dostrzegałem znacznie więcej. Zauważałem ukradkowe spojrzenia i szczególne gesty oraz słyszałem słowa, które były zarezerwowane wyłącznie dla nich i nikogo więcej. Nie wiedziałem, czy nagle przestali się hamować przede mną, czy to tylko ja byłem przedtem całkowicie ślepy i głuchy na łączące ich uczucie.
Jakby nie było, kiedy na nich patrzyłem, odczuwałem wielki żal. Miałem wrażenie, że cały czas stałem gdzieś obok w świecie, gdzie królowała miłość. Gdziekolwiek nie spojrzałem, dostrzegałem ją. Była wśród moich przyjaciół, rodziców oraz rodziców przyjaciół. Aura zakochania nie opuszczała także Theo, Naidy, Elanor, Vi a nawet Emeralda, Luki i Yvara. O Gwidonie nawet nie wspominając.
Miałem wrażenie, że tylko ja zostałem sam, niekochany i niekochający w ten jeden szczególny sposób. W czasie każdej lekcji przypatrywałem się samiczkom, doszukując u siebie oznak zakochania. Nic jednak nie czułem i nie wiedziałem, czy cieszył mnie ten fakt, czy też jeszcze bardziej przytłaczał.
Wbrew obietnicom Kaiju i Eunice, odsunęliśmy się od siebie. Oni byli prawie nierozłączni, ja wycofany i schowany w cieniu. Ten stan rzeczy wypełniał mnie ogromnym i ciężkim do sprecyzowania żalem. Kiedy mnie o coś pytali, zbywałem ich z bólem. Nie chciałem im przeszkadzać, zatruwać swoją aurą zrodzoną między nimi miłość.
Jedynym problemem pozostawała Yngvi, której zbycie było zwyczajnie niemożliwe. Uparta samiczka namówiła mnie, bym zrezygnował z dodatkowych zajęć z tworzenia eliksirów na rzecz sztuk kreatywnych. Nadal nie wiedziałem, jakim sposobem jej się to udało.
W każdym razie przeprosiłem jej ojca i przyszedłem z rana na lekcję z panem Dernetem. Oprócz mnie nie było nikogo; Vi się spóźniała. Czekaliśmy schowani pod rozłożystymi roślinami na skraju dżungli. Deszcz siekł z nieba, rozbijając się na wiszących nad nami liściach, by potem spłynąć z nich długimi smugami.
Kap, kap, kap – krople uderzały o ziemię tuż przed moimi łapami. Wychyliłem nos i pozwoliłem, by kilka z nich spadło na mój pyszczek. Przymknąłem oczy i odprężyłem, wsłuchując w szum morza i deszczu.
Moją chwilę relaksu przerwało przybycie Yngvi. Wilczyca, jak zwykle, przyniosła ze sobą pewnego rodzaju energię, która w jednej chwili ożywiła ponury poranek. Otrzepała futerko i przyczesała je odrobinę, narzekając na pogodę.
– A tak w ogóle, co będziemy dzisiaj robić? – spytała.
– Myślałem o tworzeniu biżuterii z materiałów znalezionych na plaży i w dżungli, ale pogoda chyba nam na to nie pozwoli.
Vi wyprostowała się i posłała pytające spojrzenie panu Dernetowi.
– Dlaczego nie?
– Jest okropna ulewa, nie pamiętasz? Przed chwilą sama na nią narzekałaś – odparłem, wskazując ruchem głowy na powstające kałuże i rozbijające je krople.
– No i?
– Chcesz chodzić w deszczu? – Zdziwiłem się.
– Możemy przecież chodzić tylko po dżungli – zauważyła Yngvi, po czym spojrzała na nauczyciela, upewniając się. – Prawda?
Pan Dernet przytaknął. Wyglądał jakby żałował, że sam na to nie wpadł.
– Jeżeli tak wam zależy... Musiałbym jednak wrócić po potrzebne materiały – westchnął, spoglądając na deszcz. Nie wyglądał na zadowolonego, że musi opuszczać swoją kryjówkę, ale nie był też zły. Bardziej... zrezygnowany.  – Możecie się już rozejrzeć za ozdobami, a ja po nie pójdę.
Pokiwaliśmy głowami.

<c.d.n.>

Od Sileenthar "A ja to tej pani nie lubię" cz. 13



Początek grudnia 2025 r.
Lekcja logiki była równie nudna co zwykle, a ostatnie wydarzenia tylko dodały punktów jej bezsensowi. Jeśli skala w ogóle zakładała taki przypadek. Jak nie, to przydałoby się specjalnie dla niego trochę ją rozszerzyć. Wypadek Lind i Tinga zmartwił Leah, ale nie chciała mi powiedzieć co miało miejsce. Że niby to nie wiedziała. Dorośli zawsze wiedzą takie rzeczy, tylko uważają, że to nie sprawy szczeniaków! Było jej głupio dlatego, że mnie okłamała!
Jakby tego było mało, to podobno nie był żaden pretekst dla którego miałabym przestać chodzić do szkoły. Też mi co! Każdy pretekst jest dobry, jeśli następnego dnia jest logika! Szkoda tylko, że Leah nie pomyślała tak samo. I że nie domyśliłam się jej wściekłości na sam pomysł ucieczki z tej lekcji. Jej zdaniem gdybym bardziej przyłożyła się do logiki to wiedziałabym, że chodzenie do szkoły jest jak najbardziej opłacalne i l o g i c z n e. Phi.
Całe szczęście do odebrania mi ostatnich wolnych godzin z planu lekcji przez wilczą historię brakowało jeszcze trochę czasu. Rano mogłam wstać wcześniej i zobaczyć jak miewa się Lind. Kiedy wracałam pędem, by zdążyć na nużący wykład Adory o układzie planet albo kolejną durną zagadkę, jednym uchem wpadł mi głos Arkana, całkiem niedaleko, od strony drzew. Zatrzymałam się i wsłuchałam, a po chwili dosłyszałam także Tinga. Rozmawiali. O dziwo całkiem spokojnie.
Siedziałam obok Yngvi, równie znudzonej, ale nie tak sennej jak ja. Szeptem wymieniła parę uwag ze swoim bratem. Yvar tylko jej odpowiadał. Lepiej udawał zainteresowanego lekcją, ale Adorze chyba i tak nie robiło to różnicy. Mówiła powoli, ciągle tym samym tonem, zupełnie ignorując całą naszą gromadkę. Od położenia głowy na łapach i zaśnięcia powstrzymywał mnie tylko jej wzrok. To całe patrzenie. Drzemki by mi nie odpuściła.
Dzisiejszy wykład należał do tych - moim zdaniem - najmniej wnoszących, ale w krótkich chwilach, zazwyczaj na samym początku, nawet ciekawych. Dziwne słowo na "a" miało oznaczać naukę o naszej przyszłości, którą jesteśmy w stanie wyczytać z gwiazd. I jak samo w sobie brzmiało to absurdalnie (szczeniak z mlekiem pod nosem wie, że przyszłość przewiduje wyrocznia!), tak gwiazdy - to dopiero coś!
Z początku nie bardzo rozumiałam, o co chodzi. Zniechęcona moją niepełnosprawnością (dziwaczne słowo) Adora zdołała wytłumaczyć mi, że gwiazdy można jedynie zobaczyć. Wtedy poderwał się Chase, wówczas jeszcze w naszej grupie, i powiedział, że słońce to przecież też gwiazda, a jego ciepło można poczuć na futrze. Nauczycielka nie była zbyt szczęśliwa, ale przyznała mu rację. Z jakiegoś powodu bardzo mnie to ucieszyło.
Dalej - gwiazdozbiory. O każdej porze roku miały pojawiać się inne, ale zawsze być takie same. Niezmienne. Wieczne. I na końcu - planety. Planety, nazwane imionami starożytnych ludzkich bogów, miały być niepojęcie ogromne, ale nie większe od gwiazd, kuliste i krążyć wokół Słońca. A wszystko razem - kosmos. Kosmos!
Podobno Adora ma futro w barwach kosmosu. Fioletowy i niebieski. Może dlatego tak go lubi? Chciałabym mieć takie futro... Ale za nic nie chciałabym być Adorą!
I na tym skończyła się ta ciekawa część. Nie mówiliśmy więcej o kosmosie, a każde moje pytanie na jego temat Adora ignorowała albo zbywała strzepnięciem ogona. Teraz znaczenie miało tylko to jak ustawienie planet ma mieć wpływ na nasze życie.
Do końca lekcji próbowałam nie usnąć, grzejąc się w promieniach naszej gwiazdy i wędrując myślami gdzieś daleko, daleko...

<C.D.N.> 

Uwagi: brak.