poniedziałek, 26 sierpnia 2019

Od Joela "To nie wróży nic dobrego"

Maj 2024
Tego dnia wybrałem się wraz z chłopcami na spacer po okolicy. Miałem już upragniony komplet puszorków i smyczy, więc miałem większą pewność, że żaden z nich nie wpadnie na pomysł, aby niespodziewanie mi się wymknąć. Wszyscy szli spokojnie, oprócz Exana, który wlókł się na samym końcu. Z tym, że on już tak miał. Chciał pokazywać swoją niezależność... ale i tak wiedziałem, że nas kocha. Czy mu się to podoba, czy nie.
- Co chcielibyście dzisiaj porobić? - zapytałem.
- Tato, patrz! Tam jest jakiś ogród! - pisnął nagle Morti. Nieco zaskoczony skierowałem głowę w kierunku, który mi wskazywał. Rzeczywiście dopiero wtedy rzuciła mi się w oczy tabliczka z napisem "Królewski ogród" i wymalowanymi pięknymi kwiatami tuż obok. Zapuściliśmy się w okolice Białego Pałacu, więc właściwie powinienem się spodziewać, że możemy trafić na takie znalezisko. O dziwo nie pałętało się tam zbyt wiele osób... Wszyscy byli zbyt zajęci swoimi sprawunkami. Biegali od sklepu do sklepu.
Uśmiechnąłem się i spojrzałem na maluchy.
- Co wy na to?
- Wszystko jedno - wywrócił oczami Exan. Theo jak zwykle podzielił optymizm Moritego.
Rad z takich reakcji, postanowiłem ruszyć w tamtym kierunku.
Tabliczka była ukryta za jednym z dość bogatych i potężnych za razem domów. Im bardziej się zbliżaliśmy, tym więcej szczegółów widziałem, w tym również i straż. Zaniepokoiło mnie to trochę. Wejście do ogrodu było oddzielone od reszty miasta złotym płotem. Było tam coś ważnego? Przełknąłem ślinę, ale i tak postanowiłem zapytać. Do odważnych świat należy.
Pierwszy ze strażników był lisem, drugi zaś gepardem. Tak jak każdy strażnik tutaj, ubrani byli w ciężkie zbroje ze srebrnego tworzywa... może stali? W każdym razie jeden i drugi nie był szczególnie zainteresowany naszym pojawieniem się. Dopiero kiedy odchrząknąłem, łaskawie na mnie spojrzeli.
- Dzień dobry. Czy można odwiedzać ogród... ot tak? Aby pozwiedzać.
Wymienili spojrzenia, po czym znowu na mnie zerknęli.
- Można, ale trzeba zapłacić jak się coś wyniesie - powiedział gepard. Nie patrzył na mnie szczególnie przyjaźnie.
- Czyli są przeszukania, tak? Przy wychodzeniu - dopytywałem. Nie chciałem mieć później kłopotów.
- Tak. Zależnie od ilości towaru są określone ceny. Istnieje też spis roślin, których nie należy tykać oraz teren królewskiego ogrodu, do którego nie należy naruszać - mówiąc to, gepard dotknął łapą drewnianej tabliczki zamontowanej obok. Zacząłem się w nią wpatrywać. Nie można niszczyć drzew, ale można zbierać liście oraz to, co z nich spadnie. Naruszać krzewów, deptać trawy tam gdzie nie trzeba... oczywiste oczywistości. Zaraz potem starałem się zapamiętać te rośliny, które nazwano "Symbolami Białego Rodu", i których wyniesienie kosztowałoby mnie więcej niż jeden Bellos, ale jakoś w połowie się pogubiłem.
- Czy są jakieś ulotki z tym spisem? - uśmiechnąłem się koślawo. Spojrzeli na mnie jak na wariata.
- Nie? No dobrze - zaśmiałem się nerwowo - Chłopcy, idziemy. Musimy znaleźć jakiś ładny kwiatek dla mamy... albo kilka. Na pewno się ucieszy.
- Tak! - krzyknął Theo. Zaraz potem rzucił się naprzód. Rzuciłem jeszcze jedno przepraszające spojrzenie w kierunku straży, ale już stracili mną zainteresowanie. Szybko potruchtałem za synkiem, ciągnąc jednocześnie za sobą również Exana oraz Mortiego.
Co prawda widzieliśmy fragment ogrodu jeszcze nim tam weszliśmy, ale tak naprawdę był to tylko przedsionek tego, co mieliśmy tam zobaczyć. Im głębiej się zapuszczaliśmy, tym bardziej zarośnięty był, stwarzając tym samym efekt pięknego i za razem uporządkowanego chaosu. Jakkolwiek dziwnie to by nie miało zabrzmieć. Strach pomyśleć, że spora część z nich jeszcze nawet nie rozkwitła...
Nawet Theo zwolnił kroku, a Exan zdawał się być pochłonięty obserwowaniem przeróżnych roślin, które prawdopodobnie widział pierwszy raz w życiu. Ja właściwie też. Poznawałem czerwone róże, ale po krótkim przyjrzeniu się uświadamiałem sobie, że wcale nie mogły być różami. Pachniały raczej jak konwalie i miały fioletowe brzegi płatków...
- Mama chyba lubi czarne kwiatki - powiedział nagle Morti.
- Mama w ogóle lubi czarny - dorzucił Theo.
- To prawda - odpowiedziałem powoli. Domyślałem się, że poszukiwali już czegoś, co by jej wpadło w oko. Chyba po raz pierwszy wybrałem się z synami na poszukiwania takiego właśnie prezentu... Zwykle przynosili Yuki jakieś śmieci bez mojej pomocy.
***
Ostatecznie wyszliśmy z ogrodu z czymś, co strażnicy określili jako chaber czarci. Machnęli łapami na ustaloną opłatę i powiedzieli, żebym sobie wziął to za darmo, bo i tak rośnie jak chwast. Zapewniali, że nikt nie zauważy takiego ubytku, a nawet się im przysłuży. Właściwie nietrudno było wpaść na przyczynę ich tak doskonałego humoru, bo zalatywało od nich ostrą wonią alkoholu. Nie powiedziałem tego jednak chłopcom. Byli zbyt zajęci niesieniem prezentu dla mamy i spekulowaniem, jak zareaguje na niespodziankę.
– Pewnie nas pochwali! – ekscytował się Theo.
– A później wyrzuci to do kosza – wywrócił oczami Exan, na co Morti się oburzył.
– Nie wyrzuci!
– Właśnie! – poparł Theo.
– Zakład? – podjudzał Exan.
– Nie zakładajcie się o takie rzeczy – zmartwiłem się – Dopilnuję, żeby mama włożyła je do wazoniku... Kto wie, może mają jakieś magiczne zdolności? Możemy później iść do Kai'ego i najwyżej zasuszymy na później.
– I co z nimi zrobimy? – dopytał Morti.
– Może przyda się do warzenia eliksiru – Wzruszyłem ramionami – Albo nam, albo komuś to odsprzedamy. Z tego co mi wiadomo zapanowała moda na pałanie się alchemią.
– Alchemią? – powtórzył Morti.
– Robienie eliksirów i tak dalej... Nie mieliście tego w szkole? Chyba jest taki przedmiot.
– Nie – Potrząsnął głową – Będzie dopiero jak będziemy mieć... więcej lat. Czy tam miesięcy.
Pokiwałem głową ze zrozumieniem. Akurat dochodziliśmy już do karczmy należącej do Elvina. Po przekroczeniu progu drzwi od razu dotarła do nas mieszanka gęstej aż woni piwa wymieszanej z zapachem gotowanego jedzenia. Pewnie akurat była przerwa na drugie śniadanie w niektórych zakładach pracy.
Zgrabnie wyminęliśmy wszystkie stoły, po czym wwlekliśmy się na pierwsze piętro.
Słysząc przyciszone głosy, zatrzymałem się tuż przed drzwiami naszego pokoju. Yuki miała gości? Nie zapowiadała mi tego. Jako, że był to męski głos moje serce zaczęło bić jak szalone. Choć wciąż miałem świadomość, że ze względu na wciąż działający Eliksir Miłości szansa zdrady była dość nikła, myśl o takiej możliwości mnie nie opuszczała.
Chłopcy zaczynali się niecierpliwić, więc nareszcie odważyłem się nacisnąć klamkę.
Yuki leżała na łóżku. Na krześle pod ścianą siedział z nogą na nogę Patrick, tutejszy lekarz. Rozmawiali ze sobą. W momencie, gdy otworzyłem drzwi, oboje na mnie spojrzeli. Nie wyglądali na szczególnie zaskoczonych, więc nieco się uspokoiłem. Najwyraźniej nie rozmawiali o niczym, czego nie powinienem wiedzieć.
– Coś się stało? – zapytałem, zmieniając się w człowieka i rozpinając puszorki synków. Natychmiast się rozbiegli. Przynieśli Yuki kwiatek, o którym do tej pory kompletnie zapomniałem.
Wadera nie spieszyła się z odpowiedzią. Pogłaskała chłopców, pochwaliła i odłożyła roślinę na stolik nocny. Doktor przyglądał się temu w milczeniu. Zupełnie jakby go tam wcale nie było.
– Cieszyłbyś się, gdybyśmy mieli więcej szczeniąt? – zapytała w końcu.
Uniosłem brwi. Spojrzałem na lekarza, ale jego mina nic zupełnie nie wyrażała.
– Tak, sądzę że tak.
– Z ilu?
Wypuściłem powietrze.
– Nie mów, że to kolejne trojaczki.
Uśmiechnęła się tajemniczo, ale ja już znałem odpowiedź. Nagle zrobiło mi się słabo. Musiałem przytrzymać się ściany.
– Wszystko w porządku? – zapytał ze spokojem doktor.
– Dajcie mi chwilę...