sobota, 24 sierpnia 2019

Od Leah "Koniec koszmarów" cz. 4

Listopad 2023 r.
Oczywistym było, że musimy powybijać cieniste bestie jakimś szybszym i skuteczniejszym sposobem. Siły Lind regeneruje jej medalion, ale ja i (tak przynajmniej myślę) Ting w końcu się zmęczymy. Tantibusy powoli schodziły z porośniętych pleśnią ścian, niektóre wręcz zeskakiwały z sufitu. Tknęła mnie nagła myśl, odwróciłam wzrok w kierunku wyjścia z piwnicy, ale stwory już zdołały je zasłonić. Ciemna masa ich ciał tłoczyła się przy ścianach, czerwone ślepia błyskały zewsząd złowrogo.
Przyjęliśmy postawy obronne. Co śmielsze stwory zaczęły atakować, reszta z szaleńczym sykiem uskakiwała od światła. Sekundy mogły nas dzielić od zmasowanego ataku.
- Odejdą jeżeli zniszczymy to leże? - zapytałam towarzyszy.
- Nie liczyłbym na to - Ting dmuchnął w tą swoją czaszkę na patyku, posyłając tym samym strumień ognia w stronę z podpełzających bestii – W mieście mają stałe źródło pokarmu, nie odpuszczą tak łatwo.
Dwa Tantibusy z gardłowym warczeniem, przeradzającym się w odrażający ryk, skoczyły na mój grzbiet, usiłując mnie przewrócić. W odruchu odskoczyłam, szarpiąc łbem w bok. Jednego zrzuciłam uderzeniem wiatru, następnego przy drugiej próbie schwyciłam kłami za jedną z łap i odrzuciłam w stronę gromady. Powierzchowne rany na grzbiecie od ich pazurów dały o sobie znać dokuczliwym pieczeniem.
- Może spróbujemy je tu jakoś uwięzić? – podsunęła Lind, szybko spoglądając na praktycznie niewidoczne już wyjście z winiarni.
- Też odpada, piwnica może mieć inne wyjścia o których nie wiemy – ponownie kontrargumentował Odmieniec, uskakując przed atakującym go Tantibusem – Poza tym, chwilowo to my tu jesteśmy uwięzieni.
Spróbowałam zastąpić pesymistyczne określenie naszej sytuacji czymś weselszym. Nie udało mi się.
- W takim razie może ty masz jakieś sugestie? – niemal fuknęłam.
Ting nie odpowiedział.
Powoli zaczynało robić się nieprzyjemnie. Wszelkie pomysły jakie przychodziły mi do głowy szybko odrzucałam, w dodatku cieniste kreatury zmusiły mnie do niemal całkowitego poświęcenia uwagi walce z nimi. Na domiar złego pośród licznych zadrapań i niewielkich ran pojawiły się co najmniej dwie nieco poważniejsze. Niemal czułam jak siły powoli zaczynają mnie opuszczać. A może dramatyzuję?
Powaliłam łapą szarżującego Tantibusa, dla pewności wzmacniając jeszcze uderzenie wiatrem. Rozległ się trzask gruchotanej czaszki (o ile stwór w ogóle takową posiadał), a bestia legła bezwładnie, szybko niknąc pod łapami swoich byłych towarzyszy. Szczerząc kły wypatrywałam następnego napastnika, gdy kątem oka dostrzegłam Tinga wymachującego rozpaloną czaszką na patyku. Po twarzy, rzecz jasna, nie mogłam tego stwierdzić, ale odniosłam wrażenie, że Odmieniec usiłuje przekrzyczeć jazgot rozwścieczonych Tantibusów. Z marnym skutkiem. Szybko zerknęłam na Lind, zmagającą się z dwiema bestiami. Chyba próbowała postawić barierę między sobą, a kreaturami, albo odepchnąć je od siebie tą właśnie metodą, ale Tantibusy stale naruszały wichrowy mur, zanim ten zdołał się do końca ukształcić. Nić energii magicznej przebiegała naokoło całej naszej trójki, na razie rozbudowywana tylko na niewielkiej przestrzeni. Lind chciała nas osłonić?
To podsunęło mi pewien pomysł. Pojedynczym uderzeniem wiatru odepchnęłam od siebie najbliższe potwory i zaczęłam kształtować własną barierę tuż przed tą stworzoną przez Lind. Tantibusy mi także uniemożliwiły jej ukończenie i mogły niemal tak samo swobodnie jak wcześniej przez nią przebiegać, ale zmusiłam je do stałego jej rozpraszania, tym samym znacząco odciążając drugą barierę. Gdy wadera przestała odczuwać opór, w kilkanaście sekund dokończyła swój wietrzny mur. Czarne postacie runęły na niego mglistą falą, wściekle sycząc i ujadając. Dla całkowitej pewności chwilowego bezpieczeństwa przywróciłam swoją barierę, tym razem od wewnętrznej strony. Obie linie dzielące zlały się ze sobą, dając nam niemal pewność, że Tantibusy ich nie przerwą.
- Znalazłem kolejne przejście – natychmiast zaczął Ting. – Niemal na pewno prowadzi gdzieś w pobliże głównej bramy.
Nawet nie próbowałam się domyślić jak i kiedy udało mu się to stwierdzić.
- Awaryjna droga ucieczki? – Lind nadstawiła uszu.
- Tak myślę – Odmieniec obrzucił spojrzeniem półprzezroczystą, falującą ścianę, zalewaną przez czarne istoty - Zróbcie coś wielkiego, coś, co niekoniecznie wykończy wszystkie, ale je wystraszy. Jeśli to rzeczywiście tunel prowadzący na powierzchnię, uciekną do niego. Wtedy Srebrzysta wyśle do muru Dzięcioła, a my jeszcze dla pewności je pogonimy. Jeżeli zostaną, trzeba będzie wykończyć wszystkie tutaj.
Plan Tinga brzmiał o wiele lepiej niż perspektywa walki aż do ostatniego Tantibusa (albo ostatniego z nas). Utrzymywanie barier było coraz bardziej męczące.
- Wicher nie zda się na wiele w zamkniętym pomieszczeniu – spojrzałam na Lind. – Coś przychodzi ci do głowy?
- Coś dużego, co nie będzie po prostu wiatrem... - wadera obrzuciła barierę spojrzeniem, jakby szukając w niej podpowiedzi.
Podążyłam za jej wzrokiem. Nasze wspólne dzieło stale wymagało wzmacniania przez silne podmuchy od wewnątrz, które skutecznie odpychały nacierające Tantibusy. Porywy zawracały w miejscu, w którym koliście wokół nas przebiegała linia mocy. Rozbijając się w tym miejscu zawracały i przez krótką zmagały się z siłą następnych i następnych, tworząc maleńkie, srebrzyste wiry...
Niemal jednocześnie ja i moja przyjaciółka spojrzałyśmy po sobie, szukając potwierdzenia. Telepatycznie przesłałam jej i Tingowi propozycję jak cała operacja ma wyglądać. Wadera potaknęła krótko, a Odmieniec wskoczył na jej grzbiet. Natychmiast wzięłyśmy się do roboty. W kilka sekund rozproszyłyśmy barierę i obie przywołałyśmy skrzydła wiatru. Momentalnie poczułam jak jednocześnie uderza mnie ulga i zmęczenie po dość nietypowym wysiłku. Miałam wielką nadzieję, że wystarczy mi sił, by wprowadzić w życie nasz plan.
Gdy Tantibusy przestały odczuwać opór, natychmiast wpadły gromadą do środka koła. W miarę wznoszenia się dostrzegłam parę stworów pełznących po ścianach. Jeszcze chwila zwłoki i zaatakowałyby od góry. Zatrzymałam się w oddalonym od mutantów miejscu i przymknęłam powieki. By wykonać swoje zadanie, musiałam poświęcić mu całą swoją uwagę. Powietrze w piwnicy było stare i zatęchłe, ale wyczułam kilka większych „przecieków" z zewnątrz. Mogły okazać się niezbędne.
Plan zakładał utworzenie dwóch wirów przez sam ruch powietrza. Prawdziwego tornada pod ziemią nie utworzymy, ale „wicherki” powinny wystarczająco przerazić Tantibusy, oczywiście o ile w ogóle uda nam się nadać im odpowiednio dużą siłę. Po kilku chwilach moc zaczęła działać. Na początku niewielkie ilości powietrza z sykiem zaczynały wpadać jedną luką, a wypadać drugą. Zjawisko zaczęło przyspieszać, w końcu całe masy krążyły pomiędzy wylotami na powierzchnię, a pomieszczeniem. Kiedy huk narósł tak, że musiałam stulić uszy, odcięłam piwnicę od swoich wyrw. Otworzyłam oczy.
Dwie niemal niewidoczne trąby powietrzne wirowały naokoło siebie, roznosząc po całym pomieszczeniu zalegający po kątach zapach wina. Ryk nie był nie do zniesienia, ich siła nie była nawet porównywalna z dziełami natury, ale okazały się nadspodziewanie skuteczne. Ciskały syczącymi przeraźliwie Tantibusami po całej piwnicy. Wiry rzucały nimi od ściany do ściany, bestie panicznie chwytały się wszystkiego, co tylko się do tego nadawało. Cienistych stworów zaczęło ubywać. Kiedy zostało już zaledwie parę, wiry niewzmacniane dłużej samoistnie zaczęły słabnąć, by w końcu całkiem zamrzeć. Wylądowałam na starej posadzce i momentalnie ugięły się pode mną łapy. To był chyba mój największy wyczyn z wykorzystaniem mocy wiatru i byłam dosłownie wykończona. Ale udało się.
Po pewnym czasie dotarliśmy w okolice granicy miasta i z lotu ptaka bardzo szybko udało nam się dostrzec umykające w cieniu murów Tantibusy. Arkan leciał ponad stadem, z przeszywającym sykiem pikując w stronę gromady i traktując ją imponującym splunięciem ognia.
Raczej nie powrócą tu prędko.

Uwagi: brak.