środa, 1 maja 2019

Od Asgrima "Władca małej grudki ziemi to nadal władca" cz. 5

Lipiec 2023
Po całym dniu poszukiwań wzbogaciłem się jeszcze o kilka dodatkowych jaj. Jednak miejsce, w które chciał od początku zaprowadzić mnie kociak, okazało się puste. Widocznie ktoś inny natrafił na nie wcześniej. Po zapachu obstawiałem kogoś z Watahy Magicznych Wilków, jednak nie byłem pewny kto to był. Zresztą, czy to było ważne? Liczyło się, że jaja zostały zabrane przez kogoś innego.
Ruszyliśmy dalej, a ja co jakiś czas testowałem moją nową moc. Niewątpliwie była ona związana z ziemią, bo unoszenie kolorowych jajeczek czy też mojego kociego towarzysza ani trochę mi nie wychodziło. I to niezależnie od ilości prób.
Czas mijał bardzo szybko i dopiero gdy zaczęło burczeć mi w brzuchu, zdałem sobie sprawę, że musieliśmy chodzić przez wiele godzin. Szczęśliwie okazało się, że Redian znał całkiem milutki skrót, z którego mogliśmy skorzystać. Przy okazji znajdując kilka kolejnych jaj.
Nie znalazłem może wystarczająco dużo jaj, by musieć korzystać z bluzy złożonej w prowizoryczny koszyk lub kieszeni moich ludzkich spodni. Niemniej byłem bardzo zadowolony. Łupów było więcej, niż mógłbym się tego spodziewać.
Kiedy dotarliśmy na tereny zajmowane przez watahę, ponownie przyszło mi przez myśl, by spróbować zdobyć kilka kawałków kory nieznanego mi drzewa. Skoro miałem jakieś nowe znajomości, to może miałem jakieś szanse. Chociaż minimalne!
Próbowałem wyobrazić sobie, że ta odchodzi od drzewa. Atakować ją grudkami ziemi, nad którymi miałem władzę czy też z pomocą moich zębów lub pazurów. Nadaremnie. Nie umiałem i tyle. Może gdybym poćwiczył magię, to za kilka miesięcy byłbym do tego zdolny, jednak teraz... Teraz nie miałem szans.
Postanowiłem się poddać i zwrócić do pomoc jakiegoś wilka z odpowiednim żywiołem. Na całą watahę powinien być w końcu chociaż jeden, który zgodziłby mi się pomóc... Prawda?
Najpierw jednak zdecydowałem się oddać znalezione jaja Aratrisowi. Przerośnięty królik-malarz był jak zwykle niezmiernie miły. Naprawdę w niczym nie przypominał swoich niewychowanych krewnych, których tak swoją drogą zjadaliśmy... Swoją drogą, ciekawiło mnie, czy Aratris miał coś przeciwko temu, że nie byliśmy na diecie wegetariańskiej. Stwierdziłem, że raczej nie, bo w końcu nie zachowywał się względem nas nieufnie czy coś w tym stylu. Możliwe, że nawet nie skojarzył faktów. Kto go tam wiedział...?
Po oddaniu wszystkich znalezisk, wyruszyłem na poszukiwania wilka z odpowiednią umiejętnością. Kai, chyba najstarszy wilk z Watahy Magicznych Wilków, doradził mi, bym poprosił o pomoc Dante. Basior chyba był jednym z techników, jeszcze podczas festynu, ale nie byłem pewien.
W każdym razie znałem go, więc samiec nie miał większych oporów przed wykorzystaniem swoich zdolności. Oderwał kilka kawałków kory i podarował mi je z uśmiechem na pysku. To było bardzo miłe z jego strony.
Po wszystkim zapakowałem moje znaleziska do skrzyni, którą dzieliłem z Tori. Było tego sporo. Nigdy bym się nie spodziewał, że możemy zebrać tyle różnych rzeczy podczas jednego postoju. Dłuższego niż zwykle, ale i tak...
- As...? - usłyszałem nagle głos mojej partnerki tuż obok.
- Tak?

<C.D.N.>

Wygrana: 5 jaj

Od Asgrima "Władca małej grudki ziemi to nadal władca" cz. 4

Lipiec 2023
Kiedy przybyłem na miejsce, kota nie było. Zostawił na pastwę losu mnie i moje biedne jajeczka. Westchnąłem poirytowany i delikatnie dodałem świetliki do powoli rosnącej kolekcji znalezisk na tych terenach.
Zastanawiałem się, czy powinienem zostać w formie ludzkiej, jednak szybko się okazało, że jako człowiek nie widziałem tak dokładnie tego, co znajdowało się na ziemi. Oczywiście zdałem sobie z tego sprawę dopiero, gdy rozdeptałem jedno niewinne jajo. Chociaż tyle, że obok było inne, nienaruszone.
Chodziłem w kółko, licząc, że wypatrzę gdzieś jakąś kolorową skorupkę lub inne interesujące znalezisko. Wyglądało jednak na to, że moje szczęście się skończyło, bo nie widziałem nic godnego mojego zainteresowania.
W którymś momencie usłyszałem znajomy pisk, niewątpliwie należący do Rediana. Na początku chciałem go zignorować, tak jak on zignorował moje polecenia. W końcu nie wymagałem od niego zbyt wiele! Tylko siedzenia przez moment na pupie i zawołania mnie w odpowiedniej chwili. Jednak szybko włączyło się moje szlachetne sumienie i rozkazało ruszyć na pomoc niesfornemu kocurkowi. Westchnąłem głośno, kiedy zostawiłem koszyk, by ruszyć z odsieczą. 
Szedłem w stronę, z której - jak sądziłem - dobiegł wcześniej przestraszony pisk. Poruszałem się najszybciej jak mogłem, licząc, że się nie myliłem. I na moje nieszczęście, moje umiejętności tropienia znacznie się poprawiły przez ostatnie lata.
Tuż obok mnie wybrzmiał pisk Rediana:
- Mo-mogę już iść? Pro-proszę...
Wybiegłem na spotkanie temu, co tak przeraziło towarzysza mojej przyjaciółki i niemal wpadłem na nietypowe połączenie konia z jakimś gatunkiem ptaka. Gdzieś z tyłu mojej głowy miniaturowy Asgrim próbował wydobyć z pamięci nazwę tego stworzenia. Byłem pewny, że widziałem je jeszcze na festynie, podczas pamiętnych zawodów z Valkoinenem.
- Em... Cześć - powiedziałem, cofając się odrobinę.
Wielkie zwierzę zmierzyło mnie nieufnym spojrzeniem.
- Mógłbyś może zostawić mojego kociego kolegę? Jest irytujący, ale nie groźny. Byłbym ci baaardzo wdzięczny.
- Nie - odparł ptako-koń. Jego głos był donośny i niski, niewątpliwie męski.
Zebrałem całą swoją odwagę, by mówić wyluzowanym tonem.
- Oj no przestań. Redian z pewnością nie zrobił nic złego. Czym zasłużył na twoją złość, kolego?
- Próbował właśnie naskoczyć na moje młode, kolego - Ostatnie słowo zaakcentował, dając mi zrozumienia, że n i e  b y l i ś m y kolegami.
Posłałem groźne spojrzenie kociakowi, który schował się między moimi nogami.
- Myślałem, że to zwykły ptak... Nic mu nie zrobiłem, naprawdę - usprawiedliwił się.
Postanowiłem zagrać w tym momencie surowego rodzica na tyle, ile mogłem to zrobić, będąc mną i pomijając różnicę gatunkową.
- Ile razy mam ci powtarzać, że nie można polować na wszystko, co się rusza?! Redian, w tej chwili przeproś pana... - zawahałem się, nie wiedząc, jak powinienem nazwać nieznajomego, by nie zdenerwować go jeszcze bardziej. - Już ci Edel znajdzie odpowiednią karę!
- Edel? - kotek zmarszczył brwi, jednak pod wpływem mojego spojrzenia zamilkł i włączył się w nasze małe przedstawienie - Tylko nie ona! Zawsze wymyśla najgorsze możliwe kary... Rany, proszę pana, przepraszam. Bardzo, bardzo przepraszam! Niech pan nie każe mi iść i przyznawać się Edel, co zrobiłem!
Hipogryf (przypomniałem sobie!) przyjrzał nam się, próbując domyślić się, czy scenka była wymyślona na potrzeby uratowania skóry kociaka czy też nie. W końcu, po zdecydowanie zbyt długim czasie, burknął coś pod... dziobem.
- Możecie iść do tej całej Edel, ale nie chcę was tu więcej widzieć. Obu.
Szybkim ruchem odwrócił się i odbiegł. Jego kopyta zahaczyły o jakiś kwiat i wyrwały go razem z ziemią, która poleciała prosto w moją stronę. Roślina leciała zbyt szybko, bym mógł się uchylić, więc niemal automatycznie skrzywiłem się, spodziewając się mocnego uderzenia. Te jednak nie nastąpiło.
Otworzyłem oczy i spostrzegłem, że rumianek (który właśnie był wyrwanym kwiatem) wisiał w powietrzu tuż przed moim pyskiem. Zdziwiony zerknąłem na Rediana, który przyglądał się temu z otwartym pyszczkiem.
- Nie mówiłeś, że umiesz unosić rzeczy w powietrzu.
- Bo sam nie wiedziałem... - odparłem, wróciwszy spojrzeniem do kwiatka, który lewitował z korzeniami wyciągniętymi ku górze.
Nadal zszokowany wyobraziłem sobie, że kwiatek się porusza w prawo. Ten jednak nie miał zamiaru spełniać moich próśb i upadł na ziemię. W innej sytuacji parsknąłbym niezadowolony, wiedząc, że nie wyszła mi nowa magiczna sztuczka, lecz tym razem... Nie mogłem powiedzieć, że mi się nie udało, bo obok mnie nadal wisiały w powietrzu grudki ziemi.
- Co się właśnie...? - zacząłem, jednak w tej samej chwili poczułem typowe dla Rediana pacnięcie w łapę. - Hmm?
- Nie to, że coś, ale... Tu jest jajko - powiedział kotek i wskazał na pisankę tuż obok mojej tylnej łapy. Jedynie cudem jej nie zniszczyłem... - I... Te kwiatki są przydatne?
Wskazał łapą na rumianek, który nadal leżał u moich łap. Pokiwałem pyskiem, na co kotek wskazał mi kilkadziesiąt takich samych, rosnących nieopodal. Z uśmiechem przystąpiłem do ich zrywania.

<C.D.N>

Wygrana: 8 jaj

Od Lind "Poszukiwań ciąg dalszy" cz. 10

Lipiec 2023
Po dwukrotnym przeszukaniu Polany Sopli zyskałam jeszcze dwa jajka. Stwierdziłam, że chyba mogę już iść dalej. Skierowałam się do miejsca stacjonowania watahy, aczkolwiek wybrałam najbardziej okrężną drogę z możliwych. Poszukując kolejnych podopiecznych Aratrisa, zaczęłam rozmyślać, nad znalezionym pośród lodowych szpikulców przedmiotem. Najpierw zadałam sobie pytanie, kto mógł odpowiadać, za tak precyzyjne oszlifowanie tego kamienia. W grę mogły wchodzić wszelkie rasy potrafiące korzystać z odpowiednich narzędzi, ale też stworzenia władające żywiołami takimi jak na przykład ziemia. Zastanowiłam się też, czy jakiś gargulec byłby w stanie panować zarówno nad lodem, jak i kryształem.
Przywołałam skrzydła z wiatru, po czym przeleciałam nad rzeką. Zajrzałam jeszcze pod kilka wyższych i niższych krzewów, by znaleźć następne jajko. Wielkość i kształt sugerowały, że wykluje się z niego jakiś gad. Pamiętając o powtarzającej się sytuacji, w której Ting ratował barwne zguby Aratrisa przed rozdeptaniem przez mnie, szłam dosyć powoli. Ostrożnie stawiałam łapy, obawiając się, że poczuję pod nimi gładką skorupkę. Tym razem jednak na mojej drodze nic takiego już nie leżało. Kolejne jajko znalazłam dopiero później, u wejścia do mysiej nory. 
Dotarłam z powrotem do miejsca, gdzie było najwięcej członków naszej watahy wraz ze smokami. Moje uszy wyłapały śpiew i to nie pierwszy lepszy. Rozpoznałam głos Tinga i Passera. Interesujące, jednak te wkurzające przyśpiewki mogą się raz do czegoś przydać. Kto wie, ile bym ich szukała, gdyby siedzieli cicho. Kiedy do nich przyszłam, nawet nie zauważyli mojej osoby. Byli zbyt zajęci "muzyką". Zawołałam donośnym głosem, żeby zwrócili na mnie uwagę. Pierwszy zamilkł smok. 
- Dzień dobry, Lind! Jak się miewasz? - spytał i wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Obyś miała dobry powód, żeby nam przeszkadzać, Pierzasta - mruknął Ting, nie pozwalając mi odpowiedzieć. Nie krył swojego niezadowolenia. 
- Mogę mieć - odparłam sucho.
Otworzyłam torbę. Kątem oka dostrzegłam, że Passer wyciągnął szyję, by podejrzeć, co tam mam. Odgarnęłam ostrożnie znalezione jajka i wyjęłam ze skórzanego worka drogi kamień, który dziś znalazłam. Odmieniec przechylił głowę, nie mogąc dostrzec z daleka, co trzymam w łapach. Nadal siedział obok smoka, trzymając swoje banjo. 
- Ting, podejdź tutaj - mruknęłam. 
Strażnik Wichury odłożył swój instrument na bok i wykonał moje polecenie. Wyglądał na wyjątkowo niezainteresowanego sytuacją. Przynajmniej do o momentu zobaczenia, co przyniosłam. Wręczyłam mu wspomniany przedmiot. Odmieniec wziął go w łapy i bardzo, bardzo dokładnie obejrzał. Zajęło mu to prawie minutę. Spojrzałam na niego wyczekująco.
- Przypomina ci to coś? - spytałam.
- Tak - odparł. Nie ulegało wątpliwości, że jest pewien swoich słów. 
Zaczął szukać czegoś przy swoim pasie. Po chwili wyciągnął przed siebie łapę, by pokazać nam (a tak właściwie mi, lecz Passer siłą rzeczy też to zobaczył) szlifowany rubin. Zmrużyłam oczy. Te dwa drogie kamienie były prawie identyczne, jeśli chodzi o kształt. Tylko w kilku miejscach można było dostrzec subtelne różnice. 
- Też to widzisz, prawda? - usłyszałam od Odmieńca.
- Tak... Znaczy... Tak myślę... - odpowiedziałam. Nie miałam pewności, czy dobrze rozumiem o co mu chodziło. 
- Ten rubin... To on pozwalał mi otworzyć skrytkę, w której była Wichura - wyjaśnił Ting. - Pamiętasz, Pierzasta? 
Kiwnęłam głową. 
- Czy to znaczy, że... 
- Ten cyrkon też jest kluczem do pewnego zamka, ale znajdującego się gdzieś indziej! 
Otworzyłam pyszczek w zdumieniu. Kolejna poszlaka!
- Gdzie go znalazłaś, Pierzasta? - Odmieniec spojrzał na oba kamienie, jakby je znów porównywał. 
- Leżał pośród tych wielkich sopli, które znaleźliśmy wczoraj. Trafiłam dziś w tamto miejsce zupełnie przypadkiem. 
- Jeśli wolno mi się odezwać... - wtrącił Passer. - Wyjaśnilibyście mi, o czym mówicie, czy to wszystko sprawa poufna, przeznaczona tylko dla wtajemniczonych?
- Może innym razem ci to wytłumaczę - odpowiedziałam. - Na razie sami musimy dopasować elementy tej dziwnej układanki. 
- Układanka ma ponad pięćdziesiąt tysięcy kawałków - mruknął Ting. - My mamy na razie tylko dwa. Nic z nich nie ułożymy - westchnął smętnie. 

Wygrana: 4 jaja

Uwagi: brak.

Od Lind "Poszukiwań ciąg dalszy" cz. 9

Lipiec 2023
Tej nocy spałam bardzo niespokojnie. Nie potrafiłam wyciszyć myśli szalejących od natłoku wydarzeń z poprzedniego dnia. Nietopniejący lód, poszukiwanie informacji o nim i słowa Surrexerunt... Do tego walka z (tę nazwę poznałam już po fakcie) Dwellingiem. 
Nadszedł trzeci dzień postoju. Zaczynało już świtać. Obudzona przez pierwsze uderzenia cudzych łap o ziemię, zerwałam się jak oparzona. Spróbowałam odszukać wzrokiem mojego towarzysza, lecz bez skutku. Zaczęłam węszyć, ale znalazłam jedynie zapach wilków z naszej watahy. Zamruczałam niezadowolona i podjęłam decyzję, że w takim razie dziś będę szukać jajek sama. Uganianie się teraz za Tingiem, byłoby tylko stratą czasu. Ruszyłam przed siebie, kiwając parę razy na przywitanie znajomym, których mijałam. Wkrótce oddaliłam się od stada i smoków. Zaczęłam krążyć po okolicy, rozglądając się uważnie za zgubami Aratrisa. Niestety długo nie znalazłam niczego. Bardzo długo. Można było się w sumie spodziewać, że w pobliżu miejsca naszego postoju wszystko będzie wyzbierane, ale bez przesady! 
Nie zamierzałam jednak przegrać walkowerem, więc szłam dalej przed siebie. Wkrótce zaczęło to przypominać poszukiwania kości do gry podczas festynu. Zaglądałam w każde możliwe miejsce, pod każdy zwiędły chwast, pod każdy uschnięty krzak, w każdą stertę liści. Czas mijał, a ja dalej nie znalazłam absolutnie nic. Zaczęło mnie to denerwować. Poszłam dalej w las, nie zmieniając taktyki nawet na chwilę. 
***
Ile to już trwało? Godzinę? Pół? A może tak naprawdę tylko piętnaście minut? Nie byłam w stanie określić. Nad moją głową widziałam tylko szerokie liście drzew. Stały szum uderzających o nie kropel deszczu wskazywał, że nawet gdybym wzleciała nad las, dostrzegłabym na niebie tylko bure chmury. 
Bez entuzjazmu szłam dalej przed siebie. Sama już wątpiłam, że los się do mnie jeszcze uśmiechnie. Machinalnie rozglądałam się dookoła i węszyłam w zaroślach. Byłam zmęczona po ciężkiej nocy, rozkojarzona i sfrustrowana faktem, że nie mogłam już niczego znaleźć. Nawet jednego jajka! Jednego! Zebranie przez watahę już wszystkich zgub Aratrisa wydało mi się nieprawdopodobne, a jednak... fakty zaczynały mówić same za siebie. 
Po jakimś czasie trafiłam jeszcze raz w miejsce, gdzie z ziemi wyrastały olbrzymie sople. W pierwszej chwili chciałam od razu odejść, ale zawahałam się. Po krótkim namyśle podeszłam do nich i tym razem obejrzałam je nieco dokładniej. Dostrzegłam kilka rys, głębszych, lub płytszych. Zauważyłam też, że jeden sopel był ułamany. Z ciekawości sprawdziłam, czy zdołam rozbić ten lód. Kiedy zwykłe uderzenie łapami, albo zębami nie poskutkowało, spróbowałam zaatakować z rozbiegu. To także nie przyniosło żadnego efektu. Użyłam jeszcze na różne sposoby swojego żywiołu, lecz nic nie zostawiło śladu na soplach. Zupełnie, jakby były zabezpieczone jakimś potężnym zaklęciem. 
Oparłam się o jeden ze szpikulców. Wtedy moją uwagę zwrócił jakiś połyskujący przedmiot, leżący pomiędzy nimi. Chciałam go dosięgnąć, lecz bloki lodu uniemożliwiły mi to. Użyłam więc wiatru, by wydostać spośród niech obiekt mojego zainteresowania. Przez chwilę stawiał opór (widocznie przymarzł do podłoża), ale w końcu trafił w moje łapy. Otarłam zdobyty przedmiot ze szronu. Wyglądał na idealnie oszlifowany, prawie zupełnie przezroczysty kamień szlachetny. Podniosłam go pod światło. A może to był tylko kawałek szkła? 
Pomyślałam, że powinnam pokazać go Tingowi. Miałam wrażenie, iż nie przypadkiem znalazłam to pośród tych nietopniejących sopli. Już zamierzałam pędzić z powrotem, żeby szukać mojego towarzysza, lecz nagle dostrzegłam pod jednym z pobliskich drzew jakąś plamę koloru. Podbiegłam bliżej. Leżało tam kilka jajek! Ucieszona zebrałam je wszystkie do torby. Przypomniałam sobie, że przecież wczoraj po zobaczeniu wielkich sopli zapomnieliśmy sprawdzić, czy nie ma gdzieś tutaj także kilku zgub Aratrisa. Jak dobrze, że trafiłam w te miejsce z powrotem! 
Obeszłam inne drzewa w okolicy oraz dokładnie sprawdziłam, czy nic się nie kryje w tych kilku krzewach rosnących nieopodal. Co ciekawe, w jednym z nich rozpoznałam jeżynę. Zdecydowałam, że skoro już tu jestem, mogę zebrać trochę owoców. Nie są tak dobre, jak jagody, czy poziomki, ale nie zawsze ma się je na wyciągniecie łapy. Jeśli nie będę chciała ich zjeść sama, może zdołam komuś odsprzedać tę garstkę, choćby za kilka Srebrnych Gwiazdek. Skończywszy zbierać jeżyny, dostrzegłam kawałek dalej jeszcze jedno, pomalowane jajko. Podniosłam je, po czym ruszyłam przed siebie. Chciałam jeszcze raz okrążyć Polanę Sopli dla pewności, że tym razem niczego nie przegapię.

<C.D.N.>

Wygrana: 6 jaj

Uwagi: brak.

Od Asgrima "Władca małej grudki ziemi to nadal władca" cz. 3

Lipiec 2023
Kolejne jajko znalazłem sam w drodze do miejsca, do którego prowadził mnie Redian. Tym razem było ono jasnoróżowe w żółte, białe i błękitne paski. Motyw był znacznie prostszy od większości, które już widziałem, ale wiedząc, że sam nie umiałbym zrobić tego lepiej, dalej byłem pod podziwem. Zresztą, prosty nie znaczy gorszy, prawda?
Szczęśliwie maleństwo nie było duże, więc na spokojnie zmieściło się do koszyczka, w którym powoli zaczynało brakować miejsca. Dzięki niech będą Ey... Komuś, że zawsze miałem jeszcze spodnie, bluzę i moje ludzkie dłonie. Oczywiście po zmianie w człowieka.
Redian zaprowadził mnie do drzewa, które miało tuż przy ziemi niewielką dziuplę. Bury kocur zapewnił mnie, że w środku jest znacznie więcej miejsca, niż na to wygląda. No i są tam jaja. Szybko jednak się okazało, że miejsce to nie było dla mnie zbytnio osiągalne. Kolorowe pisanki były zbyt daleko, by mógłbym je wyciągnąć z pomocą mojej wilczej łapy, a ludzka klinowała się w pewnym miejscu i jakbym się nie starał, nie miałem szans na wydobycie drobnych zgub.
- Redian, a może ty byś spróbował? - spytałem w którymś momencie, kiedy byłem już całkiem sfrustrowany moją niemocą.
Kocurek przerwał na chwilę zabawę źdźbłem trawy i spojrzał na mnie zaskoczony.
- Ja?
- Mógłbyś się tam wślizgnąć i poturlać jajka w moją stronę. Jesteś znacznie mniejszy ode mnie.
- Dobra. Daj mi moment. Muszę jeszcze coś zrobić - powiedział.
Redian wrócił spojrzeniem do źdźbła i przybrał myśliwską postawę. Następnie skoczył na niewinną roślinkę i zatopił w niej ząbki. Poszarpał się z nią przez kilka chwil, dopóki nie udało mu się jej odgryźć. Wydał z siebie wtedy radosne miauknięcie i posławszy ostatnie groźne spojrzenie na źdźbło, jak gdyby nigdy nic wszedł do dziury. Tak, jak się spodziewałem, nora była idealna dla młodego kota. 
Jednak co kocia umiejętność wślizgania się w drobne dziuple, to... No, zdecydowanie budząca podziw i niezaprzeczalnie kocia umiejętność.
Kilka chwil później z norki wypadło kilka jajek, a zaraz za nimi wyszedł Redian, uśmiechając się przy tym dumnie.
- Nieźle, co? - spytał.
- Bardzo. Jesteś niezastąpiony.
Potargałem kociaka po uszach, co ten skomentował prychnięciem. Szybko wyswobodził się spod mojej łapy i przystąpił do czyszczenia futerka. Nawet on dbał (w swój dziwaczny sposób) o higienę.
On i jego gatunek chyba zmywa w ten sposób zapach, no nie? My się brudzimy, a oni czyszczą, by móc polować... - pomyślałem, przyglądając się Redianowi spod zmarszczonych brwi.
Kiedy skończyłem pakować jajka do koszyka, kotek nadal się mył. Wobec tego postanowiłem odejść kawałek dalej na samodzielne poszukiwania. Uprzednio jednak rozkazałem mu pilnować dotychczas zebranych zdobyczy i zawołać mnie, kiedy tylko skończy pozbywać się piasku i mojego zapachu z łebka. Redian obiecał, że będzie grzeczny, ale akurat w tej sprawie niespecjalnie mu ufałem i wolałem trzymać się blisko miejsca, w którym go zostawiłem.
Samotnie nie miałem takiego szczęścia. Nie znalazłem nic oprócz roślin pozbawionych jakichkolwiek interesujących właściwości i zwyczajnych kamieni. Jedyną interesującą rzeczą, były konwaliopodobne kwiaty, które rozświetlały teren. To właśnie one były naszym słońcem w ostatnim czasie.
Nigdy wcześniej ich nie widziałem, więc siłą rzeczy nie miałem pojęcia o ich zastosowaniu. Oczywiście oprócz świecenia. Wiedząc, że mogę ich już więcej nie spotkać. zdecydowałem się kilka zebrać. Kto wie? Może okażą się przydatne.
Już chciałem złapać jedną z konwalii w pysk, gdy przyszło mi do głowy, że mogą być trujące. Czym prędzej zmieniłem formę na ludzką i z pomocą mojej niezastąpionej, czerwonej bluzy zerwałem kilka z nich.
Spodziewałem się, że w chwili oderwania ich od drzewa, przestaną świecić, jednak to nie nastąpiło. Błękitne światło ciągle padało od płatków konwaliopodobnych kwiatów.
Zerwawszy je przyjrzałem się jeszcze korze, do której były przyczepione rośliny. Przejechałem po niej swoimi ludzkimi palcami, żałując, że nie miałem nic, co mogłoby mi pomóc w odcięciu kilku jej kawałków. Czasem nawet kora była podobna, a ta akurat z pewnością miała magiczne właściwości. W końcu biło od niej ciepło, którego nie można było porównać do jakiegokolwiek innego drzewa.
Może ktoś mógłby mi pomóc w zdobyciu chociaż jednego kawałka?
Westchnąłem i postanowiłem wrócić do miejsca, w którym zostawiłem kociaka. W dłoniach trzymałem bluzę z moją nową zdobyczą.

<C.D.N>

Wygrana: 9 jaj

Od Asgrima "Władca małej grudki ziemi to nadal władca" cz. 2

Lipiec 2023
Redian szedł pewnym krokiem. Jego ogon był dumnie wyciągnięty w górę, nawet gdy skakał, omijając przeszkody. Sprawiał wrażenie, jakby wiedział dokąd idzie, więc tereny z pewnością były mu znane. Ja natomiast widziałem je po raz pierwszy i pewnie nie jeden inny wilk też się jeszcze w nie nie zapuścił. Nie istniały jakiekolwiek ścieżki czy chociaż ich zarysy. Teren był nienaruszony przez dziesiątki wilków chodzących w te i we wte. Spodziewałem się znaleźć w okolicy jakieś jaja, ale nie byłem pewien, czy gdybym zatrzymał się lub odszedł na samodzielne poszukiwania, nie zgubiłbym mojego kociego przewodnika. Redian i tak ginął mi wśród wszechobecnej roślinności, a przecież szedłem nie dalej, niż odległość kilku wilków.
W którymś momencie kociak odwrócił się w moją stronę w taki sposób, że szedł dalej tyłem. Na jego pysku widniał jak zwykle radosny uśmieszek.
- I jak, proszę pana - zagadnął - znalazł pan dużo jajek?
Zmarszczyłem brwi zdziwiony i omal nie wydłubałem sobie oka jakąś ostro zakończoną gałązką. Szczęśliwie zdążyłem się uchylić tak, że ta przejechała po czubku mojej głowy, zostawiając za sobą zapewne niewielką szramę. Syknąłem cicho z (niewielkiego, lecz nieprzyjemnego) bólu.
- Chcesz powiedzieć, że ja miałem...? - zacząłem niepewnie.
Kotek pokiwał gorliwie główką i jeszcze bardziej wyszczerzył ząbki. Widząc jednak moją minę, zmarszczył brwi i zatrzymał się.
- A nie szukał ich pan? Było ich po drodze całe mnóstwo! - zawołał, zdziwiony.
Zacisnąłem zęby, próbując powstrzymać się od krzyku. Jedynie z pomocą mojej ogromnej siły woli i wrodzonego opanowania, mi się to udało. Chociaż i tak po mojej głowie chodziło wiele usprawiedliwień dla kociaka, w które chciałem uwierzyć.
- I jeszcze takie fajne roślinki! Naprawdę ich nie widziałeś?
On nie chciał cię zirytować. Krzyk tu w niczym nie pomoże. As, uspokój się. To jeszcze szczenia... kociak. Mały, czasem trochę niesforny kociak, który nigdy nie zrobiłby czegoś takiego po prostu na złość. Jego zachowanie wynika ze zwykłego nieogarnięcia. Nie miał na myśli nic złego...
Cholera, jak przydałaby mi się teraz moc Tori...
Westchnąłem głośno i siląc się na spokojny ton, powiedziałem jedynie:
- Nie.
Redian przechylił łebek i zmrużył oczy, zastanawiając się nad czymś. Po (zdecydowanie zbyt długiej) chwili potrząsnął głową i wrócił do rzeczywistości. Na jego pyszczek ponownie wkroczył uśmiech.
- Teraz nie będziemy się wracać, ale później może je pan zebrać. Prawie nikt tu nie chodzi, więc jest ich naprawdę dużo. Gdzieś w pobliżu były też takie dziwaczne owoce, może się panu na coś przydarzą - Wzruszył ramionami. Chciałem się wtrącić, ale ledwo otworzyłem pyszczek, to kotek znowu zaczął mówić. - I niech pan nie pęka, w miejsce gdzie pana prowadzę jest taka piękny stosik ślicznie malowanych jaj, że się panu w koszyczku nie zmieszczą.
Na te słowa nie mogłem powstrzymać uśmiechu. Wizja tylu kolorowych jajek była naprawdę cudowna.
- Dobra, ale możesz chodzić trochę wolniej oraz wskazywać, gdzie są magiczne rośliny lub pisanki? - poprosiłem.
Wąsiki kociaka zadrgały, gdy wyszczerzył bardziej ząbki. Następnie ruszył w moją stronę i w kilkunastu szybkich susach znalazł się tuż obok mojej przedniej łapy, w którą delikatnie uderzył łapką. Czułem jak jego pazurki przeczesują moją sierść.
- To nie jest takie głupie! - zawołał - To w takim razie jedno jajko jest tutaj, obok.
Wskazał łapą miejsce w lewo i niemal od razu podążył w tamtą stronę. Złapałem mój koszyczek w pysk i najszybciej jak mogłem, poszedłem za nim.
Faktycznie było tam jedno jajeczko. Tym razem był na nim wymalowany piękny krajobraz przedstawiający morze z pieniącymi się falami. Bez dłuższego namysłu zabrałem je i włożyłem do koszyka.
Redian już chciał mnie prowadzić dalej, gdy zauważyłem niewielki krzak bzu. Ze względu na trwające lato, nie było na nim żadnych kwiatów, a jedynie owoce. Te były jednak równie użyteczne, więc nakazawszy kocurkowi zaczekać, zerwałem kilka z nich.
- Możemy już iść? Tu obok jest kolejne jajo!
- Możemy - powiedziałem, kończąc pakować owoce do koszyka.
- Super! - zawołał mój towarzysz i ruszył biegiem prosto przed siebie.
On chyba nie umie wytrzymać z byt długo w jednym miejscu - stwierdziłem w myślach - Ciekawe jak Edel z nim wytrzymuje... Wilczyca raczej nie jest teraz zbyt rozrywkowa. Mam nadzieję, że Redian za bardzo jej nie męczy...

<C.D.N.>

Wygrana: 7 jaj

Od Lind "Poszukiwań ciąg dalszy" cz. 8

Lipiec 2023
Nie mogę nikogo zapewnić, że w nocy lepiej szuka się przyozdobionych przez Aratrisa jajek, ale jedno nie ulegało wątpliwości - nie można było czekać z tym do rana. Byłam święcie przekonana, że jak tylko wstanie słońce, w las znów wyruszą tłumy chętnych na nagrodę. No dobra, może te "tłumy" to lekka przesada, większość naszej licznej watahy nie przejęła się prośbą wielkiego królika o pomoc. Właśnie, dopiero teraz zauważyłam, jak absurdalna to sytuacja. Królik prosi o pomoc wilki. Wilki, które codziennie polują na jego bliskich krewnych - zające. 
Wykopałam spod jakiegoś uschniętego krzaka dwa jajka. Przez brak innego źródła światła niż te obrastające drzewa rośliny, nie byłam w stanie nawet dobrze określić, jakiego koloru farby tym razem użyto. Zabrawszy niewyklute maluchy do torby, poszłam dalej, rozglądając się za kolejnymi. Nie musiałam szukać daleko. Następne znalazłam pośród wysokich chwastów. 
Zaraz za tym gąszczem zauważyłam dużo pospolicie wyglądających kwiatów o białych płatkach. Rozpoznałam po zapachu, że to Rumianek. Kiedy byłam młodsza, Babcia wielokrotnie opowiadała mi o jego właściwościach leczniczych. Postanowiłam trochę go nazrywać, jednocześnie sprawdzając, czy nie ma tu żadnych jajek, które należy zwrócić znanemu nam królikowi. Niestety, nie znalazłam pośród tych kwiatów ani jednego.
Chowając zebrane rośliny do torby, zdałam sobie sprawę, że będę musiała przełożyć część jej zawartości do przydzielonego mi kosza. Szczęście, że rumianek nie zajmował dużo miejsca. Dzisiejszy dzień był bardzo owocny, zarówno w kwestii zbierania zaginionych jajek, jak i roślin oraz tym podobnych. 
Spotkałam się znów z Tingiem. Odmieniec poinformował mnie, że nie znalazł tym razem niczego, poza mrówkami. 
- Jak daleko od pozostałych jesteśmy? - spytał.
- Niezbyt daleko - odparłam. - Jest tutaj dużo więcej znajomych zapachów. 
- Głównie wilków z Watahy Czarnego Kruka, co nie? 
- O dziwo więcej z drugiego stada... Znaczy... - zawahałam się. - Podobno powinniśmy wszystkich mówić jak o jednym stadzie...
- Wiesz, że watahy niemagicznych wilków składają się zwykle z około ośmiu osobników? - mruknął Ting, spoglądając na korony drzew. 
- Nie wiedziałam. A ile to..."ośmiu"? - Po raz kolejny nieznajomość liczb przypomina o sobie i uświadamia mi, jak bardzo przeszkadza w niektórych sytuacjach. 
- Powiedzmy, że to mniej niż w Watasze Magicznego Kruka. Znacznie, znacznie, znacznie mniej. 
- Um... Może dasz radę porównać do czegoś tę różnicę? 
Odmieniec westchnął zażenowany, ale zaczął myśleć nad zobrazowaniem mi tego. 
- Wyobraź sobie, Pierzasta, że to jedno pióro to "osiem" - Odezwał się po chwili, pokazując na swój pióropusz. 
- Okej. 
- Liczba wilków w naszej watasze to prawie tyle, co cała reszta piór razem wziętych. 
Przejechałam wzrokiem po lotkach.
- Chyba jestem w stanie to sobie wyobrazić... - odpowiedziałam po chwili. - Ale przecież to niewiele więcej wilków, niż tam, gdzie mieszkałam jako szczenię! 
- Wiesz, niemagiczne wilki, z tego co mi wiadomo, nie dołączają do obcych watah - mruknął Ting, sprawdzając, czy dobrze zapiął swój wypchany plecak. - Jedno stado to jak jedna rodzina. Dlatego nie są aż tak liczne.
- Nie spotkałam nigdy niemagicznego wilka - westchnęłam. - Bardzo się od nas różnią? - spytałam.
- Mnie się pytasz, Pierzasta? Ja znam o nich tylko parę wybiórczych informacji - potrząsnął głową Odmieniec. - Skoro ty żadnego nie widziałaś, ja tym bardziej. 
- A, racja - chrząknęłam. 
- Zawracamy, czy idziemy do obozowiska? - spytał, wracając do wcześniej poruszonego tematu. 
- Nie jestem pewna - ziewnęłam. - Z jednej strony chętnie bym się już zdrzemnęła, a z drugiej chciałabym szukać dalej. 
- Bardzo chciałabyś zdobyć ten naszyjnik, prawda?
Kiwnęłam twierdząco głową i przeciągnęłam się. 
- I tak nie idziesz spać, może obudzisz mnie przed świtem?
- Będę zajęty - odparł Ting. 
- Czym niby?
Nie otrzymałam odpowiedzi na to pytanie. Odmieniec ruszył dalej w stronę, z której dochodziły niewyraźne pomruki odpoczywających smoków. Poszłam za nim, drobiazgowo sprawdzając, czy nie minęłam po drodze żadnego jajka.

<C.D.N.>

Wygrana: 5 jaj

Uwagi: brak.

Od Lind "Poszukiwań ciąg dalszy" cz. 7

Lipiec 2023
Co prawda Medalion Nieśmiertelności nadal znieczulał na ból, ale strach, jaki w tamtym momencie mnie zdjął, wystarczył, bym głośno zaskamlała. Próbowałam się wyrwać z żelaznego uścisku szczęk jaszczurowatego monstrum. Bezskutecznie. Oczywistym jest, że w takiej sytuacji należy uderzyć w przeciwnika, jednak stres odebrał mi trzeźwość myślenia. Nie patrzyłam nawet na potwora, a gdzieś przed siebie, jakbym myślała, że dzięki temu zdołam uciec. Nic takiego jednak nie nastąpiło. Nie minęła sekunda, a usłyszałam trzask łamanej kości. Bez wątpienia należała do mnie. Przez to wpadłam w jeszcze większą panikę. Przebierałam pozostałymi łapami jak wariatka. Chciałam krzyczeć, wołać o pomoc, ale brakowało mi na to oddechu. Potwór przycisnął mnie do ziemi ciężką łapą.
Nagle jednak ją podniósł i warknął groźnie. Kątem oka dostrzegłam, że na jego boku siedział Ting. Wbijał szpony w fioletowawą skórę i ani myślał przestać, dopóki nie zostanę wypuszczona. Jaszczuropodobne stworzenie nie okazało się być jednak na tyle głupie, by od razu wypluć moją nogę i zająć się Odmieńcem. Ciągając mnie za sobą, spróbował odpędzić mojego towarzysza tak samo, jak wcześniej - solidnym uderzeniem o drzewo. Jednakże Ting nie chciał ułatwić mu zadania i przeskoczył na jego drugi bok zadając kolejne obrażenia szponami. Nie, że mocno ranił potwora w ten sposób. Miało to na celu raczej denerwowanie go i odwracanie uwagi. Sytuacja powtórzyła się jeszcze kilka razy. Ja w międzyczasie zdołałam odrobinę ochłonąć i zebrać chociaż trochę swoich chaotycznych myśli do kupy. Przywołałam nieco wiatru i schwyciłam nim szczęki potwora. Kosztowało mnie to sporo energii, lecz zdołałam je rozchylić na tyle, bym mogła uwolnić poharataną łapę. Uciekłam pół metra dalej.
Oślizgły potwór wpadł w istną furię. W sumie nic dziwnego, przecież właśnie wypadł mu pyska niedoszły posiłek. Natychmiast zapomniał o Tingu i rzucił się w moją stronę. Uformowałam barierę z powietrza, która przetrzyma go na odległość chociaż przez chwilę.
- Pierzasta! - usłyszałam nagle Tinga. - Puść go!
- Zwariowałeś?! - ryknęłam, wycofując się na trzech łapach.
- Zamiast tego przygotuj się do pojedynczego odbicia ataku wichrem! Zaufaj mi!
Wtedy zobaczyłam, że mój towarzysz nie siedzi już na rozszalałym potworze. Byłam zdezorientowana i przestraszona, ale posłuchałam Odmieńca. Chwilowo rozgoniłam wiatr. Dziwaczny stwór, nie czując oporu, skoczył w moją stronę, gotów rozerwać kolejnego wilka na strzępy. Wtedy wprost do jego rozdziawionej gęby buchnęły płomienie. Następnie ja odbiłam swoją mocą ostre kły, które nadal niechybnie zmierzały na mnie.
Potwór wykręcił łeb i uderzył łapami o ziemię. Dyszał i syczał, machając poparzonym pyskiem. Odwróciłam się nieznacznie, żeby spojrzeć na Odmieńca. Miała być to forma niemego podziękowania za pomoc, nawet jeśli to nie był jeszcze koniec starcia.
- Rzuć mnie na niego, Pierzasta - powiedział Ting - Najmocniej, jak potrafisz.
Kiwnęłam raz głową i bez namysłu zrobiłam to, o co prosił. (Dopiero wtedy zauważyłam, że na czas walki zdjął plecak, dzięki czemu był znacznie lżejszy.) Strażnik Wichury wystrzelił w stronę potwora i wbił obie ptasie czaszki głęboko w jego grzbiet. Potwór syknął, a Odmieniec w międzyczasie uczepił się szponami powstałych ran, żeby zadać obszerniejsze obrażenia.
- Atakuj go! Atakuj jego tylne łapy!
Okrążyłam potwora, skupionego na małym czymś, rozrywającym mu skórę. Bez problemu dopadłam nóg jaszczura. Wgryzłam się w jedną z nich i szarpałam. Powiedziałabym, że zrobiłam to tak, jak na polowaniu, ale moja zwierzyna łowna nigdy nie sięgała takich rozmiarów, ani nie miała tak twardej skóry. Uskoczyłam, kiedy monstrum chciało mnie odkopnąć, po czym zaatakowałam drugą łapę.
- Odsuń się - usłyszałam po chwili.
Odbiegłam na odrobinę bezpieczniejszą odległość, by po chwili zobaczyć płomienie buchające z obu ptasich czaszek Tinga. Wielki jęzor ognia uderzył łeb, pierś i przednie łapy potwora. Użyłam swojej mocy, by przekierować pojedyncze płomienie ulatujące gdzieś na bok z powrotem na wielkiego jaszczura. Tego typu atak trwał kilka sekund, ale był bardzo efektywny. Monstrum zaczęło wyraźnie słabnąć.
W późniejszych fazach walki naszemu przeciwnikowi bardzo dał się we znaki brak ostrych pazurów. Jego najważniejszym orężem pozostawały zęby, lecz by ich użyć na którymkolwiek z nas, musiał się cały obrócić. Tymczasem obrażenia odniesione dotychczas w walce znacznie go spowolniły. Ja natomiast nie miałam tego problemu. Skoro starcie trwało naprawdę długo, moja noga zagoiła się już zupełnie, dzięki Medalionowi Nieśmiertelności. Kiedy Ting pluł raz po razie ogniem, rzuciłam w potwora jeszcze kilkoma głazami, które znalazłam nad brzegiem rzeki. Celowanie w pysk się opłaciło, ponieważ wkrótce poskutkowało wyłamaniem mu kilku kłów.
Wreszcie jaszczur zatoczył się i przewrócił. Stanęłam stabilniej na czterech łapach gotowa do dalszej walki, lecz fioletowo-zielona kupa mięsa się już nie poruszyła. Niepewnie podeszłam go jego głowy. Z otwartego bezwładnie pyska ściekała ślina. Jego klatka piersiowa nie poruszała się.
- Po...pokonaliśmy go?
Ting trącił parę razy jedną z jego łap ptasią czaszką na kiju.
- Tak. Nie żyje.
Usiadłam, nie zwracając uwagi na to, że jeszcze bardziej wybrudzę się krwią. Serce nadal waliło mi jak młotem i z trudem łapałam oddech ze zmęczenia. Ta trwająca w nieskończoność walka... wreszcie dobiegła końca. Odmieniec przycupnął kawałek dalej. Najpierw spojrzał na truchło jaszczuropodobnego potwora, potem na mnie. Szkoda, że spod tej czaszki nie mogłam dostrzec jego wyrazu pyska. Chwilę tak siedzieliśmy bez słowa, regenerując siły. Powoli oswajałam się z wiedzą, że właśnie zabiłam coś, co nie było sarną, jeleniem albo innym zającem.
Pokonałam paskudnego, ogromnego mutanta...
Jak dotąd, z takich przygód miałam na koncie tylko walkę z Wrathem, ale wtedy walczyłam razem z dużą grupą innych wilków o odmiennych umiejętnościach magicznych. A tym razem był ze mną tylko Ting... Moje emocje powoli opadały. Zaczęłam sobie przypominać szczegóły starcia, a szczególnie fakt, że przez większość czasu to właśnie mój towarzysz wydawał mi polecenia, kiedy ja byłam zbyt zestresowana, by myśleć. Też dzięki niemu zdołałam skupić się na działaniu, zamiast na panikowaniu, kiedy to ślepe coś zacisnęło zęby na mojej nodze.
Powoli wstałam i podeszłam do Odmieńca.
- Dziękuję ci, Ting - mruknęłam.
Odmieniec popatrzył na mnie.
- Nie ma za co, Pierzasta - odparł i poszedł po swój plecak.
Odprowadziłam go wzrokiem. Wspomniałam pierwsze chwile wędrówki z nim przez Kanion Magmy.
Kiedy nad urwiskiem osunęła mi się noga i omal nie spadłam do wrzącej lawy pod nami, Ting powiedział mi coś takiego:

- Zapamiętaj to sobie, Pierzasta! Zachowanie cię przy życiu nie należy do moich obowiązków jako Strażnika! 
Nie pamiętam już całego cytatu, ale tego fragmentu wypowiedzi na pewno nie zapomnę. - Wracajmy do reszty - mruknął Odmieniec, wyrywając mnie z zamyślenia.

- Myślisz, że ten potwór wskazuje na to, że powinniśmy wracać? Na moje oko to był tylko jednorazowy pech - przełknęłam ślinę. - Wielki pech.
- Byłby to p e c h, gdybyś nie miała Medalionu Nieśmiertelności. Wbrew pozorom, niewładna jedna noga, może zupełnie przekreślić wszelkie szanse wilka na przeżycie.
- Czy... mówisz to z doświadczenia?
- Tak. Mam tu na myśli drugiego wilka, który wszedł do Komnaty - odparł bez ogródek Ting.
Westchnęłam ciężko. Zawsze czułam pewien żal, kiedy wspominałam miejsce, z którego tylko jeden podróżnik wyszedł żywy - ja. 
Kamienne wrota zamykały się za każdym, do czasu końca walki ze Strażnikiem...
- Tylko najpierw jeszcze raz wyczyść futro. Na białej sierści bardzo widać plamy krwi - zaznaczył Odmieniec.
***
Szłam w kierunku miejsca, gdzie wczoraj wylądowaliśmy. Byłam pogrążona w zamglonych wspomnieniach sprzed ponad dwóch lat. Miałam wrażenie, że to minęło zbyt szybko. Czas spędzony jako część watahy płynął zupełnie inaczej... Przypomniawszy sobie, że gdzieś tu mogły zostać jeszcze jakieś zguby Aratrisa, zaczęłam patrzeć pod nogi, a niedługo potem, także zaglądać pod mijane krzewy. Nie spodziewałam się znaleźć dużo więcej jajek, lecz jeszcze parę razy dopisało mi szczęście. Kiedy później zrównał się ze mną Ting, zakomunikował, iż także trafił na kilka. Zaczęłam rozmyślać, czy możemy mieć szansę na zdobycie tej nagrody, o której wszyscy zbierający mówią. Medalion zupełnie uodparniający na konkretny żywioł. Co by to było, gdybym miała wybrać teraz..? Zanim zdążyłam zdecydować o czymkolwiek, zostałam przetrzymana w miejscu przez mojego towarzysza.
- Ile jeszcze razy, Pierzasta?! W ogóle nie uważasz!
Już-już chciałam zaprzeczyć, ale zdałam sobie sprawę, że miał pewne prawo tak powiedzieć. Moja łapa po raz kolejny trafiła ułamek minimetra, czy jak tam nazwali tę jednostkę miary, od maleńkiego jajka. Zamyśliłam się i tyle wystarczyło, bym nie dostrzegła go w ciemności. Ostrożnie podniosłam uratowanego malucha i spakowałam do torby, po czym ruszyłam dalej, zwolniwszy nieco tempa.
Po jakimś czasie dostrzegłam kątem oka coś czerwonego. Ruszyłam w tamtym kierunku przekonana, że to następne jajka, lecz znalazłam coś innego. Okazały się to być krzaczki pełne poziomek. Zadowolona ze swojej spostrzegawczości nazbierałam ich trochę. Dzięki wyrazistemu kolorowi było dużo łatwiej namierzyć kolejne owoce. Ting czekał na mnie z boku założonymi łapami.
- Długo jeszcze? - spytał.
- Daj mi chwilę - mruknęłam, zjadając kilka poziomek. Kolejny smak, o którym już zdążyłam zupełnie zapomnieć!
Rozgarnęłam jasnozielone liście, żeby sprawdzić, czy nie pominęłam żadnego przepysznego owocu. Znalazłam tam jeszcze jedną zgubę Aratrisa. Ewidentnie trafiliśmy na mało uczęszczany przez innych poszukiwaczy szlak.

<C.D.N.>

Wygrana: 12 jaj

Uwagi: brak.

Od Lind "Poszukiwań ciąg dalszy" cz. 6

Lipiec 2023
Po drodze nad rzekę znaleźliśmy jeszcze dwie, może trzy malowane zguby. Musiałam ostrożnie podnosić je używając swojego żywiołu, bo obie przednie łapy i pyszczek nadal miałam ubrudzone miodem. Nie chciałam zniszczyć owoców ciężkiej pracy Aratrisa, bo z pewnością przyozdobienie jednego jajka zajmowało mu co najmniej godzinę. Kiedy wreszcie dotarliśmy do celu, zostawiłam torbę na brzegu, po czym weszłam do wody po łokcie i zaczęłam myć posklejane futro. Odmieniec w międzyczasie zapolował na kilka komarów. W pewnym momencie wylądowała koło niego ważka, ale on zamiast ją schwycić i zjeść, zaczął się jej przyglądać z bliska. 
- Nie jadasz ważek? - spytałam. 
- Jakoś nie... - odpowiedział, po czym usiadł na piasku. Owad, o którym mówiliśmy, odleciał. 
Jeszcze raz przemyłam pyszczek, po czym dołączyłam do mojego towarzysza na suchym lądzie. Kiedy dotarł do nas powiew całkiem silnego wiatru, przeszedł mnie dreszcz. Jak to jest, że nasiąknięta wodą sierść samoistnie sprawia, że jest ci jeszcze zimniej, niż zanim wyjdziesz na brzeg?
Rozmyślając tak nad tym, spostrzegłam, że zaczyna się już powoli ściemniać. Wówczas zdałam sobie sprawę, że spędziliśmy na poszukiwaniu jajek cały kolejny dzień postoju. Przeciągnęłam się i ziewnęłam szeroko. Siedzenie w miejscu i czekanie, aż wyschnie mi futro, szybko mnie znudziło. Skierowałam wzrok na drzewo chylące się nad miejscem, w którym rzeka zaczynała zakręcać. Zwróciłam uwagę na świecącą na błękitnawo roślinę wyrastającą z ciemnobrązowego pnia. Mijałam takie już wiele razy, lecz jakoś nie wykazałam wcześniej szczególnego zainteresowania nimi. Wtedy przypomniałam sobie, że widziałam wczoraj zielarzy z naszej watahy zbierających te kwiaty. To znaczy, że mogą się do czegoś przydać, tak samo jak Niebieski Agrest. Wstałam i podeszłam do starego drzewa, po czym zerwałam świecący kwiat. Ku mojemu zdziwieniu, błękitnawe światło nie gasło. 
- Dalej zbierasz zapasy na przyszłość? - spytał Ting, pojawiając się znikąd na pniu, jak wiewiórka. Mimowolnie drgnęłam. 
- Musisz się tak skradać? - westchnęłam. 
- Sama mi mówiłaś, że nie odpowiada się pytaniem na pytanie - rzucił złośliwie.
- To nie była odpowiedź, to była uwaga.
- W formie pytania? - przekręcił głowę. 
- Być może.
Zerwałam resztę kwiatów z tego konkretnego pnia. Trzymałam teraz w pysku bardzo ładny, świecący bukiet. Odmieniec bez pytania zabrał mi jeden okaz i obrócił w łapie. 
- Ciekawe ile to naturalne światło się utrzyma - wymruczał. 
- Może będzie świecić cały czas? - mówiąc, zauważyłam, że mojego pyska sięgnęło podobne mrowienie, co przy użądleniu pszczół. 
- Niemożliwe - Ting schował obiekt naszej rozmowy do plecaka. 
Podobnie ja postąpiłam ze swoją częścią zebranych roślin. 
- Hej, spójrz, Pierzasta! Ktoś schował malowane jajka do dziupli!
Mój towarzysz sprawnie przeskoczył na inne drzewo. Uśmiechnęłam się, patrząc na jego zadowolenie. Powoli przestawało mi przeszkadzać, że w ogólnym rozrachunku on zdołał znaleźć więcej podopiecznych Aratrisa, niż ja. 
Wtedy moich uszu dobiegło dziwne, szybkie szuranie łap na trawie. Nie zwróciłabym na to uwagi, gdyby nie pewność, że źródło dźwięku było bardzo blisko. Odwróciłam się i natychmiast uskoczyłam na bok. Nie zdążyłam nawet ogarnąć dobrze wzrokiem sylwetki napastnika. Przed oczami mignęły mi tylko szczęki wyposażone w wielkie kły. Zaryłam pazurami o ziemię, kilka metrów dalej. Przy drzewie, z którego zebrałam świecące rośliny zobaczyłam kształt, przypominający długonogiego, chuderlawego jaszczura. Potwór wyrwał zębiska z kory i obrócił się, by ruszyć znów na mnie. Nie miał oczu, a jednak doskonale wiedział, gdzie atakować. Uderzyłam go dwa razy wiatrem, lecz to nie poskutkowało. Byłam zbyt zestresowana. Wtedy z korony drzewa, prosto na łeb potwora, wskoczył Ting. Odmieniec uczepił się mocno jego pyska i wbił kły w dziwaczne ucho drapieżnika. Monstrum wydało z siebie trudny do zdefiniowania dźwięk i zaczęło wymachiwać łbem na boki. Za którymś razem uderzyło w drzewo, co skutecznie zmusiło mojego towarzysza do zeskoczenia na ziemię. Postanowiłam wykorzystać chwilę nieuwagi stwora. Uniosłam za pomocą swojego żywiołu jakąś skałę i rzuciłam prosto w niego. Przyniosło to znacznie lepszy efekt, niż poprzednia próba obrony. Potwór zatoczył się lekko oszołomiony, ale szybko odzyskał orientację w terenie. Pobiegł znów w moim kierunku z rozdziawioną szeroko paszczą. Uformowałam szybko skrzydła z wiatru. Spróbowałam odbić się od ziemi i uciec poza zasięg tego czegoś. Mój nowy plan szybko jednak zakończył się niepowodzeniem. Jaszczurowate coś zdołało do mnie doskoczyć i zacisnąć zęby na mojej nodze. Uderzyłam o ziemię tak szybko, jak się od niej oderwałam.

<C.D.N.>

Wygrana: 9 jaj

Uwagi: brak.

Od Asgrima "Władca małej grudki ziemi to nadal władca" cz. 1

Lipiec 2023
Ostatni dzień poszukiwań minął nam wszystkim w dość nerwowej atmosferze. Każdy odnosił dotychczas znalezione jaja do Aratrisa, jednocześnie nie przestając szukać ich w trawie. Wilki przeczesywały teren z pełną świadomością, że o wygranej może przesądzić nawet jedno jedyne jajko. 
Tak się złożyło, że akurat w ten dzień zostałem sam. Pysk Tori nie był w najlepszym stanie od jej feralnego zajścia z wodną muchołówką. Wilczyca porzuciła poszukiwania jakichkolwiek roślin, obawiając się, że każda może jej zaszkodzić. Co prawda zaginione jaja nie były w żadnym stopniu trującymi kwiatami, lecz Torance nie miała zamiaru pomagać mi w poszukiwaniu czegokolwiek. 
Na Edel też nie miałem co liczyć; wadera wyglądała tragicznie, jednak pomimo tego zdecydowałaby się pewnie wyruszyć na poszukiwania, a to nie mogło zakończyć się dobrze. Wolałem jej dodatkowo nie narażać. Już sama podróż oraz nieustanne towarzystwo tego dziwacznego Crane'a musiała ją wykańczać psychicznie i fizycznie. 
Niby miałem jeszcze Elenę, ale kotka zasnęła iście kamiennym snem, a wyglądała przy tym tak uroczo, że nie miałem serca jej obudzić dla byle łażenia.
Ze względu na to wszystko przemierzałem samotnie tereny, nierzadko wspomagając się zarysami ścieżek, powstałymi na wskutek wiecznego przemieszczania się wilków z naszej watahy. Jednak starałem się nimi za bardzo nie sugerować, a raczej poszukiwać jeszcze nieodwiedzonych miejsc. Moja taktyka - jeśli można to w ogóle nazwać taktyką - nie była może powalająca, ale kilka radośnie jaskrawych jaj było całkiem miłą nagrodą, choćby za mój upór. Wszystkie pisanki nosiłem w niewielkim koszyczku, który w końcu udało mi się zdobyć. Nie był on może idealnie spleciony, ale spełniał swoją rolę i to bez ubytków na zdrowiu niewyklutych stworzonek.
Właśnie podczas takiej wędrówki natrafiłem po raz nie wiadomo który na niezwykle rozłożyste drzewo. Mijałem je wiele razy, jednak dopiero za tym ostatnim, zwróciłem uwagę na niewielką roślinkę tuż obok niego. Nachyliłem się w jej stronę i wciągnąłem w nozdrza przyjemnie ostry zapach. Mięta.
Uśmiechnąłem się pod nosem i odłożywszy delikatnie koszyczek, zacząłem zrywać pięknie pachnące listki. Krzew był nienaruszony, co oznaczało, że nie ja jeden nie zauważyłem go wcześniej. Kierując się tą wskazówką, zacząłem szukać w pobliżu jakiegoś jajka, jednak nadaremnie. Akurat tu nie było żadnego. Westchnąłem ciężko i wpakowałem zerwane liście do koszyka.
Nagle usłyszałem gdzieś nieopodal cichy szelest. Automatycznie moje ciało się spięło w oczekiwaniu, aż ktoś się pojawi tuż obok mnie. Obróciłem łeb w stronę, z której - jak przypuszczałem - dochodził dźwięk i... Spostrzegłem zwykłego zająca.
Wyszczerzyłem do niego zęby w uśmiechu, na co ten uciekł. Zwierzak nie miał w sobie nic wspólnego z Aratrisem, który był znacznie większy i milszy.
Ponownie nachyliłem się nad koszykiem, starając się w miarę możliwości ułożyć liście mięty tak, by nie wypadły przy byle machnięciu. Gdzieś za mną ponownie rozległ się szelest, jednak tym razem na niego nie zareagowałem. Nie miałem zamiaru przejmować się jakimiś niewychowanymi zającami.
Szelest stał się głośniejszy, aż w końcu poczułem delikatne uderzenie w łapę. Czym prędzej odwróciłem się i zauważyłem młodego kota o szarobrązowym futerku.
- To pan, panie chudy? - spytał kocurek, ponownie trącając mnie łapą.
Nachyliłem się w jego stronę, tak blisko, że prawie dotknąłem jego nosa swoim. Redian, zapewne chcąc pokazać swoją odwagę, nie cofnął się. A przynajmniej do chwili, gdy nie chuchnąłem prosto w jego pyszczek.
- Owszem, to ja - powiedziałem wycofawszy się odrobinę.
- Hej! - zawołał oburzony, odskakując. Następnie (już z bezpiecznej odległości) zaczął czyścić nos oblizaną wcześniej łapą. Nigdy nie zrozumiem kociego pojęcia higieny.
Wyprostowałem się i uśmiechnąłem wesoło.
- We własnej osobie. Chociaż mógłbyś mnie tak nie nazywać. Nie jestem aż tak chudy.
Redian przerwał na moment swoją toaletę i podniósł na mnie wzrok. By móc spojrzeć mi w oczy, musiał mocno zadrzeć łebek.
- Ja to ocenię, psze pana - powiedział. - A tak w ogóle to... Co robisz?
- Szukam jaj i jakichś przydatnych ziół, roślin lub kamieni.
Ledwo skończyłem wypowiadać drugie słowo, a kociak zerwał się z miejsca i radośnie wyprężył ogon. Jego oczy zalśniły podekscytowaniem.
- Dobrze się składa, bo widziałem... Coś! Chodź, pokażę ci! - zawołał i nie czekając na moją odpowiedź, zniknął w gęstwinie roślin. Ja natomiast pokręciłem głową z uśmiechem i czym prędzej podążyłem za nim. Nie chciałem go zgubić, bo faktycznie mógł znaleźć coś interesującego...

<C.D.N.>

Wygrana: 6 jaj