środa, 1 maja 2019

Od Lind "Poszukiwań ciąg dalszy" cz. 7

Lipiec 2023
Co prawda Medalion Nieśmiertelności nadal znieczulał na ból, ale strach, jaki w tamtym momencie mnie zdjął, wystarczył, bym głośno zaskamlała. Próbowałam się wyrwać z żelaznego uścisku szczęk jaszczurowatego monstrum. Bezskutecznie. Oczywistym jest, że w takiej sytuacji należy uderzyć w przeciwnika, jednak stres odebrał mi trzeźwość myślenia. Nie patrzyłam nawet na potwora, a gdzieś przed siebie, jakbym myślała, że dzięki temu zdołam uciec. Nic takiego jednak nie nastąpiło. Nie minęła sekunda, a usłyszałam trzask łamanej kości. Bez wątpienia należała do mnie. Przez to wpadłam w jeszcze większą panikę. Przebierałam pozostałymi łapami jak wariatka. Chciałam krzyczeć, wołać o pomoc, ale brakowało mi na to oddechu. Potwór przycisnął mnie do ziemi ciężką łapą.
Nagle jednak ją podniósł i warknął groźnie. Kątem oka dostrzegłam, że na jego boku siedział Ting. Wbijał szpony w fioletowawą skórę i ani myślał przestać, dopóki nie zostanę wypuszczona. Jaszczuropodobne stworzenie nie okazało się być jednak na tyle głupie, by od razu wypluć moją nogę i zająć się Odmieńcem. Ciągając mnie za sobą, spróbował odpędzić mojego towarzysza tak samo, jak wcześniej - solidnym uderzeniem o drzewo. Jednakże Ting nie chciał ułatwić mu zadania i przeskoczył na jego drugi bok zadając kolejne obrażenia szponami. Nie, że mocno ranił potwora w ten sposób. Miało to na celu raczej denerwowanie go i odwracanie uwagi. Sytuacja powtórzyła się jeszcze kilka razy. Ja w międzyczasie zdołałam odrobinę ochłonąć i zebrać chociaż trochę swoich chaotycznych myśli do kupy. Przywołałam nieco wiatru i schwyciłam nim szczęki potwora. Kosztowało mnie to sporo energii, lecz zdołałam je rozchylić na tyle, bym mogła uwolnić poharataną łapę. Uciekłam pół metra dalej.
Oślizgły potwór wpadł w istną furię. W sumie nic dziwnego, przecież właśnie wypadł mu pyska niedoszły posiłek. Natychmiast zapomniał o Tingu i rzucił się w moją stronę. Uformowałam barierę z powietrza, która przetrzyma go na odległość chociaż przez chwilę.
- Pierzasta! - usłyszałam nagle Tinga. - Puść go!
- Zwariowałeś?! - ryknęłam, wycofując się na trzech łapach.
- Zamiast tego przygotuj się do pojedynczego odbicia ataku wichrem! Zaufaj mi!
Wtedy zobaczyłam, że mój towarzysz nie siedzi już na rozszalałym potworze. Byłam zdezorientowana i przestraszona, ale posłuchałam Odmieńca. Chwilowo rozgoniłam wiatr. Dziwaczny stwór, nie czując oporu, skoczył w moją stronę, gotów rozerwać kolejnego wilka na strzępy. Wtedy wprost do jego rozdziawionej gęby buchnęły płomienie. Następnie ja odbiłam swoją mocą ostre kły, które nadal niechybnie zmierzały na mnie.
Potwór wykręcił łeb i uderzył łapami o ziemię. Dyszał i syczał, machając poparzonym pyskiem. Odwróciłam się nieznacznie, żeby spojrzeć na Odmieńca. Miała być to forma niemego podziękowania za pomoc, nawet jeśli to nie był jeszcze koniec starcia.
- Rzuć mnie na niego, Pierzasta - powiedział Ting - Najmocniej, jak potrafisz.
Kiwnęłam raz głową i bez namysłu zrobiłam to, o co prosił. (Dopiero wtedy zauważyłam, że na czas walki zdjął plecak, dzięki czemu był znacznie lżejszy.) Strażnik Wichury wystrzelił w stronę potwora i wbił obie ptasie czaszki głęboko w jego grzbiet. Potwór syknął, a Odmieniec w międzyczasie uczepił się szponami powstałych ran, żeby zadać obszerniejsze obrażenia.
- Atakuj go! Atakuj jego tylne łapy!
Okrążyłam potwora, skupionego na małym czymś, rozrywającym mu skórę. Bez problemu dopadłam nóg jaszczura. Wgryzłam się w jedną z nich i szarpałam. Powiedziałabym, że zrobiłam to tak, jak na polowaniu, ale moja zwierzyna łowna nigdy nie sięgała takich rozmiarów, ani nie miała tak twardej skóry. Uskoczyłam, kiedy monstrum chciało mnie odkopnąć, po czym zaatakowałam drugą łapę.
- Odsuń się - usłyszałam po chwili.
Odbiegłam na odrobinę bezpieczniejszą odległość, by po chwili zobaczyć płomienie buchające z obu ptasich czaszek Tinga. Wielki jęzor ognia uderzył łeb, pierś i przednie łapy potwora. Użyłam swojej mocy, by przekierować pojedyncze płomienie ulatujące gdzieś na bok z powrotem na wielkiego jaszczura. Tego typu atak trwał kilka sekund, ale był bardzo efektywny. Monstrum zaczęło wyraźnie słabnąć.
W późniejszych fazach walki naszemu przeciwnikowi bardzo dał się we znaki brak ostrych pazurów. Jego najważniejszym orężem pozostawały zęby, lecz by ich użyć na którymkolwiek z nas, musiał się cały obrócić. Tymczasem obrażenia odniesione dotychczas w walce znacznie go spowolniły. Ja natomiast nie miałam tego problemu. Skoro starcie trwało naprawdę długo, moja noga zagoiła się już zupełnie, dzięki Medalionowi Nieśmiertelności. Kiedy Ting pluł raz po razie ogniem, rzuciłam w potwora jeszcze kilkoma głazami, które znalazłam nad brzegiem rzeki. Celowanie w pysk się opłaciło, ponieważ wkrótce poskutkowało wyłamaniem mu kilku kłów.
Wreszcie jaszczur zatoczył się i przewrócił. Stanęłam stabilniej na czterech łapach gotowa do dalszej walki, lecz fioletowo-zielona kupa mięsa się już nie poruszyła. Niepewnie podeszłam go jego głowy. Z otwartego bezwładnie pyska ściekała ślina. Jego klatka piersiowa nie poruszała się.
- Po...pokonaliśmy go?
Ting trącił parę razy jedną z jego łap ptasią czaszką na kiju.
- Tak. Nie żyje.
Usiadłam, nie zwracając uwagi na to, że jeszcze bardziej wybrudzę się krwią. Serce nadal waliło mi jak młotem i z trudem łapałam oddech ze zmęczenia. Ta trwająca w nieskończoność walka... wreszcie dobiegła końca. Odmieniec przycupnął kawałek dalej. Najpierw spojrzał na truchło jaszczuropodobnego potwora, potem na mnie. Szkoda, że spod tej czaszki nie mogłam dostrzec jego wyrazu pyska. Chwilę tak siedzieliśmy bez słowa, regenerując siły. Powoli oswajałam się z wiedzą, że właśnie zabiłam coś, co nie było sarną, jeleniem albo innym zającem.
Pokonałam paskudnego, ogromnego mutanta...
Jak dotąd, z takich przygód miałam na koncie tylko walkę z Wrathem, ale wtedy walczyłam razem z dużą grupą innych wilków o odmiennych umiejętnościach magicznych. A tym razem był ze mną tylko Ting... Moje emocje powoli opadały. Zaczęłam sobie przypominać szczegóły starcia, a szczególnie fakt, że przez większość czasu to właśnie mój towarzysz wydawał mi polecenia, kiedy ja byłam zbyt zestresowana, by myśleć. Też dzięki niemu zdołałam skupić się na działaniu, zamiast na panikowaniu, kiedy to ślepe coś zacisnęło zęby na mojej nodze.
Powoli wstałam i podeszłam do Odmieńca.
- Dziękuję ci, Ting - mruknęłam.
Odmieniec popatrzył na mnie.
- Nie ma za co, Pierzasta - odparł i poszedł po swój plecak.
Odprowadziłam go wzrokiem. Wspomniałam pierwsze chwile wędrówki z nim przez Kanion Magmy.
Kiedy nad urwiskiem osunęła mi się noga i omal nie spadłam do wrzącej lawy pod nami, Ting powiedział mi coś takiego:

- Zapamiętaj to sobie, Pierzasta! Zachowanie cię przy życiu nie należy do moich obowiązków jako Strażnika! 
Nie pamiętam już całego cytatu, ale tego fragmentu wypowiedzi na pewno nie zapomnę. - Wracajmy do reszty - mruknął Odmieniec, wyrywając mnie z zamyślenia.

- Myślisz, że ten potwór wskazuje na to, że powinniśmy wracać? Na moje oko to był tylko jednorazowy pech - przełknęłam ślinę. - Wielki pech.
- Byłby to p e c h, gdybyś nie miała Medalionu Nieśmiertelności. Wbrew pozorom, niewładna jedna noga, może zupełnie przekreślić wszelkie szanse wilka na przeżycie.
- Czy... mówisz to z doświadczenia?
- Tak. Mam tu na myśli drugiego wilka, który wszedł do Komnaty - odparł bez ogródek Ting.
Westchnęłam ciężko. Zawsze czułam pewien żal, kiedy wspominałam miejsce, z którego tylko jeden podróżnik wyszedł żywy - ja. 
Kamienne wrota zamykały się za każdym, do czasu końca walki ze Strażnikiem...
- Tylko najpierw jeszcze raz wyczyść futro. Na białej sierści bardzo widać plamy krwi - zaznaczył Odmieniec.
***
Szłam w kierunku miejsca, gdzie wczoraj wylądowaliśmy. Byłam pogrążona w zamglonych wspomnieniach sprzed ponad dwóch lat. Miałam wrażenie, że to minęło zbyt szybko. Czas spędzony jako część watahy płynął zupełnie inaczej... Przypomniawszy sobie, że gdzieś tu mogły zostać jeszcze jakieś zguby Aratrisa, zaczęłam patrzeć pod nogi, a niedługo potem, także zaglądać pod mijane krzewy. Nie spodziewałam się znaleźć dużo więcej jajek, lecz jeszcze parę razy dopisało mi szczęście. Kiedy później zrównał się ze mną Ting, zakomunikował, iż także trafił na kilka. Zaczęłam rozmyślać, czy możemy mieć szansę na zdobycie tej nagrody, o której wszyscy zbierający mówią. Medalion zupełnie uodparniający na konkretny żywioł. Co by to było, gdybym miała wybrać teraz..? Zanim zdążyłam zdecydować o czymkolwiek, zostałam przetrzymana w miejscu przez mojego towarzysza.
- Ile jeszcze razy, Pierzasta?! W ogóle nie uważasz!
Już-już chciałam zaprzeczyć, ale zdałam sobie sprawę, że miał pewne prawo tak powiedzieć. Moja łapa po raz kolejny trafiła ułamek minimetra, czy jak tam nazwali tę jednostkę miary, od maleńkiego jajka. Zamyśliłam się i tyle wystarczyło, bym nie dostrzegła go w ciemności. Ostrożnie podniosłam uratowanego malucha i spakowałam do torby, po czym ruszyłam dalej, zwolniwszy nieco tempa.
Po jakimś czasie dostrzegłam kątem oka coś czerwonego. Ruszyłam w tamtym kierunku przekonana, że to następne jajka, lecz znalazłam coś innego. Okazały się to być krzaczki pełne poziomek. Zadowolona ze swojej spostrzegawczości nazbierałam ich trochę. Dzięki wyrazistemu kolorowi było dużo łatwiej namierzyć kolejne owoce. Ting czekał na mnie z boku założonymi łapami.
- Długo jeszcze? - spytał.
- Daj mi chwilę - mruknęłam, zjadając kilka poziomek. Kolejny smak, o którym już zdążyłam zupełnie zapomnieć!
Rozgarnęłam jasnozielone liście, żeby sprawdzić, czy nie pominęłam żadnego przepysznego owocu. Znalazłam tam jeszcze jedną zgubę Aratrisa. Ewidentnie trafiliśmy na mało uczęszczany przez innych poszukiwaczy szlak.

<C.D.N.>

Wygrana: 12 jaj

Uwagi: brak.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz