niedziela, 6 września 2020

Od Crane'a "Książka sama opowie historię" cz. 2


Czerwiec 2026
– "Po... te... m... Potem..." – Zmrużyłem oczy, przyglądając się kolejnemu słowu. – "ta... n... tań... c... z..."
– "Cz" – poprawiła mnie Lind. – To dwuznak.
Przerwałem czytanie. Nadal nie potrafiłem od razu ich rozpoznawać.
– Jeszcze raz – zachęciła wadera.
– "Tań... cz... y... ła..."
– "Potem tańczyła do samego rana." – dopełnił Morgan.
Spojrzałem na szczeniaka, potem na Lind. Jak oni robili to tak szybko? Zacząłem znów wodzić wzrokiem po tekście. Wypatrzyłem, gdzie była kończąca to zdanie kropka. Jak Morgan odszyfrował aż tyle tekstu w mniej niż sekundę?
– Chyba robię coś nie tak... – Wyprostowałem się znad książki.
– Hm... Myślę, że za bardzo skupiasz się na każdej z liter z osobna – mruknęła Lind. – Pamiętaj, że tworzą całość. Obejmij wzrokiem cały wyraz. Albo przynajmniej całą sylabę.
Przyjrzałem się znów początkowi zdania. "Po... te... m." Przecież znam to słowo.
Morgan podniósł kartkę, na której stanęliśmy. Chwilę kontemplował nad treścią kolejnej strony.
– To smutne... Oni naprawdę się kochali... – westchnął. – Czytałem to wcześniej.
– Jak byłam młodsza lubiłam sobie wyobrażać, że coś jeszcze się stało po zakończeniu książki – oznajmiła Lind. – Zwłaszcza jeśli zakończenie było przygnębiające.
– Aż tak lubisz szczęśliwe zakończenia? – spytałem.
– Wiesz, historia często opiera się na konflikcie. Więc po tym wszystkim bohaterowie chyba zasługują na coś więcej, niż... no wiecie...
– Kaiju kiedyś mówił, że nic nigdy w życiu się nie ułoży idealnie... "Bo takie jest życie"– powiedział Morgan.
– Nie mówię o idealnym zakończeniu, mój drogi – zaznaczyła Lind. – Ale chociaż trochę optymistycznym.
– Czy w takim razie uczenie odbiorcy, że zawsze wszystko się ułoży, nie jest złe? Jeśli życie jest całkiem inne?
– Morgan, życie nie musi być inne – powiedziała z naciskiem Lind. – Kaiju gada głupoty. A nadzieja, że będzie lepiej, niż jest, zawsze jest potrzebna.
– Ale samemu też trzeba na to pracować – podkreśliłem. – Samo nie przyjdzie.
Lind pokiwała głową.
– Dlatego tu jesteśmy – mruknęła po chwili.
Poczułem lekko nasilający się w niej strach. Znów myślała o Władcy Burzy. Przysunąłem się do wadery i położyłem swoją łapę na jej. Wiedziałem, że walczyła, by nadal nie dać nic po sobie poznać. Na upust emocji pozwalała sobie tylko, kiedy byliśmy sami. Wprawiało mnie to w podziw.
– Czytamy dalej? – spytał Morgan.
– Szukać czegoś z większymi literami? – zaproponowała Lind.
– Nie, to wystarczy – Nachyliłem się nad książką. Nie mogłem jednak znaleźć zdania, które wcześniej rozszyfrowywałem. Z pomocą przyszedł mi Morgan:
– Byliśmy tutaj – Wskazał pazurem odpowiednią linijkę. – "...do samego rana."
– "Rana..." – Wszędzie jest to "a". Nigdy nie zwracałem na to uwagi podczas mówienia. – "Po... sta... no... wi... ła... – czytałem dalej. – Za... ta... ń... c... cz... y... ć...
– "Zatańczyć jesz... " – Morgan znów wyrywał się do kończenia za mnie, ale powstrzymała go przed tym Lind. Zauważyła, że niezbyt mi to pomaga.
– "Postanowiła... zatańczyć... jes...sz.. cz... e... jeszcze... raz... Postanowiła zatańczyć jeszcze raz" – Uśmiechnąłem się szeroko, widząc, że wreszcie dotarłem do końca akapitu.
– Dobrze ci idzie – Wadera pokiwała głową.
***
Każde słowo pisane wyglądało dla mnie niegdyś tak samo. Odnosiłem wrażenie, że jeden wyraz nie ma nic wspólnego z innym. Jednak one wszystkie składają się z liter. A te odpowiednio zestawione tworzą dźwięki; tym samym naśladują mowę. Mogą coś przekazać, bez wydawania żadnego odgłosu. To naprawdę niezwykłe.
Wreszcie nadszedł wieczór, w którym pewnie sięgnąłem po książkę, którą zaczął mi czytać Morgan. Zacząłem od początku, by przypomnieć sobie wszystkie ważne detale. Wkrótce odkryłem, że to nie było już jak słuchanie odległej opowiastki; całkiem odrębnej od mojego życia. Tym razem ja sam odkrywałem tę opowieść, stawałem się częścią fikcyjnego świata. Niemal słyszałem każde słowo bohatera.
Straciłem poczucie czasu. Zapomniałem o wszystkim.
Z drukowanej rzeczywistości wyrwało mnie chrząknięcie Lind. Zmaterializowała się w drzwiach mojego pokoju.
– Powiedziałeś, że mam na ciebie czekać.
– Uch, przepraszam – Czym prędzej zamknąłem książkę i zeskoczyłem z łóżka. – Po prostu...
– Czytałeś? – spytała Lind, spoglądając w głąb pokoju. Na jej pyszczku pojawił się uśmiech.
– Tak...
– Jeśli nie chcesz... możesz dziś odpuścić – Lind wycofała się z progu. – Pewnie już dam sobie radę z tymi koszmarami... Może nie wrócą.
– Nie, na to nie pozwalam – Podszedłem do niej bliżej. – Widziałam dziś czającego się za oknem Tantibusa. One zawsze wracają. Za dużo czasu spędziłem obserwując je.

Uwagi: brak.

Od Morgana "Upadek autorytetu"

Lipiec 2026
– Spójrzcie – Pani Adora wyciągnęła łapę i wskazała na blednący z każdą chwilą księżyc. Był dopiero ranek i ten wisiał na wyjątkowo błękitnym tego dnia niebie. Zawsze uważałem, że o tej porze wyglądał jeszcze ładniej niż w środku nocy, gdy raził białym światłem. – Czy ktoś może mi powiedzieć, dlaczego Księżyc święci?
Ktoś za moimi plecami westchnął przeciągle, z wyraźnym zrezygnowaniem. Nauczycielka przez kilka ostatnich dni nawet nie wspominała o kosmosie. Kilka szczeniaków miało płonne nadzieje, że porzuciła ten temat na zawsze lub przynajmniej do końca naszego pobytu w Białym Królestwie. Wszystko przez latarnie, których tak nie znosiła wilczyca, a które doprowadziły do tego, że zacząłem zgłębiać na własną rękę tematy dotyczące gwiazd czy planet. A z kolei dzięki temu znałem odpowiedź na to pytanie.
Uniosłem łapkę i bez zastanowienia powiedziałem:
– Odbija światło Słońca.
Samica zmroziła mnie spojrzeniem. Jej pozbawione źrenic oczy wyglądały naprawdę przerażająco w takich chwilach. Położyłem po sobie uszy, zdając sobie sprawę z mojego błędu; całkiem zapomniałem o tym, że nauczycielka zarządziła, że nikt nie może się odezwać bez udzielenia przez nią głosu. Nikt z nas nie spodziewał się, że wilczyca będzie w tej kwestii tak surowa oraz tak długo –bo już kilka dni – trzymać się swojego postanowienia.
Pani Adora udała, że mnie nie zauważyła. Rozglądała się po grupie uczniów. Widząc, że nikt inny nie ma ochoty odpowiedzieć, spojrzała na mnie i dała znak, bym powtórzył swoje słowa. Bezzwłocznie to zrobiłem.
Wilczyca zaśmiała się sucho.
– A cóż to za durnowaty pomysł? W życiu nie słyszałam czegoś głupszego.
Zamarłem, mrużąc oczy. Moje serce zabolało przez tak okropną reakcję.
– Przeczytałem o tym w książkach... Ostatnio trochę sam zgłębiałem tajemnice kosmosu – przyznałem niepewnie.
– Widocznie nie wystarczająco dobrze – cmoknęła lekceważąco. – Oczywistym jest, że Księżyc świeci własnym światłem. Odpowiedzią na moją pytanie jest: żeby było jasno w nocy.
– Ale...
Wilczyca uciszyła mnie ruchem łapy.
– Co to były za książki?
Przestąpiłem z prawych łap na lewe i z powrotem, zagryzając polik. Nie byłem pewien, czy powinien w ogóle powinien się odzywać. Pani Adora szybko pozbawiła mnie wątpliwości, ponawiając swoje pytanie.
– Różne... Teraz nie pamiętam tytułów. Bibliotekarz powiedział, że są wiarygodne...
– Widocznie nie były – ucięła wilczyca. – W życiu nie słyszałem większej głupoty.
Na jej słowa spuściłem głowę. Czułem na sobie spojrzenia pozostałych szczeniaków. Nikt nic nie powiedział. Adora przez chwilę milczała, by potem zacząć prowadzić normalną lekcję. Nie uniosłem łapki już ani razu. Zbyt bardzo bałem się kolejnego upokorzenia.
Raz po raz wzdychałem cichutko. Cały czas bolała mnie jej reakcja, tym bardziej, że dobrze wiedziałem jedną rzecz; to ona gadała głupoty. Świadczyło o tym zbyt wiele różnych źródeł, które zgłębiałem od tygodni. I nie chodziło jedynie o sprawę święcącego Księżyca, a wiele innych, które dotychczas ignorowałem ze wszystkich sił.
Tamtego dnia zacząłem zwracać na nie uwagę, co doprowadziło do mojego dołączenia do grona szczeniaków, które przestały wierzyć w zdolności Adory. I z jakiegoś powodu nie żałowałem ani przez moment.