sobota, 20 kwietnia 2019

Od Kai'ego "Poszukiwania" cz. 2 (cd. Luna)

Lipiec 2023 r.
Drugiego dnia postanowiłem wybrać się na jajeczne łowy jeszcze przed świtem. Gdy podniosłem głowę, łąka na której spaliśmy była pokryta gęstą mgłą. Cicho jak makiem zasiał. Mimo półmroku widziałem, że jeszcze nikt nie wpadł na taki pomysł jak ja. Prawdopodobnie byli wykończeni po poprzednim dniu... Ja o dziwo miałem mnóstwo energii. Czy to moja kolejna nietypowa cecha? Być może. Podobno im jesteś starszy, tym więcej leżysz, ale ja chyba wciąż pozostawałem młody duchem. Mimo że miałem jeszcze kilka lat temu gorszy okres...
Nie chcąc dalej tego roztrząsać zebrałem się z trawy i cichutko oddaliłem od stada. Zapamiętałem, w którym kierunku nie szło zbyt wielu z nas. No może zajrzałem dodatkowo do głów kilku innych losowych uczestników naszego małego konkursu, aby się w tym upewnić... Tak czy owak był to północny wschód. Im dalej się szło, tym teren się bardziej obniżał. Zastrzygłem uszami, słysząc niedaleki potok. Prawdopodobnie rzeka, przy której odnalazłem poprzedniego dnia Jo musiała otaczać miejsce, na którym się zatrzymaliśmy. No, może prawie. Gdy szliśmy z łysego wzniesienia do lasu z całą pewnością nie musieliśmy przekraczać żadnej rzeki. Domyśliłem się, że rzeka miała w takim razie kształt półkola.
Zatrzymałem się dopiero widząc nie za wysoki wodospad. Wciągnąłem powietrze nosem, a następnie wypuściłem ustami. O tej porze było takie rześkie... Może niezbyt ciepłe, ale przyjemne. Inaczej niż w okolicach południa, kiedy słońce prażyło grzbiet. Co prawda nie tutaj, za co byłem wdzięczny drzewom, ale wciąż miałem w głowie to, jak czułem się lecąc na smoku. Naszym jedynym ratunkiem były powiewy na wysokości, ale miałem dość gęste futro, co nie kończyło się raczej szczególnie dobrze... Gdybym miał naturę marudy, pewnie wyraziłbym swoje niezadowolenie całemu światu. Skoro jednak tak nie jest, wolałem trzymać język za zębami i przeklinać swój los tylko w myślach.
Nagle mój wzrok przykuło jakieś świecidełko tuż za wodospadem. Wyciągnąłem szyję, aby być bliżej, ale na niewiele mi się to zdało. Ewidentnie coś tam było, w dodatku zapewne cennego. Czułem w mostku nosa bliską wibrującą energię. Magiczne jajo? Zwykle różne cuda były właśnie za wodospadami. To jest właśnie to, czego nauczyło mnie doświadczenie życiowe.
Niechętnie zerknąłem na wzburzoną wodę, ale na szczęście nie wyglądała na zbyt głęboką. W razie czego powinienem zdołać bez większego problemu dopłynąć. Miałem nadzieję, że nie była trująca... Choć nic na to nie wskazywało, patrząc na pływające nieco dalej rybki, kaczki oraz kompletnie nienaruszoną trzcinę. Powoli zacząłem wchodzić do wody. Była lodowata. Zacisnąłem zęby, ale szedłem dalej. Znowu wróciło do mnie wspomnienie tego jednego razu, kiedy omal się nie utopiłem. Razem z Nari. Po raz kolejny do moich oczu napłynęły łzy, ale obiecywałem sobie być silnym. Wtedy woda była zimniejsza, mówiłem sobie w myślach. Jest środek lata, nic złego ci się nie stanie.
Pociągnąłem nosem i będąc już na odpowiedniej głębokości, by utracić grunt pod łapami, zacząłem nimi szybko przebierać. Na szczęście prąd nie spychał mnie tak bardzo, więc dopłynąłem stosunkowo szybko. Wstrzymałem oddech, zanurkowałem, a następnie wynurzyłem się po drugiej stronie wodospadu. Na jednej z niżej usytuowanych skał znajdował się lśniący kamień, którego energię czułem teraz jeszcze wyraźniej. Uśmiechnąłem się do siebie z zadowoleniem. To był kamień Siwobrodego. Dość rzadki, wykorzystywany do wielu magicznych medalionów.
Za pomocą kolejnego rozerwania przestrzeni zgarnąłem znalezisko, a następnie wypłynąłem na brzeg. Kiedy otrzepałem futro, przystanąłem i zapatrzyłem się na promień jasnożółtego światła prześwitującego przez liście. Musiało świtać. Uśmiechnąłem się z zadowoleniem i potruchtałem w tamto miejsce. Usiadłem idealnie w miejscu, gdzie padało słońce, aby wysuszyć sobie futro. Delektowałem się niezbyt nachalnym ciepłem, jednocześnie badawczo skanując wzrokiem okolicę. Poprzez samo siedzenie tak w bezruchu namierzyłem co najmniej pięć jaj w pobliżu. Zanosiło się na owocne łowy.
Siedziałem tak dość długo. Dopiero gdy poczułem, że ciepło się nasiliło i zaczęło mnie nieprzyjemnie prażyć, postanowiłem się zebrać i skierować powoli do pierwszego mojego znaleziska. Było malutkie, zupełnie jak gadzie. Aratris umalował je tym razem w maleńkie podobizny zajęczych wojowników. Nadal nie mogłem się nadziwić jego zdolnościom manualnym. Musiał mieć naprawdę maleńki pędzelek, aby zaznaczyć tyle szczegółów. Oraz lupę.
To jajko również posłałem tam, gdzie miałem całą resztę. Nim jednak podniosłem głowę, coś uderzyło w mój bok. Znowu. Tym razem jednak było znacznie mniejsze i nie poczułem, abym miał mieć z tego powodu jakiegokolwiek siniaka. Ba, w dodatku się odbiło od mojego boku i upadło w trawę. Nieco zaskoczony spojrzałem w tamtym kierunku. Dopiero gdy zorientowałem się, że to szczeniak, zrobiło mi się głupio. W dodatku różowy. Wpadł we mnie i upadł, a na mnie to nawet nie zrobiło wrażenia... Nim jednak zapytałem, czy wszystko w porządku, maluch podniósł główkę i spojrzał na mnie wielkimi niebieskimi oczyma i krzyknął:
- Dziadek?!
Uniosłem brwi w jeszcze większym zdumieniu. Co prawda dla większości watahy byłem takim jakby dziadkiem, ale bez przesady. Zacząłem mieć obawy, że ten szczeniak jednak uważał to za dość dosłowne, a nie przenośnię, tak jak pozostali.
- Kim jesteś? - zapytałem ostrożnie. Byłem pewien, że nie uczyłem tego malucha. Rzuciłby mi się w oczy.
- Luna. Co tu robisz?
Luna. Ciekawe połączenie. To słowo oznaczało księżyc, a ta waderka była różowa, a nie niebieska, czy srebrna. Może ironia rodziców lub wybór wedle samego brzmienia? Bądź w jej stronach oznaczało coś kompletnie innego?
- Szukam pisanek - oświadczyłem, wzruszając ramionami.
- Aha. Ja też - odparła dumnie Luna. Uśmiechnąłem się lekko. Była taka pocieszna...
- Chcesz poszukać ze mną? - zapytałem nagle.
- Tak!!! - wrzasnęła, zerwała się z ziemi i wtuliła się swoim maleńkim łebkiem w moją pierś. Nieco zaskoczony objąłem ją łapą. Choć właściwie... Ostatecznie nie ona jedyna tak na mnie reagowała. Całkiem nieźle dogadywałem się ze swoimi uczniami.
- Widziałam jajko. O, tam - Wskazała kierunek łapką. Było to co prawda kolejne, które zauważyłem już wcześniej, ale tylko cierpliwie pokiwałem głową. Wolałem, aby to ona się cieszyła.
- Zatem chodźmy - oświadczyłem, robiąc krok w tamtym kierunku. Dopiero wtedy Luna się ode mnie odsunęła i razem podeszliśmy bliżej. Jako okazało się być biało-szare w czerwone paski. Miało również maleńkie fioletowe groszki...
- Wygląda jak ty! - wykrzyknęła nagle Luna. Aż podskoczyłem wystraszony, co nie uszło uwadze waderki.
- Dziadku?
- Nie jestem twoim dziadkiem - odpowiedziałem niechętnie. Tak jak się spodziewałem, Luna natychmiast zaczęła wyglądać na absolutnie przerażoną. Jednak faktycznie uważała mnie za kogoś, kim nie byłem...
- Ale... Wyglądasz jak on!
Wtedy zaczęła płakać. Aż serce krajało mi się na ten widok. Westchnąłem ciężko, nie wiedząc co zrobić, aby nie niszczyć jej samopoczucia jeszcze bardziej.
- Wiesz... Kiedyś do watahy dołączyła taka maleńka waderka. Ktoś ją podrzucił na nasze tereny. Ledwo umiała chodzić - zacząłem ostrożnie - Niewiele rozumiała z tego, co się dzieje. Była jeszcze mniejsza niż ty. Później okazało się, że jednak nie byliśmy kompletnie losowym stadem, do którego ktoś postanowił ją podrzucić... To była moja wnuczka. Kiedyś odeszła ode mnie partnerka wraz z dziećmi, dlatego nawet nie wiedziałem o tym, że zostałem dziadkiem... Teraz ta wadera podrosła. Pewnie niebawem założy własną rodzinę. Może się nawet widziałyście... Ma na imię Aokigahara. Też nie za wysoka, ale śliczna.
- N-nie... Chyba nie widziałam - powiedziała, starając się przestać płakać. Zacząłem ją głaskać po grzbiecie.
- To nic. Pewnie prędzej czy później się spotkacie - dopowiedziałem cicho - Uważam, że nic nie dzieje się przypadkiem. Choć przez ciebie zacząłem mieć pewne obawy, że mam jakiegoś brata bliźniaka, o istnieniu którego nie wiem - Zaśmiałem się cicho - Mam nadzieję, że jednak nie jest aż tak podobny do mnie, jak opowiadasz. Wolałbym pozostać jedyny w swoim rodzaju... Choć w zasadzie nie znam swojego pochodzenia. Dobrze jest wiedzieć o swoich korzeniach. Zazdroszczę ci tego.
Wtedy znowu ją przyciągnąłem do siebie i przytuliłem.

<Luna?>

Wygrana: 11 jaj

Od Luny "Poszukiwania" cz. 1 (cd. Kai)

lipiec 2023
Drugi dzień postoju. Brakowało mi latania na smokach, ale dzięki postojowi mogłam nazbierać więcej jajeczek. Cieszyło mnie to. Chciałam pomóc najbardziej jak umiałam, bo taka już jestem. pomocna. Tak zawsze mówiła moja mamusia. Tęskniłam za nią....
Westchnęłam i wstałam. Czas wyruszyć na kolejne poszukiwania!
Przycisnęłam nos do ziemi i węszyłam jak pies, szukając kolejnych pisanek. Byłam ciekawa, jakie znajdę tym razem. Liczyłam na jakieś różowe w serduszka, żeby pasowały do mojego wyglądu. Znalezienie takiego byłoby super!!
Uśmiechnęłam się, gdy wyczułam jakieś niedaleko. Pobiegłam w tam tą stronę i wpadłam na jakiegoś wilka! Był duży i szary i stary. Przypominał mi o moim dziadku, który umarł kiedy byłam malutka. A może... Może to był mój dziadek!?
- Dziadek?! - zawołam zdziwiona
Wilk spojrzał w dół prosto na mnie. Wyglądał na zdziwionego.
- Kim jesteś? - spytał
Dziwne, że mnie nie pamiętał, ale może to dlatego, że ostatni raz mnie widział gdy byłam malutka. Pewnie tak.
- Luna - przedstawiłam się - Co tu robisz?
- Szukam pisanek - wzruszył ramionami dziadek.
- Aha - powiedziałam - Ja też
Dziadek uśmiechnął się.
- Chcesz poszukać ze mną? - spytał.
- Tak!!! - zawołałam i przytuliłam go mocno. Dziadek też mnie przytulił.
Zaprowadziłam go do jajka, do którego szłam. Było ono szare z czerwonym elementem
- Wygląda jak ty! - zawołałam. - Dziadku?
- Nie jestem twoim dziadkiem - powiedział nagle wilk.
Zszokowało mnie. Jak to nie?!
- Ale... Wyglądasz jak on! - zawołałam czując jak po moim policzku spływa łza. Czyli jednak nie miałam tu rodziny...
Dzia...wilk westchnął i powiedział...

co powiedział? Kai?

Uwagi: "Więcej" piszemy przez "ę". Cały czas pomijasz polskie znaki, np. "ę". Możesz stawiać maksymalnie jeden znak zapytania w jednym zdaniu. "Nie pamiętał" piszemy oddzielnie (bo to czasownik, czyli czynność). "Aha" piszemy przez "h".

Wygrana: 5 jaj

Od Cess „Poszukiwania w trawie” cz.4 (cd. Kai)

Lipiec 2023 r.
- Pisanki? - powtórzyłam po basiorze i uważnie przyjrzałam się temu, co wyplułam.
- Kolorowe jajka to pisanki. Forma sztuki - mówił wolno, tak abym zrozumiała. Ja jednak z wykrzywionym na twarzy grymasie, stwierdziłam w duchu, że nie ma to sensu. Skoro pisanki, to dlaczego jaja pomalowane są na różne kolory. W końcu słowo to bardzo przypomina „pisać”, co chyba nie miało żadnego związku z tymi kolorowymi plamami.
- Brzmisz jak nauczyciel. - parsknęłam rozbawiona.
- Bo nim jestem. - wzruszył ramionami i spuścił wzrok na jajka. Zaczęłam przyglądać mu się uważniej. Faktycznie, wyglądał na kogoś wykształconego o nieograniczonej wiedzy. Wiedział o wiele więcej ode mnie, więc moje wcześniejsze stwierdzenie było słuszne, choć wcale nie zakładałam, że żart mi się uda.
- Och, to przepraszam. - stałam się poważniejsza i spuściłam swój wzrok. Dokładnie przyjrzałam się resztą skorupki i zawartości jajka na łapie. Smak tego też nie był czymś zachwycającym. Wzdrygnęłam się, a po moim ciele przeszły ciarki. - A co będziesz robić z tymi... pisankami? Zakopywać?
- Wysiadywać. - odrzekł, a ja zawiesiłam się. Wilk, który wysiadywał swoje jajka, a konkretnie pisanki. Nie potrafiłam sobie tego wyobrazić. Byłam pewna, że Kai wiele razy miał brudne futro. Czasem mógł przecież zbyt mocno na nie usiąść… Uniosłam łeb, by lepiej się mu przyjrzeć.
Na niebie zaczęły pojawiać się iskry. Taniec małych, białych błyskawic był zarazem i piękny, i przerażający. Trwał on krótką chwilę. Nie byłam w stanie zrozumieć co właśnie się wydarzyło.
- Już. Po sprawie. Nie ma. - powiedział spokojnie basior, zostawiając mnie w szoku i idąc dalej. Ja nie zamierzałam się ruszyć, byłam oszołomiona.
- Co to było?! - wrzasnęłam piskliwie, nie orientując się co właśnie zrobił Kai i czy w ogóle był to on.
- Wysłałem je do dziury w przestrzeni.
- Co...? - już kompletnie zbita z tropu, miałam ochotę się poddać. Nie ważne, że nawet nie była to żadna walka.
- Jak jakieś znajdziesz, to mi powiedz. Też je tam wyślę. Musisz tylko liczyć, ile ich uzbierałaś, a na końcu je między siebie podzielimy. - dopiero po jego słowach zrozumiałam, że chodzi o jajka. Było to tak nielogiczne, że sama się dziwiłam. Po co wysyłać jajka w przestrzeń? Była to forma przechowania, czy może podstęp? Przed oczyma nadal widziałam ten pokaz światełek, co rozpraszało mnie. Pokręciłam kilka razy łbem dla optrzytomnienia.
- Nie umiem liczyć... - wymamrotałam, podążając za nim powoli.
- To ja będę liczyć. - odparł swobodnym tonem. Jakoś było mi wstyd, że nie umiałam tak wielu rzeczy.
Szliśmy przez gęstą trawę, która z czasem stawała się coraz niższa. Teraz mogłam przyjrzeć się całej sylwetce Kai’ego. Choć ma już swoje lata, to trzyma się bardzo dobrze. Uśmiechnęłam się pod nosem, a zarazem patrzyłam pod nogi, aby niczego nie zdeptać. Dotarliśmy do małego źródełka, biegnącego przez naszą drogę. Ucieszyłam się w duchu, że w końcu znalazłam wodę. Miałam już zamiar do niej podejść i napić się niej.
- Stój. - powiedział basior, nie był przekonany co do tej wody. Spojrzałam na niego błagalnie. Mała rzeczka płynęła spokojnie, a niebieskiego nalotu nigdzie widać nie było. Wszystko wyglądało tak, jak powinno być normalnie. - Nie powinnaś tego pić.
- Może tak, może nie. - odparłam, przewracając oczami. Podeszłam jednak do niej i za pomocą mocy, zrobiłam małe tornado. Chciałam dokładniej przyjrzeć się wodzie. Rzeczywiście pozyskiwała na niebiesko w niektórych miejscach. Wir spokojnie poruszał się po tafli, a ja zrezygnowana patrzyłam na niego smętnie. - No nic, szukajmy dalej jaj.
Ruszyliśmy wzdłuż źródła z nadzieją, na szybkie znalezienie pisanek. Zadanie to nie było trudne. Kolorowe jajka nie mogły ukryć się zbytnio w tej okolicy. Z uwagą przypatrywałam się każdej małej i kolorowej rzeczy, która mogła być potencjalnym jajkiem. Kwestią czasu było znalezienie przeze mnie kolejnej pisanki. Mała zdobycz różniła się od tych, które wcześniej znalazłam. Miała więcej wzorków i kolorów. Podejrzewałam, że nie znalazłabym dwóch takich samych. Graniczyło to z cudem.
- Mam kolejną! - zawołałam do wilka, szukając go w zasięgu wzroku. Basior podszedł do mnie, a ja szczęśliwa wskazałam łapą na znalezisko.
- Nic tu nie widzę… - basior zmrużył oczy, a ja przeniosłam szybko wzrok na miejsce, w którym chwilę wcześniej znalazłam jajo. Zdziwiłam się, widząc, że go tam nie ma. Rozejrzałam się dokładnie. W oddali widziałam tylko poruszającą się trawę oraz wyskakującą co jakiś czas głowę szczeniaka. Rozbawiony złodziej patrzył się na nas, uważając to za zabawę. Warknęłam cicho, wiedząc, że przeze mnie tracimy kolejną pisankę.
- Bez jaj… - burknęłam, nie widząc już małego wilka. Poczułam zrezygnowanie i ciężko westchnęłam. Kai pokręcił łbem.
- Ja znalazłem kolejne dwa. - spojrzał na mnie ostentacyjnie, a ja spaliłam się ze wstydu. Porażka.

<Kai?>

Wygrana: 9 jaj

Od Lind "Kolorowe zguby" cz. 2 (C.D. Leah)


Lipiec 2023
Pobiegłam pod wskazane przez smoka drzewo. Istotnie, było tam kolejne, tym razem samotne, barwne jajko. Mój towarzysz - Ting szybko mnie dogonił i delikatnie podniósł je. Odwróciłam wzrok. Wszyscy już coś znaleźli, tylko nie ja. Niby nic takiego, a jednak przeszkadzał mi ten fakt. 
- To jest dopiero dzieło sztuki - mruknął Odmieniec, obracając w łapach jajko. Mimowolnie skierowałam wzrok z powrotem na nie. Pomalowano je tylko dwoma kolorami - czerwonym w charakterze bazy i białym. O wyjątkowym efekcie stanowiły drobne wzory - delikatne fale o różnej grubości sąsiadujące z rzędami kropek i różnych figur geometrycznych. Szlaczki rozchodziły się promieniście od góry skorupki i łączyły z powrotem na dole.
Do naszej dwójki podeszła Leah. Ting wyciągnął w jej stronę otwartą łapę z jajkiem, które bądź co bądź wypatrzył Arkan.
- Aratris faktycznie ma talent - Wilczyca pokiwała głową z uznaniem. Odebrała od Odmieńca barwne znalezisko.
- Tego nie można mu odmówić - odparł mój towarzysz. 
Ja w międzyczasie ruszyłam dalej. Od teraz zaglądałam pod k a ż d y krzaczek, który mijałam. Trochę to zajęło, ale wreszcie i ja na coś trafiłam.
- Jest! - wykrzyknęłam, sięgając po jasnoróżowe jajko.
Do pomalowania jego skorupki użyto wielu odcieni tego samego koloru farby. Widoczne były na nim delikatne zarysy kształtów liści. Taki efekt zapewne osiągnięto przykładając rośliny do wysychającej farby.
Usłyszałam łopot skrzydeł. Arkan usiadł na gałęzi innego drzewa; nieco bliżej mnie. Wyciągnął szyję żeby przyjrzeć się temu, co znalazłam. 
- W takim razie - zaczęła Leah. - Mamy łącznie ... - zacięła się. Ewidentnie próbowała obliczyć to w pamięci, ale z marnym skutkiem. Popatrzyła po pozostałych w poszukiwaniu podpowiedzi. Ja niestety nie potrafiłam jej pomóc. 
- Dwa żuki, trzy mrówki i dwie muchy - mruknął Ting, znów ukryty w zaroślach. Powstrzymałam śmiech, słysząc jego komentarz. 
- A co z ilością jajek? - sprecyzowała wadera, wywracając oczami. 
- A, to nie liczyłem - oznajmił Odmieniec. - Za to znalazłem kolejne - Wyłonił się z wysokiej trawy. 
- Tak czy inaczej... Idzie nam dosyć szybko - odebrałam od towarzysza następne jajko. 
- Ciekawe czy reszcie idzie tak samo dobrze - mruknęła Leah. 
Wróciliśmy do indywidualnych poszukiwań. Wkrótce znów dopisało mi szczęście i znalazłam aż dwa jajka. Jedno (pomarańczowo-żółto-zielone) leżało na widoku, przez co o mało go nie zdeptałam, skupiona na szukaniu pod krzakami. Kolejne (granatowo-białe) znalazłam w resztkach próchniejącego pniaka. 
Chwilowo nie rozmawialiśmy ze sobą, ot zabrakło tematu. Po upłynięciu parunastu minut ciszy, Leah spytała, czy coś mamy. Podeszłam do niej i pochwaliłam się znalezionymi dwoma jajkami. Z gęstej trawy słychać było mlaskanie Tinga i jego niewyraźny pomruk, iż on też trafił na kilka. Zauważyłam, że Arkan się nie odzywał, więc omiotłam wzrokiem korony drzew. Dostrzegłam smoka na jednej z niższych gałęzi, kawałek za nami. Siedział bez ruchu. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że śpi. Leah podeszła nieco bliżej i zawołała głośno swojego towarzysza po imieniu. Smok podskoczył i wtedy konar, na którym odpoczywał, złamał się z trzaskiem. Ark nie zdołał odpowiednio zareagować i przy akompaniamencie donośnego łoskotu spadł na ziemię.
- Nic mi nie jest! Nie pierwszy i nie ostatni raz - oznajmił, nie podnosząc się nawet. 
Westchnęłam i spojrzałam na moją przyjaciółkę. Pokręciła głową, patrząc na smoka, a potem wróciła do poszukiwań. Poszłam w jej ślady. Nagle moich uszu dosięgnął jakiś nowy, niewyraźny dźwięk. Coś dużego zmierzało w naszą stronę. Źródło szelestu było znacznie oddalone, więc uznałam, że to pewnie jeden z zaprzyjaźnionych z watahą smoków i wróciłam do rozgarniania wyższej roślinności. W pewnym momencie zwróciłam uwagę na kilka krzewów, które wyróżniały się spośród reszty roślinności. Zainteresowana podeszłam bliżej. Rośliny miały ciemnofioletowe liście i błękitne owoce przypominające agrest. Zanim zdążyłam powiadomić o swoim odkryciu pozostałych, u mojego boku stanął Ting.
- Co znalazłaś? - spytał.
- Nie jestem pewna - odparłam. - Ale wygląda to na... Niebieski Agrest! 
- Skąd wiesz, że to akurat to? 
- Zgadza się w stu procentach z opisem - oznajmiłam szybko. - Pomóż mi nabierać owoców. Przydadzą nam się.
- Myślałem, że szukamy rozrzuconych jajek...
- To nasz priorytet. Agrest zbierzemy przy okazji - zarządziłam z uśmiechem na pysku. Zamierzałam zabrać ich ze sobą jak najwięcej. 

<Leah?>

Wygrana: 7 jaj

Uwagi: Brak daty. "Próchniejącego" piszemy prze "ó".

Od Asgrima "Wpadliśmy na chwilę" cz. 2 (cd. Lind)

Kwiecień 2023
Deszcz znowu zaczynał padać. Błękitne krople spadały na ziemię, tworząc kolejną warstwę dziwnego nalotu. Zastanawiało mnie, ile czasu musi jeszcze minąć, zanim i my dołączymy do grona zmutowanych zwierząt albo umrzemy z głodu. Zapasy normalnego mięsa powoli się kończyły, a nasza wataha nie należała do najmniejszych.
Tyle dobrego, że miałem przy sobie książki, których treści mogłem się uczyć na pamięć. Chociaż dzięki jakiejś wilczycy z Watahy Czarnego Kruka, mającej polowania razem z Torance, wzbogaciliśmy się o jakieś tomiki poezji. Wyszukane wiersze nigdy specjalnie mnie nie interesowały, ale z pewnością były ciekawsze niż czytane po raz nie wiadomo który romanse. Mogłem chociaż dłużej zastanowić się nad każdym słowem, szukając ukrytych znaczeń.
Pochylałem się nad książką, czytając o smutnej dziewicy, co "rozpuściła na wiatr włoski i łzami skropiła lica"*, gdy do jaskini wpadła Lind wraz z jej nietypowym towarzyszem. Wilczyca wbiegła do jaskini, uderzając głową o ścianę, znajdującą się tuż przy wejściu. No tak, chyba jeszcze nigdy nie była w naszej jaskini i nie była do niej przyzwyczajona. Nawet ja wpadałem na nią na samym początku.
Wymieniłem spojrzenia z Tori i podeszliśmy do naszych niespodziewanych gości. Towarzysz (którego imienia nie mogłem sobie teraz przypomnieć) zeskoczył z grzbietu samicy i rozejrzał się po jaskini.
- Cześć Lind.
Wilczyca słysząc mój głos, poderwała się z ziemi i od razu spojrzała na mnie i Tor. Zmierzywszy nas spojrzeniem, uśmiechnęła się odrobinę nerwowo. Wyglądało na to, że - podobnie jak my - nie spodziewała się, że kogoś spotka.
- Cześć... Strasznie przepraszam was za najście. Zaskoczył nas "deszcz" i... e...
- I nie mamy już jaskini - skończył za wilczycę jej towarzysz. Zerknąłem na niego w momencie, gdy bezceremonialnie zrzucił na ziemię swój plecak. Patrząc na niego, obawiałem się, że może mieć w środku jakieś niebezpieczne przedmioty, którymi zdemoluje całą jaskinię.
Tori zdawała się nie podzielać moich obaw lub przynajmniej wolała się zamiast tego skupić na pozbawionej jaskini Lind.
- Naprawdę? Jak to się stało?
- Lawina odcięła zupełnie dostęp do środka. Moglibyśmy przeczekać ulewę u was?
Byłem zbyt zajęty przyglądaniem się spod przymrużonych podejrzliwie powiek Odmieńcowi, by odpowiedzieć. Na szczęście Torance mnie wyręczyła. Trochę by było niemiło, gdybyśmy oboje milczeli.
- Nie ma problemu. Prawda?
Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że ostatnie słowo było skierowane do mnie. Odwróciłem na moment wzrok od dziwacznego stworzenia i od razu natknąłem się na groźne spojrzenie mojej partnerki. Tak jakbym zamierzał wyrzucić Lind na tę okropną ulewę.
- Żadnego - zapewniłem.
- Dziękuję - westchnęła Lind i odeszła na bok, prawdopodobnie by pozbyć się niebieskawego nalotu, który już zadomawiał się na jej białej sierści.
Zwróciłem się z powrotem na Odmieńca i obserwowałem, jak ściąga swój płaszcz i wykręca, by pozbyć się dziwnej wody. Następnie odsunął swoją (odrobinę przerażającą) hełmo-czaszkę i oczyścił kolorowe piórka, które były do niej przyczepione.
Gdy skończyli się oporządzać, przybysze usiedli pod jedną ze ścian jaskini. W jaskini pewnie zapanowałaby cisza, gdyby nie to dziwne stworzenie, które wyciągnęło ze swojego plecaka... coś. Długi, spłaszczony i szeroki patyk miał przywiązane do niego nitki. Kończył się on jakimś rozszerzeniem z pokrętłami, z którymi właśnie walczył Odmieniec. Z drugiej strony był przyczepiony do okrągłej miski. W pierwszej chwili pomyślałem, że to jakieś narzędzie tortur (biorąc pod uwagę, że towarzysz mojej znajomej nosił na pysku wilczą czaszkę, miałem powody by mu nie ufać), jednak potem zauważyłem pewne podobieństwo do gitary, na której czasem grywał Joel. Z pewnością nie był to jednak ten sam instrument.
- Co umiesz na tym zagrać? - spytałem, nachylając się w jego stronę. Jakkolwiek osobnik nie byłby dziwny, to osoby tworzące muzykę nie mogły być złe, prawda?
- Dużo rzeczy.
- A tak na przykład?
Zastanawiało mnie, czy dźwięki z tego instrumentu, będą brzmiały całkiem inaczej niż na gitarze. Jakby nie było, wyglądały one podobnie, lecz nie były tym samym. Na szczęście nie musiałem długo czekać. Odmieniec zaczął przejeżdżać łapą wyposażoną w długie szpony po strunach, wydobywając z instrumenty wesołą melodyjkę. Patrzyłem z uwagą na jego ruchy i nie mogłem się nadziwić, że ktoś taki może tak ładnie grać. Przez cały utwór uderzałem delikatnie ogonem o ziemię, starając się wpasować w rytm. Wydaje mi się, że szło mi nie najgorzej. Kiedy skończył, postanowiłem spytać Odmieńca o słowa. Wtedy melodyjka mogłaby stać się prawdziwą piosenką.
- Są po grecku. Chyba żadne z was tu obecnych nie zna greki - odpowiedział, zerkając na nas.
Pokręciłem łbem.
- Ale może mógłbyś zaśpiewać i tak? - poprosiłem.
Odmieniec pogładził się po brodzie i wzruszywszy ramionami, zaczął znowu grać. W pewnym momencie, nie odrywając wzroku od instrumentu, dodał do tego własny śpiew. Miał czysty i melodyjny głos, którego się bardzo miło słuchało.
Ponownie zacząłem uderzać ogonem o ziemię, jednak po chwili stwierdziłem, że to za mało. Wprawiłem w ruch własne łapy i dodawałem do piosenki coś swojego. Jednak, zaledwie po kilku uderzeniach towarzysz przestał grać i zmierzył mnie spojrzeniem.
- Co ty właściwie robisz?
Zmarszczyłem brwi, nie rozumiejąc, o co mu chodziło.
- Jak to co? Też tworzę muzykę, a na co innego ci to wygląda?
- Zaburzanie rytmu - stwierdził Odmieniec.
Torance parsknęła śmiechem, więc posłałem jej groźne spojrzenie. Chociaż moja partnerka mogłaby być po mojej stronie, bo na Lind raczej w tej kwestii nie liczyłem. Niemniej wolałem się upewnić, czy przypadkiem nie przyszło jej do głowy poprzeć oczywistych bredni, które rozpowiadał jej towarzysz. Wilczyca jednak uniosła wzrok ku górze, nie biorąc niczyjej strony. Chociaż tyle.
- Na mnie nie patrz, ja nie wiem jak działają te jego melodie sprzed pół wieku.
- Mają więcej niż pół wieku - sprostował Odmieniec.
- Ile to jest?
Zerknąłem na Tori i zobaczyłam, jak marszczy brwi, próbując sobie przypomnieć (czy nadać - kto to wie?) znaczenie tego wyrażenia. W pierwszej chwili chciałem odpowiedzieć jej z wielką satysfakcją w głosie, jednak w porę uświadomiłem sobie, że też nie znałem odpowiedzi. Starając nie dać tego po sobie poznać, spojrzałem na Lind i jej towarzysza, licząc tym samym, że wyjaśnią ile to właściwie jest to całe "pół wieku".
- No... Dużo. Bardzo dużo - odpowiedziała Lind.
Pokiwałem głową, przytakując jej. Z pewnością wiedziała, o czym mówi.
- Nie będę już sobie nawet strzępił języka... - mruknął właściciel dziwnego instrumentu. W jego głosie kryła się pogarda skierowana do nas, głupich i niewyedukowanych wilków.
- Ej, ja tylko nie znam tego słowa! Pół wieku to dziesięć, dwadzieścia czy... - Tori zamilkła na moment, wyraźnie zastanawiając się jaką liczbę mogłaby jeszcze podać - sto?
Pokręciłem łbem z niedowierzaniem. Niby znałem ją nie od dziś i spodziewałem się, że będzie drążyć temat, ale... Cóż, jej chęć uczenia się takich nieistotnych rzeczy była naprawdę zadziwiająca.
Torance zauważyła mój ruch (lub potrzebowała się na kimś wyżyć, a ja znajdowałem się najbliżej - ta opcja też była całkiem możliwa) i nie spuszczając wzroku z Odmieńca, szturchnęła mnie.
- Rozmawiam z Tingiem, zamknij się.
Uniosłem łapy na znak poddania się.
- Nic nie powiedziałem!
Wilczyca jednak obrała tym razem inną taktykę - zignorowała mnie. Postanowiłem się tym nie przejąć - wiedziałem, że wilczyca nie wytrzyma tak długo. Mnie się nie dało tak po prostu ignorować.
Ting (ha! w końcu poznałem jego imię i to bez ośmieszania się - sukces!) majstrował coś przy swoim gitaro-podobnym-czymś.
- Pół wieku to pięćdziesiąt lat - odparł.
Lind pokiwała łbem, potwierdzając jego słowa, więc nie postanowiłem być gorszy. Choć szczerze powiedziawszy, to całe "pieńdziesiąt" czy jak to tam szło, też nic a nic mi nie mówiło.
- To faktycznie dużo.
Zerknąłem na Tori, która wydawała się znowu o czymś rozmyślać. No co za wadera! Czy ona może chociaż przez chwilę nie zastanawiać się nad jakimiś dziwnymi rzeczami?
- Czyli wiek to sto lat. Hmm... - mruczała do samej siebie - Ciekawe czy Yuki to wiedziała...
- Czemu przypomina ci to akurat Yuki? - spytała Lind. Jej towarzysz nie przejął się wspomnieniem wilczycy; dalej bawił się tym swoim instrumentem.
- Była moją opiekunką...
I tu postanowiłem się wtrącić, ryzykując tym samym utratę życia.
- Nadal nie wiem, jakim cudem jeszcze żyjesz.
Tori posłała mi spojrzenie mówiące: "Nadal nie wiem, jakim cudem jeszcze cię nie zabiłam".
- Kiedy byłam jeszcze szczeniakiem - kontynuowała - To ona nauczyła mnie liczyć i czytać.
- Czyli jednak nie wszyscy są tu tak niewyedukowani!
Ting przestał na chwilę majstrować przy tym czymś (powinienem w końcu spytać, jak "to coś" się nazywa). Na jego słowa z kolei oburzyła się Lind.
- O mnie mówisz?!
- Też.
Parsknąłem śmiechem, słysząc spokojną odpowiedź Odmieńca. Ich kłótnie były cudowne. Niestety, Torance postanowiła się wtrącić, co w żadnym stopniu nie uspokoiło naszej koleżanki.
- Jak widać nie.
- Może zechcesz zostać skrybą Pierzastej, Ruda? Mam dość pisania listów dla niej - zaproponował Ting.
Moja partnerka wzruszyła ramionami z uśmiechem i zerknęła w stronę białej, prawdopodobnie próbując ją uspokoić samym spojrzeniem.
- Jeśli nauczysz mnie pisać, to nie ma problemu. Dopiero niedawno opanowałam zmianę w człowieka, a wilcze pazury nie są najlepsze do tego rodzaju prób.
- A... Myślałem, że umiesz - mruknął z lekka zawiedziony Odmieniec - Chociaż... Ludzie mają kciuki...
- No, mnie nie chciał nauczyć tylko dlatego, że nie mam długich kciuków.
- Próbowałaś kiedyś pisać z długopisem z pomocą łap lub pyska? Jest to zarówno bardzo trudne, jak i wygląda dość zabawnie - uśmiechnąłem się i wykręciłem pysk, udając, że czymś piszę. Z jakiegoś powodu moja mała inscenizacja została jedynie skomentowana krzywym spojrzeniem Tinga, a nie powszechnym uwielbieniem. Dziwne.
- Właśnie! Nie wiem, czy mówiłam, ale nauczyłam się ostatnio zmieniać w człowieka! - W głosie Lind pobrzmiewała duma.
- Moje gratulacje - wtrąciła Tori.
- Zaklaskałbym, ale... - zamilkłem na moment - Chociaż, czemu nie?
Czym prędzej zmieniłem formę na ludzką i z pomocą dłoni zacząłem entuzjastycznie klaskać.
- Jak chcesz, możemy sobie urządzić tutaj pogawędkę jako ludzie. Oczywiście jeśli... - przerwałem, nie wiedząc, jak sformułować koniec tego zdania. - No wiesz...
- Mam ubrania, ale nie lubię się zmieniać. Jest to.. Strasznie bolesne.
- Nie mam doświadczenia, ale... Nie bolało aż tak, nawet za pierwszym razem - Tori zmarszczyła brwi.
- Pewnie uspokoiłaś samą siebie. Na początku może nieźle zaboleć, ale z czasem przypomina raczej nieprzyjemne łaskotanie, a przynajmniej tak jest w moim przypadku - wyjaśniłem, uśmiechając się.
Lind zmrużyła oczy, zastanawiając się moment.
- W sumie... Mam za sobą dopiero dwie przemiany... Pięć z przemianą zwrotną.
- Cztery - poprawił ją Ting, za co w podziękowaniu otrzymał szturchnięcie.
Wzruszyłem ramionami.
- Jeśli chcesz możesz spróbować przy nas. Tori mogłaby ci pomóc. Ból raczej nie zniknie, ale powinien być łatwiejszy do wytrzymania.

<Lind?>

* nawiązanie do "Rybki" Adama Mickiewicza