wtorek, 28 maja 2019

Od Lind "Kurs dookoła miasta"

Listopad 2023
Odnalezienie zakładu krawieckiego należącego do Iners, zajęło naprawdę długo. Instrukcje, które otrzymywałam od mieszkańców, brzmiały bardzo prosto; "Tu w lewo, tam w prawo, idź kawałek dalej i twój cel będzie po prawej". Szkoda tylko, że za każdym razem coś mi się nie zgadzało. Miałam po drodze minąć fontannę, a jej nie widać; innym razem wyjście z uliczki było jedno, ale okazuje się, że jednak są cztery. Tak więc, ilekroć myślałam, że jestem bliżej celu, znów się gubiłam i zmuszona byłam zaczepiać kolejnych przechodniów. Już nawet nie wspomnę, że dwóch na trzech z pytanych odpowiadało, że nie są stąd, albo że nie wiedzą gdzie szukać Iners i tak dalej... Na szczęście tylko jeden ze wszystkich pytanych kazał mi spadać; reszta starała się być miła. 
Wkrótce pożałowałam, że pozwoliłam Tingowi zostać w zajeździe. Co jak co, ale poczucie kierunku ma on niezłe. Chwilami myślałam, że być może z nim na grzbiecie znalazłabym ten nieszczęsny zakład szybciej. 
Nareszcie trafiłam pod szyld, na którym wypisano ozdobnymi literami imię poszukiwanej przeze mnie osoby. Pchnęłam drzwi, które zahaczyły o zawieszony przy wejściu dzwoneczek. Ten dźwięk od razu zwrócił uwagę podstarzałej kobiety, siedzącej w sklepie za ladą. Domyśliłam się, że to właśnie była Iners. Szwaczka odłożyła kartki, na których coś zapisywała. Zdjęła okulary, odgarnęła siwe loki sprzed oczu i spojrzała na mnie. 
- Dzień dobry - przywitałam się. - Ja w sprawie tego ogłoszenia - Wyjęłam z torby wspomniany świstek i pokazałam kobiecie. Wówczas na jej zmarszczoną twarz wstąpił uśmiech. 
- Wspaniale - odparła. - Musi pani...
- Proszę mnie nazywać po imieniu. Nazywam się Lind - poinformowałam. 
- Dobrze, więc Lind - kontynuowała Iners. - Tkanina jest u handlarza Norberta. Wiesz, gdzie go znaleźć? 
- Nie - pokręciłam głową. - Nie jestem stąd. - westchnęłam z rezygnacją. Przed oczami wyobraźni miałam już wyraźną wizję dalszego błądzenia ulicami. 
- Jego biuro znajduje się w zachodniej części metropolii - objaśniła kobieta. - W jego bliskim sąsiedztwie znajdziesz też zakład garbarski i pracownię szewca Drake;a. 
- Mhm - mruknęłam na znak, że rozumiem
- Właściwa kamienica nie jest w żaden sposób opisana, ale na tym etapie powinni już tam wywiesić symbol swojej spółki handlowej - Zanim skończyła mówić, sięgnęła do biurka i wyciągnęła stamtąd kolejną kartkę. Nadrukowano na tym duże bloki tekstu, lecz Iners chodziło o to, żebym mogła przyjrzeć się znakowi, który umieszczono u dołu strony. 
- Dobrze, będę w stanie to rozpoznać - oznajmiłam, spoglądając na arkusz. 
Kobieta skinęła głową. Odłożyła kartkę na biurko i podała mi zapieczętowany list.
- Weź to na dowód, że ja cię przysyłam jako pośrednika. Postaraj się zdążyć przed zmrokiem. 
- Rozumiem... To do widzenia - Schowałam korespondencję do torby, pożegnałam właścicielkę zakładu i wyszłam z budynku. 
Ruszyłam z powrotem na zachód. Jednocześnie rozglądałam się uważnie dookoła. Chciałam zwrócić uwagę na wyróżniające się obiekty w tej okolicy. Nie miałam ochoty po raz drugi szukać zakładu, kiedy będę wracać. Wkrótce przyśpieszyłam do spokojnego truchtu. 
Po jakimś czasie dotarłam na rynek. Tym razem było tutaj więcej wilków, niż ostatnio. Spostrzegłam jednak, że tłum nie zbierał się wokół straganów. Zamieszanie dotyczyło czegoś innego. Wtedy zauważyłam wysoki, drewniany podest. Stał na nim bogato ubrany człowiek i odczytywał coś z kartki. Obok niego dwóch strażników w pełnej zbroi (też ludzi) trzymało jakiegoś wilka. Na podeście był jeszcze jeden mężczyzna, który ostrzył topór. Dostrzegłam, że miał całą głowę zasłoniętą czarnym materiałem. Stałam dosyć daleko, lecz mój wrażliwy słuch pozwolił mi wyłapać słowa pierwszego osobnika:
- ...skazany za zdradę i liczne zbrodnie przeciwko Białemu Królestwu... - tyle mi wystarczyło, bym nie miała już żadnych wątpliwości, co się tu dzieje. 
Publiczna egzekucja. Ten wilk, którego widziałam, za chwilę straci życie. Opuściłam nieznacznie uszy, po czym natychmiast oddaliłam się stamtąd. Nie miałam najmniejszej ochoty oglądać czegoś takiego. Zaczęłam powtarzać sobie w myślach nazwy miejsc, których powinnam wypatrywać. Wtedy zderzyłam się z jakimś wilkiem. A tak właściwie, on wbiegł prosto we mnie. Oboje się przewróciliśmy. Basior trafił na bruk, a ja prosto w krzaki posadzone przed jedną z bogatych restauracji. Zielono-niebieski samiec rzucił pośpieszne "Przepraszam! Przepraszam!" i pognał dalej. Mruknęłam coś, niezadowolona. Zanim wygrzebałam się z gęstej roślinności, na ulicy mignęła jeszcze jedna pędząca sylwetka. Ewidentnie podążająca za tamtym, który na mnie wpadł. Zanim drugi osobnik zniknął mi z oczu, dostrzegłam, że miał dwie prawe łapy (a byłam po jego lewej stronie) zrobione z jakiegoś kryształu, czy coś. 
Kiedy wreszcie wydostałam się z krzewów, poszłam dalej, nie zapominając, czego szukam. Po kwadransie marszu, znalazłam szyld zakładu garbarskiego, czyli pierwszego punktu świadczącego, że jestem na dobrej drodze. Tym razem miałam trochę więcej szczęścia przy poszukiwaniach. Poszłam dalej tą ulicą. Niedługo potem, wypatrzyłam na jakiejś szybie nazwisko Drake. Wówczas wystarczyło jeszcze kilka kroków, by znaleźć drzwi z symbolem odpowiedniej spółki handlowej. Westchnęłam z ulgą. Najgorszą część zadania mam za sobą.
Otworzyłam drzwi i weszłam do kamienicy. Spotkałam tam właściciela biura. Był to lis o fioletowo-granatowym futrze, zamiast rudego. Wyjaśniłam mu, po co przychodzę i pokazałam list. Handlarz wziął go ode mnie, przyjrzał się pieczęci, po czym złamał ją i przeczytał wiadomość. Następnie spojrzał na mnie i wezwał kogoś po imieniu, dodając "przynieś ten materiał dla Iners". Kilka chwil później przybiegł do nas jakiś młody chłopak. W rękach trzymał wspomniany towar. Handlarz przejął to od niego za pomocą magii i spytał mnie:
- Zmieniasz się w człowieka? 
- Lepiej wezmę to za pomocą żywiołu - odparłam.
- Niech będzie. Tylko uważaj, żeby nie upuścić. Nie jest to tania tkanina - zaznaczył poważnym tonem. Nie ukrywał, że nadal miał wątpliwości, przekazując mi materiał.
- Dobrze - skinęłam głową i używając wiatru, przejęłam towar. 
Pożegnałam Norberta i skierowałam się z powrotem do zakładu Iners. W pewnym momencie moich uszu sięgnęły z daleka słowa tego samego mężczyzny, którego widziałam na podeście na rynku. Wtedy postanowiłam skręcić i ominąć tę część miasta szerokim łukiem. To był jednak swego rodzaju błąd, bo w ten sposób znów zgubiłam się w uliczkach. Straciłam kolejne minuty na szukanie właściwej drogi. Niewykluczone, że mój powrót do szwaczki przedłużył się o całe pół godziny. Ostatecznie, wypytawszy o kierunek tylko dwie osoby, dotarłam pod zakład. Zupełnie z innej strony, niż wcześniej, ale jednak. 
Weszłam do środka i odłożyłam tkaninę na biurko właścicielki biznesu. Kobieta rozłożyła materiał i przejechała po nim dłonią. 
- Norbert jednak wie, gdzie znaleźć materiały dobrej jakości - oznajmiła z uśmiechem, po czym spojrzała na mnie. - Oto twoja zapłata za fatygę - po tych słowach wręczyła mi garść Bellos.

Uwagi: brak.

Od Magnusa "Dziewiczy lot" cz. 2 (CD. Cess)

Czerwiec 2023 r.
Nie zwlekałem długo, kiedy ściana deszczu zniknęła z pola widzenia. Nie oglądałem się na cztery ściany, w których spędziłem najważniejsze miesiące swojego życia. Mogłem nawet powiedzieć, że niemal całe życie, bo to co było wcześniej w obliczu niezwykłego świata w jakim przypadło mi żyć zdawało się tracić na znaczeniu. Tak było lepiej, co prawda tylko chwilowo, ale nie chciałem wybiegać w przyszłość.
Szkoda, że rudy człowiek-przegryw jak zwykle wszystko spartaczył.
Myśl o locie na gadzie większym od słonia całkiem skutecznie odciągnęła moje myśli zarówno od zasnutej mgłą przeszłości, jak i porzucanej właśnie na zawsze jamie. Tylko raz przyjrzałem jej się dokładniej, kiedy jeszcze nic nie zapowiadało końca ulewy. Z zaskoczeniem stwierdziłem, że wszystkie załamania w skale nade mną, ostre wyręby przy półkach i surowe płaszczyzny, zachodzące na siebie w dziwnym, przestrzennym wzorze, znam niemal na pamięć. Jeszcze większym zdziwieniem okazało się to, że nie czuję w związku z tym zupełnie nic. Żadnych sentymentów. Ważnych wspomnień. Nostalgii. To przecież tylko skała. Zimna od pamięci, zastygłej w niekończącym się, kamiennym oczekiwaniu, w jakiś niezrozumiały sposób niecierpliwa i roztrzęsiona. Może czeka, aż ktoś inny skryje się w jej wnętrzu?
Szybko odwróciłem wzrok, starając się odgonić obraz szarookiej kobiety.
Chwyciłem torbę i przeskoczyłem błękitną kałużę. Spojrzałem jeszcze przelotnie na sadzonkę drzewa rosnącą koło wylotu jaskini, teraz wysoką na prawie dwa metry, porastającą skałę naokoło gęstą siecią korzeni, walczących o przestrzeń wokół lichego skrawka ziemi. Za jakiś miesiąc porośnięte jaskrawym listowiem gałęzie zupełnie zakryją wejście. Odwróciłem wzrok w kierunku powoli gęstniejącego nurtu wilków, zmierzających do umówionego miejsca. Dołączyłem do nich.
Gdy już dotarliśmy, zacząłem rozglądać się za wolną skrzynią. Większość dość szybko otoczyły znajome bądź nie, pary, więc zacząłem wypatrywać kogoś, kto jeszcze jest sam. Dość szybko w oczy rzuciła mi się Cess, siedząca samotnie obok jednej ze skrzyni. Nagle zdałem sobie sprawę, że mam bardzo dobry humor.
– Można? – spytałem.
Wadera zwróciła na mnie wzrok i kiwnęła głową. Uniosłem się na tylnych łapach, oparłem przednimi o deski i ostrożnie ułożyłem na dnie pudła torbę oraz kilka luźnych przedmiotów, które się w niej nie zmieściły. Z zaskoczeniem stwierdziłem, że po drugiej stronie leżą niemal same książki. Kilka tytułów było dla mnie niezrozumiałych, ale reszta wyglądała całkiem ciekawie. Dobór gatunków wydał mi się całkiem przypadkowy.
– Książki?
Cess w odpowiedzi pokiwała głową z uśmiechem.
– Myślałem, że nie czytasz – opadłem na cztery łapy.
– Bo nie czytam. Nie rozumiem i raczej nigdy nie zrozumiem tych dziwnych szlaczków – odparła spokojnie.
– Wszystkiego można się nauczyć.
– Musiałabym mieć dobrego i cierpliwego nauczyciela. Bardzo cierpliwego... – westchnęła, a uśmiech na jej pysku trochę przygasł.
Automatycznie przeniosłem wzrok na swoje łapy. Czytanie wydawało mi się czymś zupełnie naturalnym i nie potrafiłem sobie wyobrazić jak to jest żyć bez tej umiejętności. Może miało to związek z tym, że nie pamiętam jak się uczyłem? Już w kilka dni po przebudzeniu bez problemu potrafiłem rozszyfrować przypadkowe zdania. Do teraz ciężko mi to zrozumieć.
Kątem oka dostrzegłem nagły ruch. Odwróciłem wzrok w tamtą stronę, a moim oczom ukazała się niesamowita, barwna masa uskrzydlonych istot. Na początku tylko kilka, potem przybywały kolejne. Zganiłem się w myślach za niepotrzebny niepokój, który jak się okazało nie ogarnął tylko mnie. Cess wyglądała na przerażoną. Cofnęła się, tym samym po raz enty przypadkowo na mnie wpadając.
– Ej, Cess, spokojnie! – zmarszczyłem brwi. Wadera spojrzała na mnie niepewnie. – Przecież nic ci nie zrobią!
– Zjedzą, spalą, zrzucą... – zaczęła wyliczać. – Jestem zwierzęciem wodno-lądowym! Ja nie latam!
Czyli płetwa to jednak nie ozdoba.
– To masz okazję sobie polatać, to będzie niezapomniana przygoda! – zmieniłem taktykę i uśmiechnąłem się do niej. Szturchnąłem ją łbem zachęcająco, ale ani drgnęła.
– Ja woda. One ogień. Kompletne przeciwieństwa!
– No popatrz. Przeciwieństwa jakoś się przyciągają.
– Jasne – przewróciła oczami.
– Podróż na smokach jest nieunikniona, więc się w końcu rusz i wybierz jakiegoś spokojnego, póki jeszcze jakieś są – burknąłem, jeszcze raz popychając wilczycę w kierunku smoków. Myśl, że ktoś jest zdenerwowany nadchodzącym lotem tak jak ja pomogła mi zachować spokój. Widok tych ogromnych bestii jeszcze przez pewien czas miał budzić we mnie mieszane uczucia.
W końcu Cess poddała się i ruszyła w kierunku gwarnego skupiska smoków i podchodzących do nich wilków. Na każdym z gadów chociaż na chwilę zawieszałem wzrok. Czułem się jednocześnie w jakiś sposób urzeczony ich niezwykłą, potężną urodą i onieśmielony legendarną siłą. Niesamowite stworzenia.
Cess zatrzymała się przed niskim, niebieskim smokiem. Mimowolnie wzdrygnąłem się, gdy przeniósł na mnie przenikliwy wzrok ciemnych oczu.
– Witajcie – powiedział z lekkim, jakby niepewnym uśmiechem.
Naprawdę, nie mam pojęcia jak ona to robi tak szybko ze swoim ogonem, ale Cess niemal natychmiast skoczyła do tyłu i skryła się za mną. Gad się zmieszał, podobnie jak ja.
– Cześć! Mam na imię Cess. Jak cię nazywają? – spytała po chwili, pospiesznie wychyliwszy się.
– Illae – odparł krótko.
Wilczyca przesunęła się kilka kroków w stronę smoka i zawiesiła na nim wzrok. Było na co patrzeć. Wspaniały, opalizujący pancerz przywodził na myśl zwartą, delikatną strukturę, jaką tworzą rybie łuski, albo kolczugę, o bardzo drobnych oczkach.
– Przepraszam, że cię przestraszyłem... – dorzucił wyraźnie onieśmielony Illae.
– To ja przepraszam, za moją reakcję. – westchnęła cicho, na co stwór odwrócił łeb. – Chciałbyś może zabrać mnie na swoim grzbiecie?
Illae zgodził się. 

***

W trakcie zabezpieczania skrzyń na smoczych grzbietach mogliśmy trochę porozmawiać. Jako wilkołak, obdarzony cudem rąk, na jakiś czas musiałem się oddalić, żeby pomóc z resztą pudeł, ale udało mi się wrócić na trochę przed odlotem. Cess i Illae rozgadali się w najlepsze, chyba na temat jakiegoś wyjątkowo ładnego miejsca w okolicy Wschodniego Klifu, które smok ostatni raz widział kilkadziesiąt lat temu. W czasie pracy kilka razy zerkałem ku nim. Na początku nawet z pewnej odległości postawa Illaego sugerowała niepewność, ale po jakimś czasie, kiedy akurat byłem nieco bliżej, miałem wrażenie, że Cess odzywa się dwa razy rzadziej.
– Nie, nie ma opcji – fuknął gad z trochę smutnym uśmiechem. – Klif nie mógł się aż tak zmienić. 
– A ja ci mówię, że tak – zaoponowała wadera. – Może w międzyczasie coś albo ktoś wyżłobił tę skałę?
– Kto na przykład?
– Jakiś smok?
– Po co miałby to robić?
– Zezłościł się?
– Dlaczego zdenerwowany smok miałby niszczyć wszystko naokoło?
– Nie wiem, to wy jesteście tacy nerwowi.
– Rasistka.
Fuknęła z udawaną dezaprobatą.
Kiedy w końcu nadszedł czas odlotu jak dotąd wyluzowana Cess znowu nabrała wątpliwości. Trochę się obawiałem, że ponownie spanikuje, ale do czasu oderwania się od ziemi było nawet w porządku. Potem, krótko mówiąc, źle.
Bez większych problemów udało mi się wdrapać na grzbiet Illaego. Był na tyle szeroki, że mógłbym wyciągnąć się na wskroś, a przednimi łapami jeszcze nie sięgnąłbym drugiego boku. Cess zajęła już miejsce, jak najbliżej skrzyni, a jej mina sugerowała, że jeśli smok wykona najmniejszy ruch, to zacznie wrzeszczeć. Wtedy byłem jeszcze dobrej myśli, więc zatrzymałem się na wysokości barków, pomiędzy błoniastymi skrzydłami. Na sygnał do odlotu drgnęły lekko. Obejrzałem się na wszystko co za sobą zostawiam, z jakiegoś powodu lekki i zupełnie bez wątpliwości. 
I wtedy Illae zaczął bić skrzydłami.
W ułamku sekundy grzbiet smoka wygiął się ku górze, szarpnęło kilka razy. Wpadłem w niezłe bagno, łapa osunęła mi się w kierunku oddalającej się w zastraszającym tempie ziemi. Cofnąłem się szybko ku pudłu, niemal ślizgając się na niebieskich łuskach. Uderzyłem grzbietem o deski, wyrwał mi się zduszony okrzyk. 
Cess wrzeszczała jak opętana.

<Cess?>

Uwagi: brak.

Od Asgrima "Polowanie na kocura" cz. 2

Listopad 2023
Zdecydowaną większość mojego życia spędziłem w jaskiniach czy też pod gołym niebem. Nigdy nie czułem jakiegoś rodzaju tęsknoty za wielkimi budowlami, będącymi dziełem ludzkich dłoni. Oczywiście, kryjąc się pod moją drugą formą, pracowałem czasem jako sprzedawca zadaszonej księgarni, jednak poza tym... Wolałem mieszkać w zwykłych miejscach, które mieszkańcy Białego Miasta nazwaliby pewnie niezwykle prymitywnymi. Cóż, nie pomyliliby się aż tak bardzo.
Po zamieszkaniu w karczmie miałem niejakie pojęcie o tym, jak wygląda wnętrze zwyczajnego domu. Pomimo tego, gdy znalazłem się w mieszkaniu zleceniodawców, nie mogłem powstrzymać zainteresowania. Większość mebli wydawała się być przystosowana zarówno do wykorzystywania przez ludzi jak i wilki w swojej prawdziwej postaci. Poza tym wszędzie można było dostrzec różnego rodzaju przedmioty, które przypominały mi te ze sklepów z dekoracjami w Mieście. Były ładne, ale nie miały żadnej szczególnej funkcji poza... wyglądaniem.
Kobieta zmieniła swoją postać, ukazując się nam jako wilczyca o białej sierści z kilkoma jasnofioletowymi wstawkami na pysku i łapach. Spodziewałem się, że w wilczej formie będzie... No cóż, stara, jednak nie wyglądała na niewiele starszą ode mnie i Torance. To spostrzeżenie uświadomiło mi, że przecież my sami też nie jesteśmy już tak młodzi, jak niegdyś. Czas mijał znacznie szybciej, niż sądziłem. Czy któregoś dnia obudzę się i nagle zdam sobie sprawę, że jestem staruszkiem?
- Mój mąż przekaże wam wszystko, co... - Łamiący się głos gospodyni przywrócił mnie do rzeczywistości. Potrząsnąłem delikatnie łbem i ponownie spojrzałem na wilczycę. Wskazywała łukowate przejście do innego pomieszczenia, gdzie zapewne znajdował się jej partner.
- Oczywiście. Dziękujemy - powiedziała Torance i ruszyła w odpowiednim kierunku. Posłałem ostatnie spojrzenie na waderę, która odwróciła pysk widocznie załamana. Bolesne wspomnienia musiały zajmować jej umysł, jednak nie zamierzałem ich przeglądać. Miała prawo do prywatności w sferze własnych myśli. Nawet Zakon respektował tę zasadę.
Podążyłem za Torance i wszedłem do innego, znacznie bardziej przytulnego pokoju. Podobnie jak na korytarzu, było widocznie stworzone na potrzeby istoty, która potrafiła przyjąć również formę ludzką.
Poczułem na sobie czyjeś spojrzenie, więc czym prędzej zerknąłem w stronę, z której spodziewałem się znaleźć drugiego mieszkańca tego niesamowitego domu. Niemal od razu mój wzrok skrzyżował się ze złotymi tęczówkami wilka. Miał czarną sierść i wielkie, błyszczące się pod światło, krucze skrzydła. Wyglądał poważnie i... Majestatycznie, jakkolwiek by to brzmiało. Jego muskularna sylwetka z pewnością budziła respekt u niejednego rzezimieszka na ulicach Białego Miasta.
Kontakt wzrokowy przeciągał się, co z każdą chwilą robiło się coraz bardziej niezręczne. Gospodarz widocznie nie miał najmniejszego zamiaru go przerywać. Zażenowany (i trochę zestresowany) całą sytuacją, przeniosłem spojrzenie na Tori. Liczyłem, że zagada jakoś do dziwacznego gospodarza, jednak ta przesłała mi szybko jedną, prostą myśl: "Ty gadasz". Zachowanie godne szczeniaka.
Odchrząknąłem głośno i ponownie spojrzałem w stronę basiora. Co za dziwny typ!
- Cóż... Dzień dobry. My w spawie zlecenia na demonicznego kota.
Basior pokiwał ze zrozumieniem głową i wskazał łapą, żebyśmy usiedli obok. Bez słowa wdrapaliśmy się na żółtą sofę i wlepiliśmy spojrzenia w naszego gospodarza. Ten nadal milczał...
- Pana partnerka powiedziała, że przekaże nam pan pewne informacje...
Gospodarz w odpowiedzi ponownie pokiwał głową i uniósł powoli łapę, którą przyłożył do własnego pyska, a następnie pokazał na mój. Chwilę mi zajęło, zanim przypomniałem sobie o istnieniu tego bezgłośnego znaku. Samiec chciał wejść do mojego umysłu i pytał mnie o zgodę na tego rodzaju przekazywanie sobie myśli.
Pokiwałem głową i wskazałem na własny pysk, by potem tą samą łapą uderzyć się delikatnie w drugą. Miało to oznaczać, że potrzebuję chwili na pozbycie się tarczy, której przywykłem używać do chowania aury umysłu. Choć od mojego odejścia z Zakonu minęły lata, a góry, w których się znajdował, zostały już dawno za nami, wolałem nie ryzykować. Nie wiedziałem, jaki była pełen zakres mocy Nevry, a gdyby ten postanowił mnie z jakiegoś powodu odnaleźć... Nie, tworzenie tarczy, którą mogła obejść wyłącznie Torance, było o wiele lepszym wyjściem.
Zniszczyłem mur, którym się otaczałem i niemal od razu poczułem czyjąś obecność. Szybką myślą, którą nawet nie ubrałem w słowa, zaprosiłem ją nieco głębiej. Farell (bo tak miał na imię gospodarz) przyjął w moim umyślę swoją czarną postać, otoczoną złotymi iskrami, które wizualizowały jego aurę. Popisówa - pomyślałem, jednocześnie chroniąc tą myśl przed ciekawskimi oczami basiora. 
Wybacz za taki rodzaj komunikacji, lecz to jedyny sposób, bym mógł wszystko dokładnie ci wyjaśnić.
Głos wilka był miękki i czysty. W swoim brzmieniu przywodził mi na myśl rodzaj jakiejś gładkiej tkaniny. 
Słowa nie są wystarczające? - rzuciłem mimochodem, co basior skwitował uniesieniem brwi.
Może i byłyby, ale na wskutek pewnego... Incydentu... Zostałem pozbawiony głosu - odparł.
Och - wyrwało mi się. Czułem, jak robi mi się wstyd przez moją głupią gadkę. Z pewnością wydarzenie, w którym Farell stracił głos nie należało do najprzyjemniejszych i choć miałem ogromną ochotę wypytać, jak to się stało, zdołałem się powstrzymać. Wolałbym jednak nie rozdrapywać jakichś starych (lub nadal świeżych, kto wie?) ran. - Jeśli mogę spytać, to... Ten głos, który ja...?
Przerwałem, tracąc animusz zaledwie w połowie zdania i spojrzałem na basiora. Na szczęście ten nie wyglądał na zdenerwowanego moim urwanym pytaniem. Powiedziałbym nawet, że sprawiał wrażenie znudzonego.
Lubiłem swój dawny głos, więc kiedy już rozmawiam z kimś z pomocą myśli, wykorzystuję go do tego - wyjaśnił, na co pokiwałem głową.
Całkiem logiczne.
Między nami zapadła cisza. Czekałem, aż samiec zacznie opowiadać o wszystkim, co mogłoby pomóc mnie i Tori w odnalezieniu demonicznego zwierzaka. Farellowi się jednak nie spieszyło, a ja nie wiedziałem, jak skonstruować odpowiednie pytanie. Bądź co bądź, sprawa rozchodziła się o jego niedawno zamordowaną córkę.
W końcu wilk potrząsnął lekko łbem i odezwał się:
Wiem, że nie wpuściłeś mnie do swojego umysłu, by popatrzeć na moje odbicie czy porozmawiać o moim głosie. Doceniam, że nie odczytałeś tego z moich wspomnień, co pewnie nie byłoby dla ciebie zbyt wielkim wyzwaniem, a za to byłaby to o wiele szybsza metoda, niż czekanie w ciszy, aż zacznę opowiadać. Musisz jednak wiedzieć, że ciężko jest mi chociażby myśleć o tym, co zobaczyłem. Felicia była całym moim światem, jedynym, ukochanym szczenięciem...
Jego postać zafalowała pod wpływem emocji, a głos załamał się. Prawdopodobnie byłby w stanie opowiadać obojętnym tonem ze względu na to, że był on jedynie w myślach, jednak to wymagałoby zbyt wielkiego skupienia. A gdy myśli się o śmierci kogoś tak bliskiego, pewnie nie ma się głowy do panowania nad imitacją głosu.
Była dobrą wilczycą, która od małego fascynowała się różnego rodzaju zwierzątkami. - podjął w końcu opowieść - To dzięki niej przez ten dom przewinęły się dziesiątki różnego rodzaju stworzeń, które z czasem znalazły nowych właścicieli. Felicia marzyła, żeby założyć schronisko dla bezdomnych towarzyszy i była już tak blisko zrealizowania swojego celu. Niestety, nie zdążyła... Jednak najgorsze w tym wszystkim było to, że...
Zamilkł, niezdolny do wypowiedzenia kolejnych słów. Nie musiałem przenosić uwagi do rzeczywistego świata, by wiedzieć, że w jego oczach zalśniły łzy. Szlochałby, gdyby tylko mógł wydobyć z siebie ten dźwięk. Postać samca pojawiała się i znikała, aż w końcu w którymś momencie rozwiała się całkowicie. Po obecności Farella został jedynie złoty pył, unoszący się w nieistniejącym powietrzu. Niepewnie się do niego zbliżyłem i niemal od razu wyczułem, co to było. Basior zostawił w moim umyśle własne wspomnienie. Widocznie stwierdził, że pokazanie mi go będzie mimo wszystko prostsze niż kolejne próby ubrania tego w słowa.
Wykonałem kolejny, tym razem zdecydowany, krok i zagłębiłem się w wspomnienie zbolałego ojca.

<C.D.N.>


piątek, 24 maja 2019

Od Lind "Koniec koszmarów" cz. 1 (cd. Leah)

Listopad 2023
Za szczenięcia mieszkałam w budynku wzniesionym przez ludzi. Później, dopóki nie dołączyłam do tego stada, parę miesięcy sypiałam pod gołym niebem. Następnie, przez długie lata dane mi było nocować w przytulnej, własnej jaskini. Jednak ostatnio znów kładłam się spać mając nad głową korony drzew, czasem zachmurzone niebo. Dzisiejszego dnia, wróciłam do punktu wyjścia - mieszkania pod dachem. Widząc wskazany mi pokój w zajeździe, zdałam sobie sprawę, że zatoczyłam swego rodzaju koło w tym aspekcie. Miałam oczywiście z tyłu głowy, że to znów tylko okres przejściowy, który potrwa kilka miesięcy, nie dłużej. Nie mniej jednak, ten przytulny pokoik przywoływał wspomnienia z pierwszych lat życia. 
Zaraz za mną do pomieszczenia wślizgnął się Ting. Baldor nie był daleko za nim. Pierwszy Odmieniec wskoczył na parapet, żeby wyjrzeć przez całkiem duże okno, a drugi zatrzymał się w wejściu, jakby uznał, że skoro wszedł do pokoju, nie musi iść dalej. Co z tego, że stanął w samym przejściu. 
Rozejrzałam się po pokoju. Zdawał się być większy, niż ten, w którym mieszkałam jako szczenię. Po chwili jednak zrozumiałam, że to wrażenie brało się z tego, jak pusto tu było. W rogu wynajętego pomieszczenia stało jedno, stosunkowo nieduże łóżko, a obok niego mała komoda. Na środku podłogi rozłożono wyblakły dywan. Pod ścianą naprzeciwko łóżka ustawiono stolik i jedno krzesło. Warto też wspomnieć o sporym obrazie z księżycem, który wisiał nieopodal miejsca do spania. 
Zdjęłam torbę i położyłam na łóżko. Po tym, dołączyłam do Tinga przy oknie. Mieliśmy z niego dobry widok na wybrukowaną uliczkę i wejścia do jakiejś niedawno odnowionej kamienicy. Była oczywiście w tym samym kolorze, co cała reszta miasta. Widać nazwa tej stolicy zobowiązuje. Chwilę cieszyłam oczy wyglądem okolicy, a następnie spojrzałam na siedzącego obok mnie Odmieńca. Spoglądał w okno z wyraźną fascynacją. 
- To miejsce robi wrażenie, prawda? - spytałam. 
- Prawda - skinął głową Ting, nie odwracając wzroku od świata na zewnątrz. - Jest zupełnie inne, niż Miasto ludzi. 
- Mówiłam ci już, że kiedy byłam szczeniakiem mieszkałam w pokoju podobnym do tego? 
- Już dzisiaj kilka razy to powtarzałaś - prychnął Odmieniec. 
- Poważnie? 
- Tia. Niestety. 
Pokręciłam głową i wróciłam wzrokiem na różne istoty przemierzające wybrukowane uliczki. Pośród wilków kręciło się sporo ludzi i osobliwie wyglądających humanoidów. Raz po raz można było wypatrzeć także inne magiczne stworzenie, choćby gryfa, czy inną mantykorę. 
- Dobrze, że Alfy podjęły decyzję o zostaniu tu na zimę - mruknął Ting. - Mam już trochę dosyć otwartych przestrzeni.
- Chyba nie próbujesz mi powiedzieć, że nie idziesz z nami na zwiedzanie okolicy? - Miałam tu na myśli to, co ustaliliśmy już wcześniej z Leah i Arkanem. 
- Nie, skądże. Po prostu zmęczyło mnie już sypianie w lesie. 
Wtedy usłyszałam kilka ciężkich kroków. Odwróciłam się, by dostrzec, że Baldor przeniósł się spod otwartych drzwi w kąt pomieszczenia. Z głośnym tąpnięciem usiadł na podłodze. 
- Wstawaj, Baldor, ty też idziesz - oznajmił Ting, zeskakując z parapetu. 
- Nigdzie nie idę - mruknął Strażnik Lasu. - Zostaję tutaj i poczekam na was. 
- Poważnie? Nie chcesz zobaczyć Białego Miasta z różnych perspektyw? - zdziwiłam się.
- Nie. 
- Zostaw go, Pierzasta. Zachęcanie nie przyniesie skutków - rzucił Ting - Jak chce, to niech udaje wykorzenione drzewo. 
Baldor prychnął cicho, słysząc taki komentarz. 
- No... dobrze - odparłam. 
Nadal przyzwyczajałam się do tego, jak mój nowy towarzysz reaguje na różne sytuacje. Nie mniej jednak liczyłam, że podzieli chęć swojego pobratymca na zobaczenie większej części miasta, niż te kilka ulic, które przemierzyliśmy z resztą watahy. 
Nagle usłyszałam niepewne pukanie w drzwi. Zobaczyłam, że w wejściu do pokoju stanęła Leah. 
- To jak, idziemy? - spytała. 
- Natychmiast - odparłam z uśmiechem i założyłam z powrotem torbę. 
Ting poprawił plecak i wyszedł z pokoju, nie czekając nawet, aż moja przyjaciółka odsunie się, by zrobić mu przejście.

***Dwie godziny później***

Białe Miasto było naprawdę piękne, temu nie można zaprzeczyć. Widzieliśmy tego dnia zbyt wiele jego pięknych i interesujących elementów, by wymienić je wszystkie. A nie zwiedziliśmy nawet jednej czwartej tej olbrzymiej stolicy! Niestety, tak jak spodziewał się Arkan, szybko straciliśmy orientację w terenie. Zachwycona architekturą, z którą znane mi miasto ludzi nie mogło się nawet równać, zapomniałam myśleć o tym, w którym kierunku powinniśmy iść. 
- Wydaje mi się, czy wróciliśmy w to samo miejsce? - rozejrzałam się dookoła. Widząc szyld z napisem traktującym o Wesołym Dorszu i Krewetce, nabrałam podejrzeń. Byłam święcie przekonana, że mijaliśmy go już wcześniej. 
Leah przejechała wzrokiem po innych sklepach, po czym zmarszczyła odrobinę nos.
- Na to wygląda - stwierdziła.
Usłyszałam niski pomruk Arkana. W ten sposób odgonił jakiegoś przechodnia, który zawiesił na nim wzrok na trochę dłużej. Dobrze, że na zachowanie Tinga nikt nie reagował tak samo, jak smok. Odmieniec bez krzty dyskrecji przyglądał się różnym stworzeniom na ulicy. Jego szczególną uwagę zwracały psowate, które od wilków odróżniały tylko drobne detale. 
- Gdzie skręciliśmy jak ostatnio tu byliśmy? W prawo, co nie? - spytałam towarzyszki. 
Leah zastanowiła się przez chwilę.
- Wydaje mi się, że w lewo. Tak myślę.
- Um... Ting, może ty pamiętasz? - zaczepiłam Strażnika Wichury.
- Nie patrzyłem, szedłem za wami - rzucił niedbale, nie patrząc nawet na mnie. 
- To było prawo - wtrącił Ark.
- Przegłosowane; szliśmy w prawo - stwierdziłam. 
- Więc chodźmy teraz w lewo - zaproponowała Leah. 
Skinęłam głową. Ruszyliśmy w ustalonym kierunku. Zauważyłam, że w międzyczasie Arkan wdał się w nieprzyjemną dyskusję z jakimś przerośniętym królikiem. Uznawszy, że raczej to nie potrwa długo, nie zwolniłam. Wyvern pewnie szybko nas dogoni.
Dotychczas szliśmy bardzo okrężną drogą, więc dopiero teraz zbliżyliśmy się do rynku. Wtem dostrzegłam drewnianą tablicę, zupełnie przykryta kartkami z różnymi ogłoszeniami. Zatrzymałam się, by rzucić na nią okiem. 
- Coś ciekawego? - spytała moja przyjaciółka, stając obok mnie. 
- Hm... O proszę - Podniosłam uszy. - Są tutaj opisane zlecenia, za które można otrzymać nagrodę! 
- Mają problem z Tantibusami we wschodniej części miasta - Leah zawiesiła wzrok na jednym z nowszych ogłoszeń. 
- Uch... Tantibusy - mruknęłam z niesmakiem. - Parę razy siedziały u mnie w jaskini. 
- Jednego z nich złapałem - pochwalił się Ting, szczerząc zęby. 
- Ja raczej nie miałam z nimi większych problemów, ale raz czy dwa razy jakiś kręcił się w okolicy. Paskudne stworzenia - powiedziała Leah. 
- Ale nie należą do najgroźniejszych. Może zdołamy je przegonić? Nagroda brzmi całkiem kusząco.
- Skąd wiesz, Pierzasta? Nie znasz się nawet na liczbach - zaznaczył Odmieniec. 
Westchnęłam z lekkim poirytowaniem. Już nie chciało mi się objaśniać drażniącej-kępie-przypalonych-piór, że ten numerek to nie cała nagroda.
- W zasadzie przydałoby się trochę zarobić, skoro nie mamy tutejszej waluty. Słyszałam, że wymienianie Srebrnych Gwiazdek jest bardzo nieopłacalne - mruknęła Leah. - A ceny są naprawdę wygórowane - westchnęła. 
- Co jest? Jakie ceny? - odezwał się Ark, dołączając do nas przy tablicy. 
- We wschodniej części miasta mają problem z Tantibusami. Za ich przegonienie oferowana jest nagroda - Wadera wprowadziła smoka w temat. 
- Huh - mruknął Wyvern i pobieżnie przeczytał wskazany przez nią tekst. - Ja się piszę, i tak nie mamy tu teraz wiele do roboty
- Sto Belloss to całkiem sporo, nawet jak podzielić tę sumę - dodał Ting, zakładając ręce. 
Słysząc te głosy za podjęciem się zadania, oderwałam ogłoszenie, by nikt nas nie uprzedził. 
- Będzie do czego wracać - stwierdziła Leah, spoglądając jeszcze raz na tablicę.
- Na razie skupmy się na tym konkretnym zleceniu - Zwinęłam kartkę i schowałam do torby. 
- Ruszamy od razu, czy czekamy do zachodu? - spytał Arkan. 
- Po zachodzie już raczej będą biegać po norach - odparłam. 
- Domach - poprawił mnie Ting. 
- W każdym razie proponuję znaleźć miejsce, gdzie się ukrywają za dnia. 
- No to idziemy, do wieczora już nie tak daleko - oznajmiła Leah. 
- Wylezą dopiero ciemną nocą, mamy czas - stwierdził Odmieniec. 
Zaczęliśmy od znalezienia patrolu straży i zgłoszenia im, iż podejmujemy się tego zlecenia. Następnie udaliśmy się do wskazanej w ogłoszeniu części stolicy, by rozpocząć właściwe poszukiwania. Te ulice zaczynały już powoli się wyludniać. Zbliżyłam nos do ziemi i zaczęłam trochę węszyć.
- Tantibusy mają specyficzny zapach, ale przez cały dzień mieszkańcy miasta zdążyli go zatrzeć - westchnęłam. 
- Jak myślicie, ukrywają się wszystkie w jednym miejscu? - Leah także próbowała znaleźć jakieś ślady tych stworów. 
- Jeśli mają tam dosyć przestrzeni, pewnie tak - oznajmił Ting. 

<Leah?>

Uwagi: brak

Od Lind "Skruszony szmaragd" cz. 3

Wrzesień 2023
- To jego imię, tak? - spytałam.
Mój towarzysz zerwał się na równe nogi. 
- Tak, to jego imię. A teraz idziemy! - zarządził i ruszył przed siebie żwawym krokiem. 
Nie było już po nim w ogóle widać śladów przemarznięcia. Wstałam i dogoniłam Odmieńca, gotowa zasypać go pytaniami, które wybrzmiewały w mojej głowie już stanowczo zbyt długo. 
- Kim on w ogóle jest? On też zna ciebie? - postanowiłam zacząć od tych. 
- Później wszystko ci wytłumaczę, teraz nie ma na to czasu - Mój towarzysz przyspieszył do biegu. Zrobiłam to samo, pomagając sobie lekkimi uderzeniami skrzydeł z wiatru.
- Nie mógłbyś chociaż...
- Do diaska, skup się Pierzasta! - przerwał mi Ting. - Mamy ważniejsze sprawy na głowie.
Zmarszczyłam czoło. Nie oszukujmy się; nie miałam absolutnie ochoty czekać. Chciałam odpowiedzi teraz. Odmieniec wydawał się być strasznie zdenerwowany, ale ewidentnie już wiedział ze szczegółami, kim jest Baldor. Szczególnie nie dawało mi spokoju jego podobieństwo do mojego towarzysza. Byłam przekonana, że nigdy już nie zobaczę nikogo, ani niczego podobnego do Tinga. Tymczasem dzisiejszego dnia rzeczywistość zaprezentowała mi kolejną niespodziankę. 
Już po chwili wróciliśmy do znalezionego wcześniej tunelu. Podeszłam do otaczających go zasp i zwróciłam się do Odmieńca: 
- Jak chcesz go stamtąd wyciągnąć?
- Znów zadajesz głupie pytania - warknął Ting. - Pójdziesz tam i wyciągniesz Baldora na powierzchnię tak samo, jak to zrobiłaś ze mną - skinął łapą na przejście do podziemi.
- No proszę... Jego nazywasz po imieniu - oznajmiłam zdumiona. - Myślałam, że użyjesz jakiegoś określenia w stylu "Kolczasty".
- Przestaniesz się zajmować nieistotnymi detalami?! - wybuchł znów Odmieniec. 
Odruchowo cofnęłam się dwa kroki. 
- A ja mógłbym wam jeszcze jakoś pomóc? - usłyszałam za sobą niski głos Passera. 
Odwróciłam głowę. Moim oczom ukazała się wysoka sylwetka smoka. Z tego wszystkiego nawet nie zauważyłam, że przyszedł tutaj za nami. Wtedy w mojej głowie pojawiła się koncepcja, jak możemy wydostać Baldora z tunelu. Zrzuciłam torbę i odnalazłam w niej Magiczną Linę. 
- Trzymaj koniec tej liny - podrzuciłam wspomniany przedmiot. Gad jednym kłapnięciem złapał go w zęby. - Jak szarpnę kilka razy, ciągnij.
Passer pokiwał głową na znak, że rozumie. Nie zakładałam torby z powrotem; tylko by mnie spowalniała. Poprosiłam Tinga o jedną, zapaloną ptasią czaszkę na kiju. Wiedziałam, iż on sam już tam nie zejdzie, więc potrzebuję źródła światła. Kiedy otrzymałam, o co prosiłam, rozłożyłam skrzydła, gotowa zlecieć do tunelu.
- Uważaj, Pierzasta - mruknął Ting. 
Spojrzałam na niego.
- Na co konkretnie? - wymamrotałam, trzymając w pysku "pochodnię". 
- Baldor jest też Strażnikiem. Jeśli się ocknie i zobaczy ciebie samą...
- Będzie musiał mnie zabić? 
- Będzie myślał, że musi - wyjaśnił Ting. Czy mi się zdawało, czy usłyszałam nutkę smutku w jego głosie?
- Jasne. Rozumiem - odparłam pośpiesznie. 
Czułam jak znów jakiś nieprzyjemny uścisk chwyta moje gardło. Pomimo tego zeskoczyłam z powrotem do podziemi. Zostawiając koniec liny wiszący przy wyjściu, ruszyłam znajomym, zimnym korytarzem do komnaty. Okazało się, że kolczasty Odmieniec leżał dokładnie w tym samym miejscu, w którym go zostawiliśmy. Nie ruszył się nawet o milimetr. Podeszłam do niego bliżej. Z początku wypatrywałam oznak, że wstanie, gotów do walki, lecz po chwili naszła mnie pewna gorsza myśl. Myśl, że może nie żyć. 
Złapałam Odmieńca zębami za nadgarstek i zaczęłam wlec do wyjścia. Niby mogłabym użyć swojego żywiołu, lecz wolałam na wszelki wypadek oszczędzać energię. Przemierzenie z tym stworem całej długości korytarza nie należało do najprostszych zadań. Był prawie dwa razy większy od Tinga, ale ważył chyba czterdzieści albo i trzydzieści razy więcej. Pewnie dużym balastem jest też ten jego stalowy młot. Trochę to zajęło, ale w końcu znalazłam się pod pionowym wyjściem z podziemi. Po przywiązaniu końca Magicznej Liny do łap Baldora szarpnęłam ją kilka razy, by dać sygnał Passerowi. Smok natychmiast pociągnął Odmieńca ku górze. Obserwowałam z uwagą, jak jego kolce ocierały się o bryły lodu pokrywające pionowe przejście na powierzchnię. 
Byłam przygotowana do uniesienia się na wietrze i dołączenia do pozostałych, ale zdecydowałam, że zostanę tu jeszcze chwilę. Zawróciłam w stronę tajemniczego korytarza. Stwierdziłam, iż warto wykorzystać okazję i dokładniej przeszukać to miejsce. Dotarłszy znów do komnaty, zacząłem węszyć. Nie wiem, czy się tego spodziewałam, ale w końcu na coś trafiłam. Pośród odłamków nietopniejącego lodu leżało paręnaście zielonych skrawków szmaragdu. Ostrożnie podniosłam jeden z fragmentów drogiego kamienia. Delikatnie załamywał światło rzucane przez płonącą ptasią czaszkę. Za pomocą swojego żywiołu zebrałam pozostałe kawałki. Uznałam, że one też powinny wrócić ze mną na powierzchnię. Po ponownym przeszukaniu komnaty znalazłam jeszcze spory chlebak, leżący w rogu pomieszczenia. Jego zawartość była dosyć skromna: kilka fiolek z eliksirami, kawałek jakiegoś materiału i bęben. Przypominała mi plecak Tinga, zanim opuścił Kanion.
"Też jest Strażnikiem" - tak powiedział mój towarzysz. Więc czego pilnuje Baldor?
***
Wynurzyłam się z powrotem na niewiele jaśniejszą, lecz znacznie cieplejszą powierzchnię. Położyłam przed sobą chlebak, a obok niego płonącą ptasią czaszkę i skrawki skruszonego szmaragdu. Pocierając zmarznięte łapy, wypatrzyłam Passera, potem oba Odmieńce. Ting siedział przed leżącym bezwładnie Baldorem, opierając łapy na zgiętych kolanach. Na mój widok, Strażnik Wichury stanął na równe nogi i doskoczył do mnie. 
- Masz to! - wykrzyknął, zauważając torbę. 
Dopadł znalezionego przez mnie worka i wyciągnął z niego fiolki. Zamarł jednak w bezruchu, widząc, że połowa z nich była pusta. 
- Nie może być... - szepnął. 
Powoli opuścił łapy, w których trzymał szklane naczynia. Przez sekundę patrzył pusto przed siebie, potem spojrzał na mnie, na końcu odwrócił się, żeby odnaleźć wzrokiem Baldora, przy którym czuwał Passer. Spuściłam nieznacznie głowę. To wszystko oznaczało, że teraz już nawet nie ma sposobu, by pomóc znalezionemu w podziemiach Odmieńcowi. Położyłam łapę na ramieniu Tinga, żeby dodać mu otuchy, ale Strażnik Wichury odtrącił ją jednym, szybkim ruchem.
Wtem w oczodołach niedźwiedziej czaszki zalśniły zielone oczy. Potężna, kolczasta sylwetka się poruszyła. Baldor oparł o ziemię młot, który miał przywiązany do łapy i powoli wstał. Odruchowo cofnęłam się. Ting natychmiast podniósł z ziemi ptasią czaszkę na kiju i wyciągnął z plecaka drugą. Stanął gotowy do walki. Tymczasem "Drugi Strażnik" wykonał kilka chwiejnych kroków naprzód, rozglądając się uważnie dookoła. Po tym, uniósł młot i warknął groźnie: 
- Gdie les?! 
Spojrzałam zaniepokojona na mojego towarzysza, potem znów na Baldora. Nie zrozumiałam, czego kolczasty Odmieniec chciał od nas.
- Pyta, gdzie jest las - przetłumaczył Passer, dostrzegając moje zdezorientowanie. 
- Jaki las?! Jesteśmy w lesie! - rzuciłam. Zdałam sobie sprawę, że sierść na moim karku zjeżyła się. 
- Nie chodzi mu o zwykły las - wycedził Ting. Nadal nie opuszczał swojej broni. 
- To o co u licha?! - Nie spuszczałam wzroku z Baldora. Wyglądał, jakby w każdej chwili był gotów się na nas rzucić, nawet pomimo obecności wielkiego smoka.
- O Kamienny Las! - ryknął Drugi Strażnik.
Co za ulga. Jednak zna nasz język. 
- Nie myśmy go zabrali - powiedział Ting, patrząc na wielkiego Odmieńca.
Baldor ruszył powoli w naszą stronę, powarkując. 
- Ktoś inny był w twojej komnacie przed nami - dodał mój towarzysz. - Prawda?
Drugi Strażnik zatrzymał się. Spojrzał pustym wzrokiem gdzieś w dal; próbował coś odgrzebać z zasnutej mgłą pamięci. 
- Prawda... - odparł. Po chwili oparł młot na ziemi. - Czemu ty nie jesteś w swojej komnacie, Ting? - spytał łagodniejszym tonem. 
Po chwili wahania się, Strażnik Wichury schował ptasie czaszki z powrotem do plecaka i podszedł do Baldora. Pokazał mu naszyjnik z bursztynem, który kiedyś otrzymał ode mnie. 
- Klucz. Dostałem go od Pierzastej - Tu skinął na mnie. 
Pobratymiec Tinga na krótką chwilę spojrzał we wskazanym kierunku.
- Więc Wichura jest na swoim miejscu - mruknął. - A Las...
Podeszłam do rozmawiających Odmieńców. 
- W komnacie znalazłam tylko tę torbę i odłamki skruszonego szmaragdu - wtrąciłam, podając Baldorowi jego własność. 
- Więc Lasu już nie ma - powiedział z goryczą, podnosząc skórzany worek. - Został skradziony. 
- Jak to "skradziony"? - spytałam. W międzyczasie powoli przyswajałam wiedzę o nowym artefakcie, podobnym do Wichury. - Zgaduję, że nie otrzymałeś klucza, ale zostałeś pokonany przez tamtego. Wszystko zgodnie z zasadami - Dzięki znajomości z Tingiem wiedziałam już o nich co nieco.
- "Pokonany"?! - warknął Baldor, spoglądając na mnie z furią. - Czy tak według ciebie wygląda pokonany Strażnik?! - wskazał lewą łapą na swoją osobę. - "Pokonany" oznacza "martwy"! - uderzył młotem o ziemię.
Położyłam po sobie uszy. Nie tylko dlatego, że trochę zaniepokoiło mnie zachowanie Odmieńca. Darł się, stojąc tuż nade mną. Wrażliwy słuch znów dał mi się we znaki. Spojrzałam na Tinga, jakbym prosiła go o potwierdzenie słów Baldora. Mój towarzysz pokiwał głową. 
- To prawda, Pierzasta - przyznał, poprawiając ułożenie czaszki na pysku. 
- Teraz rozumiesz? - wycedził wielki Odmieniec, spoglądając na mnie. 
- Czego mam nie rozumieć? - prychnęłam. - Wszystko jasne. Tylko... Co w takim razie jako Strażnik Lasu zamierzasz zrobić w tej sytuacji? - pozwoliłam sobie zadać mu to pytanie. 
Przez chwilę odpowiedziała mi tylko cisza. 
- Zapanowałaś już nad mocą Wichury? - spytał Baldor. 
- Nie - pokręciłam głową. 
- Więc złodziej zapewne przyjdzie też po Wichurę - Podniósł znów młot i oparł go na otwartej, lewej łapie. 
- Skąd taka pewność? - mruknął Ting. 
- Użył mocy Burzy, by mnie unieruchomić - wyjaśnił Baldor. 
Strażnik Wichury cofnął się. Jego długi ogon zjeżył się.
- Czekajcie, ile jest w końcu tych artefaktów? - Z wrażenia aż usiadłam.
- Na pewno są trzy - wyjaśnił mój towarzysz. 
- Wichura Płomieni, Kamienny Las i Mroźna Burza - wyliczył kolczasty Odmieniec.
Wówczas moich uszu dobiegło charakterystyczne wycie. Oznaczało ono, że powinniśmy wracać do reszty watahy; zaraz ruszamy w dalszą drogę.

Uwagi: kilka literówek.

Od Crane'a "Odsłonięte kły" cz. 4 (cd. Edel)

Listopad 2023
Nie spałem dobrze tej nocy. Wysokie posłanie, stojące w rogu mojego chwilowego miejsca zamieszkania, było jeszcze mniej wygodne, niż dotychczas. W głowie miałem dziwny mętlik. Chciałem zapomnieć o sytuacji z Edel, ale nie potrafiłem. Elementy tego krótkiego spotkania dręczyły mnie, jak koszmary senne. Z tą różnicą, że to było autentyczne wspomnienie, nie zmyślona mara.
Po pierwsze - zachowanie wadery. Nadal nie znalazłem wytłumaczenia jej postawy. Miała do czynienia z wilkiem, który nic dla niej nigdy nie zrobił. Nie miała wobec mnie żadnego długu, nie musiała mnie przekupić, nie była też ode mnie w żaden sposób zależna, więc nie musiała się podlizywać. Nie musiała.

Nie musiała, a jednak wszystko wskazuje na to, że autentycznie c h c i a ł a mi pomóc. 
Ot tak? Przecież to brzmi absurdalnie! 
Kolejna sprawa... moja postawa przy zaistniałej sytuacji. Nie wziąłem tych Belloss, chociaż Edel dobrowolnie chciała mi je oddać. Zapewne to była duża suma. Nikt by o tym nie wiedział, nie poniósłbym żadnych konsekwencji tego czynu. 
A ja jednak nie chciałem ich przyjąć. Dlaczego?
Obróciłem się na drugi bok. Teraz, zamiast sufitu oświetlonego wątłym blaskiem latarni z zewnątrz, oglądałem spowitą cieniem, drewnianą ścianę.
Dotychczas miałem wrażenie, że wiem jak zachować się w każdej sytuacji, że z każdej konwersacji potrafię wyjść bez większych problemów. Dziś wieczorem było inaczej. Stałem tam, nie wiedząc co robić, co powiedzieć. A potem trafiło mnie to dziwne poczucie, że wszystko jest okej; że powinienem pozwolić Edel na tę "pomoc". 
Skąd mi się to wzięło? Chwila... A co jeśli to ona mi to podesłała?! 
Zerwałem się do pozycji siedzącej. 
Nie... nie mogłaby. Nigdy tego nie robiła. Nie potrafi. Manipulacja emocjami to działka Torance. Wiem, bo Lind mi o tym mówiła. 
Ten fakt niczego nie wyjaśnił, ale przynajmniej przekreślił najgorszą opcję. Opadłem z powrotem na dziwny worek z materiału wypchany pierzem. Przypomniałem sobie, co zrobiłem, żeby zakończyć tę całą konwersację. Zachowałem się... nieodpowiednio. Było to zupełnie sprzeczne z moją dotychczasową kreacją. To może naprawdę zniechęcić E do mojej osoby. Należałoby to natychmiast naprawić. 
Przeprosiny powinny wystarczyć. Pójdę do niej z rana.
***
Sen nadszedł późno i szybko odszedł. Kiedy otworzyłem oczy, zobaczyłem w oknie sylwetkę Tantibusa. Czatował na parapecie, wpatrzony w moją osobę. Niewykluczone, że to był ten sam, którego tydzień temu nakarmiłem koszmarami Magnusa. Kiedy pierwsze promienie słońca sięgnęły okna, potwór natychmiast uciekł, nie wydając absolutnie żadnego dźwięku.
Wstałem i podszedłem do lustra, które szczęśliwym trafem znajdowało się w moim pokoju. Po obrażeniach z wczoraj nie było już ani śladu. Wyłączając parę przypalonych kępek futra.
Poprawiłem szalik ukrywający mój Medalion Nieśmiertelności i wyszedłem na korytarz. Po chwili stanąłem pod drzwiami Edel. Uniosłem łapę, by zapukać, ale nie zrobiłem tego. Zawahałem się. Zdałem sobie sprawę, że przeprosiny przyniosą lepszy efekt, jeśli będą wzbogacone czymś jeszcze. Najlepiej jakimś kwiatem. Tak, symbolicznie jednym kwiatem. Wróciłem się do swojego pokoju, zabrałam stamtąd garść Belloss i ruszyłem do wyjścia z zajazdu.
W miarę szybko odnalazłem rynek, a tam odpowiednie stoisko. Leżały na nim kwiaty zarówno pospolite, jak i rzadkie. Omiotłem wzrokiem tę drugą grupę. Obok każdego rodzaju wystawiono jakieś oznaczenie, zapewne z nazwą i ceną. Niestety nie potrafiłem niczego odczytać. Zauważyłem za to, że Smocze Róże były opisane dwoma dużymi znakami, zamiast jednym, jak inne towary. Od sprzedawcy dowiedziałem się, że te rośliny sprzedaje tylko po trzy sztuki. Po krótkim namyśle zdecydowałem, że kupię je. Smocze Róże trudno jest dostać, więc pozostałe dwie mogą mi się przydać w przyszłości. Do tego jeśli Edel wie, jak wyjątkowy to kwiat, taki podarek zrobi na niej wrażenie. Zapłaciłem handlarzowi, odebrałem róże, po czym pobiegłem z powrotem do karczmy.
Zostawiwszy dwa z trzech kwiatów u siebie w pokoju, wróciłem pod drzwi Edel. Ułożyłem sobie w głowie, co mniej więcej jej powiem i zapukałem. Na początku nikt mi nie odpowiedział, lecz nie ustępowałem. Prawdopodobnym było, że wadera jeszcze spała. Po chwili usłyszałem jakiś dziwny łomot. Utwierdziło mnie to w przekonaniu, że wilczyca jest w pokoju. Wreszcie przekręciła klucz i uchyliła drzwi. Pomyślałem, że dobrze by pasował teraz do mnie przyjazny uśmiech, ale... nie zdołałem go wymusić. Z jakiegoś znów nieznanego mi powodu, zachowałem neutralny wyraz pyska. Tymczasem wadera nie kryła zdziwienia, że to właśnie ja do niej przyszedłem, do tego z tą różą.
- Crane... Pomyliłeś pokoje? - spytała.
Pokręciłem przecząco głową. Przełknąłem ślinę i odłożyłem kwiat.
- Ja chciałem... - Nie, nie tak powinienem był to zacząć! - To znaczy... źle cię wczoraj potraktowałem.
Zdałem sobie sprawę, że w wypowiedzi zbrakło słowa "przepraszam". Zaczynam zachowywać się, jak Lind. Ona od zawsze miała dziwną awersję do tego wyrażenia.
- Nic się nie stało. Każdy ma czasem gorszy dzień - odparła Edel. - Proszę, wejdź.
- Ja tylko na moment. Nie chcę ci przeszkadzać - Ułożenie tego zdania wyszło mi już o wiele lepiej.
Podniosłem kwiat i wszedłem do pokoju. Skoro mnie zaprasza, nie wypada od razu uciekać.
- Nigdy mi nie przeszkadzasz - usłyszałem.
Mówisz prawdę, czy kłamiesz? - pomyślałem. A może to była tylko odpowiedź bez namysłu?
Wyciągnąłem w stronę Edel Smoczą Różę, którą trzymałem w pysku. Postanowiłem wykorzystać okazję do wypowiedzenia wreszcie tego kluczowego słowa:
- Przepraszam za tamto - wymamrotałem. - Nie chcę, żebyś źle o mnie myślała.
Wilczyca zbliżyła swój pyszczek do mojego i wzięła ode mnie kwiat. Poczułem jej delikatny oddech. Nie patrzyłem jej tym razem w oczy. Jednak nawet pomimo tego, byłem dziwnie spięty. Coś jest ze mną nie tak... Bardzo nie tak...
E odłożyła mój podarek na szafkę, po czym kontynuowała rozmowę:
- Przyznam, że twoje zachowanie trochę mnie zabolało, ale... Dalej cię lubię. Bardzo.
To jest to, co chciałem od niej usłyszeć?
- Ja też cię bardzo lubię i nie chciałbym zepsuć naszych relacji - westchnąłem w odpowiedzi. - Wczoraj chciałaś mi pomóc, a ja zachowałem się jak gbur.
Zauważyłem, że autentycznie czuję wstyd za tamto. Niemożliwe... Podniosłem wzrok na wilczycę.
- Z grzeczności nie zaprzeczę - powiedziała Edel.
Przyozdobiła swój drobny pyszczek delikatnym uśmiechem. To tylko sprawiło, że wspomniane uczucie uderzyło mnie jeszcze mocniej. Moje spojrzenie wróciło na podłogę.
- W każdym razie... Dziękuję - dodała wadera.
W tym momencie niespodziewanie oplotła mnie łapami i... przytuliła. Drgnąłem, kompletnie zaskoczony. Nie wiedziałem, czy bardziej zdziwiło mnie, że nie byłem dosyć czujny, czy fakt, że E w ogóle to zrobiła.
Ten uścisk był inny niż te, które wymieniałem z Lind. One nigdy nic dla mnie nie znaczyły. Miały tylko budować zaufanie głupiej "Pierzastej". A w przypadku Edel... ogarnęła mnie dziwna błogość. Jakby... poczucie bezpieczeństwa? Czym to w ogóle było? Znów nie rozumiałem samego siebie, ale tym razem nie chciałem uciekać. Zamiast tego, objąłem drobną wilczycę i też ją przytuliłem. Nasz uścisk się wzmocnił. Przymknąłem na chwilę oczy. Nadal nie wiedziałem, czemu czułem tę dziwną mieszankę bliżej nieokreślonych uczuć, ale.... było to przyjemne.
Wkrótce E odsunęła się. Spojrzała mi w oczy. Zrobiłem to samo. Chciałem zrozumieć, czemu w ogóle postanowiła wykonać taki gest i dlaczego ten uścisk był tak osobliwy. Niestety nie było tu nikogo, kto chciał mi odpowiedzieć na te nieme pytania. Po chwili wilczyca odwróciła wzrok jako pierwsza. Staliśmy tak jedno naprzeciw drugiego w absolutnej ciszy jeszcze kilka, kilkanaście sekund.
- Cóż... - zaczęła Edel. - Jak się czujesz? - spytała, zaczynając nowy temat rozmowy.
- Lepiej - odparłem. - Eliksir z Róży Hery zadziałał, jak trzeba - przedstawiłem wiarygodne wyjaśnienie, dlaczego moje obrażenia zniknęły z dnia na dzień.
- Bardzo mnie to cieszy - oznajmiła samica. - Jeśli mogę spytać... Co ci się wczoraj stało?
Zmarszczyłem czoło i mimowolnie skrzywiłem się trochę. Jak by tutaj znów uniknąć bezpośredniego wyjaśniania sytuacji? Zapomniałem przygotować jakąś historyjkę w tym temacie.
- Oczywiście nie musisz odpowiadać, jeśli nie chcesz - dodała nagle Edel.
- Wobec tego na razie przemilczę tę sprawę - mruknąłem.
Znów nie poznałem samego siebie. Zamiast opowiedzieć jakieś ładne kłamstwo, po prostu przyznałem, że nie chcę o tym mówić.
- Jasne - pokiwała głową E i spojrzała gdzieś w bok. Chyba nie tego się spodziewała z mojej strony.
Po raz kolejny zapadła między nami cisza. Przerwało ją miarowe uderzanie ogona Edel o podłogę.
- Chyba powinienem już iść - odwróciłem się w stronę drzwi.
- Ale... Zobaczymy się później?
Popatrzyłem znów na waderę. Uśmiechnąłem się do niej i skinąłem głową.
- Jeśli chcesz. Do zobaczenia - pożegnałem ją i wyszedłem na korytarz.
Zamknąłem za sobą drzwi. Stanąłem za nimi nie mając pojęcia, co teraz ze sobą zrobić. Jednocześnie serce dziwnie tłukło mi się w piersi. Nie mogło być to spowodowane stresem, skoro nie potrafię go odczuwać. Czym to było w takim razie? Skąd się to wzięło? Obecność Edel zaczęła dziwnie na mnie działać. Wypadam z roli i... o zgrozo... Dopuszczam do siebie emocje.
Potarłem pysk łapą. 
Coś jest ze mną nie tak. Bardzo nie tak. Może jestem chory? Może to gorączka? Nie, przecież nosząc Medalion Nieśmiertelności nie mogę chorować. 
Wtem moich uszu dobiegł głos E:
- Czemu muszę być taka głupia?
Zbliżyłem ucho do drzwi. Jej słowa przebijały się przez nie bez problemu.
- Ze wszystkich wilków na ziemi, tylko ja jestem na tyle nierozsądna, by zakochiwać się jedynie w wilkach, które nigdy nie odwzajemnią moich uczuć?
Kim są te wilki, E? - spytałem ją w duchu. 
- Crane... - drgnąłem, słysząc swoje imię. - To oczywiste, że nic do mnie nie czuje. Jestem cholerną idiotką.
Poczułem jej strach. Dotyczył czegoś nowego. Jednak znów był powiązany z moją osobą. "Zakochiwać"? Ona nie mówi poważnie... Ugh, przecież po co miałaby kłamać gadając sama do siebie?!
Odsunąłem się od drzwi. Potrzebowałem odpoczynku od tego wszystkiego. Muszę mieć jakieś zajęcie, żeby już nie myśleć. I tak nie zrozumiem nic. Za dużo, za dużo tego!
Ruszyłem do wyjścia z budynku. Próbowałem skupić się na swoim otoczeniu, ale zamiast tego, nadal wracałem do słów E.
Edel by chciała, bym był jej partnerem... To brzmi... Jak to brzmi? Nie, nie... Nie mogę się z nią związać! Gdybym to zrobił, nie mógłbym ubiegać się już o względy żadnej z samic wyżej w hierarchii. Chociaż... z moich obserwacji wynika, że Edel ma jeszcze szanse wejść wyżej. Tylko wtedy skazałbym siebie na jej towarzystwo. Czy to źle? Nie jest to bezpieczne, ale... jest mi dobrze w jej towarzystwie. Wyszedłem na zewnątrz i nabrałem w płuca haust świeżego powietrza. 
Nigdy nie myślałem o tym wszystkim w ten sposób. Coś jest ze mną nie tak. Bardzo nie tak.

<Edel?>

Uwagi: brak

niedziela, 19 maja 2019

Od Edel "Odsłonięte kły" cz. 3 (cd. Crane)

Listopad 2023
Wpatrywałam się tępo w drzwi, za którymi zniknął Crane. W uszach ciągle pobrzmiewał mi jego nieprzyjazny ton, gdy kazał mi się odsunąć. Basior był zawsze tak miły, że każde jego warknięcie sprawiało, że miałam ochotę się schować głęboko pod ziemię i nie wychodzić do końca świata. Natomiast teraz, nadal widząc przed oczami jego poranione ciało, najchętniej podążyłabym za nim i zajęła się nim najlepiej jak umiałam.
Wiedziałam jednak, że samiec nie życzył sobie mojego towarzystwa i to chyba bolało mnie najbardziej. Przecież chciałam mu pomóc, a jedyne co udało mi się osiągnąć, to zirytowanie go.
Niepotrzebnie mu się narzucałam... - pomyślałam, mimowolnie spuszczając wzrok na drewnianą podłogę.
Następnie westchnęłam cicho i nadal wyrzucając sobie w myślach własną głupotę i niepotrzebną nadgorliwość, wróciłam do pokoju. Moja ochota na nocny spacer po uliczkach Białego Miasta znikła równie szybko, jak się pojawiła. Szczerze mówiąc, w tamtej chwili znikły wszystkie moje chęci na jakiekolwiek wychodzenie poza moje bezpieczne cztery ściany.
Położyłam się na posłaniu i próbowałam zasnąć. Sen jednak nie miał zamiaru nadejść. Kiedy tylko zamykałam oczy, ponownie znajdowałam się na korytarzu i wpatrywałam się w poparzone ciało i zwęgloną sierść mojego towarzysza podróży. Widziałam jego odsłonięte kły, gdy kazał mi zostawić go w spokoju. Każde wypowiedziane (i odtwarzane niewyobrażalną ilość razy w myślach) przez samca słowo, wbijało się niczym igła w serce i wyciskało z oczu łzy.
Czemu w ogóle się nim tak przejmuję?

Nie pamiętałam, żeby udało mi się zasnąć, lecz widocznie w którymś momencie padłam ze zmęczenia, bo obudziło mnie ciche pukanie do drzwi. Na początku chciałam je zwyczajnie zignorować, lecz te nasiliło się, skutecznie mnie wybudzając.
Nie otwierając oczu, zwlekłam się z posłania i ruszyłam nieco chwiejnym krokiem do drzwi. Niestety po drodze wpadłam na niewielką szafkę, co koniec końców zmusiło mnie do ich rozwarcia. Westchnęłam głośno, przeklinając w myślach nieoczekiwanego gościa i ponownie (tym razem bez wpadania na meble) poszłam w kierunku, gdzie ten na mnie czekał.
Otworzyłam je gotowa ochrzanić Asa, który zapewne chciał znowu wyciągnąć mnie na zakupy, lecz zesztywniałam widząc sylwetkę Crane'a. Basior wyglądał o wiele lepiej niż w nocy, przez co zaczęłam się zastanawiać, czy nie przesadziłam. Skoro zdołał wylizać się w przeciągu zaledwie kilku godzin...
Dopiero po chwili zauważyłam piękny kwiat, który samiec trzymał w pysku. Smocze Róże były jednym z najtrudniejszych do zebrania roślin - zarówno poprzez ich smoczą ochronę, jak i okres rozkwitania, który przypadał co drugi rok. Basior z pewnością musiał się nieźle napracować (lub wydać wiele pieniędzy), by ją zdobyć. Taki kwiat był małym skarbem, który z jakiegoś powodu znajdował się w pysku mojego gościa.
- Crane... Pomyliłeś pokoje? - spytałam mimowolnie.
Wilk pokręcił przecząco łbem, co jedynie spotęgowało moje zdziwienie. Skoro nie pomylił drzwi, to oznaczałoby, że przyszedł do mnie... Z kwiatem. To było zbyt niedorzeczne, by mogło być prawdziwe.
Kiedy ja zastanawiałam się, jak sklecić jakiekolwiek sensowne zdanie, basior odłożył Smoczą Różę na podłogę.
- Ja chciałem... To znaczy... Źle cię wczoraj potraktowałem.
Jeszcze bardziej zdezorientowana, jakimś cudem zdołałam się odezwać. 
- Nic się nie stało. Każdy ma czasem gorszy dzień... Proszę, wejdź - Odsunęłam się, robiąc mu tym samym przejście.
- Ja tylko na moment. Nie chcę ci przeszkadzać - ostrzegł i pochylił się, by ponownie wziąć różę do pyska. Dopiero trzymając ją, minął próg.
- Nigdy mi nie przeszkadzasz - mruknęłam cicho, nim zdołałam się powstrzymać.
Crane na szczęście nie odniósł się w żaden sposób do moich słów. Miałam nadzieję, że w ogóle nie zdołał ich usłyszeć. Zamiast tego ponownie wyciągnął w moją stronę Smoczą Różę.
- Przepraszam za tamto. Nie chcę, żebyś źle o mnie myślała - powiedział przez zaciśnięte zęby.
Niepewnie zbliżyłam się do niego i zabrałam kwiat, domyślając się, że był to przeprosinowy prezent. Kiedy pomyślałam o tym (oraz gdy tylko zbliżyłam pysk do jego) zabolał mnie brzuch, jednak w sposób o wiele bardziej przyjemny sposób od tego, który nawiedzał mnie od dawna. To był ten rodzaj zaciśnięcia żołądka, który zdarzał mi się jedynie przy Crane'ie i niegdyś Asgrimie...
Odłożyłam go czym prędzej na szafkę, o którą się wcześniej potknęłam.
- Przyznam, że twoje zachowanie mnie trochę zabolało, ale... Dalej cię lubię. Bardzo.
Miało to być jedynie niewinne kłamstwo, by nie wprawiać samca w jeszcze większe zażenowanie, ale w chwili ich wypowiadania zdałam sobie sprawę, że to była prawda. Nie umiałam być zła na samca, który jako pierwszy z wilków poznanych w tej watasze podarował mi przyjaźń.
- Ja też cię bardzo lubię i nie chciałbym zepsuć naszych relacji. Wczoraj chciałaś mi pomóc, a ja zachowałem się jak gbur.
- Z grzeczności nie zaprzeczę - uśmiechnęłam się, chcąc chociaż odrobinę rozładować atmosferę. Zamiast tego sprawiłam, że i tak już zawstydzony wilk, odwrócił szybko wzrok i zaczął z pełnym zafascynowaniem przyglądać się podłodze. - W każdym razie... Dziękuję.
Niepewnie zbliżyłam się i opatuliłam łapami ciało Crane'a. Ze zdziwieniem spostrzegłam, że był znacznie szczuplejszy, niż mogłoby się to wydawać. Basior drgnął w chwili, gdy go dotknęłam, jednak zaledwie chwilę później także mnie przytulił. Na początku cały ten gest wydał mi się trochę głupi, lecz szybko nabrałam większego przekonania i mocniej wtuliłam się w sierść samca. Crane w niemej odpowiedzi również wzmocnił uścisk.
Wdychałam przyjemny zapach, który go otaczał. Przyjemne mdłości zwiększyły się, a serce co rusz gubiło kilka uderzeń. Trwaliśmy tak przez dłuższą chwilę, aż w końcu zdecydowałam się odsunąć, pomimo tego, że nie miałam na to najmniejszej ochoty.
Spojrzałam prosto w niezwykłe oczy Crane'a, szukając w nich... potwierdzenia. Jakiegoś znaku, że w tamtej chwili czuł to samo co ja. Nie zauważyłam jednak nic poza wyraźnym zagubieniem, którego pochodzenia nie rozumiałam. Czy popełniłam kolejny błąd, przytulając go? Odwróciłam wzrok, bojąc się tego, co mogłabym jeszcze wychwycić.
Ponownie jak wcześniej uścisk, tak cisza zaczęła się powoli przeciągać, więc postanowiłam zadać pierwsze pytanie, które przyszło mi do głowy.
- Cóż... Jak się czujesz?
- Lepiej - odparł - Eliksir z Róży Hery zadziałał jak trzeba.
Pokiwałam głową, przyjmując tę odpowiedź do wiadomości.
- Bardzo mnie to cieszy - przyznałam zgodnie z prawdą. Następnie coś przyszło mi do głowy - Jeśli mogę spytać... Co ci się wczoraj stało?
Samiec mimowolnie skrzywił się, słysząc moje pytanie. Wystraszyłam się, że znowu powiedziałam coś nieodpowiedniego, więc czym prędzej dodałam:
- Oczywiście, nie musisz odpowiadać, jeżeli nie chcesz.
- Wobec tego na razie przemilczę te sprawę - odpowiedział.
- Jasne - mruknęłam i odwróciłam wzrok. Miałam nadzieję, że zawód w mojej głosie nie był wyczuwalny. Na co ja liczyłam? Że tak po prostu wszystko mi powie? Idiotka - skarciłam się w myślach.
Crane nie powiedział nic więcej, a i ja milczałam, obawiając się, że zadam kolejne niewłaściwie pytanie. W którymś momencie zaczęłam miarowo uderzać ogonem o podłogę, nie wiedząc, co powinnam ze sobą zrobić.
- Chyba powinienem już iść - Crane odezwał się, przerywając tym samym niezręczną ciszę. Podniosłam na niego wzrok i zauważyłam, że ten spogląda w stronę drzwi.
- Ale... Zobaczymy się później?
Wilk spojrzał na mnie i skinął łbem z uśmiechem.
- Jeśli chcesz. Do zobaczenia - powiedział i wyszedł z pokoju.
Ja natomiast jak zaklęta przyglądałam się, zamykającym się drzwiom. Gdy te zatrzasnęły się cicho, przeniosłam wzrok na piękny kwiat, który nadal leżał na drobnej szafce i westchnęłam głośno.
- Czemu muszę być tak głupia? - spytałam samą siebie. - Ze wszystkich wilków na ziemi, tylko ja jestem na tyle nierozsądna, by zakochiwać się jedynie w wilkach, które nigdy nie odwzajemnią moich uczuć. Crane... To oczywiste, że nic do mnie nie czuje. Jestem cholerną idiotką.
Westchnęłam głośno i bez siły padłam na posłanie. Zawsze mogę chociaż poudawać, że śpię...

<Crane?>

Od Crane'a "Odsłonięte kły" cz. 2 (cd. Edel)

Listopad 2023
Obawiałem się, że droga powrotna do karczmy stanie się ciężka, biorąc pod uwagę moje obrażenia. Jednakże ku mojemu zaskoczeniu, nie było tak źle. Nie chwiałem się prawie w ogóle; jedynie utykałem na przednią łapę, która była też poparzona. Największy ból sprawiały właśnie miejsca, których sięgnął ogień. Pulsowały i piekły niemiłosiernie. Każdy ruch, a nawet lekki powiew wiatru sprawiał, że było z nimi jeszcze gorzej.
Dopóki nie wyszedłem na miasto, nie myślałem o tym, że po walce wyglądałem na tyle źle, by zwracać uwagę przechodniów. Niektórzy coś mówili, ale nie zwracałem na nich uwagi. Miałem teraz jeden cel - dotrzeć do wynajętego dla mnie pokoju i założyć z powrotem Medalion Nieśmiertelności. Chciałem znów być spokojniejszym o swoje życie. Zdjęcie go przed walką może nie wyglądało na mądry ruch, lecz była to racjonalna decyzja. Uznałem za prawdopodobne, że tego typu "wspomagacze" nie są dozwolone podczas pojedynku. Nie zastanawiałem się nawet, nad ukryciem naszyjnika pod szalikiem. Stracenie tej przykrywki w trakcie walki byłoby tylko kwestią czasu. 
Droga powrotna trwała dziwnie długo. Zdawało mi się, że z tego wszystkiego zataczałem koło, ciągle myląc uliczki. Kiedy dowlokłem się do Karczmy Zagubionego Wędrowca, była już ciemna noc. Wreszcie dotarłem do ostatniego korytarza, który dzielił mnie od mojego pokoju. Wtem nagle otworzyły się jakieś inne drzwi. Wynurzyła się zza nich moja towarzyszka podróży - Edel. Miałem pecha; wystarczyłyby dwie sekundy, by nie był to dla mnie problem, lecz w tym momencie samica uniemożliwiała mi przejście dalej. Zatrzymałem się. Niebieskie oczy wadery natychmiast wychwyciły moją osobę. E otworzyła pyszczek w szoku.
- C... Crane...?! - wyszeptała słabym głosem. 
Wyczułem jej strach. Nie przyglądałem się temu zjawisku, uznawszy, że pewnie wyglądam teraz jak widmo jakiegoś skazańca i stąd taka reakcja wilczycy. 
- To ja - mruknąłem. Chciałem jej skinąć głową na powitanie, jak gdyby nigdy nic, ale przez rany na karku syknąłem z bólu. 
- Co... co się stało? 
- Długo by opowiadać - mruknąłem wymijająco. 
- Tych obrażeń nie powinien obejrzeć jakiś lekarz? - na pyszczku Edel nadal malował się niepokój. Dopiero wtedy zaczęło do mnie docierać, że nie bała się o swoje bezpieczeństwo, a o moje. Ale dlaczego? Co jej do tego, co się dzieje teraz ze mną?
- Może - mruknąłem, bez namysłu. Nie powinienem był tak mówić. To tylko sprawiło, że wadera jeszcze dłużej przetrzymywała mnie w korytarzu.
- Miałam iść do tego słynnego lekarza... - zaczęła. - Ale to i tak raczej nie ma sensu. Lepiej ty to weź - W tym momencie podała mi garść Belloss. - Tobie na pewno pomoże.
Zamurowało mnie. Dlaczego ona to robi? O co jej chodzi? Co ona chce tak osiągnąć? Przecież to ona jest chora. Bardzo chora. Od bardzo dawna. Dlaczego nagle chce oddać swoje oszczędności mnie?
Przez głowę przemknęło mi, żeby uśmiechnąć się jak najmilej jestem w stanie, wziąć od niej lśniące monety i pójść do siebie, a potem kłamać, że właśnie ten lekarz odpowiada za szybkie zagojenie się moich ran, a nie mój Medalion Nieśmiertelności. Wtem jednak uznałem ten pomysł za odrażający. Nie mogłem; nie chciałem tego zrobić. Tylko... dlaczego?
- Nie, nie mogę tego wziąć - Wcisnąłem pieniądze z powrotem w łapy Edel. 
- Crane, nalegam - odparła. 
- Powiedziałem nie! - podniosłem głos. 
Wilczyca jednak nie chciała mnie tak po prostu zostawić w spokoju. 
- W takim razie sama się tobą zajmę - odparła równie stanowczym tonem. 
Nie odpowiedziałem jej na to. Wadera zaczęła w pełnym skupieniu oglądać moje obrażenia. Nie byłem w stanie zrozumieć jej zachowania, chociaż bardzo chciałem. Wszystkie logiczne opcje wydawały się pozbawione sensu.
Z drugiej strony trafiło mnie coś... innego. Jakieś poczucie, iż to właśnie dobrze, że Edel tu jest. Nie rozumiałem już nawet samego siebie. 
Zapragnąłem uciec od tej sytuacji. Po raz pierwszy od lat, nie wiedziałem jak się zachować. 
- Czy to oparzenie? - Wilczyca spojrzała na ślady na mojej łapie. 
- Dam sobie radę sam, naprawdę - wybełkotałem. 
- Ja to ocenię.
- Nie - warknąłem, odsuwając się od niej. - Zostaw mnie w spokoju. 
- Crane...
- Z drogi! Chcę wrócić do siebie - rzuciłem tym samym, nieprzyjaznym tonem.
Edel spojrzała mi prosto w oczy. W jej wzroku było coś, co sprawiało, że nie zniosłem go długo.
- Przepuść mnie - mruknąłem ciszej, odwracając głowę. 
Wreszcie wadera odsunęła się. Była trochę zmieszana, trochę zirytowana tą całą sytuacją. 
- Jak chcesz - odparła sucho.
Ruszyłem przed siebie, nie patrząc nawet na nią. Utykając na jedną nogę, dotarłem do drzwi swojego pokoju i zatrzasnąłem je za sobą.

<Edel?>

Uwagi: brak

Od Crane'a "Odsłonięte kły" cz. 1

Listopad 2023
Wyszedłem z ożywionego tłumu i wkroczyłem na pole walki. Nie ma już odwrotu. Naprzeciwko mnie stanął inny magiczny wilk. Mógł mieć maksymalnie cztery lata. Dzieliło nas maksymalnie osiem metrów metrów. Wkrótce ten dystans zmaleje, jeśli któryś z nas zechce zadać pierwszy cios. Mój przeciwnik wypuścił nosem powietrze. Z jego nozdrzy wypłynęły kłęby dymu. Basior nie krył faktu, że jego żywiołem przewodnim jest ogień. Wskazywało na to także umaszczenie tego osobnika; brąz i czerń przeplatane z połyskującymi pasami układającymi się w kształty płomieni.
Otaczający pole walki zaczęli coś krzyczeć. Przyszli tutaj oglądać krwawy pojedynek i domagali się jego rozpoczęcia. Ruszyłem wolnym krokiem wzdłuż wyznaczonej nam granicy, nie opuszczając wzroku z oponenta. Wilk zrobił to samo.
- Potraktuję cię łagodnie, rudzielcu! - rzucił szyderczo basior i wyszczerzył złośliwie zęby. Był wyjątkowo pewny siebie.
Nie odpowiedziałem mu. Zająłem się szybkim ocenieniem mocnych i słabych stron mojego przeciwnika. Podstawowym problemem mogą być jego umiejętności związane z żywiołem. Nie mam absolutnie niczego przeciwko centralnemu uderzeniu płomieni - pomyślałem. Wtedy wczułem, że ten konkretny wilk miał fobię, którą będę w stanie wykorzystać przeciwko niemu - jadowite węże. W mojej głowie zaczęły się układać plany, jak mógłbym przeprowadzić odpowiednie ofensywy z użyciem mocy strachu.
Basior nie wytrzymał już dłużej. Skoczył w moją stronę rozdziawiając paszczę. Uniknąłem ataku, lecz nie uciekłem dostatecznie daleko. Zanim podesłałem mu jakąkolwiek wizję, już zdołał sięgnąć kłami mojej szyi. Wgryzł mi się w kark od góry i próbował przewrócić. Warknąłem z bólu. W żaden sposób nie byłem w stanie go odepchnąć. Ból utrudniał zebranie myśli. Zupełnie się odzwyczaiłem od tego uczucia, nosząc przez miesiące Medalion Nieśmiertelności. Usłyszałem, jak widzowie dopingują mojego przeciwnika głośnymi okrzykami. Nowo powstała rana na mojej szyi pulsowała.
Dopiero po chwili zdołałem zmusić wilka do ucieczki. Wykorzystałem do tego nieistniejącego węża, który ześlizgnął się z mojego grzbietu prosto na atakującego. Słysząc agresywne syczenie, basior mimowolnie uwolnił mnie z uścisku szczęk. Odskoczył metr dalej. Chociaż starał się tego nie okazywać, wyczułem wyraźnie jego strach. Teraz jest moja szansa! Ruszyłem w kierunku przeciwnika, podsyłając mu widok kolejnych pełzających gadów. Wilk stał w miejscu, jak wryty. Zdołałem go zupełnie zdezorientować i porządnie zestresować. Na tyle, bym wbił kły i pazury w niego. Moich uszu dobiegła kolejna fala wrzawy, tym razem innej części oglądających starcie. Zapewne tych, którzy postawili pieniądze na mnie.
Zdołałem przewrócić mojego przeciwnika na bok i przycisnąć go ziemi. Jedną łapę oparłem na jego pysku, by nie mógł skutecznie kontratakować. Nie zdołałem jednak go tak utrzymać zbyt długo. Basior odepchnął mnie i wbił zęby w moją prawą łapę. Znów wydobył ze mnie warknięcie bólu. Uderzyłem pazurami jego głowę, prawie trafiając oczy. Tyle nie wystarczyło, żeby przeciwnik mnie wypuścił. Zamiast tego szarpnął, przez co straciłem równowagę. Uderzyłem pyskiem o ziemię.
Skupiłem się, by nastraszyć go kolejnym wężem, tym razem kobrą która znikąd wyskoczyła w jego stronę. Basior znów pozwolił wygrać swoim instynktom i natychmiast wycofał się. Zaczął omiatać wzrokiem podłoże, w poszukiwaniu węża, który już zniknął. Powoli wstałem i skupiłem się na umyśle przeciwnika. Wkrótce z jego perspektywy zamieniłem miejsce naszego starcia na jaskinię pełną jadowitych węży. Wilk przyspieszył oddechu. Jego spojrzenie stało się puste. Postawił uszy, chociaż docierało do nich teraz tylko nieprzyjazne syczenie.
Wtedy poczułem, że nie utrzymam tak wyrazistej iluzji zbyt długo. Bardzo dawno nie tworzyłem tego typu wizji. Ruszyłem w kierunku przeciwnika. Byłem już bardzo blisko niego, lecz wtedy on ryknął i zaczął strzelać z łap kulami ognia. Płomienie leciały we wszystkich możliwych kierunkach. Basior nie rozumiał sytuacji; przestał wierzyć swoim zmysłom. Postanowił więc atakować. Nieważne, czy mnie, czy przed pełzające gady. Przywarłem do ziemi, zaskoczony tym ruchem. Mój przeciwnik dotychczas nie używał swojego żywiołu, zapewne to było to "łagodne traktowanie", o którym wspominał. A teraz złamał swoje postanowienie. Doprowadziłem go do stanu desperacji. Niedobrze, bardzo niedobrze.
Widzowie odsunęli się, lecz płonące pociski i tak by nie dosięgnęły większości z nich. Basior nie tracił energii, by rzucać ogień na odległości przekraczające pięć metrów.
Zdecydowałem, że muszę spróbować pomimo tego do niego dotrzeć. Zdawałoby się, iż szanse na oberwanie kulą ognia były stosunkowo małe. Wilk nie miał pojęcia gdzie jestem. Przed jego oczami były tylko węże. Skoczyłem w jego kierunku. Trafiłem pazurami jego pysk. Sekundę później, poczułem falę piekącego bólu na lewej nodze i klatce piersiowej. Mojego nosa sięgnął swąd przypalonej skóry. Zacisnąłem zęby i syknąłem. Nie pozwoliłem jednak, by to mnie zatrzymało. Zadawałem kolejne ciosy, próbując utrzymać iluzję jak najdłużej. Wytrzymała jeszcze niecałą minutę; dokładnie tyle, ile trzeba było. Basior przestał atakować z użyciem swojego żywiołu.
- Dosyć! - wydusił.
Ugięły się pod nim łapy. Odsunąłem się od niego. Zostawiłem też w spokoju jego zmysł wzroku i słuchu. Węże zniknęły. Do basiora, z którym walczyłem podeszły dwa wilki. Kiedy zobaczyli, że nie miał siły opuścić z nimi miejsca walki, zmienili się w ludzi i podnieśli swojego kumpla, po czym cała trójka zniknęła w głośnym tłumie. Przejechałem wzrokiem po tej dzisiejszej widowni. Część śmiała się pod nosem, ale wielu pozostałych szurało zębami i spoglądało na zaistniałą sytuację z wielką furią. 
Też nie byłem zadowolony, kiedy straciłem Belloss na obstawianiu walki... Ale to nie jest tak, że zwykły wilk potrafi przewidzieć z absolutną pewnością, kto wygra. Sam już nie wiem, czy spodziewałem się swojego zwycięstwa. W końcu warunkowało o nim wiele czynników. Wystarczyłoby kilka drobnych różnic w przebiegu walki, by to moją osobę musiał ktoś stąd wynosić. 
Podszedłem do tłumu. Niektórzy poklepywali mnie po ramieniu, mówiąc, że dobrze mi poszło, inni mówili coś o jakimś Patricku, który będzie w stanie mi pomóc z tymi opatrzeniami. Odpowiadałem im wszystkim krótko, byłem naprawdę zmęczony. Jakiś młody wilkołak spytał, jakiej techniki użyłem.
- Nie mogę ci powiedzieć. Nie wiem, czy nie będę walczył jeszcze z tobą - odparłem, uśmiechając się dumnie, na tyle, na ile pozwalał mi ból.
Byłem z siebie naprawdę zadowolony.
Pośród masy nieznanych mi osób dostrzegłem pewną osobliwą, czarną sylwetkę. Była to Yuki. Patrzyła na mnie trudnym do odczytania wzrokiem. Nie potrafiłem na jego podstawie określić, czy przyszła tylko popatrzeć jak wilki i inne stworzenia zrywają z siebie skórę dla rozrywki, czy może chciała się też wzbogacić. Jeśli to drugie, to nasuwało się pytanie, na którego z nas postawiła pieniądze. Moje wątpliwości rozwiał dopiero łącznik, wręczający waderze sakiewkę z brzęczącymi monetami. Samica uśmiechnęła się pod nosem i dopiero wtedy ruszyła za pozostałymi w kierunku centrum miasta. Basior, dzięki któremu się tutaj znalazłem, podszedł także i do mnie.
- Jutro możesz odebrać swoje Belloss. Tylko odpocznij trochę, zanim tu wrócisz.

<C. D. N.>

Uwagi: brak

sobota, 18 maja 2019

Od Exana "Wieczór poszukiwań" cz. 1 (cd. Cess)

Październik 2023
Dzisiejszy wieczór był chłody. Chłód wiatru przedzierał się przez futro, wywołując dreszcze od ogona, po uszy. Alfa zarządził, żeby nasze smoki zatrzymać w miejscu niedaleko położonego od lasu, który wydawał się przebijać horyzont. Mój ojciec wraz z moim rodzeństwem wyskoczyli z grzbietu naszego smoka, po czym zaczęli szukać jakiegoś miejsca na odpoczynek. Smok rozpostarł jeszcze raz błoniaste skrzydła, po czym złożył je jak wachlarze. 
Płaskowyż, na którym wylądowaliśmy był pusty od jakiejkolwiek żywej duszy, a jego zakątki przemierzał surowy wiatr. Smok ponaglił mnie, abym poszedł za ojcem. Westchnąłem tylko i pożegnałem się z nim, w głębi kryjąc urazę do niego. Właśnie skazał mnie na towarzystwo mojego szalonego rodzeństwa... obecność Joela jeszcze zniosę. 
Stąpałem po szorstkiej trawie, w której gdzieniegdzie majaczyły kopce kretów. W czasie, gdy rodzeństwo było pochłonięte swoją zabawą, a mój tata z kimś rozmawiał (chyba z przyjacielem), ja zaczynałem rozkopywać kopce. Strasznie to lubiłem, bo gdy to robiłem, w wykopanym otworze ziemi, znajdował się tunel. Tędy zwierze musiało wyjść. 
Tata tak był pochłonięty rozmową, że nie zauważył zniknięcia mojego zwariowanego rodzeństwa. 
- Exan! - zawołał mnie tata. Podszedłem do niego. Ów rozmówcą mojego taty był nie kto inny, jak Asgrim.- Widziałeś, gdzie odeszli twoi bracia?
Oczywiście! Jestem z nich najmłodszy, po co mam się nimi przejmować?! 
- Nie mam pojęcia, tato - odparłem, a w głębi siebie, aż chciało mi się krzyczeć.
- Mógłbyś ich poszukać?
- Czemu ja? Mają swoje rozumy! - odpowiedziałem buntowniczo. 
- Exan, to są twoi bracia! - Ojciec najwyraźniej nie mógł uwierzyć w to, co przed chwilą powiedziałem.
- No i co z tego? Zawsze, jak coś zbroją, wszystko spada na mnie! 
Przyjaciel mojego ojca uniósł lekko brew.
- Joel, jak chcesz, mogę ci pomóc ich odszukać.
Joel pokręcił przecząco głową.
- Nie musisz, ja i Exan pójdziemy ich poszukać, ty idź i odpocznij. 
Ostatnie słowo brutalnie zostało stłumione, przez gwałtownie ożywiony wiatr, nasze futra przez chwilę targnęła wszechogarniająca siła powietrza. 
- Pójdę z wami - przyjaciel taty był trochę uparty. 
Joel obdarzył przyjaciela wdzięcznym spojrzeniem, a mnie... szkoda gadać. W jego spojrzeniu mogłem wychwycić zaklęty w nim żal. Nie powiem, zrobiło mi się przykro. 
Gdy nasza trójka wyruszyła w poszukiwania, ja starałem się nie przejmować tym wszystkim. 
Gdy mój ojciec i jego przyjaciel rozdzielili się, ja podążyłem za Joelem. 
Wytyczona przez niego ścieżka przez zarośnięte chaszcze, doprowadziła mnie do nieznajomego mi miejsca, ale udało mi się też zwietrzyć czyiś zapach. Ani mojego ojca, ani rodzeństwa. To była wadera. 
W szali ogarniającej już cały teren ciemnością, była ona pod postacią cienia. Gdy mnie ujrzała, podeszła do mnie, a wtedy zaczęły się rysować jej rysy pyszczka, jej w pół rogata głowa nosiła nietoperzowate uszy, które jedno z nich było przekłute kolczykami. Jej czerwone oczy wpatrywały się we mnie groźnie, ale tylko tak wyglądały. 
- Co tu robisz, mały?
Że co? Ja mały?
- To pani jest mała! Ja jestem tylko niski!
Wadera roześmiała się tylko.
- Czego tu szukasz? Wiesz, że noc to nieodpowiednia pora dla takich szkrabów, jak ty?
Czułem, że zaraz pewność siebie rozwali mnie od środka.
- Nie boję się, tak samo jak pani! 
Wadera uniosła brew.
- Odwagi ci nie brak, co? No dobrze, młody. Czego szukasz? - zapytała tym razem stanowczo.
- Mojego rodzeństwa! - odparłem tylko. 
Wadera znów uniosła brew, tym razem jeszcze wyżej i spojrzała na mnie ze zdziwieniem.
- Ale oni są tutaj! - rzekła wadera. - Śpią
Różne rzeczy słyszałem. Na przykład to, że sowa jest w stanie dostrzec swoją ofiarę nawet pod najgłębszą warstwą śniegu, albo to, że woda jest w stanie zmiażdżyć każdą żywą istotę, która będzie zanurzać się coraz głębiej. Ale żeby moje rodzeństwo, które chyba nie grzeszyło rozsądkiem, żeby wybrać się bez wiedzy taty na przechadzkę po kompletnie obcym im miejscu... i jeszcze usnąć bezmyślnie. 
- Musieli być bardzo zmęczeni - powiedziała wadera. 
- Nie wątpię!
Moi bracia leżeli obok siebie. Wyglądali, jakby w czasie zabawy poczuli zmęczenie, które nie mogli powstrzymać.
- ...Emm dziękuję pani...
- Mów mi Cess, mały. 
Cess pomogła mi zaciągnąć moje rodzeństwo do obozu, ale tata jeszcze nie wrócił z poszukiwań.

<Cess?>

Uwagi: Brak tytułu i daty! Zdarza ci się mieszać czasy. Kiedy wtrącasz narrację do dialogu, spacja powinna być również przed myślnikiem (np. "- Witaj - powiedziała").