niedziela, 30 sierpnia 2020

Od Asgrima "Nie jestem jedynakiem" cz. 3


Pierwszy dzień marca 2027
Świat był tak niesprawiedliwy. Inne samice z łatwością sobie radziły, kiedy Tori z każdym dniem coraz gorzej znosiła ciążę. Początkowa radość ustąpiła na rzecz nasilającego się coraz bardziej zmartwienia i bezsilnej wściekłości. Byłem zły, że tylko ona miała takie problemy. Byłem zły, że nie mogłem jej pomóc.
Wilczyca początkowo próbowała mnie uspokajać, ale każda drobinka magii, którą wysyłała w moją stronę, osłabiała ją jeszcze bardziej. W końcu poprosiłem o przestanie, co ona przyjęła z ulgą. Fakt, że nie było o to żadnych kłótni uspokoił mnie i jednocześnie jeszcze bardziej zmartwił. Jak mocno cierpiała w rzeczywistości? Jak bardzo udawała ze względu na mnie i Yvara?
W końcu, o wiele za wcześnie, nadszedł ten szczególny ranek. Słońce wyciągało w naszą stronę delikatne promienie. Woda była spokojna. Najgorszy dzień życia w najpiękniejszej możliwej oprawie. 
Miałem ochotę rzygać.
Widząc stan Torance oraz moją panikę, gdy biegałem wokół niej, próbując jej jakoś pomóc, wilki będące obok pobiegły po Ellamarię. Zdałem sobie z tego sprawę dopiero, gdy wilczyca przysiadła przy mojej partnerce. Od razu zrobiłem to samo.
– Oddychaj spokojnie – poradziła.
Tori pokiwała głową i spróbowała uspokoić oddech. Z jej pyska wydobywały się tłumione odgłosy bólu. Delikatnie pogładziłem ją po głowie. Rude włosy plątały się wokół mojej łapy. Nie przestawałem. Druga łapa wylądowała na jej. Miałem wrażenie, że ten dotyk, ta bliskość przynosiła ukojenie nam obu.
Głośny i świszczący oddech partnerki, wypełnione bólem stęknięcia i krzyki – wszystko mieszało się ze sobą, tworząc czasową breję zmartwienia.
– Kocham cię. Wszystko będzie dobrze – zapewniałem ją. Jeszcze nigdy nie miałem takiej nadziei, że mówiłem prawdę.
Tori uśmiechała się i odszeptywała to samo. Te same słowa wypełnione miłością, którą widziałem także w jej oczach. Ja w swoich czułem jedynie łzy.
Ellamaria wydawała jedynie krótkie polecenia. Wszystkie brzmiały tak samo. Wszystkie nie niosły ze sobą końca porodu. Wszystkie były bezwartościowe.
Nasz szczeniak nie opuszczał ciała Tor pomimo upływających godzin. Samica z każdą chwilą wyglądała coraz gorzej. Jej oddech był coraz bardziej urywany. Błagałem lekarkę, żeby jej pomogła.
– Możemy rozciąć jej ciało i wydobyć szczeniaka w ten sposób. Jednak wiąże się z tym pewne ryzyko.
– Ryzyko czego?! – wrzasnąłem, potrząsając ramionami wilczycy. Ta z łatwością mi się wyrwała. Moje łapy drżały.
– Śmierci.
– A teraz, do cholery, to nie ma żadnego zagrożenia?!
Westchnięcie. Na jej polecenie ktoś pobiegł po odpowiedni sprzęt i medykamenty. Kiedy wrócił, zauważyłem, że oprócz tego przyprowadził Morgana. Nie zapytałem, czy nie powinien być na lekcji. Pozwoliłem, by wilki podeszły do ciała mojej partnerki, podali jej lekarstwa i rozcięli brzuch. Krew obryzgała piasek. Moja łapa znalazła łapę Torance. Gładziłem ją przez cały proces.
Z wielkiego rozcięcia wychylił szczeniak. Spod czerwonej cieczy wychylało ciemnobrązowe futro. Z moich oczu popłynęły łzy. Nie widziałem nic poza drobnym szczeniakiem, raną i zamkniętymi z bólu oczami Tori.
Mijał czas, oddech i bijące serce mojej partnerki uspokajały się z każdą chwilą...
Aż całkowicie ustały.
Z moich oczu popłynęły jeszcze większe łzy.
– Tor, nie możesz mnie zostawić! Wróć do mnie, słyszysz?! Tor, błagam cię! Obiecałaś mi coś, pamiętasz? Mieliśmy zostać razem... Zestarzeć się wspólnie. Nie możesz teraz... – Urwałem. Zaciśnięte gardło uniemożliwiło mi nawet szept. Łkałem, stojąc nad ciałem mojej ukochanej. Nieruchomej, zakrwawionej i cichej. Przerażająco cichej.
Obok mnie piszczał szczeniaczek. Gramolił się między moje łapy i wtulał, szukając ciepła. Pogładziłem go po głowie.
Patrz, Yivu, to twoja matka – najcudowniejsza wilczyca, jaką widział świat. Chciałem mu to powiedzieć, jednak mój pysk opuścił jedynie urywany skowyt.
Świat był tak niesprawiedliwy.

<c.d.n.>

>> Następna część >>

środa, 26 sierpnia 2020

Od Sileenthar "A ja to tej pani nie lubię" cz. 10


Listopad 2025 r.
Zgodnie z tym, co zapowiedziała nam ostatnio pani Navri na lekcji obrony po kolei wcielaliśmy się w role napastników i strażników terenów. Dopiero co rozpoczęła się potężna ulewa i choć strugi deszczu docierały do ziemi tylko miejscami tyle wystarczyło, by rozmywały tam wszystkie tropy. Utrudniało to zadanie szukającym, i to do tego stopnia, że zwątpiłam nawet w swoje umiejętności.
Zanim doczekałam swojej kolejki lekcja miała się ku końcowi, a pojedynek zdążyły stoczyć już wszystkie inne szczeniaki. Tak jak myślałam zwyciężali głównie napastnicy - jedynie Yngvi zaskoczyła ukrywającego się w kępie wysokich roślin Morgana i pokonała w walce. Wbrew przypuszczeniom, bo jest od niej większy. Mi trafiło się ukrywanie i Emerald jako szukający. Podwójne rozczarowanie, zwłaszcza, że przy obchodzie nie zastanawiałam się za bardzo nad kryjówkami.
W przypadku poprzednich par najpierw wychodził szukający, by za szybko nie zorientować się kogo ma szukać. Czekał jakiś czas w wybranym miejscu, by napastnik miał szansę się schować i wyruszał na poszukiwania. Co do mnie i Emeralda, to już nie miało znaczenia, bo oboje zdawaliśmy sobie sprawę, że została tylko nasza dwójka i w tej sytuacji role się zamieniły.
Wyszłam więc pierwsza i od razu ruszyłam truchtem wzdłuż dobrze już mi znanej trasy. Miałam mało czasu i pustkę w głowie. Zaczęłam szukać jak najintensywniejszych zapachów do wytarzania się albo w formie kryjówki, jeśli tylko ich źródło okaże się wystarczająco duże. Z tyłu głowy ciągle kłuła mnie świadomość, że mój przeciwnik na pewno na to wpadnie i właśnie tam będzie szukać, ale przecież takie było moje zadanie, prawda?
Szybko odnalazłam gęsty krzew słodko pachnących kwiatów, które najbardziej zapadły mi w pamięć podczas obchodu. Odgięłam trochę łodygi, by wonne kielichy znalazły się nieco bliżej ziemi i bez zbędnego zastanawiania wytarzałam się w nich, a potem podreptałam szybko w kierunku z którego przyszłam. Mało czasu, mało czasu... Emerald w zasadzie mógł już wyjść, a ja szłam prosto na niego! Sięgnęłam łapką w bok, poza wydeptaną ścieżkę. Natrafiłam na kępę trawy. Niezdarnie do niej wpełzłam i od razu pożałowałam, że nie przygotowałam sobie wcześniej czegoś lepszego. Okazała się ostra jak krawędzie kartek i choć futerko powinno ochronić mnie przed zadrapaniami nie spełniło swojej roli najlepiej. Kłucie na bokach nie ustało nawet gdy zamarłam w bezruchu. W tej chwili pożałowałam, że nie mam tak grubego futra jak Leah.
Czekałam, starając się ignorować trawę. Skorzystałam z tej chwili przerwy, by jeszcze raz przemyśleć jak podejdę przeciwnika i czy na pewno o niczym nie zapomniałam chowając się. Jednak coś było nie w porządku. Jakiś nienazwany niepokój nie chciał dać mi spokoju i przez następne parę minut dręczył myślą, że czegoś jednak nie przemyślałam. Coś zrobiłam nie tak. I przez to mój świetny plan spotka porażka.
Nagle mnie olśniło. Zamaskowałam swój zapach kwiatami, które znalazłam na szlaku tylko w jednym jedynym miejscu i schowałam się gdzieś zupełnie indziej! Nawet Emerald nie był taki głupi, by nie zorientować się, że coś jest nie tak. Przez chwilę nie byłam pewna co zrobić - zostać i zostawić już sprawę jak jest czy jeszcze spróbować znaleźć mocniejszy zapach? Momentalnie poczułam jak coś mnie ściska w piersi, a w głowie zaczyna wirować. Prawie na pewno czas już mi się skończył...

<C.D.N.>

Uwagi: brak.

wtorek, 25 sierpnia 2020

Od Lind "Szczeniak w wielkim mieście" cz. 5


Lipiec 2026
Usłyszałam echo uderzeń pazurów w posadzkę. Morgan zawiesił na mnie wzrok, nie rozumiejąc, dlaczego przerwałam tłumaczenie. Tymczasem ja czekałam na potwierdzenie moich podejrzeń. I nie musiałam wcale czekać długo. Wkrótce naszym oczom ukazała się sylwetka znajomego odmieńca. Ślizgiem wyminął wielki regał, po czym dopadł naszego stolika.
– Mówiłem, Pierzasta! Mówiłem! – rzucił.
Morgan podskoczył, prawie upuszczając liczydło. Nadal pracował nad koordynacją ruchów w ludzkiej formie.
– Ciszej tam! – zawołał ktoś zza rogu.
– Przepraszam... – mruknęłam, ale nie byłam pewna, czy tamten jegomość nas w ogóle usłyszał. Odwróciłam się z powrotem w stronę Odmieńca.
– Możesz wyjaśnić, o co ci znowu chodzi, Ting?
Ten jednak przestał zwracać na mnie uwagę i skupił się na siedzącym obok mnie człowieku. Po chwil skwitował:
– Wyglądasz dziwnie, Mały
Co ciekawe, teraz to Ting prezentował się mizernie postawiony obok Morgana. Dopiero było widać, jak niskie są Et Magicae, kiedy porównać je z innymi dwunogimi istotami; na przykład z ludźmi.
– Ekhm, Ting wyjaśnisz o co chodzi?
Odmieniec odwrócił się znów w moją stronę.
– Mówiłem, że szukamy nie tu, gdzie trzeba. Mówiłem. Ale ty nie słuchałaś. Więc popytałem kilku bywalców-pseudo-uczonych i co się okazało? Zeszliśmy do części biblioteki, gdzie będzie NIC o tej części świata, ani tych tematach magii. Ale nie, ty musiałaś nalegać, że musimy przejrzeć i te książki – Uderzył zewnętrzną częścią łapy w okładkę tomu leżącego na stoliku. – Gratuluje, przez ciebie straciliśmy cały tydzień. Wiesz ile to godzin, Pierzasta?
– Nie muszę wiedzieć, dotarło do mnie o co ci chodzi – warknęłam. Oparłam łapy na blacie. – Czy mógłbyś w takim razie...
Zanim dokończyłam zdanie, Ting zeskoczył z krzesła i ruszył w głąb biblioteki.
– Jak skończycie bawić się koralikami, możecie do mnie dołączyć w tej właściwej części.
Spojrzałam na Morgana. Wyglądał na całkiem zagubionego.
– Kontynuujemy, czy..? – mruknął.
– Tak... Nie mam teraz głowy do czytania – westchnęłam. – Nie zaszkodzi mu, jeśli posiedzi tam trochę sam.
Ludzki-Morgan podniósł z powrotem liczydło. Poprzekładał jeszcze kilka koralików z jednej gromady w drugą. Potem jednak postanowił znów zejść z tematu liczenia:
– Mamo, zauważyłaś, że Ting stał się dużo bardziej... nerwowy?
– Um... – Odwróciłam głowę w kierunku, gdzie zniknął mój towarzysz. – Być może...
– Podobno coś się stało, jak byliście tutaj pierwszy raz... – dodał ciszej Morgan.
Znów poczułam chłód w łapach. Spięłam mięśnie. Spojrzałam znów na mojego podopiecznego.
– Ja... Nie wiem, czy jestem gotowa znów o tym mówić, Morgan... – odparłam. – Białe Miasto było... inne, kiedy wataha odwiedziła je po raz pierwszy. Wiem tylko, że gdyby nie decyzja twojego taty... zostałabym tu o wiele dłużej, niż pozostali.
Dostrzegłam na ludzkiej twarzy Morgana oznaki niepokoju.
– C... co to znaczy?
Przymknęłam oczy. Nabrałam więcej powietrza.
– Zamknęli mnie wtedy w więzieniu i... potrzeba było wykupu.
Morgan upuścił liczydło. Jego uderzenie o posadzkę poniosło się echem po bibliotece.
– Jak? Co się stało? C... co zrobiłaś? – wydusił chłopak.
Westchnęłam ciężko.
– Pomówimy o tym innym razem, Morgan... Dziś nie mam na to siły.

<Morgan?> 

Uwagi: brak.

Od Crane'a "Książka sama opowie historię" cz. 1

Luty 2026
Chociaż zaproponowałem użycie Naszyjnika Pożywienia, Lind wciąż nalegała na połów małż. Nie byłem pewien, czy podobał mi się jej pomysł; nie miałem wprawy w tym rodzaju "polowania". Wadera zapewniła mnie jednak, że to bułka z masłem i zaciągnęła nad wodę.
– Z tego, co oferuje ta plaża, małże są moje ulubione – oznajmiła Lind. Zaraz po tym, podniosła charakterystyczny, czarny pancerzyk.
– Tak coś kojarzyłem – Zanurzyłem łapę, by złapać inną muszlę. Niestety, moja okazała się pusta.– Ja zwykle korzystam z Naszyjnika...
Otworzyłem kolejny pancerzyk małża. Znów nie miałem szczęścia.
Przynajmniej używając Naszyjnika nigdy nie trafi się na pustą skorupę...
– Co w takim razie zwykle jadasz?
– Cokolwiek mi przyjdzie do głowy – Odparłem. – Nie zastanawiam się nad tym.
Wyciągnąłem z wody następną muszlę. Wreszcie trafiłem na pełną.
– Wyglądasz o wiele przyjaźniej, kiedy się uśmiechasz – zaznaczyła Lind.
Hm... Nawet nie zauważyłem, kiedy to zrobiłem.
– A jak wyglądam na co dzień..?
– Na śmiertelnie poważnego – mruknęła wadera.
– Cóż... jak się zamyślasz, masz tak samo – odparłem zgodnie z prawdą.
– Um... może trochę. Na pewno nie tak bardzo, jak ty – Lind wróciła do poszukiwań małży. Tymczasem ja wziąłem do pyska swoją pierwszą zdobycz.
W towarzystwie Lind nawet coś tak zwyczajnego, jak połów małż, było przyjemne. Czas mijał szybciej, niż bym się tego spodziewał. Po słońcu oszacowałem, że Morgan ma za sobą już większość lekcji. To przypomniało mi o innym temacie, który chciałbym poruszyć z Lind:
– Morgan zrobił ogromne postępy w czytaniu.
– To bystry szczeniak... wiedziałam, że szybko załapie – wadera uśmiechnęła się szeroko.
– Postanowił co najmniej raz w tygodniu czytać mi "do snu"...
– Naprawdę? – Lind odwróciła głowę w moją stronę. Wyglądała na rozbawioną. – To urocze..
– Ta... Ale trochę dziwnie się wtedy czuję... – przyznałem.
– Dlaczego?
– Muszę zawsze czekać na niego, żeby wiedzieć, co się dzieje dalej... Książka leży przede mną, a ja jestem bezradny. Ta historia... jest uwięziona poza moim zasięgiem... Lind, nauczyłabyś i mnie czytać? – przeszedłem do sedna sprawy.
Wadera wyglądała na zdziwioną. Zaraz po tym, na jej pysku pojawił się wyraz aprobaty.
– Myślę, że tak.
Byłem tak ucieszony jej odpowiedzią, że aż odsłoniłem zęby. Może wyglądałem głupio, ale nie przejmowałem się tym.
Otworzyłem kolejną muszlę. Coraz lepiej rozumiałem, dlaczego Lind tak lubi małże. Do samego smaku dochodziły jeszcze inne atuty; tego mięsa nie trzeba było szarpać, jak sarniny, ani wydłubywać z zębów ości, jak po zjedzeniu ryby. Pod twardym pancerzem można było też znaleźć perłę. Miałem dość, szczęścia, żeby wkrótce trafić na dwie; jedną po drugiej.
– Lind, chodź, zobacz.
Wadera w paru skokach znów znalazła się obok mnie. Przyjrzała się z zainteresowaniem mojemu odkryciu.
– Bardzo ładne okazy. Dawno żadnych nie widziałam.
– Chciałabyś je wziąć?
Wadera podniosła wzrok na mnie.
– Um... ja... – Widocznie wziąłem ją z zaskoczenia tym pytaniem.
– Proszę, weź je. Możemy się umówić, że to "opłata" za lekcje czytania – Wyciągnąłem w jej stronę łapę z dwoma perłami. Wilczyca niepewnie przejęła ode mnie wspomniane przedmioty.
– To bardzo miłe. Dziękuję...
Odgarnęła grzywkę i spojrzała na niebo.
– Musimy już wracać po Morgana – dodała.
– Prowadź.
***
– Zobaczysz tato, to tylko wygląda na takie trudne.
– Ta... Z pewnością... – Przejechałem wzrokiem po stronie zapełnionej powykrzywianymi we wszystkie strony symbolami. Niektóre linie ostro zmieniały kierunek, inne zawijały się delikatnymi łukami. Do tego wszędzie widniały setki kropek i kresek. Gdzie do diaska w ogóle zacząć?
Podniosłem wzrok znad stronic i zacząłem się rozglądać. Lind nadal nie było widać.
– Może już zaczniemy, tato? Mogę ci wyjaśnić podstawy.
– Hm... Nie wątpię, że też dałbyś radę, Morgan, ale chyba jednak wypada, żebyśmy zaczekali... – mruknąłem.
– Mama będzie miała potem łatwiej – zaznaczył szczeniak. Dostrzegłem, że bardzo ekscytowała go wizja nauczenia mnie czegoś. Może miał zadatki na nauczyciela?
– Hm... prawda. No dobrze, zaczynaj.
Morgan uśmiechnął się szeroko i zaczął odgarniać piasek przed nami.
– Najlepiej zacząć od prostego słowa. Jak... "mama". – Wyrysował pazurem jakieś połamane znaki. Zauważyłem między nimi pewne podobieństwa. – Można to przeliterować: M-A-M-A – Pokazywał przy tym konkretne symbole. – Każda litera to jeden z tych dźwięków. To jest "m", to jest "a". Rozumiesz, tato?
Skinąłem głową. Morgan wyglądał na bardzo zadowolonego z siebie.
– Inne słowo: "tata" – Szczeniak powiększył swoje pole robocze z mokrego piasku i zaczął znów coś pisać. – Widzisz? Powtarza się tutaj litera "a" – wskazał łapą.
Przyjrzałem się obu wyrazom. Było dokładnie tak, jak mówił Morgan.
– Najtrudniej będzie wkuć wszystkie litery na pamięć... – mruknął.
Pokiwałem głową, nic nie mówiąc. Gdybym znał większe liczby, spytałbym, ile konkretnie jest tych liter. Niezbyt mnie zachęcała wizja powtarzania w nieskończoność tych samych rzeczy, ale motywował mnie fakt, że to pozwoli mi doczytać książkę samemu.
Usłyszeliśmy łopot skrzydeł i szum wiatru. Lind wreszcie się zjawiła.

<C. D. N.> 

Uwagi: Brak.

poniedziałek, 24 sierpnia 2020

Od Lind "Powrót do Białego Miasta"

Maj 2026
Odmieniec cofnął się. Jego ogon zadrżał, a sierść stanęła dęba.
– Nie żartuj nawet, Pierzasta...
Odwróciłam na chwilę wzrok, opuszczając nieco powieki. Zatopiłam łapy w piasku plaży. Próbowałam zignorować zimno rozchodzące się od klatki piersiowej do wszystkich kończyn. Niestety, bezskutecznie.
– To jedyny sposób na dowiedzenie się czegoś więcej.
Ting spoglądał na mnie w oszołomieniu. Nie wiedział jak zareagować, nie spodziewał się takiej propozycji z mojej strony. Jeszcze dziś rano ja też bym nie oczekiwała takiej decyzji. Obiecałam sobie nigdy tam nie wracać, ale... jeśli to miałoby nam pomóc w starciu z Freeze'm...
– Mamy jedno pocieszenie. Jego tam już nie będzie. Widziałam, że wyruszył.
– Wiesz, Pierzasta, że nie martwi mnie tylko Władca Burzy – Ting przykucnął naprzeciwko mnie.
Wyciągnęłam łapy spod piachu. Nabrałam w płuca więcej powietrza.
– Nie jestem już poszukiwanym przestępcą. Postaramy się nie wychylać.
Ting zmrużył oczy. Odniosłam wrażenie, że moje argumenty wciąż go nie przekonywały.
– Skupimy się na Bibliotece – zaznaczyłam. – Znalezienie tam więcej informacji jest tylko kwestią czasu i odrobiny cierpliwości z naszej strony. Przecież tylko tam znaleźliśmy coś, co na pewno odnosiło się do artefaktów.
– Ja to znalazłem, Pierzasta. I zajęło mi to dwa miesiące – Dla podkreślenia swoich słów Ting pomachał przed moim nosem dwoma pazurami.
– Ale szukałeś sam – Odtrąciłam jego łapę. – Teraz będzie nas więcej. Crane z Morganem już postanowili, że lecą, więc pewnie będą mogli nam pomóc...
– Jednooki ledwo składa zdania; gorzej niż niejeden szczeniak! – oponował dalej Ting.
– Douczę go na miejscu.
Strażnik Wichury westchnął ciężko.
Skłamałabym, gdybym powiedziała, że decyzja tamtych wilków nie wpłynęła na moją. Bałam się o naszego podopiecznego, ale też o samego Crane'a. Na początku myślałam o przekonaniu ich do zostania, jednak podejrzewałam, że zabrzmię jak wariatka i paranoiczka. Potem pojawił się w mojej głowie inny pomysł; pojechać z nimi i faktycznie wykorzystać tę okazję do odwiedzenia Królewskiej Biblioteki.
– W takim razie bierzemy ze sobą też Baldora – burknął Ting. – Nie można go zostawić samego.
– Zgadzasz się? – Na moim pysku pojawił się słaby uśmiech.
Odmieniec podniósł z ziemi swoje manatki.
– Nawet gdybym się nie zgodził, nie posłuchałabyś. Przynajmniej mogę polecieć z tobą i cię przypilnować.
Wstałam z miejsca.
– Zaufaj mi.
– A chociaż raz wyjdę na tym dobrze, Pierzasta? – Ting narzucił plecak i ruszył przed siebie. Wracał do miejsca, gdzie zostawiliśmy Baldora.
Potarłam nos, próbując od razu zapomnieć o wbitej przez Strażnika szpilce. Potem, poszłam jego śladem. Może nie będzie tak źle... jeśli będę ostrożna... i nie będę myśleć o więzieniu... może...

Czerwiec 2026
Podróż trwała o wiele krócej, niż ostatnim razem. Prawdopodobnie miało to związek z łatwiejszą organizacją ruchu; smoki nie przewoziły tym razem całej watahy i znaliśmy już drogę. Chyba że tylko odniosłam takie wrażenie, bo obawiałam się miejsca docelowego. Crane, z którym tym razem dzieliłam smoka, wyczuł mój narastający lęk. Pytał, czy może coś zrobić, czy chcę, żeby mi jakoś pomógł, ale za każdym razem odpowiadałam przecząco.
Decyzja zapadła, teraz muszę dźwignąć jej ciężar. A na odwrót już za późno.
Od pierwszego wyjścia na brukowane ulice Białego Miasta, cały czas rozglądałam się za strażą. Miałam wrażenie, że w każdej chwili zza rogu może wyłonić się patrol. To jednak nigdy nie nastąpiło. Chociaż powinno mnie to uspokoić, osiągało całkiem odwrotny efekt. A kiedy nie szukałam wzrokiem uzbrojonych wilków, rozglądałam się za szarym futrem i odbijającym światło lodem.
Crane spytał mnie o te ciągłe zamyślenie i wypatrywanie czegoś w uliczkach. Kazałam mu udawać, że tego nie widzi. Nie chciałam, żeby Morgan zwrócił uwagę na moje zachowanie.
Po co go niepotrzebnie martwić? W końcu.... nie jestem już przestępcą. Na żadnym z nas nie ciążą na razie żadne oskarżenia. A Freeze'a już tu nie ma.
Na razie wszystko jest dobrze...
Nasz podopieczny był zachwycony Białym Miastem; widokami, o których wychowujący się w dziczy wilk nawet nie śnił. Trochę przypominało mi to moją reakcję, kiedy odwiedziłam to miejsce po raz pierwszy. Jednak cieszyłam się, że zwiedzaniem zajmiemy się dopiero jutro. Przez chwilę rozważałam, czy nie znaleźć jakiejś wymówki, przeczekać to w pokoju i iść prosto do biblioteki. Potem jednak odrzuciłam ten pomysł. Postanowiłam walczyć z tym lękiem.
Było do przewidzenia, że nie będę spać dobrze tej nocy. Z tego powodu, opuściłam pokój o wiele później, niż inni. Kiedy wreszcie zeszłam do karczmy, przy jednym ze stolików czekał na mnie Crane.
– Morgan już poszedł na lekcje?
– Już dawno. Chcesz żebym coś ci postawił? – zaproponował wilk.
– Nie... Nie jestem głodna...
– Ani spragniona?
Pokręciłam głową i odgarnęłam grzywkę. Crane nadal patrzył na mnie z zatroskaniem w oczach. Postanowiłam uprzedzić jego pytanie i powiedzieć trochę o tym, jak minęła noc:
– Jak byłam na tej dziwnej granicy snu i przytomności... miałam wrażenie, że jestem znów w celi...
– Wyczułem to... – odparł.
– To po prostu... męczące – Spuściłam głowę.
Crane położył łapę na mojej. Podniosłam wzrok z powrotem na niego.
– Chyba byłbym w stanie ci z tym pomóc... tylko musiałbym wiedzieć, czy się zgadzasz.
Zamrugałam oczami. Nie byłam pewna co ma na myśli.
– Mam w końcu żywioł snu i strachu.
– Muszę się zastanowić – westchnęłam. – Na razie... mamy przed sobą cały dzień.
– Słuchaj, rozmawiałem z innymi wilkami, też z Elvinem... W Białym Królestwie zaszły pewne zmiany – usłyszałam w jego głosie pozytywną nutę.

niedziela, 23 sierpnia 2020

Od Morgana "Ofensywa"

Wrzesień 2026
Wdech, wydech, wdech i wydech. Gorące powietrze wysuszało mnie od środka. Łapy paliły i nawoływały do ucieczki. Nie chciałem tu być. Tak bardzo nie chciałem.
Kaiju rzucił mi przepraszające spojrzenie w chwili, gdy jego długie łapy uderzyły w moje ciało. Upadłem na piasek, wzbijając chmurę pyłu. Zakaszlałem i przetoczyłem się po ziemi. Głuchy dźwięk zębów uderzających o zęby rozbił powietrze. Zagryzłem wargę, odskakując jeszcze dalej. Musiałem jak najbardziej zwiększyć dystans między mną i przyjacielem. Musiałem...
– Nie możesz ciągle uciekać. W ten sposób niczego się nauczysz. – odezwał się pan Dannan. – Musisz przejść do ofensywy. 
– Dasz radę, Morgan.
Uśmiech na pysku Kaiju był dziwny. Wynaturzony. Miałem ochotę wyć, kiedy samiec przebiegł dzielącą nas odległość z ognistym błyskiem na futrze. Mój przyjaciel płonął żywcem, uśmiechając się i skacząc w moją stronę z wyciągniętymi pazurami. 
Sytuacja robiła się gorąca. Niebezpieczna.
Stałem sparaliżowany. Myśli pędziły jak szalone. Musiałem znaleźć sposób. Natychmiast!
Nagle moje spojrzenie padło na błękitny bezkres wody. Odskoczyłem w bok i popędziłem do morza. Wiedziałem, że w nim nie będzie mógł używać żywiołu. Gdzieś w głowie wypełzła myśl, że to było niesprawiedliwe; ja nie miałem żadnych użytecznych magicznych zdolności, a tymczasem Kaiju to najbardziej uzdolniony szczeniak z całej grupy! Może moje rany goiły się szybciej i potrafiłem wykryć kilka drobnych zmian w organizmie, ale teraz, w samej walce... To było całkiem bezużyteczne. 
Woda rozbryzgiwała się i spowalniała moje ruchy. Nie miało to jednak większego znaczenia, bo Kaiju nie dotknął jej nawet jedną poduszeczką. Stał na samym brzegu, uskakiwał przed falami, a jego pysk rozświetlał uśmiech.
– Sprytne.
– O f e n s y w a, Morgan – Dannan nie opuszczał. Podszedł bliżej nas, a wraz z nim grupa szczeniaków. Wyglądali na znudzonych. Chyba wszyscy chcieli już końca tej walki. Włącznie ze mną. – Będziecie walczyć, dopóki nie wyjdziesz z inicjatywą. Jeżeli dobrze pamiętam, po tej lekcji nie macie już żadnych zajęć.
– Nie masz wyjścia. Po prostu to zrób. Nie będę zły. Przecież to tylko lekcja, nie prawdziwa walka – wtrącił Kaiju. Nie wyglądał już tak strasznie, kiedy mnie nie gonił. Teraz znowu był moim najlepszym przyjacielem.
Zamknąłem oczy i odetchnąłem głośno. Czy byłem gotów? W żadnym wypadku. Basiorek miał jednak rację – musiałem to skończyć. Minuty mijały, a ja nie chciałem tracić wieczora na dalsze uciekanie.
Otworzyłem oczy. Czas przejść do prawdziwej walki.
Zacząłem machać łapami, wzbijając wodę w powietrze. Kaiju próbował robić uniki, ale ja dopiero zaczynałem. Byłem dobry jeśli chodzi o zabawę w wodzie; nierzadko przychodziłem pobawić się w niej z mamą. Z czasem nawet tata, choć początkowo niechętnie, do nas dołączył i pokazał mi sztuczki, które pozwalały na lepsze chlapanie. 
Uśmiechnąłem się słabo, przypominając sobie jak mnie wtedy nazwali. Świetny uczeń, najlepszy chlapacz. 
Ogień na futrze Kaiju zgasł w chwili, gdy krople zwilżyły jego sierść. Zawsze był wtedy oszołomiony przez chwilę, co postanowiłem teraz wykorzystać. Wyskoczyłem z wody i przyparłem go do ciemnego piasku. Basiorek potrząsnął pyskiem i spróbował wyczarować kolejne płomienie. Fala uderzająca w jego ciało uniemożliwiła to.
– Bardzo dobrze.
Pochwała przyjaciela i nauczyciela zlała się w jedno, gdy walka nabrała na intensywności. Kaiju odgiął pysk. Jego ząb zahaczył o mój nos. Odskoczyłem, piszcząc zaskoczony. To nie był ruch, którego bym się spodziewał.
Samiec od razu przyparł mnie do piasku, ale nie na długo. Uciekłem spod jego łap. Przetaczaliśmy się po ziemi, robiąc uniki, gryząc i drapiąc powietrze. Powarkiwania opuszczały nasze gardła. Nie byłem wtedy sobą. Adrenalina krążyła w moich żyłach. Uniki stały się szybsze, a dziabnięcia skuteczniejsze niż kiedykolwiek wcześniej.
W końcu zacisnąłem zęby na łapie Kaiju. W pyszczku czułem dziwny, metaliczny smak. Moje płuca i serce zaczęły szaleć z nerwów, gdy zdałem sobie sprawę, co to było. 
Krew. Krew mojego najlepszego przyjaciela.
Odskoczyłem i potknąłem się o własne łapy. Upadłem na grzbiet i przetoczyłem się na brzuch. Ciągła mantra opuszczała mój pysk, chociaż nie czułem, żebym go otwierał. Był zbyt skażony, żebym potrafił to poczuć.
– Przepraszam, przepraszam, przepraszam. Nie chciałem. Tak bardzo nie chciałem. Nie wiem, co we mnie wstąpiło. 
Kaiju i Dannan mnie uspokajali. Nic się nie stało. Rana nie była głęboka. To nic takiego. 
Mylili się. To było o wiele więcej, niż mogliby kiedykolwiek pomyśleć. Skaziłem swój pysk. Skaziłem łapę Kaiju. Skaziłem siebie i mojego przyjaciela.
Nigdy nie powiedziałem nikomu o tych chwilach, gdy adrenalina i instynkt przejęły nade mną kontrolę. Nie chciałem usłyszeć, że to normalne. Nie chciałem, żeby to b y ł o normalne. A jeszcze bardziej nie chciałem dowiedzieć się, że to ze mną był problem. Że to ja byłem niebezpieczny.
Na następną lekcję walki nie przyszedłem. 

Od Crane'a "Nasza przeszłość, nasze sekrety i lęki" cz. 7



Luty 2026
Szedłem z Lind po plaży; bez celu, za sprawą inicjatywy obu stron. I powiem... było miło. Bardzo miło. Naprawdę polubiłem spędzać więcej czasu z Lind sam na sam. Oczywiście, nie mówię, że obecność Morgana jakkolwiek pogarszała sytuację; nic z tych rzeczy. Jednak czas spędzony tylko z tą waderą był całkiem odmienny. Inaczej rozmawialiśmy, czas też jakby płynął inaczej.
Lind zwykle mówiła o wiele więcej, niż ja. Kiedy pojawiała się okazja, żebym poprowadził własny wątek, jakoś zbyt szybko wyczerpywałem temat. Wkrótce zrozumiałem, iż brało się to z tego, że nie sięgałem już po niezliczone, zmyślone historie. Postanowiłem więc ją o to spytać.
– Nie, jest w porządku – odparła. – Wystarczy mi, że jesteś dobrym słuchaczem... Są rzeczy, o których rzadko mam możliwość mówić.
– Naprawdę? Dlaczego?
– Ting już o wszystkim wie, więc nie chcę się powtarzać... – westchnęła. – Z Baldorem nie zaczynam wielu tematów, bo wiem, że go nie zainteresują.
– To twoi towarzysze... A co z twoimi przyjaciółmi?
Wilczyca odgarnęła na bok potarganą grzywkę. Chwilę myślała, zanim udzieliła mi odpowiedzi.
– Z Torance i Asgrimem rozmawiam ostatnio coraz rzadziej. A jak już trafimy na siebie w ciągu dnia, to tylko na krótką chwilę. Z Leah i Arkanem też tak jakoś... Oddaliliśmy się.
– Aha... – mruknąłem.
– A z Magnusem zwykle rozmawiamy tylko o żywiołach i... fi.. fizyce – z trudem przytoczyła to trudne określenie.
– Hm, wilkołaki z naszych watah bardzo lubią te słowo – zauważyłem.
– Co nie? "Fizyka to, fizyka tamto"...
– Chwila, jak on to powiedział... "To przeczy prawom fizyki" – przytoczyłem inny iście wilkołaczy tekst.
Lind zaśmiała się cicho. Nie przypominało to jej głośnego chichotu sprzed lat, ale zachowało dawne znaczenie. Lubiłem być przyczyną takich reakcji z jej strony.  Nie sądziłem, że będzie to znów możliwe.
– Wiesz, że wychowywałam się w rodzinie wilkołaków, nie?
– Mhm.
– Jak byłam mała, jeden z naszych sąsiadów zmienił formę, żeby ściągnąć mnie z drzewa – kontynuowała Lind. – O mało nie umarłam ze strachu; nigdy wcześniej nie widziałam człowieka.
– Ojej... To niezły początek znajomości z rasą ludzką – Przed moimi oczami stanęła opisywana scena.
– Babcia biegała potem po okolicznych norach i przypominała wszystkim, że mają mi się nie pokazywać jako ludzie...
– Hm... Mówiłem ci kiedyś, że też potrafię zmieniać formę na ludzką?
Lind przystanęła.
– Nie... Kiedy się nauczyłeś?
– Dawno temu... Miałem... – wysiliłem umysł, żeby dobrze oszacować czas. – Dwa, trzy lata.
– Czemu nigdy nie powiedziałeś? – Zdziwiła się wadera. – Chodziłeś do pracy w mieście, jak inni?
– Właśnie... ukryłem to, żeby nie musieć tam iść. – Spojrzałem na waderę, żeby upewnić się, że jest zainteresowana tematem. – Trochę odwiedzałem miasto samopas i... narobiłem sobie kłopotów.
– Jak to było?
Zmarszczyłem czoło. Nie wiedziałem, jak mogę to opisać, żeby uniknąć wspominania niektórych naprawdę głupich błędów z mojej strony. A zamierzałem dotrzymać obietnicy danej Lind, więc kłamstwo nie wchodziło w grę.
– Chyba że... nie chcesz zdradzać szczegółów – dodała wadera.
Spojrzałem znów na nią. Z tego wszystkiego zapomniałem, że to również była opcja. Skinąłem głową.
–Tak więc... – chrząknąłem. –  Jak Alfy zadecydowały o obowiązku podjęcia pracy przez wszystkich, którzy mogą stawać się ludźmi, nie przyznałem się do niczego. Wiem, było to samolubne...
– Chyba jestem w stanie zrozumieć – odparła Lind. – Po prostu chciałeś uniknąć kłopotów – Posłała mi pokrzepiający uśmiech.
Pokiwałem głową i odpowiedziałem jej tym samym. Poczułem prawdziwą ulgę widząc, że nie zniechęciła jej do mnie ta opowiastka.
– A ty... umiesz zmieniać formę? – ośmieliłem się spytać.
– Tak... Ale nie robię tego – Lind opuściła nieznacznie uszy. – Nawet pomimo Medalionu Nieśmiertelności towarzyszy temu straszny ból. Mówili mi, że to z czasem przechodzi, ale przy kolejnych próbach nie było różnicy.
– Och... przykro mi.
Wadera odwróciła wzrok. Wyciągnąłem łapę i położyłem na  jej ramieniu. Lind drgnęła i spojrzała znów w moja stronę. Odpowiedziała kolejnym ciepłym uśmiechem. Nie jestem w stanie opisać, jak bardzo cieszyłem się, że nie odtrąciła mnie.
Nawet nie wiem, czemu było to tak dla mnie ważne.

<C. D. N.>

Uwagi: brak.

>> Następna część >>


sobota, 22 sierpnia 2020

Od Torance "Nie jestem jedynakiem" cz. 2


Luty 2027
Morgan wyglądał jak męska kopia Edel. Przypominał mi ją, ale za czasów nim wyrosła na taką dumną i upartą samicę... Chociaż chyba nie powinnam jej oceniać; sama nie byłam od niej lepsza w tych kwestiach. W każdym razie, kiedy tylko na niego patrzyłam, czułam wielki żal. Chciałabym, żeby ją poznał. Chciałabym wrócić do czasów, gdy byliśmy razem jako grono najlepszych przyjaciół. Do czasów, nim...
Wilk przycisnął mocniej łapkę do mojego brzucha, po czym zabrał ją. 
– To basiorek – stwierdził na głos. Potrząsnęłam głową. Obraz Edel zniknął i teraz widziałam tylko jej syna oraz łagodny uśmiech na jego pyszczku.
– Oby odziedziczył urodę po ojcu.
Odchrząknęłam wymownie. Asgrim spojrzał na mnie i wyszczerzył zęby.
– Albo po matce. Ona też jest wyjątkowo piękna – poprawił się szybko. Pokiwałam głową rozbawiona, w chwili, gdy samiec dodał teatralnym szeptem: – Ale nie tak bardzo jak ja.
Morgan parsknął, ale nie skomentował tego w żaden sposób. Pomyślałam, że był już przyzwyczajony po miesiącach lekcji z Asem. Czasem nie wiedziałam jak oni z nim wytrzymują. Ba, czasem nie wiedziałam jak JA z nim wytrzymuje od tylu długich lat. 
– Dziękujemy ci, Morgan.
Szczeniak speszył się, słysząc moje podziękowania.
– Nic nawet nie zrobiłem... Jedynie wyczułem jego płeć.
Nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, podeszła do nas Ellamaria. Uśmiechnęła się łagodnie, przepraszając za tak późne przybycie. Nikt nie zapytał o szczegóły. Wilczyca była chyba najstarszą ze wszystkich wilków w naszej watasze. Chociażby ze względu na to budziła respekt.
– Proszę pani, czy mógłbym panią prosić na chwilę? – Morgan przestąpił z łapy na łapę, dostrzegając ją.
– Oczywiście, Morganie.
Młody uczeń i stara lekarka odeszli na tyle daleko, żebyśmy nie mogli podsłuchiwać. Zresztą, nawet gdybym chciała to zrobić, nie miałabym ku temu okazji... As bardzo dobrze mi w tym przeszkadzał.
– A więc kolejny samczyk... Będzie z niego piękny As Drugi.
– Słucham? – Zamrugałam szybciej. Miałam nadzieję, że się przesłyszałam.
– Z Yvarem mi nie pozwoliłaś... Teraz mamy drugą szansę.
Westchnęłam. Nie chciałam wracać do tego tematu. Pomimo jakichś dwóch lat, które od tego czasu minęły, nadal nie miałam pewności, czy basior żartuje. I nie wiedziałam, czy chcę znać odpowiedź.
– Nie, nie mamy. Damy mu jakieś normalne imię.
– Psujesz całą zabawę – burknął niezadowolony As. Dobrze jednak wyczuwałam emanujące z niego rozbawienie. Szkoda, że ono mi nic nie mówiło.
– Szczeniak to nie zabawka – zauważyłam, mrużąc surowo oczy. 
– Wiem. Zwłaszcza jak piszczy w środku nocy.
– Jesteś...
– Cudowny? Tak, wiem.
– Raczej strasznym idiotą – burknęłam, podchodząc bliżej. Pacnęłam go żartobliwie łapą. Samiec wyszczerzył jeszcze bardziej zęby.
– Za to mnie kochasz – stwierdził bardzo z siebie zadowolony.
– Nie bądź taki pewny.
– Muszę. Tylko dzięki tej pewności z tobą wytrzymuje. Zbyt dobrze wiem, że nie potrafiłabyś beze mnie żyć.
Parsknęłam głośnym śmiechem. Szczeniak w moim brzuchu uderzył mnie w żebra. Zgięłam się pod tym niespodziewanym atakiem. As od razu do mnie dopadł, upewniając się, czy wszystko w porządku. Mimo wszystko był wspaniałym partnerem...
Ledwo skończyłam uspokajać go, że nic mi nie jest, a przyszła Ellamaria. Nie uśmiechała się, a z jej ciała emanowało zmartwienie. Moje serce zabiło znacznie szybciej. Nie wyglądało na to, że niosła dobre wieści.
Bez słowa mnie osłuchała i zbadała. Emocje nasilały się, coraz bardziej przejmując władzę nade mną i Asem. W końcu samiec nie wytrzymał tych pełnych napięcia chwil:
– Powiedz wreszcie o co chodzi. To milczenie jest jedynie irytujące!
Samica odsunęła się ode mnie i westchnęła głośno.
– Morgan wyczuł narastające problemy w twoim ciele, Torance. Ty...
Urwała. Słyszałam, jak przełyka głośno ślinę. Moje serce biło jak szalone. Czułam zbierające się w oczach łzy. Spodziewałam się kolejnych słów.
– Ona co?! Skończ wreszcie! – krzyknął Asgrim. Jego głos był spanikowany, płaczliwy.
– Któreś z was może umrzeć. Albo ty, albo szczeniak.

<c.d.n.>

piątek, 21 sierpnia 2020

Od Wilata "Wspaniałe podróże wspaniałego podróżnika" cz. 3 (C.D. Viola)


Grudzień 2026
Mrugałem nieprzytomnie, wyrwany ze snu. Próbowałem zorientować się, co tak właściwie się stało. Słyszałem tylko kroki, jakieś głosy, sapanie i drugi głos, i... Zerknąłem w dół. Nikogo nie ma. Nikogo, oprócz fioletowego ogona i równie fioletowych łap wystających spod drzewa, na którym uciąłem sobie drzemkę. Chwila, co? Wykonałem długi, zakończony niezbyt udanym lądowaniem skok i niepewnym krokiem podszedłem do fioletowego delikwenta.
- Halo? Jest tam kto?
Nikt się nie odezwał. Ktokolwiek był właścicielem ogona i łap, najwyraźniej robił wszystko, aby ukryć się przed światem.
- Halo..? - ponowiłem próbę, przekrzywiając głowę.
- Nie jedz mnie, ty potworze! - usłyszałem żeński głos.
Odsunąłem się zdziwiony. Potworze?
- Jaki potworze?
- Ty! Odejdź ode mnie, ty... ty...
- Ja..? O co chodzi? Kim jesteś?
Wilczyca milczała przez chwilę, jakby zastanawiając się nad odpowiedzią.
- A ty? Kim jesteś, co?
- Wilat.
- Wilk?
- No... Nie do końca.
- To czym w końcu jesteś?
- No dobra, niech już będzie ten wilk.
- Aha.
- Mhm.
- No cóż.
- Wyjdziesz spod tego drzewa, czy nie? - zniecierpliwiłem się. Rozmowa z kimś, gdy widzisz ogon i tylne łapy, może być nieco dziwna.
- Mam pewność, że mogę ci zaufać? Nie rozszarpiesz mnie na strzępy? Nie zawołasz tej wielkiej gromady wilków, która jest w okolicy?
- Dlaczego miałbym to robić? Nie mam zamiaru cię krzywdzić ani powiadamiać innych - Bujną ma ta wilczyca wyobraźnię. Nieco zbyt bujną.
- No... dobrze. Ale obiecujesz, prawda?
- Obiecuję.
- A jak złamiesz tę obietnicę, czeka cię więzienie. - Na jej pysku pojawił się szaleńczy uśmiech.
Więzienie? Chyba próbuje mnie nastraszyć.
- Gdzie?
- U moich wilków. Mam swoją watahę, ogromną watahę krwiożerczych wilków gotowych więzić cię przez całe lata!
Ona chyba ma coś z głową.
- Mówiłem, że nie mam zamiaru nikogo zawiadamiać.
- W takim razie... dobrze.
Wilczyca niezdarnie wycofała się ze swojej kryjówki, brudząc i zmierzwiając swoje fioletowe futro.
Z początku wyglądała naprawdę komicznie, ale wystarczyła chwila, aby przywróciła się do porządku. A przynajmniej do stanu futra właściwego dla szaleńca.
Ku mojej uciesze, nie była zbyt wysoka jak na wilka. Cała w fiolecie, w tajemniczo wyglądającymi dodatkami na szyi i ogonie.
Odsunąłem się jeszcze dalej, dając nowej nieco swobody. Bała się mnie.
- Jak masz na imię? - zapytałem łagodnym głosem. Nie chciałem jej jeszcze bardziej przestraszyć, choć biorąc pod uwagę mój śmieszny wzrost, to ja powinienem się jej bać.
- Viola.
- Skąd tu się wzięłaś?
- Podróżuję. Przeżywam wspaniałe przygody, jestem wspaniałą podróżniczką!
- No to... wspaniale.
- A ty..? Kim dokładnie jesteś..? - Violka po raz pierwszy mi się przyjrzała. Przyzwyczajony już do takich scenek i min innych wilków, westchnąłem tylko.
- Jestem hybrydą. Pół kotem, pół wilkiem.
Viola ponownie się na mnie spojrzała, z mieszanką przerażenia i ciekawości wypisaną w jej oczach. Niepewny jej reakcji, usiadłem i zacząłem wylizywać sobie łapy, co chwila rzucając na nią okiem. Wspaniała podróżniczka, przywódczyni watahy krwiożerczych wilków, strachajła z głową w chmurach. Ciekawie się ta znajomość zaczyna, ciekawie...

<Violka?>

Uwagi: Brak.

Od Morgana "Szczeniak w wielkim mieście" cz. 4


Lipiec 2026
Przerażenie zawładnęło moim ciałem. Każda komórka wrzeszczała bólem, a ja jej wtórowałem. Łzy płynęły z moich oczu, klatka piersiowa unosiła i opadała w spazmach. Żałowałem, że kiedykolwiek to zrobiłem, że kiedykolwiek spróbowałem. Chciałem cofnąć czas, naprawić swój błąd.
POMOCY. NIECH KTOŚ MI POMOŻE.
Wrzask zamienił się w urywany pisk, gdy opadłem ciężko na ziemię. Czułem zimno, przeraźliwie zimno. Zapiszczałem głośno, chyba zawołałem o pomoc. Nie wiedziałem. Byłem otumaniony. Nie słyszałem, nie czułem zapachów, nie widziałem. Ta chwila była wypełniona jedynie drgawkami, lodowatym powietrzem i piskami. Łzy żłobiły koryta na moich polikach.
Podmuch wiatru. Moja skóra zaprotestowała, gdy coś, jakiś materiał, ją okrył. Wyciągnąłem łapy i wtuliłem się w go, opatulając siebie całego. Czekałem w ciszy, oglądając rozmazane plamy. Słyszałem głos pana Gerranta. Szczeniaki chichotały i wymieniały uwagi, odchodząc. Nie zrozumiałem żadnego słowa. Byłem chyba zbyt zszokowany.
Ktoś do mnie podszedł. Człowiek. Wyciągnął w moją stronę rękę i pomógł wstać. Opatulił mnie szczelniej materiałem. Wspierany przez jego silne ręce, wykonałem pierwszy krok i zachwiałem się. Gdyby nie on, upadłbym. Powoli i uważnie pokonaliśmy karczmę oraz schody prowadzące na piętro. Elvin – bo to właśnie on mi pomagał – nie zaprowadził mnie do pokoju, który zajmowałem; otworzył inne drzwi i poluźnił uścisk. Dłonią wskazał na łóżko.
– Dasz radę sam przejść?
– Spróbuję – mruknąłem i wykonałem pierwszy samodzielny krok. Zachwiałem się; chodzenie z pomocą ludzkich nóg wymagało o wiele większego poczucia równowagi. Dłoń uderzyła o drzwi szafy. Był to instynkt, który kazał mi ochronić się przed upadkiem. Kolejny krok i następny, i jeszcze jeden. W końcu upadłem ciężko na łóżko. Na moim pysku – nie, t w a r z y – widniał dumny uśmiech. Dałem radę! Naprawdę dałem radę!
– Przyniosę ci jakieś ubrania – powiedział Elvin i zniknął wraz z cichym trzaśnięciem drzwi. 
Siedziałem na łóżku i bawiłem się dopiero co zyskanymi palcami. Byłem niski i drobny, znacznie mniejszy od większości dorosłych samców. Różnica we wzroście widocznie nasilała się wraz ze zmianą formy. Uznałem to za bardzo ciekawe zjawisko.
Zerknąłem w stronę materiału, w którym byłem wcześniej zawinięty. Kusiło mnie, żeby do niego podejść i okryć się; moje jasne i łyso ciało drżało z zimna. Brakowało mi ciepłego futra... Nim zdecydowałem się, czy po nie pójść, wrócił Elvin. Mężczyzna podał mi ładnie złożone ubrania.
– Załóż to. Jakbyś potrzebował pomocy... – Urwał i obrócił się w stronę drzwi. Nie zrozumiałem, dlaczego to zrobił, ale nie kwestionowałem.
– Dziękuję. I przepraszam za kłopot... – Spuściłem wzrok na swoje łyse stopy. Wyglądały dziwnie i nienaturalnie. Jak ludzie żyli z takimi szkaradztwami?
– Nic się nie stało. To twoja pierwsza przemiana?
Przytaknąłem, sięgając po pierwszy element ubioru – długie spodnie o brązowej barwie. W tej chwili byłem bardzo wdzięczny za moją szczenięcą dociekliwość; dzięki niej znałem kilka nazw ubrań. 
– Gerrant mówił, że nie miał w planach uczenia was zmiany w człowieka. Mieliście pracować nad żywiołem.
– Tak... To był przypadek – odparłem, zakładając drugą nogawkę. Szło mi bardzo opornie. 
– Przypadkowo zmieniłeś postać? – zaśmiał się. – Na pewno jesteś magicznym wilkiem, a nie likantropem?
– Na pewno – Uniosłem się na rękach i naciągnąłem spodnie na zad. – Czyje to ubrania? 
– Gavriela.
Zamarłem, sięgając po koszulkę na długi rękaw. Była przecięta w połowie, miała beżowy kolor i brązowe guziki. Pasowała do spodni. W mojej głowie widniał obraz czarnego samca, pomocnika Elvina. Wyglądał na aroganckiego i już zaczynałem się bać, jak zareaguje na to, że nosiłem jego ubrania. Nigdy z nim nie rozmawiałem i nie chciałem, żebyśmy poznali się lepiej w takich okolicznościach.
– Nie będzie miał nic przeciwko?
– Raczej nie. I tak już z nich wyrósł. 
Pokiwałem głową i zarzuciłem koszulkę. Okazało się, że guziki były tylko z jednej strony, a po drugiej widniały już małe dziurki. Domyśliłem się, że trzeba było je przez nie przełożyć. Brzmiało to jednak o wiele prościej, niż było to w rzeczywistości. G u z i k o w a n i e wymagało precyzji, której nie potrafiłem jak na razie wykrzesać. Mruczałem niezadowolony, kiedy guziki wymykały mi się z palców. Przyciągnęło to w końcu uwagę Elvina, który pomógł mi z pomocą kilku wprawnych ruchów. Westchnąłem zachwycony.
– Trochę treningu i ty też dasz radę. Wszystko przyjdzie z czasem.
– Mam nadzieję.
Wymieniliśmy uśmiechy. Potem moje spojrzenie natrafiło na jakąś dziwną część odzieży, z którą nie wiedziałem, co powinienem zrobić. Nigdy jej nie widziałem. Wyglądała jak bardzo krótkie spodenki. Zbyt krótkie, żeby czuć się w nich komfortowo. Podniosłem je, żeby mężczyzna również zwrócił na nie uwagę.
– A co z tym?
Wzruszył ramionami.
– Jak nie chcesz, to nie zakładaj.
Zacisnąłem usta. To nie była odpowiedź, jakiej oczekiwałem.
– No ale co takiego jest?
– Bokserki. Bielizna – wyjaśnił krótko. Widząc jednak, że niewiele mi to mówiło, dodał: – Jeżeli zsuną ci się spodnie, nie będzie ci widzieć pośladków.
Otworzyłem usta i grzecznie zsunąłem z siebie spodnie, by założyć bokserki. Nie czułem większego skrępowania stojąc bez ubrań, ale powietrze było zbyt zimne, żeby odsłaniać dodatkowe miejsca... Ze względu na to nie mogłem dopuścić, żeby jakaś większa przestrzeń była odkryta.
Elvin odwrócił twarz i zaczekał, aż skończę. Kiedy do niego podszedłem, chwiejąc się jak szalony, otworzył szafę. Wyciągnął z niej czarny płaszcz zdobiony futrem, piórami i metalem. Wyglądał na drogi i nie pasował do pozostałych ubrań. Byłem jednak skłonny uwierzyć, że ludzie chodzili ubrani w taki sposób. Widziałem w końcu już tyle dziwnych ubrań i kompletów...
– Jeżeli chcesz, możesz je zatrzymać – powiedział, podając mi ostatni element tego stroju.
– Dziękuję.
Skinął głową.
– Nie ma za co.
Niepewnie sięgnąłem dłonią po płaszcz i założyłem go. Był ciepły, o wiele cieplejszy niż ta dziwna koszulka z guzikami i sznurkami na piersi. To była chyba jego największa zaleta.

Kiedy wyszedłem z pokoju, zajęcia się już dawno skończyły. Nie zmieniając postaci – byłoby to zbyt traumatyczne przeżycie – ruszyłem do biblioteki. Byłem tam umówiony z mamą. Wilczyca wzięła sobie za cel przeszukiwanie praktycznie całej. Czasem jej pomagałem, innym razem tylko czytałem o kosmosie, medycynie czy jakieś powieści. Pierwsze dwa tematy były bardziej skomplikowane, niż mógłbym się spodziewać. Momentami żałowałem przez to, że poleciałem właśnie teraz – bez większej wiedzy z tworzenia eliksirów było mi bardzo ciężko z medycyną. Gdybym był na terenach watahy, właśnie zaczynałbym właściwe lekcje z panem Asem.
W środku niemal od razu zauważyłem postać białej wilczycy. Przyspieszyłem, jeszcze bardziej potykając się o własne nogi, co nieuchronnie prowadziło do upadku. Uderzyłem mocno o posadzkę, zdzierając skórę na dłoniach i piszcząc bardziej z zaskoczenia niż z bólu. Mama uniosła wzrok znad książki, spojrzała na mnie, a potem na boki. Wyglądała na zdezorientowaną.
Niepewnie podniosłem się na dłoniach, sycząc z bólu. Tym razem powoli i uważnie zmniejszyłem dystans dzielący mnie do samicy.
– Cześć, mamo – mruknąłem, siadając obok niej.
– Morgan? – Wytrzeszczyła oczy. – To ty?
Przytaknąłem, przyglądając się schodzącej skórze. Wyglądała dziwnie i nieco fascynująco. Nigdy jeszcze nie widziałem zranionego człowieka. Wiedziałem, że w ich żyłach też płynie krew, ale tej nie widziałem u siebie. Na szczęście.
– Kiedy ty...? – zaczęła, ale urwała, patrząc na moje drobne rany. Skóra scalała się ze sobą z każdą sekundą. Magicznie wydłużała i rosła. Minęło kilka chwil i po zadrapaniach nawet nie było śladu.
– Czy ciało każdego człowieka tak działa? – zapytałem.
– Nie wydaje mi się.
– Wobec tego... Co to było?
Wilczyca wzruszyła ramionami, uśmiechając się szeroko.
– Twoja nowa moc – odparła.
– Co? Niemożliwe! Przecież ja tylko... Ja nawet nie myślałem o...
Uśmiech na jej pyszczku stał się szerszy.
– Nie zawsze korzystamy z żywiołu świadomie. Po to uczęszczasz na lekcje magii; żeby poznać i opanować swój żywioł. Przecież wielu twoich znajomych poznało swój przez przypadek. Tak samo jak ty teraz.
Pokiwałem powoli głową. Mama miała rację. Kaiju i Yvar byli tego idealnymi przykładami. Sam widziałem! Jak mogłem o tym zapomnieć właśnie w tej chwili?
– Mamo? Ale jaki to żywioł?
Wilczyca nie odpowiedziała. Zdałem sobie sprawę, że również nie ma pewności. Czym prędzej zmieniłem temat. Później zapytam Kai'ego lub Gerranta. Oni powinni wiedzieć.
– Jak idzie czytanie?
– Opornie. Zaczyna mnie już boleć głowa... – Skrzywiła się samica.
Położyłem jej dłoń na ramieniu. Było to całkiem inne odczucie niż kiedykolwiek wcześniej. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, jak miękkie ma futerko. Pogładziłem je delikatnie i zabrałem dłoń, żeby ponownie przyjrzeć się palcom. Ludzkie ciało cały czas mnie zadziwiało.
Nagle moje spojrzenie padło na jakąś dziwną rzecz, którąś ktoś zostawił tuż obok nas. Miało kształt prostokąta poprzecinanego przez drewniane patyki, na których widniały czerwone i granatowe koraliki. Wskazałem je mamie, pytając co to takiego.
– Liczydło. Służy do liczenia – odpowiedziała. Zmrużyłem oczy, próbując wyobrazić sobie, jak mogłoby to wyglądać. Nie wychodziło mi to. – Nie umiesz liczyć, prawda?
– Tylko do dziesięciu. Pani Adora nas tego nauczyła...
– Chciałbyś się nauczyć?
Spojrzałem na nią zaskoczony.
– Naprawdę? Ale co z książkami?
– Chyba mogę zrobić sobie krótką przerwę... Tym bardziej, że teraz będę mieć pomocnika.
Wymieniliśmy uśmiechy. Wziąłem do rąk liczydło i podałem go mamie, żeby miała do niego lepszy dostęp. Wilczyca od razu poprosiła mnie o zademonstrowanie, co pamiętałem z lekcji logiki. Grzecznie policzyłem ilość koralików na dwóch pierwszych rzędach (na reszcie było ich tyle samo już na pierwszy rzut oka, ale musiałem się upewnić, licząc drugi), a następnie same rzędy. Było ich właśnie dziesięć. Odetchnąłem z ulgą. Gdyby było ich więcej, nie wiedziałbym, co powiedzieć! Chyba musiałbym zacząć liczyć jeszcze raz od jedynki.
– Po dziesięciu zaczynają się liczby, których zakończeniem jest "naście". Pierwszy ich człon jest od liczb, które już znasz i idą w tej samej kolejności – powiedziała mama. Wyciągnęła łapę i zaczęła przesuwać w drugą stronę kolejne koraliki. Najpierw policzyła do dziesięciu, a potem, nadal przesuwając, zaczęła wymawiać słowa, które znałem wyrywkowo, ale nigdy nie miały zbyt wiele sensu: – Jedenaście, dwanaście, trzynaście, czternaście...
Skończyła przy dziewiętnastu. Spojrzałem na nią zdezorientowany. Dlaczego przerwała? Nim zdążyłem jednak zapytać, wilczyca kontynuowała swoje tłumaczenia.
– Następna jest liczba dwadzieścia – Przesunęła ostatni koralik w drugim rzędzie. – Potem liczenie jest o wiele prostsze. Mówimy po prostu: dwadzieścia jeden, dwadzieścia dwa i tak dalej, aż do trzydziestu – Zamaszysty ruch na liczydle. – Zasada jest taka sama jak przy dwudziestu. Tak samo ma się to przy czterdziestu, pięćdziesięciu, sześćdziesięciu, siedemdziesięciu, osiemdziesięciu i dziewięćdziesięciu – Z każdym słowem przesuwała koraliki. W końcu został tylko jeden koralik z ostatniego rządku.
– A co z tym? Nazywa się dziesięćdziesiąt?
Mama zaśmiała się.
– Nie. To jest sto. Od tego momentu zaczynamy liczyć od samego początku, dodając najpierw słowo "sto". Nie pokażę ci tego na liczydle, bo nie ma ono wystarczająco dużo koralików, ale wyobraź sobie, że jest tu jeszcze jeden. Wtedy byłoby ich tu już sto jeden i tak dalej.
Pokiwałem głową. Zaczynałem chyba łapać. Było to o wiele prostsze od nauki czytania. Nazwy miały chociaż jakiś sens. No, może z wyjątkiem stu...

<c.d.n.>

czwartek, 20 sierpnia 2020

Od Firii "Brakuje mi ciepła" cz. 8


Luty 2027
Wilk o jasnym futrze wrócił. Był jedną z moich ulubionych osób, więc bardzo ucieszyłam się na jego widok. Zamerdałam ogonem i zapiszczałam:
– Momo! – Chcąc-nie chcąc musiałam przy tym na chwilę wypuścić z pyszczka mój kawałek kory.
– Cześć Firia – powiedział wilk. – Tak jest, braciszek wrócił. Patrz co mam.
Wtedy dostrzegłam, że coś toczyło się po piasku koło niego; jakieś duże-zielone-okrągłe coś. Zesztywniałam. Wyglądało bardzo dziwnie. A co jeśli ma złe zamiary? Wycofałam się i rzuciłam w ten przedmiot moim kawałkiem kory. Chybiłam, więc nie zareagował. O nie, co teraz?
– Bu-buu – Załkałam, pokazując łapką na to dziwne, zielone zjawisko. Momo, zrób coś!
Przedmiot przestał się toczyć. Wilk położył na nim łapę.
– Nie bój się, Firia. To jest kokos. Ko-kos.
Momo nie wyglądał na przerażonego. Może to coś nie jest niebezpieczne? Niepewnie wyciągnęłam główkę w stronę tego nowego zjawiska. Pachniało kwaśno, ale chyba niegroźnie. Niemniej jednak nadal byłam gotowa do ucieczki.
– Ko-kos – powiedział znów Momo.
Podniosłam wzrok na wilka. O co mu chodziło z tymi dziwnymi zlepkami dźwięków?
– Ko-ko – spróbowałam powtórzyć. Nadal jednak nie mogłam wymyślić, do czego tym razem zmierzał Momo. A może odnosił się do mojego kawałka kory do obgryzania? Zaraz, gdzie ona zniknęła?
– Kola! – Zapiszczałam.
– Tu jest kora... Braciszek znalazł twoją korę – Już po chwili w łapie Momo była moja ulubiona zabawka. Jak te duże wilki to robiły, że zawsze wszystko znajdowały?
– Daj! – Zakomunikowałam, że chcę ją z powrotem.
Wykonałam kilka kroków w stronę wilka. Ostatnio wychodziło mi to coraz lepiej. Momo nigdy nie miał takich problemów ze słuchaniem, jak inne duże wilki, więc oddał mi moją własność. Natychmiast wzięłam kawałek kory z powrotem do pyszczka i zaczęłam gryźć.
– Pokazać ci jak otwierać kokosa? – kontynuował Momo. Dalej nie wiedziałam, o czym mówił, ale chyba było to pytanie. – Patrz, czasem masz już pęknięcie na skorupie, jak kokos spadnie. Zielona skorupa jest zwykle miększa, niż brązowa, więc bywa trudniejsza do rozerwania. Trzeba dobrze chwycić i...
Nagle rozległ się dziwny, krótki szmer. Jakby trzask, ale nie do końca. Podskoczyłam, wypuściłam z pyszczka kawałek kory, a potem całkiem zesztywniałam. Co to było?!
Zobaczyłam, ze Momo miał teraz dwa przedmioty. Jeden zielono-zielony i jeden zielono-brązowy. Co to za czary?
– Odkryliśmy w ten sposób orzecha – Wilk z niebywałą łatwością oddzielił to brązowe od zielonego. Ale on był utalentowany! – Teraz jego też trzeba rozłamać, żeby dostać się do miąższu. Najlepiej wykorzystać przy tym jakąś skałę.
Nagle, zupełnie bez powodu, Momo wstał i zaczął gdzieś iść. Nie, nie odchodź! Nie zabieraj tego brązowego przedmiotu! Nie zostawiaj mnie tu samej! Natychmiast ruszyłam za nim, ściskając w pyszczku moją korę.
– Mo-mo! – wymamrotałam.
Wilk wreszcie zatrzymał się i odwrócił. Opadłam zmęczona na ziemię.
– Hej, spokojnie, braciszek nie ucieka. Patrz, mamy tutaj skałę – Zapukał brązowym przedmiotem w to duże-twarde-kanciaste. Co on znowu wyczynia? – Uwaga...
Zamachnął się i uderzył jeszcze raz. Znów coś trzasnęło; Momo złamał brązowy przedmiot na pół. Dlaczego? To był całkiem fajny brązowy przedmiot!
– I kokos już gotowy do zjedzenia. Chcesz spróbować? – Wilk położył jedną z części przede mną.
Odkryłam, że jej środek był całkiem biały i pachniał bardzo ładnie. Odłożyłam korę i ugryzłam kant tego nowego przedmiotu. Zewnętrzna część była twarda i gorzka; za to wewnętrzna była słodka i miększa. Co zrobić, żeby posmakować tylko tej drugiej?
– Nie, nie tak, Firia – powiedział Momo, nagle zabierając mi to coś.
– Daj! – pisnęłam.
– Już ci oddaję. Tylko oddzielę ci miąższ od skorupy – brzmiał, jakby chciał mnie zapewnić, ze wszystko jest okej. Nadal jednak nie oddawał mojej własności. Momo, podobno umiesz słuchać!
– Daaaaj! Moje!
– Proszę bardzo – Momo wreszcie odłożył omawiany przedmiot na miejsce.
Brązowa część zachowała swój kształt, ale biała wyglądała inaczej; jakby rozpadła się na kawałki. Nie ufałam tej dziwnej zmianie, więc ugryzłam znów zewnętrzną część. Nadal był tak samo twarda i gorzka. A może coś się zmieni, jak ugryzę mocniej? Zaczęłam szarpać. Wtedy odkryłam, że ten przedmiot śmiesznie się turlał. Przestałam myśleć o białej części, która wkrótce spadła na ziemię. Usłyszałam wtedy głośne westchnięcie Momo.

<C. D. N.>

Uwagi: brak.

środa, 19 sierpnia 2020

Od Morgana "Szczeniak w wielkim mieście" cz. 3


Lipiec 2026
Adora westchnęła. Odkąd przylecieliśmy do Białego Królestwa, wyglądała na wiecznie niezadowoloną. Dni mijały, a ona chodziła coraz bardziej zdenerwowana. Odbijało się to na lekcjach; częściej ignorowała nasze pytania i urywała swoje wypowiedzi w połowie. Przestała za to tyle mówić o planetach, gwiazdach i innych rzeczach związanych z kosmosem. Częściej opowiadała o rzeczach związanych ściśle związanych z tematem zajęć. Było to... Dziwne.
Tamtego dnia mieliśmy lekcję w terenie. Chodziliśmy po uliczkach miasta i słuchaliśmy Adory. Albo raczej: ja słuchałem, inni rozglądali z zaciekawieniem. Białe Królestwo nadal zachwycało nas swoim ogromem.
– Czy widzicie to tutaj? – Wilczyca nagle zatrzymała się i wskazała łapą na wysoką latarnię. Był środek dnia, więc stała wygaszona i ciemna. Wiedziałem jednak, że gdy nastanie mrok, ta z łatwością go rozświetli. – Czy wiecie, co niesie ze sobą obecność tego  c z e g o ś?
– Sprawia, że w nocy jest jasno? – zaryzykowałem odpowiedź. Przekrzywiałem głowę, nie rozumiejąc skąd to pytanie. Czy lampy były związane ze złodziejami, o których dzisiaj rozmawialiśmy? Jeśli tak, to w jaki sposób?
– To coś, ta l a t a r n i a – Wypowiedziała to jak największą obrazę na świecie – zaćmiewa swoim światłem niebo, przez co gwiazdy są słabiej widoczne – Rzuciła oskarżycielskie spojrzenie wielkiemu słupowi. Pomyślałem, że gdyby miał pysk, przybrałby skruszoną minę.
– Przecież gwiazdy są nadal widoczne. Tak samo jak księżyc – zauważył Chase.
Ismanise przewróciła wymownie oczami.
– Powiedziała, że są słabiej widoczne, a nie wcale.
Nauczycielka przyznała jej rację, nawet nie spoglądając w stronę młodej samicy; nadal mordowała wzrokiem niewinną latarnię.
– Jak mogliście wykazać się taką ignorancją, by tego nie zauważyć? – zapytała nagle. – Proszę, żebyście dzisiejszej nocy zwrócili na to szczególną uwagę.
– Będzie to pani sprawdzać?
Nauczycielka spiorunowała wzrokiem malca, który to powiedział. Dowiedziałem się już, że miał na imię Priam. Bardzo często odzywał się niepytany. Przypominało mi to bardzo Kaiju albo waderki z mojej obecnej grupy – Sinope i Naidę. Oczywiście, poza nimi było jeszcze sporo innych osób. Prowadzenie lekcji wyglądało czasem na bardzo trudne... Osobiście podziwiałem nauczycieli, którzy jakoś dawali radę. Nie zawsze, ale... Przynajmniej próbowali. 
– Tak.
– A jak?
Nauczycielka zawahała się. Otworzyła pyszczek i go zamknęła. W końcu odwróciła łeb i wskazała łapą w bliżej nieokreślonym kierunku. Mój pysk wykrzywił słaby uśmiech, kiedy wpadłem na pomysł, co mógłbym robić dzisiejszego popołudnia... Skoro już mieliśmy małe zadanie na lekcję logiki... Czemu by go nie rozszerzyć o kilka więcej faktów na temat gwiazd? Może dzięki temu pani Adora polubiłaby mnie bardziej?
– Co cię tak śmieszy, Morganie?
– Nic, proszę pani – odparłem szybko. Przybrałem poważną minę i opuściłem uszy. Nie zauważyłem, że patrzyła prosto na mnie! – Myślałem tylko o... – Urwałem. Chyba mówienie o tym, że chciałbym dowiedzieć się czegoś więcej o kosmosie w bibliotece, nie było najlepszym pomysłem. Samica mogłaby odebrać w to... Zły sposób.
– O czym?
– O temacie – skłamałem szybko. – Zastanawiałem się, czy złodziejem mógłby być malutki szczeniak. Taki uloczy i lóżowy...
Nie brzmiałem przekonująco. Wiedziałem o tym. Kaiju i Eunice wielokrotnie mówili o tym, że nie potrafiłem zbyt dobrze kłamać. Podobno mój głos brzmiał wtedy piskliwie, a wada wymowy nasilała... Usłyszałem chichot jakiegoś szczeniaka, kiedy tylko nieudolnie wypowiedziałem słowa "uroczy" i "różowy". A ostatnio zdołałem nauczyć się mówić chociaż odrobinę wyraźniej! Czemu w takich chwilach, wszystkie moje starania szły na marne?
Odetchnąłem z ulgą, kiedy pani Adora powstrzymała się przed komentarzem na ten temat i wróciła do mówienia o tym, jak można rozpoznać złodzieja. Dzisiaj uznała, że ze względu na nasz pobyt w Białym Mieście, powinniśmy znać jakieś środki ostrożności. Było to... logiczne. Bardzo logiczne i sensowne. Przypomniałem sobie, że kilkoro szczeniaków to aż zdziwiło.

<c.d.n.>

Od Firii "Brakuje mi ciepła" cz. 7


Styczeń 2027
Lodowaty wicher zaszumiał. Mama od razu zareagowała i otuliła mnie mocniej tym fajnym, ciepłym materiałem. Pamiętała nawet żeby nakryć moje uszy. Mama jest najfajniejsza!
Nagle rozległ się inny szum; niepodobny do wspomnianego wcześniej. Najbardziej zaniepokoiło mnie to, że nie mogłam określić, skąd do nas docierał. Wybrzmiał z przodu, potem nagle z boku, a czasem nawet z góry! Zaczął cicho, pojedynczymi odgłosami, by wkrótce gęstnieć, huczeć coraz głośniej.
Wcale mi się to nie podobało; było dziwne, nienaturalne i w ogóle! Zgrzytało, uderzało, dudniło, sama nie wiem! Wiem tylko, że w życiu nie słyszałam niczego podobnego. Zaskamlałam i ukryłam nos w materiale, którym byłam owinięta. Poczułam, jak obejmuje mnie łapa mamy.
– Ma-ma! – zapiszczałam, szarpiąc za kolorowe frędzle.
– Spokojnie, kochanie. To tylko deszcz – usłyszałam mój ulubiony, miły głos. Jednak nie zdołał on odstraszyć tego dziwnego rzężenia. Rzężenia, które wciąż narastało!
Złapałam frędzle i zaczęłam je przeżuwać. Wtedy poczułam na odkrytym pyszczku, że zrobiło się jeszcze zimniej. Czyżby ten nowy szum kradł ciepło? Nie chce zamarznąć!
– Spokojnie, Firi – Niepewnie podniosłam łepek, słysząc swoje imię. – Jestem tutaj, nic się nie stanie.
Zdawało mi się, że góra wyglądała jakoś inaczej, niż zwykle. Spróbowałam odszukać to, co tam wisi i świeci, ale bez powodzenia. Wypatrzyłam tylko różne odcienie szarości, czasem nawet granatu. To znaczy, część widoku zasłaniał ten rozczapierzony zielony baldachim, pod który przyniosła mnie mama. A może właśnie on miał obronić nas przed rzężącym-szumem?
Pomimo uspokajającego tonu wilczycy, postanowiłam nie ruszać się z miejsca. Tu jest ciepło, a tam jest strasznie; decyzja zbyt prosta.
Wkrótce nabrałam przekonania, iż jestem bezpieczna. Porzuciłam jednak tę myśl, kiedy coś uderzyło w materiał leżący na mojej główce. Podskoczyłam. Atakują! MAMO! Zaczęłam głośno piszczeć. Miejsce na moim okryciu, które oberwało, zrobiło się ciężkie, zimne i klejące. Co ja teraz zrobię?
Zanim wydałam z siebie kolejny pisk, mama przybyła na ratunek. Ostrożnie zdjęła uszkodzony materiał z mojej główki. Przysunęła się bliżej i pochyliła nade mną.
– Ciii... to tylko woda.
Wyciągnęłam łapki do jej wielkiego pyszczka. Był taki fajny i ciepły i miły i fajny. Był najfajniejszy. Mama położyła głowę tuż obok mnie, więc wykorzystałam tę okazję, by wtulić się w jej sierść. Wkrótce byłam już całkiem spokojna. Cokolwiek tam szumi i atakuje, nie da sobie rady z mamą!

Koniec stycznia 2027
Znowu gdzieś mnie niosą. Nie zawsze było to takie fajne; nieraz kończyło się położeniem przed nowym, przerażającym przedmiotem. Miałam szczerą nadzieję, że dzisiaj nie będzie tak samo, chociaż mama naprawdę długo się nie zatrzymywała. Szła też dość szybko, to chyba oznaczało, że znała drogę.
Wlepiłam wzrok w to niebieskie coś przed nami. Było tam od zawsze, ale teraz zdawało się stawać coraz wyższe. Też jego własny szum był coraz głośniejszy. Hm... strasznie dużo szumów jest na tym świecie. Wiatr szumi, to niebieskie coś szumi, zielony baldachim szumi; można powiedzieć, że rzężące-dudniące coś też szumi. Wszystko szumi!
Dzięki dalszej obserwacji dowiedziałam się, że rosnące-niebieskie-coś, co jakiś czas przecinały białe pasy. Niektóre docierały do piasku, ale większość znikała zbyt szybko, by to osiągnąć.
A mama nadal się nie zatrzymywała, jedynie odrobinę zwolniła. Wtedy zauważyłam, że obserwowany obiekt zaczął zmieniać kolor. Stawał się szarawo-przezroczysty; zachował jednak ruchome, białe akcenty, o których wspomniałam wcześniej.
Mama położyła mnie z powrotem na piasku. Z jakiegoś powodu tutaj nie był ciepły i sypki; raczej zimny i klejący. Poderwałam łapki, by spróbować go strząsnąć. To naprawdę niefajna wersja piasku.
Wybrzmiał kolejny szum; znacznie bliższy, a przez to donośniejszy. Podskoczyłam. Albo mi się zdawało, albo to przezroczyste coś przed chwilą próbowało się do nas zbliżyć!
– Maamaaa! – Też to widziała? Nie wygląda na zaniepokojoną...
Kolejny szum. Wtedy wszystko się powtórzyło. To nie omamy! Mamo, zrób coś! Zapiszczałam i dopadłam nóg wspomnianej wilczycy.
– Nie ma się czego bać, Firi – usłyszałam jej ciepły głos.
Mama polizała mnie po główce. Niestety, nie uspokoiło mnie to na długo; przezroczyste coś po raz kolejny wyciągnęło się w naszą stronę. Mamo, musimy uciekać! Zaczęłam szarpać kolorowy puch, ale bez skutku.
– To woda, złotko. Patrz, niegroźna – Wilczyca wyciągnęła łapę w stronę tego dziwacznego zjawiska.
Struchlałam. Nie, nie rób tego!
Pisnęłam, kiedy jej łapa zetknęła się z przerażającym, szumiącym czymś. Wtem dostrzegłam, że nikomu nic się nie stało. Po futrze mamy spłynęło kilka połyskujących drobinek i to tyle.
Chwila... czy to może być to samo, co duzi noszą w tych okrągłych, drewnianych naczyniach? Nie pachnie tak samo; też wydaje znacznie więcej odgłosów... Ale te drobinki były uderzająco podobne.
Niepewnie wyciągnęłam łepek w stronę przezroczystego czegoś, którego przed chwilą dotknęła mama. Cofnęło się, jakbym teraz ja je przestraszyła. Chyba że po prostu chciało być złośliwe.
– Uwaga... fala zaraz wróci!
Odskoczyłam, ledwo ratując swoje łapy przed kolejną powtórką tego dziwacznego zjawiska. Mamie nie zrobiło krzywdy, ale bałam się, że ja nie będę mieć tyle szczęścia. A co jeśli to jest miłe tylko dla dużych wilków?!
Znów pociągnęłam za pióra na łapie mamy. Idziemy stąd! Chcę wracać! Tam piasek jest miły i nie ma tego przezroczystego-szarego-szumiącego-kto-wie-jeszcze-jakiego!
– No dobrze, nic na siłę – usłyszałam głos mamy. Zaraz po tym, znów byłam w powietrzu. Hura!

<C. D. N.>

Uwagi: Zgubiłaś kilka przecinków.

wtorek, 18 sierpnia 2020

Od Morgana "Szczeniak w wielkim mieście" cz. 2


Czerwiec 2026
– Podobno egzekucje były p... polityczne – wtrącił ten sam szczeniak, co wcześniej. Zerknąłem w jego stronę. Nie znałem go; był z młodszej grupy. Przeraziło mnie, że taki szkrab mówi o tym z lekkością, której ja chyba nigdy nie zdołałbym z siebie wykrzesać. – Widział pan jakąś?
– Masz na myśli publiczne? – zapytał pan Kai.
– Tak, chyba tak. Nie wiem.
Nauczyciel bardzo powoli i bardzo poważnie skinął głową.
– Widziałem.
Moje ciało ponownie zadrżało. Nie potrafiłem wyobrazić sobie takiego okrucieństwa, takiej scenki. Nie przeszkadzało to jednak przerażeniu, krążącego w mojej krwi. Pan Kai rzucił na mnie okiem i to musiało przeważyć szalę; zmienił temat i opowiadał dalej jak filozof wywinął się śmierci i został wyrzucony za bramy miasta, gdzie kontynuował swoją działalność. Ucinał krótko pytania malca, a ja powoli uspokajałem pędzące jak szalone serce.
Dlaczego wilki robiły takie rzeczy?
***
Po zajęciach, tak jak obiecywali rodzice, wybraliśmy się na wycieczkę. Zwiedziliśmy parki, świątynie oraz różne place. Białe Miasto było cudowne w swojej odmienności od mojej małej ojczyzny, jednak nie potrafiłem się tym cieszyć. Niczym przerażające widmo siedziała nade mną wizja egzekucji. Rodzice kilkukrotnie pytali mnie, czy coś się stało. Byli zmartwieni. Zbywałem ich pytania krótkimi odpowiedziami i kontynuowałem swoje rozmyślenia przetykane cichym zachwytem otaczającymi mnie widokami.
W którymś momencie stwierdziłem, że nie wytrzymam tego dłużej. Zerknąłem w stronę rodziców i drżącym głosem zadałem swoje pytanie:
– Mamo, tato... Widzieliście kiedyś egzekucję?
Mama przełknęła głośno ślinę. Wyraźnie widziałem, jak jej gardło drga.
– Um... Ja starałem się ich unikać – odparł tata. Wyglądał na zaskoczonego moim pytaniem. Jego głos był poważny, zresztą jak zwykle. 
Spojrzałem w stronę mamy. Milczała, wpatrzona we własne łapy.
– Widziałam początek... – mruknęła.
– One... One nie są dobre. Nikt nie zasługuje na taki los, prawda?
Mówiłem szybko, nerwowo. Przeczuwałem, że rodzice mi przytakną. Nie przeszkadzało to jednak irracjonalnej obawie, która rozkwitała w mojej głowie. Nadal się bałem. Co jeśli...?
Mama przystanęła. Uniosła łapę i położyła ją na moim ramieniu. Delikatnie i czule.
– Zapamiętaj to, co mówisz – rzekła z porażającą powagą. – bo masz rację.
Tata pokiwał głową. Moje spojrzenie zetknęło się z jego. Patrzyłem w jego spokojne brązowe oczy i na niebieską plamkę. Wyglądała jak kałuża lub mała sadzawka na środku ziemi. Fragment kolorowej mapy, którą moglibyśmy obejrzeć na lekcji historii. Jednak ja widziałem ją teraz. W środku Białego Miasta, w oczach mojego ojca.
– Dlaczego wilki robiły takie rzeczy? – zapytałem, z trudem opanowując drżenie głosu i łap.
– Te egzekucje miały na celu zastraszenie poddanych. Władza odbierała publiczne życie, by pokazać, czym grozi w ich królestwie... nieposłuszeństwo. Te egzekucje... były czymś nadzwyczajnym dla poddanych... Schodzili się, by zobaczyć, co się dzieje, aż w końcu ten widok przestał być dla obserwatora niewyobrażalnym okrucieństwem, a tylko... ciekawym wydarzeniem. – Mama urwała. Patrzyła na mnie, ale miałem wrażenie, że mnie nie widziała. – Nie wszyscy postrzegają wszystko tak samo jak my – zakończyła w końcu.
Zadrżałem. Poczułem, że do moich oczu napływają piekące łzy. Miałem wrażenie, że świat się kręci.
– To okropne – powiedziałem cicho. Mój głos zabrzmiał bardzo słabo.
– Masz rację... Uważaj, Morgan, czasem zbyt łatwo jest stracić wrażliwość na takie rzeczy. "Wystarczy otrzeć się o zło... A zło już tak nie złości"...
Nie odpowiedziałem. Przez jedną długą chwilę staliśmy w ciszy. Łzy spływały z moich oczu, a ciało drżało. Nie chciałem nigdy stracić wrażliwości. Nie mogłem pozwolić, by takie coś miało miejsce. Nie mogłem...
– Chcę pomagać innym, nie ich krzywdzić – zdecydowałem nagle. Kiedy tylko to powiedziałem, wszystko zamarło. Łzy, dreszcze... Czekały na moje kolejne słowa. Moja własna widownia szukająca oznak niepewności, by wrócić. Ale nie znalazła ich. – Myślicie, że mógłbym zostać lekarzem? Leczyć, pomagać wilkom w potrzebie i robić wszystko, aby ich życie... było prostsze? Znaleźć poranionych i im pomóc?
Na pyszczki rodziców wkradły się uśmiechy.
– Morgan, to wspaniały pomysł – pochwalił mnie tata.
Mama poszła o krok dalej; zmniejszyła dzielący nas dystans i pocałowała mnie w czoło. Jej język był ciepły, a gest wypełniony miłością.
– Oczywiście, że mógłbyś nim zostać. To bardzo potrzebna funkcja.
Przytuliłem najpierw ją, potem tatę.
Wokół nas było wielkie miasto, mnóstwo obcych pysków wszelakich stworzeń. Byliśmy też my. Trójka wilków przytulająca się na środku ulicy. Czułem ciepło ich ciał, a krople płynęły po moim pysku. Byłem tak szczęśliwy, że ich miałem...

<c.d.n.>

poniedziałek, 17 sierpnia 2020

Od Lind "Nasza przeszłość, nasze sekrety i lęki" cz. 6


Koniec listopada 2025
– Lind?
Podniosłam uszy i odwróciłam głowę. Parę metrów dalej ujrzałam znajomą sylwetkę Crane'a. Zaczęłam się zastanawiać, jak długo czekał z zasygnalizowaniem swojej obecności.
– Um... dobry... – mruknęłam.
Wilk przejechał wzrokiem po okolicy, po czym podszedł bliżej.
– Jak się czujesz? – spytał. – Słyszałem, że...
– Jest okej – Nie pozwoliłam mu dokończyć. – Gdzie jest Morgan? – Rozejrzałam się w poszukiwaniu naszego szczenięcia.
– Jeszcze ma lekcje.
Zamrugałam oczami i spojrzałam znów na Crane'a. Przyszedł sam?
– Masz jakąś... sprawę do mnie?
– Tylko chciałem sprawdzić jak się miewasz... Nie widziałem cię odkąd przyszedł do nas Ting, a potem usłyszałem, że mieliście wypadek...
Dostrzegłam na jego pysku oznaki szczerego zmartwienia. Przypomniałam sobie, że mieliśmy wczoraj iść na występ artystów z watahy; ja, Crane i Morgan... A potem zjawił się Ting, by spytać o "wilka o połowie ciała z lodu". Przełknęłam ślinę. Przez to wszystko nawet nie pomyślałam, że tamci dwaj mogli nie otrzymać żadnego wyjaśnienia. Albo co gorsza; że dotrze do nich tylko informacja o wypadku.
– Więc mówisz... jest okej?
Pokiwałam głową. Zapragnęłam uwierzyć, że basior przyszedł tutaj sam z siebie. Bez nacisku ze strony Morgana lub kogokolwiek innego.
Przypomniałam sobie inny moment, w którym nagle uciekłam, niczego nie tłumacząc. Było to jakoś tydzień temu, jak poprosiłam Crane'a, by odczytał moje lęki. Pożegnałam się, jak zapytał o Freeze'a; o wilka o połowie ciała z lodu...
Wtedy zrozumiałam, jak Ting dowiedział się o tym osobniku. Poczułam gorąco na policzkach. Moje łapy zadrżały; były gotowe po raz kolejny uderzyć pysk Crane'a.
Podniosłam wzrok na rozmówcę. Wtedy mój zapał do ataku zaczął znikać. Po raz kolejny zobaczyłam zatroskane spojrzenie wilka. Crane po prostu się martwił. Nie dotrzymał obietnicy, ale... zrobił to, bo się martwił.
Wzięłam głęboki wdech i znów spuściłam wzrok. Pomyślałam o tym, co było dalej. To wszystko mogło się skończyć tragicznie, jednak teraz... teraz wiem, że Ting wciąż jest po mojej stronie. Ta informacja była nieoceniona. Gdyby Crane nie poszedł do mojego towarzysza, nie miałabym jej.
Wspomniany wilk w milczeniu usiadł obok. Kątem oka dostrzegłam, że chciał położyć łapę na moim ramieniu, ale szybko z tego zrezygnował. Upłynęło kilka minut wypełnionych tylko ciszą. Nie wiedziałam, czy chcę patrzeć na Crane'a, czy gdzieś indziej. Horyzont nie był już taki piękny przez to, jak straszna wczoraj wydawała się toń morza.
– Na pewno dajesz sobie radę? – usłyszałam.
– Jest lepiej, niż było wcześniej – wyznałam szczerze. – Po prostu... zrobiłam kilka głupot...
– Aha... – Crane brzmiał trochę nieswojo. Teraz zaczynałam podejrzewać, że było to wywołane poczuciem winy po niedotrzymanej obietnicy.
– Mamy ze sobą jednak coś wspólnego... – Spojrzałam na niego spode łba. – Oboje mamy problemy z zaufaniem.
Crane odwrócił pysk w moją stronę. Zmrużyłam oczy, wpatrując się w jego barwne tęczówki. Basior opuścił uszy; zrozumiał, że domyśliłam się wszystkiego.
– Widać czasem powód jest uzasadniony – westchnął ciężko.
– No... tak czasem jest... – Zdecydowałam się jednak spojrzeć w dal. Odkryłam, że stąd niebo zdawało się być znacznie większe od morza. Po chwili uznałam, że stąd żadne z nich nie wyglądało aż tak groźnie. Po prostu... były tam, gdzie zwykle. I to tyle.
– Lind, chciałbym coś zrobić, żeby to naprawić... Żeby było jak dawniej.
Poczułam w sercu zimne ukłucie. Nie odpowiedziałam nic, nie odwróciłam nawet głowy. Nie potrafiłam. Co mogłam mu powiedzieć, czego już nie wiedział?
– Chciałbym żebyś znów mi ufała.
– Mówisz, jakby to było takie proste...
– A gdybyś.... Wiesz... masz Naszyjnik Prawdy i... – Crane przysunął bliżej moją torbę.
Drgnęłam. Przyciągnęłam skórzany worek do siebie i otworzyłam klapę. Spomiędzy różnego rodzaju śmieci błysnął wspomniany wisiorek. Wyciągnęłam łapę w jego stronę, ale po chwili ją cofnęłam. 
– Chcesz tego? – spytałam, spoglądając na Crane'a. Nie mogłam uwierzyć, że sam zaproponował takie rozwiązanie.
Basior chwilę się wahał, ale w końcu skinął głową. Przełknęłam ślinę i znów zaczęłam przyglądać się wisiorkowi. Wizja zarzucenia Crane'owi tego Naszyjnika raz na zawsze nie wyglądała już tak pięknie. Teraz czułam, że to nie jest rozwiązanie, którego poszukuję.
– Nie. Ja tego nie chcę – mruknęłam, zamykając torbę. – Po prostu... – Nie umiałam ubrać swoich uczuć w słowa. Naszyjnik Prawdy zdawał się być ostatecznością; zbyt brutalną i niebezpieczną.
Crane spuścił wzrok. Wtedy w mojej głowie pojawił się nowy pomysł. Całkiem inny; bardziej ryzykowny, ale jedyny logiczny. Zacisnęłam łapy na torbie. Usłyszałam głośne bicie własnego serca.
– Zróbmy tak... Dam ci jeszcze jedną szansę.
Wilk natychmiast odwrócił głowę w moją stronę. Widać było, że nie wierzył własnym uszom.
– Ale jeśli okłamiesz mnie choć jeden raz, choćby w dobrej wierze... – Podniosłam łapę. Znów zabrakło mi odpowiedniego zwrotu. Ponownie poczułam ścisk w gardle. Z jakiegoś powodu w moich oczach stanęły łzy.
Crane wyglądał, jakby sam nie mógł wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Widziałam na jego pysku wyraźny szok, ale towarzyszyło mu coś jeszcze.
Nagle wilk zbliżył się do mnie, objął i mocno przytulił. Ze zdziwienia wstrzymałam oddech. Odruchowo zaczęłam przywoływać wiatr. Chyba chciałam go użyć, by się uwolnić. Po chwili jednak to pragnienie ucieczki zniknęło. Poczułam... ciepło. Uścisk Crane'a nie był jak te udawane, które wymienialiśmy lata temu. Był szczery; przepełniony... czymś wyjątkowo przyjaznym.
– Dziękuję ci, Lind – wydusił wilk.
Nie powiedziałam już nic. W moich oczach zbierało się coraz więcej łez. Jakoś tak wyszło, że zdecydowałam również opleść łapy dookoła sylwetki Crane'a.
– Boisz się...
– No... – westchnęłam. – Na to wygląda...

<C.D.N.>

Uwagi: brak.