piątek, 4 września 2020

Od Scotta "I zmuszacie bestię, by obnażyła ona swoje kły" cz. 1 (cd. chętny)

Kwiecień 2027
Kulił się za każdym razem, gdy tylko ciszę ciął huk wystrzału. Słyszał ujadanie tropiących psów - musiały już złapać jego ślad. Nie był bezpieczny w tych krzakach. Powoli z nich wyszedł, by nie narobić zbyt wiele hałasu. Rozglądał się wokoło - nie widział w pobliżu nikogo, ale słyszał doskonale, że zbliżali się. 
Łowcy. Oni już go skazali za to morderstwo, na które nigdy by się nie odważył. Gdyby wtedy się przemienił, nie leżałby w łóżku. No bo kto by go do niego położył, jeżeliby wszystkich pozabijał? Vena? Jej nigdzie nie było. 
Scott skarcił się za tę myśl, ale... Czy to ona mogła to zrobić? Po chwili ją odrzucił. Ona zawsze panowała nad swoją wilczą stroną, czego o sobie nie mógł powiedzieć on. To nie jego musieli zamykać za każdym razem, gdy zmieniał się... W co? Nie mógł nazywać się wilkiem - one potrafią zapanować nad swoimi instynktami. On natomiast szalał, dosłownie. 
- Tu jest! - usłyszał. 
- Szlag - szepnął, zrywając się do biegu. 
Nigdy nie miał najlepszej kondycji, jednak adrenalina zawsze wyciskała z człowieka każdą cząstkę jego siły, by tylko przetrwać. "Jednak, pamiętaj Scott - ty nigdy nie byłeś człowiekiem. Jesteś... bestią". 
Nie przebiegł najdłuższego dystansu - chwilę później w zasadzie widział, jak doganiają go psy, następnie mógł dostrzec coraz to wyraźniejsze sylwetki ludzi. "Nie, Scott. Oni nie są ludźmi, to Łowcy". 
To musiało się zdarzyć - nie zauważył wystającego z ziemi korzenia, zamaskowanego przez mech. Zahaczył o niego stopą, wtedy jako pierwsze dopadły go psy. 
Wilczury - przynajmniej trzy - zaczęły go szarpać z każdej strony. Chłopak zaczął wrzeszczeć, szamotać, próbował uwolnić się, zrzucić z siebie przygwożdżające go do ziemi cielska. 
- Scott Reckless. Wilkołak - przemówił ktoś.
Łowca. Przyszedł po niego. W lewej ręce miał sztylet, w prawej zaś kuszę. Celował idealnie między oczy młodego Recklessa.
- Zostałeś skazany na śmierć przez Łowców. Wyrok zostaje wykonany tu i teraz. - powiedział. Psy z niego zeszły, Scott jednak wciąż leżał, jakby pętało go samo spojrzenie kata. Co powinien zrobić? Czy miał prawo do ostatniego słowa? 
- Nie zabiłem... - szepnął. 
- Zabiłeś. - odparł spokojnie Łowca. - Ty i twoja siostra w ten sposób odpłaciliście się za schronienie, jakiego udzielili wam Ville Reckless i Marion Larossa! 
Użył panieńskiego nazwiska matki. To było... dziwne. Odkąd pamiętał, każdy zwracał się do niej per pani Reckless. Marion. Mari... Mamo. 
- Twoja siostra była mądrzejsza - kontynuował spokojnie, niewzruszony łzami, które zaczęły płynąć po policzkach Scotta. - Na co czekałeś? Czemu zwlekałeś? Ruszyło cię sumienie? Wiedzieliśmy, że... 
Nie dokończył. Oczy Scotta błysnęły, w świat poszła fala uderzeniowa - odrzuciła psy i człowieka. Nim zdążyli się otrząsnąć, ten biegł już dalej. Kumulował kolejne pociski z energii i strzelał nimi na oślep, próbując jakkolwiek spowolnić swój ogon. Powietrze ciął świst strzał, mieszając się z hukiem broni palnej. Musiał coś zrobić, coś wykombinować, przecież był niewinny... Ale musiał uciekać. Nikt mu nie wierzył. Musiał... 
Musiał znaleźć Venę. Może wiedziała. Może ona byłaby w stanie oczyścić jego imię! 
Następna kula energii poszybowała do przodu, zderzyła się z drzewem - temu jednak nic się nie stało, natomiast otworzył się błękitnofioletowy portal. Miał do niego trzydzieści... dwadzieścia metrów. Ach, czemu musiało to trafić tak daleko!? 
Kolejny strzał - i ból w lewej nodze. Scott upadł metr przed portalem, zamroczony promieniującym w lewej nodze bólem. Na co zdała się ta jego fala uderzeniowa, skoro i tak miał zginąć? Teraz przedstawiało się to jeszcze gorzej, gdy był tak blisko... 
Pies zaczął go szarpać za nogawkę postrzelonej nogi. Scott wrzeszczał, próbował kopać na oślep zdrową kończyną, ale nie mógł. Brakowało mu sił, by stworzyć kolejną kulę z energii, dlaczego nie stworzył wtedy pola siłowego, zamiast bawić się w odrzucanie. Mógł ich załatwić! 
Ale i jednocześnie nie potrafił. Nie był bestią. 
Bestia... 
Łowca już niemal nad nim stał, pochylał się ze sztyletem, portal natomiast powoli się zamykał. Wystarczyło, by go dotknął, ten go wessie! Dusił krzyk, próbując zbliżyć się do ucieczki. Już był tak blisko! I kiedy dotknął portalu, poczuł kolejną, jeszcze ostrzejszą dawkę bólu. Łowca zadał mu cios, ostrze przesunęło się po jego bliźnie, gdy wciągało go przejście. 
Lądowanie nie było przyjemne. Po wylocie z portalu, przekoziołkował się kilka metrów. Za nim zaraz wyskoczył łowca, gdzieś zgubił swoją kuszę. To nie on oddał ten strzał. Przejście się zamknęło. Krew moczyła nogawkę spodni i przesiąkał już przez bluzę. 
- To tu się chowa druga bestia? - zaczął pytać Łowca - Tu się chowacie? 
Scott pokręcił głową - z ledwością. Czuł, jak oczy zaczynają się powoli zamykać. Zasypiał? Umierał? Nie wiedział. 
- Nie zabiłem rodziców... - zdążył szepnąć. Wzrok zaczął się rozmazywać. Widział niewyraźną postać, coś nagle skoczyło na jego kata. Poczuł coś mokrego przy swojej twarzy... A później nie było już nic.

<ktoś chętny wybawić księżniczkę z opresji? ^^>

Uwagi: Brak daty. Wolałabym, żebyś wysyłała mi tekst bezpośrednio skopiowany do wiadomości. Z załącznika psują się akapity i jestem zmuszona domyśleć się, gdzie powinny być (bo w podglądzie pliku też nie zawsze to widać dobrze). Powtórzenia. 

>> Następna część >>

Od Morgana "Szczeniak w wielkim mieście" cz. 7


Lipiec 2026
Od tego czasu zaczęliśmy przeliczać w taki sposób; mama podawała mi dziwne i skomplikowane liczby, a ja próbowałem odnaleźć ich s u m ę. Z czasem do tego doszła jeszcze r ó ż n i c a, co oznaczało odejmowanie. 
– To trochę jak to całe dodawanie... Ale na odwrót – zauważyłem, kiedy mama mi je wytłumaczyła.
– Masz rację, Morgan. A teraz spróbuj mi odjąć czternaście od dwudziestu jeden – odpowiedziała.
I odejmowałem, dodawałem, aż mój mózg zaczął pulsować, domagając się przerwy. Miałem wrażenie, że wystarczy jeszcze chwila, żeby ten zmienił swą postać na płynną. Nie poddawałem się jednak i dzielnie próbowałem dalej, popełniając coraz więcej błędów. Było to niezmiernie irytujące.
Kiedy po raz... Chyba czwarty pomyliłem liczby zakończone na "-naście" z tymi z "-dzieścia", mama zaproponowała zakończenie nauki. Początkowo nie chciałem się zgodzić, ale kłótnia była bezcelowa; byłem zbyt zmęczony. 
Odłożyłem liczydło na miejsce, przesuwając po raz ostatni kolorowe koraliki. Miałem nadzieję, że jego właściciel nie będzie mieć za złe tego, że go korzystaliśmy. Koniec końców, pomimo upadków, jego stan nie uległ pogorszeniu. 
Z okien biblioteki wychodził mrok. Zgodnie stwierdziliśmy, że chyba powinniśmy odwiedzić Tinga we "właściwej części biblioteki" i nakłonić go do powrotu do pokoju. 
Kiedy tam dotarliśmy, z łatwością dostrzegliśmy odmieńca, który siedział wokół kilkunastu książek. Jeździł pazurami tuż nad kartką, wyraźnie wskazując samemu sobie literki. Myślałem, że nas nie zauważył, ale widocznie jedynie czekał, aż podejdziemy.
– Nie spieszyliście się – powiedział, nim którekolwiek zdążyło się odezwać. Wyglądał i brzmiał na o wiele spokojniejszego niż wcześniej. Na szczęście.
– Mama uczyła mnie li... – zacząłem, ale Ting przerwał mi machnięciem łapy. Zamilkłem, spoglądając na mamę. Dziwnie czułem się z tym, że górowałem nad nimi wszystkimi. Nawet nie mogłem spojrzeć jej w oczy, dopóki nie uniosła pyska!
– To bez znaczenia. Zdążyłem przejrzeć kilka z nich – Wskazał na kilka cieniutkich książek po swojej lewej. – Same bajki, nic ciekawego. Pomóżcie mi lepiej z tymi – powiedział, pokazując na stos opasłych tomisk po prawej. 
– Nie mogłeś od razu zacząć od tych najgrubszych? – burknęła mama.
– Ważne informacje nie muszą być jedynie w wielkich książkach. Zapamiętaj to sobie, Pierzasta.
Mama spojrzała na mnie i przewróciła oczami.
– Jest już wieczór. Może lepiej przełóżmy to na jutro? Padam z łap – oznajmiła, niepewnie unosząc okładkę jednej z ksiąg. Wyglądała na naprawdę zmęczoną, chociaż wątpiłem, czy chodziło jedynie o czytanie i uczenie mnie... Po mojej głowie ciągle krążyły słowa mamy. Teraz wszystkie jej drobne reakcje na życie w Białym Mieście nabrały dla mnie sensu.
Ting obejrzał się w naszą stronę. 
– Już i tak straciliśmy tydzień. Nie zależy ci na jak najszybszym zgromadzeniu informacji?
Wilczyca westchnęła i usiadła obok niego. Od razu zrobiłem to samo.
– Co polecasz?

Czytaliśmy i przeglądaliśmy książki naprawdę długo. Czas ciągnął się w nieskończoność. Moje czoło pulsowało z bólu, głowa była ciężka. Musiałem czytać niektóre akapity po kilkanaście razy, żeby zrozumieć ich treść. Miałem dość. Marzyłem jedynie o czymś do jedzenie oraz śnie. Niczym innym.
Te małe tortury zakończył bibliotekarz, który kazał nam wyjść z powodu zamknięcia biblioteki. Prawie o nas zapomniał.
Bez słowa odłożyliśmy książki na miejsce i wróciliśmy do karczmy. Mama i Ting rozmawiali o czymś, ale nie przyswajałem słów. Nawet głód odszedł w niepamięć; wszystko ograniczało się do bólu głowy i ogólnego zmęczenia.
Kiedy dotarliśmy na miejsce, zdjąłem buty i rzuciłem się na łóżko. Momentalnie zasnąłem.

Moje zmęczenie przełożyło się na o wiele zbyt długi sen; tata opowiedział mi potem, że próbował mną potrząsnąć, ale nic to nie dawało. Bardzo się zmartwił i uspokoiła go dopiero mama, która wytłumaczyła mu powód mojego zmęczenia. Wspólnie stwierdzili, że dadzą mi się wyspać.
Co przeklinałem, zbiegając na dwóch patykowatych nogach, żeby jak najszybciej dobiec na lekcję. Według Tinga i Baldora ta trwała już od przynajmniej kilkunastu minut.
Na samym końcu upadłem. Głośny łomot sprawił, że wilki spojrzały w moją stronę. Nim zdołałem się podnieść, Gerrant już był u mojego boku. Szybko wstałem.
– Twoi rodzice mówili, że dzisiaj cię nie będzie. Wszystko w porządku?
– Tak, tak... Tylko zaspałem – powiedziałem, wzdychając ciężko. – Czy mogę jeszcze wziąć udział w lekcji?
– Oczywiście. Nie tylko ty dzisiaj się spóźniłeś – odparł nauczyciel i zerknął w stronę Ismanise. Kiedy tylko na nią spojrzałem, poczułem jak moje poliki zapiekły. Gerrant zaśmiał się. Zdałem sobie sprawę, że w formie ludzkiej było to wyraźnie widocznie. Czym prędzej odwróciłem wzrok i usiadłem jak najdalej od niej. Miałem nadzieję, że tego nie zauważyła. Wolałbym, żeby nie pomyślała sobie, że ja... 
Sam nie wiedziałem, co takiego mogłaby sobie pomyśleć. I chyba nie chciałem się nad tym zastanawiać.
Czułem, jak moje dłonie się pocą ze stresu. Otarłem je o spodnie. Błagałem w myślach, żeby nauczyciel zaczął prowadzić lekcję, ale on odszedł na chwilę zawołany przez Hitama. Obserwowałem jego sylwetkę i próbowałem nasłuchiwać. Nie wychodziło mi to najlepiej. W końcu poddałem się i zacząłem zabawę palcami. Nadal fascynowało mnie jak bardzo są ruchliwe.