piątek, 4 września 2020

Od Morgana "Szczeniak w wielkim mieście" cz. 7


Lipiec 2026
Od tego czasu zaczęliśmy przeliczać w taki sposób; mama podawała mi dziwne i skomplikowane liczby, a ja próbowałem odnaleźć ich s u m ę. Z czasem do tego doszła jeszcze r ó ż n i c a, co oznaczało odejmowanie. 
– To trochę jak to całe dodawanie... Ale na odwrót – zauważyłem, kiedy mama mi je wytłumaczyła.
– Masz rację, Morgan. A teraz spróbuj mi odjąć czternaście od dwudziestu jeden – odpowiedziała.
I odejmowałem, dodawałem, aż mój mózg zaczął pulsować, domagając się przerwy. Miałem wrażenie, że wystarczy jeszcze chwila, żeby ten zmienił swą postać na płynną. Nie poddawałem się jednak i dzielnie próbowałem dalej, popełniając coraz więcej błędów. Było to niezmiernie irytujące.
Kiedy po raz... Chyba czwarty pomyliłem liczby zakończone na "-naście" z tymi z "-dzieścia", mama zaproponowała zakończenie nauki. Początkowo nie chciałem się zgodzić, ale kłótnia była bezcelowa; byłem zbyt zmęczony. 
Odłożyłem liczydło na miejsce, przesuwając po raz ostatni kolorowe koraliki. Miałem nadzieję, że jego właściciel nie będzie mieć za złe tego, że go korzystaliśmy. Koniec końców, pomimo upadków, jego stan nie uległ pogorszeniu. 
Z okien biblioteki wychodził mrok. Zgodnie stwierdziliśmy, że chyba powinniśmy odwiedzić Tinga we "właściwej części biblioteki" i nakłonić go do powrotu do pokoju. 
Kiedy tam dotarliśmy, z łatwością dostrzegliśmy odmieńca, który siedział wokół kilkunastu książek. Jeździł pazurami tuż nad kartką, wyraźnie wskazując samemu sobie literki. Myślałem, że nas nie zauważył, ale widocznie jedynie czekał, aż podejdziemy.
– Nie spieszyliście się – powiedział, nim którekolwiek zdążyło się odezwać. Wyglądał i brzmiał na o wiele spokojniejszego niż wcześniej. Na szczęście.
– Mama uczyła mnie li... – zacząłem, ale Ting przerwał mi machnięciem łapy. Zamilkłem, spoglądając na mamę. Dziwnie czułem się z tym, że górowałem nad nimi wszystkimi. Nawet nie mogłem spojrzeć jej w oczy, dopóki nie uniosła pyska!
– To bez znaczenia. Zdążyłem przejrzeć kilka z nich – Wskazał na kilka cieniutkich książek po swojej lewej. – Same bajki, nic ciekawego. Pomóżcie mi lepiej z tymi – powiedział, pokazując na stos opasłych tomisk po prawej. 
– Nie mogłeś od razu zacząć od tych najgrubszych? – burknęła mama.
– Ważne informacje nie muszą być jedynie w wielkich książkach. Zapamiętaj to sobie, Pierzasta.
Mama spojrzała na mnie i przewróciła oczami.
– Jest już wieczór. Może lepiej przełóżmy to na jutro? Padam z łap – oznajmiła, niepewnie unosząc okładkę jednej z ksiąg. Wyglądała na naprawdę zmęczoną, chociaż wątpiłem, czy chodziło jedynie o czytanie i uczenie mnie... Po mojej głowie ciągle krążyły słowa mamy. Teraz wszystkie jej drobne reakcje na życie w Białym Mieście nabrały dla mnie sensu.
Ting obejrzał się w naszą stronę. 
– Już i tak straciliśmy tydzień. Nie zależy ci na jak najszybszym zgromadzeniu informacji?
Wilczyca westchnęła i usiadła obok niego. Od razu zrobiłem to samo.
– Co polecasz?

Czytaliśmy i przeglądaliśmy książki naprawdę długo. Czas ciągnął się w nieskończoność. Moje czoło pulsowało z bólu, głowa była ciężka. Musiałem czytać niektóre akapity po kilkanaście razy, żeby zrozumieć ich treść. Miałem dość. Marzyłem jedynie o czymś do jedzenie oraz śnie. Niczym innym.
Te małe tortury zakończył bibliotekarz, który kazał nam wyjść z powodu zamknięcia biblioteki. Prawie o nas zapomniał.
Bez słowa odłożyliśmy książki na miejsce i wróciliśmy do karczmy. Mama i Ting rozmawiali o czymś, ale nie przyswajałem słów. Nawet głód odszedł w niepamięć; wszystko ograniczało się do bólu głowy i ogólnego zmęczenia.
Kiedy dotarliśmy na miejsce, zdjąłem buty i rzuciłem się na łóżko. Momentalnie zasnąłem.

Moje zmęczenie przełożyło się na o wiele zbyt długi sen; tata opowiedział mi potem, że próbował mną potrząsnąć, ale nic to nie dawało. Bardzo się zmartwił i uspokoiła go dopiero mama, która wytłumaczyła mu powód mojego zmęczenia. Wspólnie stwierdzili, że dadzą mi się wyspać.
Co przeklinałem, zbiegając na dwóch patykowatych nogach, żeby jak najszybciej dobiec na lekcję. Według Tinga i Baldora ta trwała już od przynajmniej kilkunastu minut.
Na samym końcu upadłem. Głośny łomot sprawił, że wilki spojrzały w moją stronę. Nim zdołałem się podnieść, Gerrant już był u mojego boku. Szybko wstałem.
– Twoi rodzice mówili, że dzisiaj cię nie będzie. Wszystko w porządku?
– Tak, tak... Tylko zaspałem – powiedziałem, wzdychając ciężko. – Czy mogę jeszcze wziąć udział w lekcji?
– Oczywiście. Nie tylko ty dzisiaj się spóźniłeś – odparł nauczyciel i zerknął w stronę Ismanise. Kiedy tylko na nią spojrzałem, poczułem jak moje poliki zapiekły. Gerrant zaśmiał się. Zdałem sobie sprawę, że w formie ludzkiej było to wyraźnie widocznie. Czym prędzej odwróciłem wzrok i usiadłem jak najdalej od niej. Miałem nadzieję, że tego nie zauważyła. Wolałbym, żeby nie pomyślała sobie, że ja... 
Sam nie wiedziałem, co takiego mogłaby sobie pomyśleć. I chyba nie chciałem się nad tym zastanawiać.
Czułem, jak moje dłonie się pocą ze stresu. Otarłem je o spodnie. Błagałem w myślach, żeby nauczyciel zaczął prowadzić lekcję, ale on odszedł na chwilę zawołany przez Hitama. Obserwowałem jego sylwetkę i próbowałem nasłuchiwać. Nie wychodziło mi to najlepiej. W końcu poddałem się i zacząłem zabawę palcami. Nadal fascynowało mnie jak bardzo są ruchliwe.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz