poniedziałek, 17 sierpnia 2020

Od Lind "Nasza przeszłość, nasze sekrety i lęki" cz. 6


Koniec listopada 2025
– Lind?
Podniosłam uszy i odwróciłam głowę. Parę metrów dalej ujrzałam znajomą sylwetkę Crane'a. Zaczęłam się zastanawiać, jak długo czekał z zasygnalizowaniem swojej obecności.
– Um... dobry... – mruknęłam.
Wilk przejechał wzrokiem po okolicy, po czym podszedł bliżej.
– Jak się czujesz? – spytał. – Słyszałem, że...
– Jest okej – Nie pozwoliłam mu dokończyć. – Gdzie jest Morgan? – Rozejrzałam się w poszukiwaniu naszego szczenięcia.
– Jeszcze ma lekcje.
Zamrugałam oczami i spojrzałam znów na Crane'a. Przyszedł sam?
– Masz jakąś... sprawę do mnie?
– Tylko chciałem sprawdzić jak się miewasz... Nie widziałem cię odkąd przyszedł do nas Ting, a potem usłyszałem, że mieliście wypadek...
Dostrzegłam na jego pysku oznaki szczerego zmartwienia. Przypomniałam sobie, że mieliśmy wczoraj iść na występ artystów z watahy; ja, Crane i Morgan... A potem zjawił się Ting, by spytać o "wilka o połowie ciała z lodu". Przełknęłam ślinę. Przez to wszystko nawet nie pomyślałam, że tamci dwaj mogli nie otrzymać żadnego wyjaśnienia. Albo co gorsza; że dotrze do nich tylko informacja o wypadku.
– Więc mówisz... jest okej?
Pokiwałam głową. Zapragnęłam uwierzyć, że basior przyszedł tutaj sam z siebie. Bez nacisku ze strony Morgana lub kogokolwiek innego.
Przypomniałam sobie inny moment, w którym nagle uciekłam, niczego nie tłumacząc. Było to jakoś tydzień temu, jak poprosiłam Crane'a, by odczytał moje lęki. Pożegnałam się, jak zapytał o Freeze'a; o wilka o połowie ciała z lodu...
Wtedy zrozumiałam, jak Ting dowiedział się o tym osobniku. Poczułam gorąco na policzkach. Moje łapy zadrżały; były gotowe po raz kolejny uderzyć pysk Crane'a.
Podniosłam wzrok na rozmówcę. Wtedy mój zapał do ataku zaczął znikać. Po raz kolejny zobaczyłam zatroskane spojrzenie wilka. Crane po prostu się martwił. Nie dotrzymał obietnicy, ale... zrobił to, bo się martwił.
Wzięłam głęboki wdech i znów spuściłam wzrok. Pomyślałam o tym, co było dalej. To wszystko mogło się skończyć tragicznie, jednak teraz... teraz wiem, że Ting wciąż jest po mojej stronie. Ta informacja była nieoceniona. Gdyby Crane nie poszedł do mojego towarzysza, nie miałabym jej.
Wspomniany wilk w milczeniu usiadł obok. Kątem oka dostrzegłam, że chciał położyć łapę na moim ramieniu, ale szybko z tego zrezygnował. Upłynęło kilka minut wypełnionych tylko ciszą. Nie wiedziałam, czy chcę patrzeć na Crane'a, czy gdzieś indziej. Horyzont nie był już taki piękny przez to, jak straszna wczoraj wydawała się toń morza.
– Na pewno dajesz sobie radę? – usłyszałam.
– Jest lepiej, niż było wcześniej – wyznałam szczerze. – Po prostu... zrobiłam kilka głupot...
– Aha... – Crane brzmiał trochę nieswojo. Teraz zaczynałam podejrzewać, że było to wywołane poczuciem winy po niedotrzymanej obietnicy.
– Mamy ze sobą jednak coś wspólnego... – Spojrzałam na niego spode łba. – Oboje mamy problemy z zaufaniem.
Crane odwrócił pysk w moją stronę. Zmrużyłam oczy, wpatrując się w jego barwne tęczówki. Basior opuścił uszy; zrozumiał, że domyśliłam się wszystkiego.
– Widać czasem powód jest uzasadniony – westchnął ciężko.
– No... tak czasem jest... – Zdecydowałam się jednak spojrzeć w dal. Odkryłam, że stąd niebo zdawało się być znacznie większe od morza. Po chwili uznałam, że stąd żadne z nich nie wyglądało aż tak groźnie. Po prostu... były tam, gdzie zwykle. I to tyle.
– Lind, chciałbym coś zrobić, żeby to naprawić... Żeby było jak dawniej.
Poczułam w sercu zimne ukłucie. Nie odpowiedziałam nic, nie odwróciłam nawet głowy. Nie potrafiłam. Co mogłam mu powiedzieć, czego już nie wiedział?
– Chciałbym żebyś znów mi ufała.
– Mówisz, jakby to było takie proste...
– A gdybyś.... Wiesz... masz Naszyjnik Prawdy i... – Crane przysunął bliżej moją torbę.
Drgnęłam. Przyciągnęłam skórzany worek do siebie i otworzyłam klapę. Spomiędzy różnego rodzaju śmieci błysnął wspomniany wisiorek. Wyciągnęłam łapę w jego stronę, ale po chwili ją cofnęłam. 
– Chcesz tego? – spytałam, spoglądając na Crane'a. Nie mogłam uwierzyć, że sam zaproponował takie rozwiązanie.
Basior chwilę się wahał, ale w końcu skinął głową. Przełknęłam ślinę i znów zaczęłam przyglądać się wisiorkowi. Wizja zarzucenia Crane'owi tego Naszyjnika raz na zawsze nie wyglądała już tak pięknie. Teraz czułam, że to nie jest rozwiązanie, którego poszukuję.
– Nie. Ja tego nie chcę – mruknęłam, zamykając torbę. – Po prostu... – Nie umiałam ubrać swoich uczuć w słowa. Naszyjnik Prawdy zdawał się być ostatecznością; zbyt brutalną i niebezpieczną.
Crane spuścił wzrok. Wtedy w mojej głowie pojawił się nowy pomysł. Całkiem inny; bardziej ryzykowny, ale jedyny logiczny. Zacisnęłam łapy na torbie. Usłyszałam głośne bicie własnego serca.
– Zróbmy tak... Dam ci jeszcze jedną szansę.
Wilk natychmiast odwrócił głowę w moją stronę. Widać było, że nie wierzył własnym uszom.
– Ale jeśli okłamiesz mnie choć jeden raz, choćby w dobrej wierze... – Podniosłam łapę. Znów zabrakło mi odpowiedniego zwrotu. Ponownie poczułam ścisk w gardle. Z jakiegoś powodu w moich oczach stanęły łzy.
Crane wyglądał, jakby sam nie mógł wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Widziałam na jego pysku wyraźny szok, ale towarzyszyło mu coś jeszcze.
Nagle wilk zbliżył się do mnie, objął i mocno przytulił. Ze zdziwienia wstrzymałam oddech. Odruchowo zaczęłam przywoływać wiatr. Chyba chciałam go użyć, by się uwolnić. Po chwili jednak to pragnienie ucieczki zniknęło. Poczułam... ciepło. Uścisk Crane'a nie był jak te udawane, które wymienialiśmy lata temu. Był szczery; przepełniony... czymś wyjątkowo przyjaznym.
– Dziękuję ci, Lind – wydusił wilk.
Nie powiedziałam już nic. W moich oczach zbierało się coraz więcej łez. Jakoś tak wyszło, że zdecydowałam również opleść łapy dookoła sylwetki Crane'a.
– Boisz się...
– No... – westchnęłam. – Na to wygląda...

<C.D.N.>

Uwagi: brak.

Od Yvara "Broń się" cz. 11


Grudzień 2025
Yvar był zły. Miał ochotę drapać pazurami po piasku, skórze, drzewach. Mięśnie kusiły, żeby przestał słuchać rodziców i zagłębił w zieloną dzicz dżungli. Mama co rusz wyciągała w jego stronę łapę, ale uciekał spod niej. Nie chciał magicznego uspokojenia. Był wściekły i miał zamiar rozkoszować się płynącymi w jego krwi uczuciami. Było to lepsze niż pustka, którą odczuwał, kiedy czekał aż ktoś przyjdzie powiedzieć jego rodzicom. Bo nie miał wątpliwości, że ktoś przyjdzie; przewrażliwiony ojciec Morgana nie puściłby mu tego płazem.
Próbował ignorować łagodne słowa mamy i cichą wściekłość ojca. Jednak nie potrafił tego znieść. Żadne z nich nie było sobą, a jakąś wypaczoną, odwróconą wersją swojego charakteru. Szczególnie zachowanie Asgrima go wstrząsnęło. Jednocześnie wprawiało w furię i poruszało jego serce.
Drżał przez całą rozmowę, a kiedy wszystko uległo zakończeniu, odszedł kawałek dalej z bólem w każdej swojej cząstce. Czekał na łzy, patrząc na zachodzące słońce, jednak te nie nadchodziły. Łapy nadal błagały go ucieczkę. Wiedział jednak, że nie byłby to najlepszy pomysł na świecie. Musiał być grzeczny. Nie mógł podpadać. Nie chciał widzieć zimnej burzy w szaroniebieskich oczach ojca. Nie był na to gotów. Jeszcze nie.
Yngvi próbowała do niego podejść i zapytać o wydarzenia tego popołudnia. Słyszał jej wesołą paplaninę i zmęczony głos Torance, gdy ta ją powstrzymała. Był jednocześnie wdzięczny i niezadowolony. Sam już nie wiedział, co czuł wyraźniej.
W końcu niebo pokryło się czernią, a skrząca droga gwiazd znalazła odbicie w jego oczach. Yvar zatracił się w tym widoku i gamie emocji, która wypełniła jego umysł. Stracił poczucie czasu; był tylko on, gwiazdy, uczucia i cichy oddech śpiącej kawałek dalej siostry. Nic więcej nie miało znaczenia.
***
Yvar siedział przed Adorą, zamiatając piasek ogonem. Yngvi już dawno odeszła, żeby porozmawiać z Silee. Oprócz nich była tylko Nikaella, ale ona trzymała się jak zwykle na uboczu. Yvar nawet ją lubił, chociaż nigdy nie zamienili nawet słowa. A może właśnie dlatego.
Oblizał nerwowo pysk, gdy jego myśli wróciły do wczorajszego starcia. 
Bał się spotkania z Morganem. 
Bał się szeptanych plotek i nieprzyjaznych spojrzeń innych.
Bał się pogardy, wściekłości i nienawiści.
Ale nie żałował. Nadal, pomimo tego wszystkiego, nie żałował tych kilku chwil satysfakcji, kiedy walczył z basiorkiem. Kiedy adrenalina wypełniła jego żyły. Kiedy górował i patrzył w przerażone brązowe ślepia. 
Adora patrzyła w niebo, a Yvar na jej ciemne futro. Piaszczysty brzeg zbyt przypominał sierść Morgana; kiedy na niego spoglądał, miał ochotę rzygać. Gwar szczenięcych rozmów narastał wraz z ilością uczniów. Obok niego wylądowało trochę śliny. Yv zignorował to oraz ostre słowa Kaiju. Jego serce biło jak szalone.
Nauczycielka przeszła do lekcji. Opowiadała coś o słońcu i planetach, czasem przerywając na mówienie wartościowych rzeczy lub milczenie. To ostatnie podobało się Yvarowi - i, jak przypuszczał, nie tylko jemu - najbardziej.
Adora mówiła coś o problemach związanych z wchodzeniem na nieznane terytorium. Ciągły monolog, którego nie zdołał przerwać żaden szczeniak; wilczyca ignorowała wszystkie pytania i kontynuowała monotonnym tonem, co jakiś czas porównując taką sytuację do kosmosu. Żaden szczeniak nie wiedział, o co chodzi, a ona nie tłumaczyła. Yvarowi ten układ wyjątkowo pasował. Wokół nauczycielki i ucznia rozchodziła się aura zrezygnowania i zmęczenia. Nikt jednak nie zapytał. Ani teraz, ani później.
Miał wrażenie, że nie istnieje. A jeśli już istniał, chciał przestać. Przynajmniej na chwilę.