poniedziałek, 6 lipca 2020

Od Gavriela "Czas pożegnań" cz. 1

Sierpień 2026 r.
Gavriel umówił się ze swoim nauczycielem na odsłoniętej wieży po zachodzie słońca. Wejście na górę zajęło mu sporo czasu. Musiał co kilkadziesiąt stopni siadać i czekać, aż jego oddech się uspokoi. Nie przywykł do takiego wysiłku fizycznego. Kiedy w końcu otworzył klapę dzielącą go od najwyższego piętra, obrzuciło go chłodne, wieczorne powietrze. Na niebie już skrzyły się gwiazdy, a miasto pociemniało. Na jego oczach w oknach gasły światła. Musiało być już późno, później niż się spodziewał. Jego nauczyciela nie było w zasięgu wzroku, zatem usiadł za jedną z metalowych skrzyń, które porzucił tu jeden z robotników. Wieża ta potrzebowała jeszcze co najmniej dwóch pięter, lecz z powodów nie do końca znanych Gavrielowi, póki co zrezygnowano z tego pomysłu. Stanowiło to jednak całkiem niezłe miejsce spotkań w bezchmurne dni.
Obserwował gwiazdy. Inny nauczyciel pokazał mu kiedyś kilka gwiazdozbiorów. Umiał je rozpoznać. Wielka Niedźwiedzica, Wóz... Im dłużej szukał, tym bardziej głowa mu opadała. Miał męczący dzień.
Już zamknął oczy, kiedy usłyszał kroki na posadzce tuż obok. Otrząsnął się ze snu i wyprostował.
– Cześć – powiedział mężczyzna, siadając tuż przy Gavrielu. Podał mu szklaną butelkę z sokiem. Dla siebie miał inną. Gavriel domyślał się, że z piwem.
– Hej – odpowiedział chłopak. Usiadł po turecku. Butelka była zimna, co znaczyło, że niedawno wyjęto ją ze schowka. Gavriel nadal nie mógł zrozumieć, jak jego nauczyciel tak szybko potrafił wspinać się po schodach. Kątem oka spojrzał, jak ten poprawił swoje długie, blond włosy, a potem za pomocą kciuka i palca wskazującego ściągnął kapsel. Gavriel bez słowa podał mu też swoją butelkę.
– To chyba ostatnia okazja na wspólną rozmowę w tym roku – powiedział cicho Patrick. Wzrok miał spuszczony, zapatrzony w przestrzeń gdzieś daleko poza wieżą.
– Na osobności na pewno – Gavriel po tych słowach wziął pierwszy łyk soku. Po słodkości przechodzącej w kwaskowość domyślił się, że był winogronowy.
– Będziesz tęsknić?
– Trochę...
Patrick uśmiechnął się do siebie melancholijnie.
– Wiele bym dał, aby się stąd wynieść... Cholera, nie wiedziałem, że to kiedyś powiem, ale brakuje mi tych supermarketów.
– To taki market, ale super? – Gavriel zmarszczył brwi.
– Taki market, ale jest w nim wszystko. Od jedzenia, aż po żarówki. Wszystko. Nie musisz chodzić po rzemieślnikach za jedną rzeczą. Jakość takich produktów jest marna, ale... cholera, tyle oszczędzonego czasu...
– Brzmi dobrze – powiedział Gavriel, myśląc tylko o tym, że chętnie by zobaczył ten supermarket.
Zapanowała cisza. Patrick milcząco wpatrywał się w nocne niebo. Gavriel po jego minie widział, że bardzo intensywnie nad czymś myśli i lepiej mu nie przeszkadzać. Odchrząknął więc i wpatrywał się w swoją butelkę. Ledwo coś widział, ale przynajmniej rozczytał, że to rzeczywiście był sok winogronowy.
– Nie nauczyliśmy cię polować – oznajmił w końcu Patrick.
– Nie – potwierdził Gavriel.
– W watasze będziesz musiał polować.
Gavriel stęknął cichutko. Całkowicie wypadło mu to z głowy.
– Będę musiał się szybko nauczyć, żeby nikt się nie zorientował.
– Aż tak ci zależy na opinii innych? Będziesz tam, żeby się czegoś nauczyć. Poznać świat. Zmusić siebie do większej aktywności. Wiesz, że tutaj ledwo się ruszasz, z nadzieją, że wszystko zrobi za ciebie moc...
– A poza tym moja mamusia była Alfą w tamtej watasze. Wiem – odburknął Gavriel. Nagle zrobiło mu się chłodno. Zastanawiał się, czy nie był temu winny lodowaty wzrok Patricka.
– Nowe miejsca to nowe doświadczenia, Gavriel. Wierzymy, że dasz sobie radę i podzielisz się z nami nową wiedzą. Ja też wyrwałem się ze swojego środowiska...
– I nienawidzisz nowego.
Patrick zamilkł. Zamiast odpowiedzieć odwrócił głowę i popił piwem.
– Dlaczego w ogóle tutaj zostałeś? – zapytał Gavriel po chwili.
– Bo jestem potrzebny. To miejsce beze mnie by upadło.
Gavriel zacisnął zęby. Nie lubił się kłócić z Patrickiem, bo zawsze przegrywał, ale tym razem aż słowa same cisnęły mu się na usta.
– Masz przecież...
– Willcana i Carlo? Owszem – Potaknął Trick – Jednak dwóch wariatów u władzy a trzech to spora różnica. We trójkę się uzupełniamy i zarządzamy tak, jakby był to jeden, w pełni zdrowy psychicznie, król. Zostawiwszy jedynie Carlo i Willcana...
Trick spuścił głowę. Gavriel patrząc na niego domyślił się, że już wcześniej musiał wypić więcej, niż to jedno piwo, które obecnie trzymał w dłoni.
– Jesteśmy jak sprawiedliwość, mądrość i kreatywność. Uzupełniamy się.
– Trochę tak... – mruknął Gavriel. Trickowi jednak nie zbierało się na dodanie czegoś jeszcze. Odpływał myślami gdzieś daleko, więc Gavriel postanowił zagadać raz jeszcze:
– Co z Carlo? Nadal tkwi w zamknięciu?
– Tak.
– Kiedy go wypuścisz?
– Nie wiem. Kiedy przestanie biegać z nożami.
Gavriel wpatrywał się w niego milcząco. Na Tricku fakt dziwnych zachowań Carlo już nie robił wrażenia. Chłopak nigdy nie zapytał o powód ich konfliktu, bo na samą myśl o tym czuł, jakby ogarniał go mrok. Głęboki i bezkresny mrok.
– A... mógłbyś mi przypomnieć litery? Boję się, że jak dacie mi te książki... okaże się, że nikt tam nie potrafi czytać – poprosił po chwili Gavriel. Wolał zmienić temat nim zacznie robić się nieprzyjemnie.
– Suzanna potrafiła. Ktoś musiał ją tam nauczyć.
– Wolę z tobą – powiedział trochę ciszej Gavriel – Proszę...
– Ech... niech będzie.
Po tych słowach Patrick zaczął obmacywać kieszenie jego dżinsowej kurtki. Wyjął stamtąd maleńką książeczkę i podał Gavrielowi.
– Co widzisz?
– To... – chłopak urwał, wpatrując się w złote litery jak zaklęty. Ledwo je widział... Patrick pstryknął palcami, a nad jego dłonią pojawiła się kula światła. Gavriel aż się wzdrygnął. Nie lubił jak to robił. Widząc to, Patrick zmniejszył nieco kulę. Na tyle, by nastolatek był zdolny do swobodnego czytania, ale jednocześnie nie raziło go to w oczy.
– Więc... – Gavriel odchrząknął – To jest... Biblia.
Trick nachylił się tak nad Gavrielem, że poczuł na sobie jego oddech. I ostry odór alkoholu.
– Zgadza się.
– Nie ma autora – oznajmił Gavriel, próbując odszukać jakikolwiek, choćby starty, napis pod spodem.
– Bo napisał to Bóg.
– Bóg? Shianuraoztanades coś napisał? – zapytał chłopak, marszcząc brwi.
– Ludzki Bóg – Patrick zaśmiał się do siebie – W którego jak widać już chyba nawet nie mam powodu, aby wierzyć.
– To po co ci...? – Gavriel popatrzył na Patricka.
– Ostatnia pamiątka po mamie.
– Och.
– Wbrew pozorom jestem dość pamiętliwy – Patrick oparł się znowu o skrzynię. Znowu zawiał mocniejszy wiatr. Gavriel musiał chwycić mocniej książeczkę, aby mu nie odfrunęła – A mamę kochałem.
– Już nie...?
– Zmarła dawno temu. Nie wiem, jak długo można kochać tych, którzy odeszli.
Gavriel patrzył tępo na książeczkę obitą w skórę. Musiała mieć około sto lat, a tyle Patrick nie miał... raczej.
– To jakaś pamiątka rodzinna?
– Możliwe, że tak.
Gavriel otworzył książeczkę na pierwszej stronie zadrukowanej tekstem. Nawet nie zauważył, kiedy  jego dłonie zaczęły drżeć. Nie był pewien powodu. Czy to dlatego, że ma obok prawie że pijanego nauczyciela, czy dlatego, że trzymał właśnie zapewne ważną dla niego pamiątkę rodzinną.
Ro... Rodowód. Jezusa Chryst... Chrystusa – czytał cicho – Syna Dawida, syna... Abrahama.
Wzrok Gavriela uciekł dalej w tekst.
– Tu jest bardzo dużo imion. Czy on wymienia wszystkich członków rodziny tego Chrystusa?
– Tak – odpowiedział Trick, patrząc teraz znowu w gwiazdy. Gavriel przełknął ślinę. Nie brzmiało na interesującą lekturę.

<C.D.N.>

Zdobyto: 26 czerwonych⎹ 29 pomarańczowych⎹ 37 zielonych⎹ 42 niebieskich⎹ 21 granatowych⎹ 66 fioletowych⎹ 21 różowych odłamków

Od Morgana "Przeczytam ci bajkę" cz. 1

Styczeń 2026
Kiedy mama powiedziała, że na dzisiejszy dzień przygotowała dla mnie coś specjalnego, nie mogłem się doczekać. Tata i Ting zawsze mówili, że mama była odrobinę nieprzewidywalna. Tego dnia zdałem sobie sprawę, że może mieli trochę racji. Spędzałem z nią tyle czasu, ale w ogóle nie miałem pomysłu, co takiego mogła wymyślić. I wręcz pękałem z niecierpliwości, żeby się dowiedzieć. 
Z tego też powodu nie mogłem w ogóle skupić się na zajęciach kreatywnych. Tego dnia mieliśmy za zadanie ułożyć jakiś wierszyk lub piosenkę. Według pana Derneta nie musiał być idealny. Chodziło tylko o przelanie swoich uczuć w słowa. W tej chwili jedyne co czułem to ciekawość i zniecierpliwienie; lekcja zdawała się dłużyć w nieskończoność. Niestety nie miałem pomysłu jak mógłbym stworzyć z tego ładny wiersz. Ba, nie wiedziałem jak mam ułożyć jakikolwiek utwór. To chyba było najtrudniejsze z zadań, które kiedykolwiek zadał nam pan Dernet. Gorsze nawet od zagadek pani Adory!
– Pst, Morgan!
Gwidon trącił mnie łapką. Spojrzałem na niego zaskoczony. Nigdy nie rozmawialiśmy zbyt wiele. Szczeniak zwykle trzymał się ze swoimi braćmi, chociaż czasem zagadał też do kogoś innego. Widocznie teraz przyszła kolej na mnie.
– Tak?
– O czym napisałeś swój wierszyk? 
Westchnąłem. Nie chciałem przyznawać, że nie mam jeszcze ani słowa. Gdyby nie to, że kłamstwa były złe, skłamałbym. 
– Jeszcze o niczym.
Gwidon spojrzał na mnie zaskoczony.
– To się lepiej pospiesz. Dernet wygląda jakby kończył rozmowę z Dannanem. Pewnie niedługo tu przyjdzie i nas zapyta – poradził, ruchem pyska wskazując na nauczyciela. Spojrzałem w tamtą stronę. Według mnie nie wyglądali jakby mieli przestać rozmawiać. Oni mogli gadać i żartować w nieskończoność. Nie powiedziałem jednak tego na głos.
– Jasne... Postaram się – mruknąłem jedynie. – Tylko o to chciałeś zapytać?
– Nie, nie. Chodzi o m ó j wiersz – przyznał samczyk. – Napisałem go dla Eunice, a ty się z nią przyjaźnisz. Myślisz, że polubi mnie bardziej, jeśli go usłyszy? 
Teraz to ja spojrzałem na niego zaskoczony. Eunice? Jak Gwidon mógł wpaść na pomysł napisania wierszyku dla mojej przyjaciółki? Podobno basiorki pisały takie wiersze tylko dla swoich ukochanych, a przecież Eunice nie nadawała się na ukochaną. Była tylko Eunice. Co prawda była wilczycą, ale...
– Masz na myśli wiersz miłosny? – zapytałem, czując jak kręci mi się w głowie. Ta sytuacja nie miała sensu!
– No... Powiedzmy. Nie wiem – Basiorek rozejrzał się dookoła. – Po prostu powiedz, co sądzisz, dobra?
– Yhm... Dobra – mruknąłem nadal skołowany. 
– Odkąd cię spotkałem, się w tobie zakochałem. Chcę spędzać z tobą czas i nie patrzeć sam w las. Jesteś piękna jak jaszczurka... Piękna jak jaszczurka... – przerwał – O nie! Zapomniałem, co miało być dalej! Ale jak na razie jest w porządku, nie?
Chyba przytaknąłem. Nie byłem pewien. Miałem w głowie taki mętlik, że gdyby ktoś zapytał mnie o własne imię, nie wiedziałbym co odpowiedzieć. Gwidon napisał wiersz dla Eunice, w którym powiedział, że się w niej zakochał. To było n a p r a w d ę dziwne. Przecież my byliśmy tylko szczeniakami! Miłość jeszcze nie była dla nas...
Od tego czasu utwór Gwidona przeplatał się z niespodzianką zapowiedzianą przez mamę, nie pozwalając mi ułożyć własnego wierszyka. Kiedy w końcu przyszedł do nas pan Dernet i zapytał mnie o mój utwór, przyznałem mu to. Czułem na sobie zadowolone spojrzenie Yvara, ale zignorowałem go. Miałem inne zmartwienia na głowie.
Eunice po usłyszeniu wierszyka Gwidona wyglądała na równie zdziwioną co ja. Uśmiechnęła się jednak i zaczęła z nim o czymś rozmawiać już po lekcji.
– Myślisz, że się z nim umówi? – zagadał mnie Kaiju.
– Umówi? – powtórzyłem. 
– No wyjdzie z nim na spacer i zostaną parą czy coś. Nie wiem jak to działa.
– Ja też nie... 
– Mam nadzieję, że nie. Gwidon zarywa do każdej – burknął Kaiju, a ja spojrzałem na niego zaskoczony. 
– Jak to do każdej?
– No, do Yngvi też próbował. Zanim ona zainteresowała się Mortim – wyjaśnił szczeniak.
– Co? Yngvi lubi Mortiego? Ale że w TAKI sposób? – zapytałem, mrużąc oczy. Nigdy tego nie zauważyłem! Kaiju już otwierał pyszczek, ale przerwał mu głos mamy. Wołała mnie na tę swoją niespodziankę. – Przepraszam, Kaiju, ale muszę już iść. Pogadamy o tym potem, dobra?
Szczeniak przytaknął, a ja pobiegłem prosto do mamy. Wilczyca od razu zaczęła mnie dokądś prowadzić. Nie chciała jednak powiedzieć ani słowa na temat tego, co zaplanowała, a jej minę można było określić jednym szczególnym słowem: tajemnicza. W związku z tym nie było raczej niczym dziwnym, że zapomniałem o sytuacji na lekcji kreatywności.
W końcu dotarliśmy do miejsca, gdzie siedział Ting. Uśmiechnąłem się szeroko. 
– Cześć Ting! Co robisz
– Czekam na was. Pierzasta mówiła, że mam to dla niej przechować – odpowiedział i obrócił się. Z zainteresowaniem obserwowałem jak podnosi i otrzepuje z piasku kolorową książeczkę. W niczym nie przypominała tych, które czasem pokazywał nam pan Kai na lekcjach historii. Zmrużyłem oczy.
– Dokładnie tak – Mama od razu mu ją zabrała i położyła na piasku obok nas.
– Naprawdę nie rozumiem, po co to było. Niewielu tutaj interesuje się tymi książkami...
– Nie chciałam stracić tej jednej. Nie wszystko z biblioteki nada się dla młodszych.
Przekrzywiłem główkę. Dowiedziałem się już, że większość książek jakie posiadaliśmy (jeśli nie wszystkie!) pochodziła z ogromnej biblioteki na naszych starych terenach. Nie znałem jednak konkretów. Pan Kai mówił, że na to jeszcze przyjdzie czas, kiedy omówimy inne tematy. 
– Ale ja nie umiem czytać – poruszyłem zamiast tego inną ważną kwestię. – Na co mi ta książka?
– Ja mogę ci ją przeczytać. Myślę, że to naprawdę wartościowa historia – oznajmiła mama. 
Ting parsknął.
– Nie daj się oszukać, Mały. Jest najwyżej przeciętna.
Postanowiłem zignorować słowa odmieńca; on zawsze był do wszystkiego negatywnie nastawiony. Podszedłem bliżej książki i ostrożnie ją obwąchałem. Wyczułem woń Tinga, co nie było niczym dziwnym w związku z tym, że ją przechowywał. Poza tym był jeszcze inny zapach. Bardzo ładny. Zaciągnąłem się i westchnąłem zadowolony. Ciekawiło mnie, czy treść faktycznie będzie równie ładna.
Nagła myśl całkiem mnie zmroziła. A co gdybym sam potrafił odczytać jej treść i przeczytać wszystkie inne książki? Przecież to byłoby niesamowite!
– Mamo...? – zagadnąłem. – A mogłabyś mnie nauczyć? To byłoby jeszcze lepsze!
Wadera wygląda na odrobinę zdziwioną. Ting odłożył na bok te swoje ohydne owady, które jadł z wielkim zaangażowaniem. Czy moje pytanie było aż tak dziwne? Ja tylko chciałem nauczyć się czegoś nowego! To chyba normalne, prawda?
– Naprawdę chcesz?
– Tak, bardzo! – przyznałem szczerze, a mój ogon poruszał się na lewo i prawo. Lubiłem się uczyć, ale teraz wizja poszerzania swojej wiedzy była jeszcze bardziej kusząca! – Widziałem kilka książek u pana Kai'ego. Często opowiada nam o tym, co się tam znajduje, ale o wiele fajniej byłoby móc o tym samodzielnie przeczytać! Mamo, prooszę... – Zrobiłem odpowiednią minę, której nauczyła mnie kiedyś Yngvi. Według niej robiąc ją było o wiele łatwiej wyprosić coś u dorosłych. – Nie wiedziałem, że potrafisz czytać. Tata nie umie.
Opuściłem uszka. Przypomniało mi się moje zaskoczenie, kiedy dowiedziałem się, że tata nie potrafił czytać. Zawsze myślałem, że tata wiedział wszystko. Gdybym nauczył się dobrze czytać, może mógłbym go nauczyć. Albo mama mogłaby to zrobić! Tak, to genialny pomysł!
Na pyszczek mamy wkradł się uśmiech. 
– No dobrze. Nauczę cię.
– Chcę przy tym być – dorzucił Ting. – To będzie ciekawe.
Nie zdołałem powstrzymać pisku radości. Zabrzmiałem jak mały szczeniak i przez moment było mi wstyd. Szybko jednak stwierdziłem, że to nie było przecież nic złego. Byłem przy mamie (i Tingu, ale on się nie liczył), więc chyba mogłem zachowywać się jak maluch. 
Usiadłem na piasku i patrzyłem na przemian na mamę i książkę. Mój ogon ciągle uderzał o piasek. Nie mogłem się doczekać lekcji!
Mama zerknęła na Tinga i otworzyła książkę. Położyła ją tuż przede mną.
– Więc tak... To wszystko są litery. Odpowiadają one dźwiękom, z których powstają całe wyrazy.
– Wyglądają bardzo dziwnie. I jest ich tak wiele! Skąd mam wiedzieć które są które? Nigdy tego nie zapamiętam! – Otworzyłem szeroko oczy. Moje serce zabiło szybciej. To wszystko przedstawiało się znacznie straszniej, niż myślałem chwilę temu!
– Zapamiętasz, nie martw się – Mama położyła łapkę na mojej. Uspokoiłem oddech i kiwnąłem główką. – Po prostu nauka trochę nam zajmie. Ting, masz jeszcze papier?
Odmieniec mruknął coś na potwierdzenie i zdjął swój plecak ze skarbami. Zaczął go przeglądać i wyciągać przeróżne rzeczy. Niektóre z nich wyglądały na magiczne przedmioty, inne jak zwyczajne śmieci.
– Zaczniemy od pojedynczych liter. Nie każdy dźwięk może powstać z jednej litery, ale o to będziemy martwić się później.
Spojrzałem spanikowany na mamę. Nawet nie zrozumiałem co właściwie powiedziała! Nie miałem najmniejszych szans, żeby się tego nauczyć! Mój oddech zaczął znowu przyspieszać, a oczy piec.
– Spokojnie, będziemy się uczyć powoli. Jesteś bystrym szczeniakiem, na pewno dasz radę. 
– A co jeśli nie?
– Będziemy się martwić, jeśli nie dasz. Na razie nawet nie zaczęliśmy.
Kiwnąłem powoli głową. Mama zawsze wiedziała co powiedzieć, żebym poczuł się lepiej. Z nową energią (ale również pewnym strachem) spojrzałem na książkę.
– Tak, chyba masz rację... To od czego zaczynamy?
Wilczyca zerknęła w stronę Tinga, który nadal grzebał w plecaku.
– Ting, co z tą kartką?
– Już, już – mruknął odmieniec i wyciągnął pomiętą kartkę o nieco żółtawym odcieniu. Miała podobny kolor co piasek; kiedy ją na nim położył, była widoczna tylko dzięki innej fakturze.
– Potrzebuję jeszcze czegoś do pisania.
Ting burknął coś czego nie zrozumiałem. Nie brzmiał na zadowolonego.
– Nie mam. Nie mam nic.
– Jak to?
Podszedłem do niego i zajrzałem mu przez ramię. Ostatnio trochę urosłem i było to możliwe. Przynajmniej kiedy siedział. Patrzyłem na porozstawiane przez niego rzeczy. Faktycznie brakowało tam rzeczy, której moglibyśmy wykorzystać do pisania. Wydało mi się to dziwne; zawsze myślałem, że nie istnieje rzecz, której nie byłoby w plecaku Tinga. Opuściłem uszy zawiedziony.
– Mamo, czyli mnie nie nauczysz?
– Zaraz coś wymyślimy, zaraz coś... Hmm... – Mama rozejrzała się dookoła jakby odpowiednia rzecz miałaby być tuż obok.
Wróciłem na swoje miejsce i grzecznie czekałem. Jednak kiedy cisza się przeciągała, nie zdołałem powstrzymać pytania. One zawsze same cisnęły mi się na język!
– A po co nam właściwie była ta kartka? 
– Łatwiej będzie, jeśli pokażę ci jak wyglądają litery z osobna... – Mama przewróciła kilka stron książki. – Ale dziś chyba będziemy musieli to sobie darować...
Ponownie opuściłem uszy.
– Czyli nie będziemy się uczyć?
– Nie, nie! Mówię oczywiście o spisywaniu liter. Po prostu dzisiaj pouczymy się bezpośrednio z książki. – Kątem oka widziałem, że Ting składa kartkę na dziwne sposoby. Trochę mnie to rozpraszało. Mama też musiała to zauważyć, bo zawołała – Ting, nie składaj tej kartki! Będziemy jej jeszcze potrzebować.
– Do czego skoro nie mamy czym pisać? – zapytałem, po czym nagle zdałem sobie sprawę z czegoś bardzo ważnego. – O, mamo!
– Hm, o co chodzi?
– A czemu nie narysujesz czegoś na piasku? – zapytałem, przejeżdżając pazurkiem po ziemi. Piasek od razu zasklepił dziury w taki sposób, że został tylko ślad. Wiedziałem jednak, że kiedy zabierze się tą sypką część, będzie można rysować na bardziej ubitej. Czasem robiliśmy tak na zajęciach kreatywnych.
– O, dobra myśl, Morgan!
Wilczyca musiała też o tym wiedzieć, bo z pomocą wiatru uniosła suchy piasek. Widziałem wiele razy jak robi różne rzeczy dzięki swojej mocy, ale nadal mnie to zachwycało. Ja nadal nie znałem swojej...
Otrzepałem się z piasku, bo kilka drobinek spadło też na mnie. Ting zrobił to samo i od razu wrócił do składania kartki papieru. Była już całkiem pogięta. Szybko odwróciłem wzrok.
– Zaczniemy od wyrazu... "mama". Jest krótki i prosty.
– Mama... Tak jak ty – zauważyłem.
– Właśnie. Znasz to słowo.
Samica uśmiechnęła się i rozejrzała wokół. Przywołała od siebie jakiś patyczek, będący pozostałością po na wpół zniszczonym zamku z piasku, który znajdował się kawałek od nas. Wzięła go do łapki i z wielkim skupieniem zaczęła coś pisać. Wyglądała przy tym naprawdę dziwnie.
– Pierzasta, użyj pazurów! – upomniał ją Ting. Coś w jego głosie kazało mi stwierdzić, że to chyba nie był pierwszy raz, kiedy jej to mówił.
– Wolę tak... – mruknęła.
Uważnie przypatrywałem się kreskom, które wykwitały na piasku. Wyglądały kosmicznie! Poza tym miałem wrażenie, że mama miała mały problem z pisaniem; litery były krzywe i nie przypominały w pełni tych, które widziałem wcześniej w książce. Ale może po prostu było ich tak wiele i te po prostu jeszcze się nie pojawiły? Nie znałem w końcu ani jednej!
– Ta i ta litera się powtarza – wskazałem na pierwszą i trzecią. Byłem z siebie bardzo dumny, że to zauważyłem. 
– Tak, zgadza się – odpowiedziała mama i uśmiechnęła się. Miałem nadzieję, że też była ze mnie dumna!
– Zostaw to. Nie chcę tu siedzieć do wieczora.
Ting zabrał wilczycy patyczek i pazurem skończył rysować ostatnią literkę. Wtedy okazało się, że ona również już wystąpiła. 
– Więc tak... "Mama" zaczyna się dźwiękiem "m". Tak czyta się tę literę – Samica wskazała na pierwszy symbol.
– Ale przecież mówimy "ma" i "ma"... 

To nie miało sensu. Dlaczego tu było tyle liter? To przecież ani trochę nie oddawało rzeczywistości!

– Otóż za "a" odpowiada ten znaczek – Wskazała na kolejną literkę. 
– To trudniejsze niż myślałem... – przyznałem trochę zrezygnowany.
Mama ponownie położyła łapkę na mojej. Spojrzałem na nią. Uśmiechała się łagodnie. Wygląda bardzo ładnie, kiedy się uśmiecha, pomyślałem.
– Spokojnie, dopiero zaczynamy.
Ting ziewnął głośno, a ja westchnąłem. Wszystko wskazywało, że czeka nas naprawdę duuużo pracy...


<c.d.n.>



Zdobyto: 168 czerwonych⎹ 96 pomarańczowych⎹ 175 zielonych⎹ 176 niebieskich⎹ 97 granatowych⎹ 130 fioletowych⎹ 62 różowych odłamków



>> Następna część >>