poniedziałek, 6 lipca 2020

Od Gavriela "Czas pożegnań" cz. 1

Sierpień 2026 r.
Gavriel umówił się ze swoim nauczycielem na odsłoniętej wieży po zachodzie słońca. Wejście na górę zajęło mu sporo czasu. Musiał co kilkadziesiąt stopni siadać i czekać, aż jego oddech się uspokoi. Nie przywykł do takiego wysiłku fizycznego. Kiedy w końcu otworzył klapę dzielącą go od najwyższego piętra, obrzuciło go chłodne, wieczorne powietrze. Na niebie już skrzyły się gwiazdy, a miasto pociemniało. Na jego oczach w oknach gasły światła. Musiało być już późno, później niż się spodziewał. Jego nauczyciela nie było w zasięgu wzroku, zatem usiadł za jedną z metalowych skrzyń, które porzucił tu jeden z robotników. Wieża ta potrzebowała jeszcze co najmniej dwóch pięter, lecz z powodów nie do końca znanych Gavrielowi, póki co zrezygnowano z tego pomysłu. Stanowiło to jednak całkiem niezłe miejsce spotkań w bezchmurne dni.
Obserwował gwiazdy. Inny nauczyciel pokazał mu kiedyś kilka gwiazdozbiorów. Umiał je rozpoznać. Wielka Niedźwiedzica, Wóz... Im dłużej szukał, tym bardziej głowa mu opadała. Miał męczący dzień.
Już zamknął oczy, kiedy usłyszał kroki na posadzce tuż obok. Otrząsnął się ze snu i wyprostował.
– Cześć – powiedział mężczyzna, siadając tuż przy Gavrielu. Podał mu szklaną butelkę z sokiem. Dla siebie miał inną. Gavriel domyślał się, że z piwem.
– Hej – odpowiedział chłopak. Usiadł po turecku. Butelka była zimna, co znaczyło, że niedawno wyjęto ją ze schowka. Gavriel nadal nie mógł zrozumieć, jak jego nauczyciel tak szybko potrafił wspinać się po schodach. Kątem oka spojrzał, jak ten poprawił swoje długie, blond włosy, a potem za pomocą kciuka i palca wskazującego ściągnął kapsel. Gavriel bez słowa podał mu też swoją butelkę.
– To chyba ostatnia okazja na wspólną rozmowę w tym roku – powiedział cicho Patrick. Wzrok miał spuszczony, zapatrzony w przestrzeń gdzieś daleko poza wieżą.
– Na osobności na pewno – Gavriel po tych słowach wziął pierwszy łyk soku. Po słodkości przechodzącej w kwaskowość domyślił się, że był winogronowy.
– Będziesz tęsknić?
– Trochę...
Patrick uśmiechnął się do siebie melancholijnie.
– Wiele bym dał, aby się stąd wynieść... Cholera, nie wiedziałem, że to kiedyś powiem, ale brakuje mi tych supermarketów.
– To taki market, ale super? – Gavriel zmarszczył brwi.
– Taki market, ale jest w nim wszystko. Od jedzenia, aż po żarówki. Wszystko. Nie musisz chodzić po rzemieślnikach za jedną rzeczą. Jakość takich produktów jest marna, ale... cholera, tyle oszczędzonego czasu...
– Brzmi dobrze – powiedział Gavriel, myśląc tylko o tym, że chętnie by zobaczył ten supermarket.
Zapanowała cisza. Patrick milcząco wpatrywał się w nocne niebo. Gavriel po jego minie widział, że bardzo intensywnie nad czymś myśli i lepiej mu nie przeszkadzać. Odchrząknął więc i wpatrywał się w swoją butelkę. Ledwo coś widział, ale przynajmniej rozczytał, że to rzeczywiście był sok winogronowy.
– Nie nauczyliśmy cię polować – oznajmił w końcu Patrick.
– Nie – potwierdził Gavriel.
– W watasze będziesz musiał polować.
Gavriel stęknął cichutko. Całkowicie wypadło mu to z głowy.
– Będę musiał się szybko nauczyć, żeby nikt się nie zorientował.
– Aż tak ci zależy na opinii innych? Będziesz tam, żeby się czegoś nauczyć. Poznać świat. Zmusić siebie do większej aktywności. Wiesz, że tutaj ledwo się ruszasz, z nadzieją, że wszystko zrobi za ciebie moc...
– A poza tym moja mamusia była Alfą w tamtej watasze. Wiem – odburknął Gavriel. Nagle zrobiło mu się chłodno. Zastanawiał się, czy nie był temu winny lodowaty wzrok Patricka.
– Nowe miejsca to nowe doświadczenia, Gavriel. Wierzymy, że dasz sobie radę i podzielisz się z nami nową wiedzą. Ja też wyrwałem się ze swojego środowiska...
– I nienawidzisz nowego.
Patrick zamilkł. Zamiast odpowiedzieć odwrócił głowę i popił piwem.
– Dlaczego w ogóle tutaj zostałeś? – zapytał Gavriel po chwili.
– Bo jestem potrzebny. To miejsce beze mnie by upadło.
Gavriel zacisnął zęby. Nie lubił się kłócić z Patrickiem, bo zawsze przegrywał, ale tym razem aż słowa same cisnęły mu się na usta.
– Masz przecież...
– Willcana i Carlo? Owszem – Potaknął Trick – Jednak dwóch wariatów u władzy a trzech to spora różnica. We trójkę się uzupełniamy i zarządzamy tak, jakby był to jeden, w pełni zdrowy psychicznie, król. Zostawiwszy jedynie Carlo i Willcana...
Trick spuścił głowę. Gavriel patrząc na niego domyślił się, że już wcześniej musiał wypić więcej, niż to jedno piwo, które obecnie trzymał w dłoni.
– Jesteśmy jak sprawiedliwość, mądrość i kreatywność. Uzupełniamy się.
– Trochę tak... – mruknął Gavriel. Trickowi jednak nie zbierało się na dodanie czegoś jeszcze. Odpływał myślami gdzieś daleko, więc Gavriel postanowił zagadać raz jeszcze:
– Co z Carlo? Nadal tkwi w zamknięciu?
– Tak.
– Kiedy go wypuścisz?
– Nie wiem. Kiedy przestanie biegać z nożami.
Gavriel wpatrywał się w niego milcząco. Na Tricku fakt dziwnych zachowań Carlo już nie robił wrażenia. Chłopak nigdy nie zapytał o powód ich konfliktu, bo na samą myśl o tym czuł, jakby ogarniał go mrok. Głęboki i bezkresny mrok.
– A... mógłbyś mi przypomnieć litery? Boję się, że jak dacie mi te książki... okaże się, że nikt tam nie potrafi czytać – poprosił po chwili Gavriel. Wolał zmienić temat nim zacznie robić się nieprzyjemnie.
– Suzanna potrafiła. Ktoś musiał ją tam nauczyć.
– Wolę z tobą – powiedział trochę ciszej Gavriel – Proszę...
– Ech... niech będzie.
Po tych słowach Patrick zaczął obmacywać kieszenie jego dżinsowej kurtki. Wyjął stamtąd maleńką książeczkę i podał Gavrielowi.
– Co widzisz?
– To... – chłopak urwał, wpatrując się w złote litery jak zaklęty. Ledwo je widział... Patrick pstryknął palcami, a nad jego dłonią pojawiła się kula światła. Gavriel aż się wzdrygnął. Nie lubił jak to robił. Widząc to, Patrick zmniejszył nieco kulę. Na tyle, by nastolatek był zdolny do swobodnego czytania, ale jednocześnie nie raziło go to w oczy.
– Więc... – Gavriel odchrząknął – To jest... Biblia.
Trick nachylił się tak nad Gavrielem, że poczuł na sobie jego oddech. I ostry odór alkoholu.
– Zgadza się.
– Nie ma autora – oznajmił Gavriel, próbując odszukać jakikolwiek, choćby starty, napis pod spodem.
– Bo napisał to Bóg.
– Bóg? Shianuraoztanades coś napisał? – zapytał chłopak, marszcząc brwi.
– Ludzki Bóg – Patrick zaśmiał się do siebie – W którego jak widać już chyba nawet nie mam powodu, aby wierzyć.
– To po co ci...? – Gavriel popatrzył na Patricka.
– Ostatnia pamiątka po mamie.
– Och.
– Wbrew pozorom jestem dość pamiętliwy – Patrick oparł się znowu o skrzynię. Znowu zawiał mocniejszy wiatr. Gavriel musiał chwycić mocniej książeczkę, aby mu nie odfrunęła – A mamę kochałem.
– Już nie...?
– Zmarła dawno temu. Nie wiem, jak długo można kochać tych, którzy odeszli.
Gavriel patrzył tępo na książeczkę obitą w skórę. Musiała mieć około sto lat, a tyle Patrick nie miał... raczej.
– To jakaś pamiątka rodzinna?
– Możliwe, że tak.
Gavriel otworzył książeczkę na pierwszej stronie zadrukowanej tekstem. Nawet nie zauważył, kiedy  jego dłonie zaczęły drżeć. Nie był pewien powodu. Czy to dlatego, że ma obok prawie że pijanego nauczyciela, czy dlatego, że trzymał właśnie zapewne ważną dla niego pamiątkę rodzinną.
Ro... Rodowód. Jezusa Chryst... Chrystusa – czytał cicho – Syna Dawida, syna... Abrahama.
Wzrok Gavriela uciekł dalej w tekst.
– Tu jest bardzo dużo imion. Czy on wymienia wszystkich członków rodziny tego Chrystusa?
– Tak – odpowiedział Trick, patrząc teraz znowu w gwiazdy. Gavriel przełknął ślinę. Nie brzmiało na interesującą lekturę.

<C.D.N.>

Zdobyto: 26 czerwonych⎹ 29 pomarańczowych⎹ 37 zielonych⎹ 42 niebieskich⎹ 21 granatowych⎹ 66 fioletowych⎹ 21 różowych odłamków

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz