czwartek, 21 listopada 2019

Od Magnusa "Groźba pamięci" cz. 4

Wrzesień 2024 r.
Nie zdążyłem zrobić zupełnie nic, to i tak zadziałało na nią jak płachta na byka. Zupełnie tak jakby mój każdy, choćby i najmniejszy ruch sprawiał jej ból. Chciałem doskoczyć do szczeniąt, ale nie pozwoliła mi się zbliżyć. Pchnięciem zakończonych pazurami łap odrzuciła od siebie Falkhesta, niemal go powalając. Einara wytrąciła z równowagi i pewnie zamroczyła uderzeniem w tył głowy. Nie zdążyłem mrugnąć, a mój wzrok również zasnuł mrok. Po głowie rozszedł się pulsujący ból. Straciłem poczucie położenia własnego ciała, równie dobrze mogłem już całować glebę.
Znowu oberwałem w łeb, tym razem na pewno nie utrzymałbym się na nogach. Nie miałem pojęcia jak się bronić. Z trudem uchyliłem powieki. Bestia przyczaiła się parę metrów dalej, tak jakby upewniała się, że na pewno jestem już nieszkodliwy. Nagle uderzyło mnie tępe przeświadczenie, że się zmieniła, zmalała i nabrała bardziej filigranowych kształtów. Spojrzała na mnie twarz, której jako jedynej nigdy nie zapomniałem. Ale nie śmiała się, nawet nie uśmiechała. Patrzyła z wyrzutem, którego ciężar wgniatał w kamienie.
Co ja ci zrobiłem?
Z zaciemnienia wyrwało mnie wściekłe chrząknięcie i nagły świst wypuszczanego powietrza. Nigdzie nie było Nory, za to bestia stała nieruchomo oddalona o parę metrów. Zawisła w tragicznie przygarbionej pozie i zaczęła wpatrywać w tylko sobie znany punkt. Otwierała i zamykała usta, jak ryba wyrzucona na brzeg, i nagle zaczęła się krztusić, skręcać i kulić, może z bólu. Posłała mi jeszcze przepełnione furią spojrzenie, odwróciła się i zaczęła uciekać w długich, bezgłośnych susach. Po prostu odeszła, znikając za linią drzew.
Dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, że stoję wyprostowany, z lewą ręką uniesioną lekko w stosunku do ciała. Wyczułem jak prawie niezauważalne mrowienie w całym ciele ustaje, zastąpione przez ból podobny do tego po dużym wysiłku. Przegoniłem ją swoją magią?
Zaraz obok mnie świsnął Falkhest i cwałem popędził w kierunku drzew. Powiew mu towarzyszący rozbił się na mojej twarzy. Pokręciłem głową. Musiałem skupić się na tu i teraz, skoro już jej nie było. Najważniejsze są szczenięta.

***

Młodymi okazali się Chase i Luka, ledwie paromiesięczne rodzeństwo, zaniepokojone obecnością bestii w pobliżu smoków. Chase był tym "szopem", któremu dostało się kamieniem. Całe szczęście nie skończyło się poważniejszymi obrażeniami. Maluch był głównie oszołomiony. Falkhest nie powrócił do następnego ranka. Razem z Einarem odnaleźliśmy co prawda jego trop, ale nie zdecydowaliśmy się nim podążyć. Noc nie była już młoda, wataha niedługo wyruszała w dalszą drogę.
Księżyc powoli sunął w stronę horyzontu, doskonale widoczny z łagodniejszej strony zbocza. Widok nie był w żaden sposób porywający, ale wydawał mi się wtedy zdecydowanie lepszy niż pójście spać. Poza tym miałem parę pytań do Rudego, który postanowił tu chwilę odpocząć.
Zerknąłem na niego, gdy gwizdnął przeciągle. Patrzył w stronę linii drzew, a z jego twarzy przebijało zamyślenie.
– Nie wiem co żeś zrobił, ale podziałało. – mruknął, przebijając ciszę.
– Bardziej mnie teraz interesuje dlaczego musiałem to zrobić – Wróciłem do swojej taktyki.
Westchnął i skrzywił się nieznacznie. Coś mi się zdawało, że jeśli sam nie pociągnę tematu, to znowu się jakoś wykręci.
– Kim była Nora? – spytałem.
– Nasza przyjaciółka z gimnazjum, a potem twoja panna. – odparł beznamiętnie, z poddańczą nutą w głosie. – Jakoś tak się złożyło, że potem trafiliśmy do różnych szkół, a między wami zaiskrzyło.
To nie była ostatnia rzecz jakiej się spodziewałem, ale i tak w niejakim osłupieniu zapatrzyłem się w losowy punkt przed sobą. Partnerka. Dawno o tym nie myślałem.
– I co takiego się stało?
Rudy odchylił nieco głowę i zapatrzył się w niebo.
– Konkretnie jej odbiło. Mocno nas wszystkich zaskoczyła, gdy zaczęła przebąkiwać o śmierci swojego ojca, który jak dotąd miał się dobrze... Matki w ogóle nie poznała. Coś koło tego żaliłeś mi się, że coraz rzadziej z tobą rozmawia. A kiedy staruszek rzeczywiście wykitował, oskarżyła cię o to.
Zdążyłem się domyślić co stało się potem, ale jakoś to do mnie nie docierało. Miałem niejasne wrażenie, że dalej nie wiem wszystkiego. I dlaczego nikt wcześniej nie zauważył jej choroby? Bo to była choroba, tak? Nie chciałbym myśleć, że miała w tym wszystkim jakiś konkretny cel.
Wzdrygnąłem się, poczuwszy dziwny, wewnętrzny chłód.
- Och, i jeszcze jedna rzecz zanim się zmyję - napomknął nagle mój towarzysz z niewesołym uśmiechem. - Spotkałem twoją matkę.
Poczułem się jakby ktoś z całej siły uderzył mnie w brzuch. Zapomniałem?
- W skrócie kazała mi się oddalić w tempie natychmiastowym. I wybacz mi bezpośredniość, ale raczej się już nie zobaczycie. Lepiej byś wiedział.
Serce mi się ścisnęło, a z płuc nagle uleciało powietrze. Za dużo było tego wszystkiego, nie chciałem już go słuchać. Najlepiej gdyby po prostu odszedł.
- Nie żyje?
- Nie, no co ty - spanikował. - Ma się świetnie, to znaczy prawie... Ale nie chce cię widzieć, nikogo nie chce. Może coś się stało mężowi.
Kiedy Einar odszedł, księżyc powoli zaczął zachodzić. Przez jakiś czas nie drgnąłem z miejsca, myśląc o wszystkim albo nie myśląc w ogóle. Spokojny światek w jakim jak dotąd żyłem właśnie się kruszył, rozpadał na to wszystko co zobaczyłem i usłyszałem tej nocy.
Nie czułem bezdennej rozpaczy, żadnego łamania serca czy innych cholerstw. To była wzburzona niepewność. Martwa, kosmiczna cisza.

Uwagi: Przecinki.