niedziela, 19 maja 2019

Od Edel "Odsłonięte kły" cz. 3 (cd. Crane)

Listopad 2023
Wpatrywałam się tępo w drzwi, za którymi zniknął Crane. W uszach ciągle pobrzmiewał mi jego nieprzyjazny ton, gdy kazał mi się odsunąć. Basior był zawsze tak miły, że każde jego warknięcie sprawiało, że miałam ochotę się schować głęboko pod ziemię i nie wychodzić do końca świata. Natomiast teraz, nadal widząc przed oczami jego poranione ciało, najchętniej podążyłabym za nim i zajęła się nim najlepiej jak umiałam.
Wiedziałam jednak, że samiec nie życzył sobie mojego towarzystwa i to chyba bolało mnie najbardziej. Przecież chciałam mu pomóc, a jedyne co udało mi się osiągnąć, to zirytowanie go.
Niepotrzebnie mu się narzucałam... - pomyślałam, mimowolnie spuszczając wzrok na drewnianą podłogę.
Następnie westchnęłam cicho i nadal wyrzucając sobie w myślach własną głupotę i niepotrzebną nadgorliwość, wróciłam do pokoju. Moja ochota na nocny spacer po uliczkach Białego Miasta znikła równie szybko, jak się pojawiła. Szczerze mówiąc, w tamtej chwili znikły wszystkie moje chęci na jakiekolwiek wychodzenie poza moje bezpieczne cztery ściany.
Położyłam się na posłaniu i próbowałam zasnąć. Sen jednak nie miał zamiaru nadejść. Kiedy tylko zamykałam oczy, ponownie znajdowałam się na korytarzu i wpatrywałam się w poparzone ciało i zwęgloną sierść mojego towarzysza podróży. Widziałam jego odsłonięte kły, gdy kazał mi zostawić go w spokoju. Każde wypowiedziane (i odtwarzane niewyobrażalną ilość razy w myślach) przez samca słowo, wbijało się niczym igła w serce i wyciskało z oczu łzy.
Czemu w ogóle się nim tak przejmuję?

Nie pamiętałam, żeby udało mi się zasnąć, lecz widocznie w którymś momencie padłam ze zmęczenia, bo obudziło mnie ciche pukanie do drzwi. Na początku chciałam je zwyczajnie zignorować, lecz te nasiliło się, skutecznie mnie wybudzając.
Nie otwierając oczu, zwlekłam się z posłania i ruszyłam nieco chwiejnym krokiem do drzwi. Niestety po drodze wpadłam na niewielką szafkę, co koniec końców zmusiło mnie do ich rozwarcia. Westchnęłam głośno, przeklinając w myślach nieoczekiwanego gościa i ponownie (tym razem bez wpadania na meble) poszłam w kierunku, gdzie ten na mnie czekał.
Otworzyłam je gotowa ochrzanić Asa, który zapewne chciał znowu wyciągnąć mnie na zakupy, lecz zesztywniałam widząc sylwetkę Crane'a. Basior wyglądał o wiele lepiej niż w nocy, przez co zaczęłam się zastanawiać, czy nie przesadziłam. Skoro zdołał wylizać się w przeciągu zaledwie kilku godzin...
Dopiero po chwili zauważyłam piękny kwiat, który samiec trzymał w pysku. Smocze Róże były jednym z najtrudniejszych do zebrania roślin - zarówno poprzez ich smoczą ochronę, jak i okres rozkwitania, który przypadał co drugi rok. Basior z pewnością musiał się nieźle napracować (lub wydać wiele pieniędzy), by ją zdobyć. Taki kwiat był małym skarbem, który z jakiegoś powodu znajdował się w pysku mojego gościa.
- Crane... Pomyliłeś pokoje? - spytałam mimowolnie.
Wilk pokręcił przecząco łbem, co jedynie spotęgowało moje zdziwienie. Skoro nie pomylił drzwi, to oznaczałoby, że przyszedł do mnie... Z kwiatem. To było zbyt niedorzeczne, by mogło być prawdziwe.
Kiedy ja zastanawiałam się, jak sklecić jakiekolwiek sensowne zdanie, basior odłożył Smoczą Różę na podłogę.
- Ja chciałem... To znaczy... Źle cię wczoraj potraktowałem.
Jeszcze bardziej zdezorientowana, jakimś cudem zdołałam się odezwać. 
- Nic się nie stało. Każdy ma czasem gorszy dzień... Proszę, wejdź - Odsunęłam się, robiąc mu tym samym przejście.
- Ja tylko na moment. Nie chcę ci przeszkadzać - ostrzegł i pochylił się, by ponownie wziąć różę do pyska. Dopiero trzymając ją, minął próg.
- Nigdy mi nie przeszkadzasz - mruknęłam cicho, nim zdołałam się powstrzymać.
Crane na szczęście nie odniósł się w żaden sposób do moich słów. Miałam nadzieję, że w ogóle nie zdołał ich usłyszeć. Zamiast tego ponownie wyciągnął w moją stronę Smoczą Różę.
- Przepraszam za tamto. Nie chcę, żebyś źle o mnie myślała - powiedział przez zaciśnięte zęby.
Niepewnie zbliżyłam się do niego i zabrałam kwiat, domyślając się, że był to przeprosinowy prezent. Kiedy pomyślałam o tym (oraz gdy tylko zbliżyłam pysk do jego) zabolał mnie brzuch, jednak w sposób o wiele bardziej przyjemny sposób od tego, który nawiedzał mnie od dawna. To był ten rodzaj zaciśnięcia żołądka, który zdarzał mi się jedynie przy Crane'ie i niegdyś Asgrimie...
Odłożyłam go czym prędzej na szafkę, o którą się wcześniej potknęłam.
- Przyznam, że twoje zachowanie mnie trochę zabolało, ale... Dalej cię lubię. Bardzo.
Miało to być jedynie niewinne kłamstwo, by nie wprawiać samca w jeszcze większe zażenowanie, ale w chwili ich wypowiadania zdałam sobie sprawę, że to była prawda. Nie umiałam być zła na samca, który jako pierwszy z wilków poznanych w tej watasze podarował mi przyjaźń.
- Ja też cię bardzo lubię i nie chciałbym zepsuć naszych relacji. Wczoraj chciałaś mi pomóc, a ja zachowałem się jak gbur.
- Z grzeczności nie zaprzeczę - uśmiechnęłam się, chcąc chociaż odrobinę rozładować atmosferę. Zamiast tego sprawiłam, że i tak już zawstydzony wilk, odwrócił szybko wzrok i zaczął z pełnym zafascynowaniem przyglądać się podłodze. - W każdym razie... Dziękuję.
Niepewnie zbliżyłam się i opatuliłam łapami ciało Crane'a. Ze zdziwieniem spostrzegłam, że był znacznie szczuplejszy, niż mogłoby się to wydawać. Basior drgnął w chwili, gdy go dotknęłam, jednak zaledwie chwilę później także mnie przytulił. Na początku cały ten gest wydał mi się trochę głupi, lecz szybko nabrałam większego przekonania i mocniej wtuliłam się w sierść samca. Crane w niemej odpowiedzi również wzmocnił uścisk.
Wdychałam przyjemny zapach, który go otaczał. Przyjemne mdłości zwiększyły się, a serce co rusz gubiło kilka uderzeń. Trwaliśmy tak przez dłuższą chwilę, aż w końcu zdecydowałam się odsunąć, pomimo tego, że nie miałam na to najmniejszej ochoty.
Spojrzałam prosto w niezwykłe oczy Crane'a, szukając w nich... potwierdzenia. Jakiegoś znaku, że w tamtej chwili czuł to samo co ja. Nie zauważyłam jednak nic poza wyraźnym zagubieniem, którego pochodzenia nie rozumiałam. Czy popełniłam kolejny błąd, przytulając go? Odwróciłam wzrok, bojąc się tego, co mogłabym jeszcze wychwycić.
Ponownie jak wcześniej uścisk, tak cisza zaczęła się powoli przeciągać, więc postanowiłam zadać pierwsze pytanie, które przyszło mi do głowy.
- Cóż... Jak się czujesz?
- Lepiej - odparł - Eliksir z Róży Hery zadziałał jak trzeba.
Pokiwałam głową, przyjmując tę odpowiedź do wiadomości.
- Bardzo mnie to cieszy - przyznałam zgodnie z prawdą. Następnie coś przyszło mi do głowy - Jeśli mogę spytać... Co ci się wczoraj stało?
Samiec mimowolnie skrzywił się, słysząc moje pytanie. Wystraszyłam się, że znowu powiedziałam coś nieodpowiedniego, więc czym prędzej dodałam:
- Oczywiście, nie musisz odpowiadać, jeżeli nie chcesz.
- Wobec tego na razie przemilczę te sprawę - odpowiedział.
- Jasne - mruknęłam i odwróciłam wzrok. Miałam nadzieję, że zawód w mojej głosie nie był wyczuwalny. Na co ja liczyłam? Że tak po prostu wszystko mi powie? Idiotka - skarciłam się w myślach.
Crane nie powiedział nic więcej, a i ja milczałam, obawiając się, że zadam kolejne niewłaściwie pytanie. W którymś momencie zaczęłam miarowo uderzać ogonem o podłogę, nie wiedząc, co powinnam ze sobą zrobić.
- Chyba powinienem już iść - Crane odezwał się, przerywając tym samym niezręczną ciszę. Podniosłam na niego wzrok i zauważyłam, że ten spogląda w stronę drzwi.
- Ale... Zobaczymy się później?
Wilk spojrzał na mnie i skinął łbem z uśmiechem.
- Jeśli chcesz. Do zobaczenia - powiedział i wyszedł z pokoju.
Ja natomiast jak zaklęta przyglądałam się, zamykającym się drzwiom. Gdy te zatrzasnęły się cicho, przeniosłam wzrok na piękny kwiat, który nadal leżał na drobnej szafce i westchnęłam głośno.
- Czemu muszę być tak głupia? - spytałam samą siebie. - Ze wszystkich wilków na ziemi, tylko ja jestem na tyle nierozsądna, by zakochiwać się jedynie w wilkach, które nigdy nie odwzajemnią moich uczuć. Crane... To oczywiste, że nic do mnie nie czuje. Jestem cholerną idiotką.
Westchnęłam głośno i bez siły padłam na posłanie. Zawsze mogę chociaż poudawać, że śpię...

<Crane?>

Od Crane'a "Odsłonięte kły" cz. 2 (cd. Edel)

Listopad 2023
Obawiałem się, że droga powrotna do karczmy stanie się ciężka, biorąc pod uwagę moje obrażenia. Jednakże ku mojemu zaskoczeniu, nie było tak źle. Nie chwiałem się prawie w ogóle; jedynie utykałem na przednią łapę, która była też poparzona. Największy ból sprawiały właśnie miejsca, których sięgnął ogień. Pulsowały i piekły niemiłosiernie. Każdy ruch, a nawet lekki powiew wiatru sprawiał, że było z nimi jeszcze gorzej.
Dopóki nie wyszedłem na miasto, nie myślałem o tym, że po walce wyglądałem na tyle źle, by zwracać uwagę przechodniów. Niektórzy coś mówili, ale nie zwracałem na nich uwagi. Miałem teraz jeden cel - dotrzeć do wynajętego dla mnie pokoju i założyć z powrotem Medalion Nieśmiertelności. Chciałem znów być spokojniejszym o swoje życie. Zdjęcie go przed walką może nie wyglądało na mądry ruch, lecz była to racjonalna decyzja. Uznałem za prawdopodobne, że tego typu "wspomagacze" nie są dozwolone podczas pojedynku. Nie zastanawiałem się nawet, nad ukryciem naszyjnika pod szalikiem. Stracenie tej przykrywki w trakcie walki byłoby tylko kwestią czasu. 
Droga powrotna trwała dziwnie długo. Zdawało mi się, że z tego wszystkiego zataczałem koło, ciągle myląc uliczki. Kiedy dowlokłem się do Karczmy Zagubionego Wędrowca, była już ciemna noc. Wreszcie dotarłem do ostatniego korytarza, który dzielił mnie od mojego pokoju. Wtem nagle otworzyły się jakieś inne drzwi. Wynurzyła się zza nich moja towarzyszka podróży - Edel. Miałem pecha; wystarczyłyby dwie sekundy, by nie był to dla mnie problem, lecz w tym momencie samica uniemożliwiała mi przejście dalej. Zatrzymałem się. Niebieskie oczy wadery natychmiast wychwyciły moją osobę. E otworzyła pyszczek w szoku.
- C... Crane...?! - wyszeptała słabym głosem. 
Wyczułem jej strach. Nie przyglądałem się temu zjawisku, uznawszy, że pewnie wyglądam teraz jak widmo jakiegoś skazańca i stąd taka reakcja wilczycy. 
- To ja - mruknąłem. Chciałem jej skinąć głową na powitanie, jak gdyby nigdy nic, ale przez rany na karku syknąłem z bólu. 
- Co... co się stało? 
- Długo by opowiadać - mruknąłem wymijająco. 
- Tych obrażeń nie powinien obejrzeć jakiś lekarz? - na pyszczku Edel nadal malował się niepokój. Dopiero wtedy zaczęło do mnie docierać, że nie bała się o swoje bezpieczeństwo, a o moje. Ale dlaczego? Co jej do tego, co się dzieje teraz ze mną?
- Może - mruknąłem, bez namysłu. Nie powinienem był tak mówić. To tylko sprawiło, że wadera jeszcze dłużej przetrzymywała mnie w korytarzu.
- Miałam iść do tego słynnego lekarza... - zaczęła. - Ale to i tak raczej nie ma sensu. Lepiej ty to weź - W tym momencie podała mi garść Belloss. - Tobie na pewno pomoże.
Zamurowało mnie. Dlaczego ona to robi? O co jej chodzi? Co ona chce tak osiągnąć? Przecież to ona jest chora. Bardzo chora. Od bardzo dawna. Dlaczego nagle chce oddać swoje oszczędności mnie?
Przez głowę przemknęło mi, żeby uśmiechnąć się jak najmilej jestem w stanie, wziąć od niej lśniące monety i pójść do siebie, a potem kłamać, że właśnie ten lekarz odpowiada za szybkie zagojenie się moich ran, a nie mój Medalion Nieśmiertelności. Wtem jednak uznałem ten pomysł za odrażający. Nie mogłem; nie chciałem tego zrobić. Tylko... dlaczego?
- Nie, nie mogę tego wziąć - Wcisnąłem pieniądze z powrotem w łapy Edel. 
- Crane, nalegam - odparła. 
- Powiedziałem nie! - podniosłem głos. 
Wilczyca jednak nie chciała mnie tak po prostu zostawić w spokoju. 
- W takim razie sama się tobą zajmę - odparła równie stanowczym tonem. 
Nie odpowiedziałem jej na to. Wadera zaczęła w pełnym skupieniu oglądać moje obrażenia. Nie byłem w stanie zrozumieć jej zachowania, chociaż bardzo chciałem. Wszystkie logiczne opcje wydawały się pozbawione sensu.
Z drugiej strony trafiło mnie coś... innego. Jakieś poczucie, iż to właśnie dobrze, że Edel tu jest. Nie rozumiałem już nawet samego siebie. 
Zapragnąłem uciec od tej sytuacji. Po raz pierwszy od lat, nie wiedziałem jak się zachować. 
- Czy to oparzenie? - Wilczyca spojrzała na ślady na mojej łapie. 
- Dam sobie radę sam, naprawdę - wybełkotałem. 
- Ja to ocenię.
- Nie - warknąłem, odsuwając się od niej. - Zostaw mnie w spokoju. 
- Crane...
- Z drogi! Chcę wrócić do siebie - rzuciłem tym samym, nieprzyjaznym tonem.
Edel spojrzała mi prosto w oczy. W jej wzroku było coś, co sprawiało, że nie zniosłem go długo.
- Przepuść mnie - mruknąłem ciszej, odwracając głowę. 
Wreszcie wadera odsunęła się. Była trochę zmieszana, trochę zirytowana tą całą sytuacją. 
- Jak chcesz - odparła sucho.
Ruszyłem przed siebie, nie patrząc nawet na nią. Utykając na jedną nogę, dotarłem do drzwi swojego pokoju i zatrzasnąłem je za sobą.

<Edel?>

Uwagi: brak

Od Crane'a "Odsłonięte kły" cz. 1

Listopad 2023
Wyszedłem z ożywionego tłumu i wkroczyłem na pole walki. Nie ma już odwrotu. Naprzeciwko mnie stanął inny magiczny wilk. Mógł mieć maksymalnie cztery lata. Dzieliło nas maksymalnie osiem metrów metrów. Wkrótce ten dystans zmaleje, jeśli któryś z nas zechce zadać pierwszy cios. Mój przeciwnik wypuścił nosem powietrze. Z jego nozdrzy wypłynęły kłęby dymu. Basior nie krył faktu, że jego żywiołem przewodnim jest ogień. Wskazywało na to także umaszczenie tego osobnika; brąz i czerń przeplatane z połyskującymi pasami układającymi się w kształty płomieni.
Otaczający pole walki zaczęli coś krzyczeć. Przyszli tutaj oglądać krwawy pojedynek i domagali się jego rozpoczęcia. Ruszyłem wolnym krokiem wzdłuż wyznaczonej nam granicy, nie opuszczając wzroku z oponenta. Wilk zrobił to samo.
- Potraktuję cię łagodnie, rudzielcu! - rzucił szyderczo basior i wyszczerzył złośliwie zęby. Był wyjątkowo pewny siebie.
Nie odpowiedziałem mu. Zająłem się szybkim ocenieniem mocnych i słabych stron mojego przeciwnika. Podstawowym problemem mogą być jego umiejętności związane z żywiołem. Nie mam absolutnie niczego przeciwko centralnemu uderzeniu płomieni - pomyślałem. Wtedy wczułem, że ten konkretny wilk miał fobię, którą będę w stanie wykorzystać przeciwko niemu - jadowite węże. W mojej głowie zaczęły się układać plany, jak mógłbym przeprowadzić odpowiednie ofensywy z użyciem mocy strachu.
Basior nie wytrzymał już dłużej. Skoczył w moją stronę rozdziawiając paszczę. Uniknąłem ataku, lecz nie uciekłem dostatecznie daleko. Zanim podesłałem mu jakąkolwiek wizję, już zdołał sięgnąć kłami mojej szyi. Wgryzł mi się w kark od góry i próbował przewrócić. Warknąłem z bólu. W żaden sposób nie byłem w stanie go odepchnąć. Ból utrudniał zebranie myśli. Zupełnie się odzwyczaiłem od tego uczucia, nosząc przez miesiące Medalion Nieśmiertelności. Usłyszałem, jak widzowie dopingują mojego przeciwnika głośnymi okrzykami. Nowo powstała rana na mojej szyi pulsowała.
Dopiero po chwili zdołałem zmusić wilka do ucieczki. Wykorzystałem do tego nieistniejącego węża, który ześlizgnął się z mojego grzbietu prosto na atakującego. Słysząc agresywne syczenie, basior mimowolnie uwolnił mnie z uścisku szczęk. Odskoczył metr dalej. Chociaż starał się tego nie okazywać, wyczułem wyraźnie jego strach. Teraz jest moja szansa! Ruszyłem w kierunku przeciwnika, podsyłając mu widok kolejnych pełzających gadów. Wilk stał w miejscu, jak wryty. Zdołałem go zupełnie zdezorientować i porządnie zestresować. Na tyle, bym wbił kły i pazury w niego. Moich uszu dobiegła kolejna fala wrzawy, tym razem innej części oglądających starcie. Zapewne tych, którzy postawili pieniądze na mnie.
Zdołałem przewrócić mojego przeciwnika na bok i przycisnąć go ziemi. Jedną łapę oparłem na jego pysku, by nie mógł skutecznie kontratakować. Nie zdołałem jednak go tak utrzymać zbyt długo. Basior odepchnął mnie i wbił zęby w moją prawą łapę. Znów wydobył ze mnie warknięcie bólu. Uderzyłem pazurami jego głowę, prawie trafiając oczy. Tyle nie wystarczyło, żeby przeciwnik mnie wypuścił. Zamiast tego szarpnął, przez co straciłem równowagę. Uderzyłem pyskiem o ziemię.
Skupiłem się, by nastraszyć go kolejnym wężem, tym razem kobrą która znikąd wyskoczyła w jego stronę. Basior znów pozwolił wygrać swoim instynktom i natychmiast wycofał się. Zaczął omiatać wzrokiem podłoże, w poszukiwaniu węża, który już zniknął. Powoli wstałem i skupiłem się na umyśle przeciwnika. Wkrótce z jego perspektywy zamieniłem miejsce naszego starcia na jaskinię pełną jadowitych węży. Wilk przyspieszył oddechu. Jego spojrzenie stało się puste. Postawił uszy, chociaż docierało do nich teraz tylko nieprzyjazne syczenie.
Wtedy poczułem, że nie utrzymam tak wyrazistej iluzji zbyt długo. Bardzo dawno nie tworzyłem tego typu wizji. Ruszyłem w kierunku przeciwnika. Byłem już bardzo blisko niego, lecz wtedy on ryknął i zaczął strzelać z łap kulami ognia. Płomienie leciały we wszystkich możliwych kierunkach. Basior nie rozumiał sytuacji; przestał wierzyć swoim zmysłom. Postanowił więc atakować. Nieważne, czy mnie, czy przed pełzające gady. Przywarłem do ziemi, zaskoczony tym ruchem. Mój przeciwnik dotychczas nie używał swojego żywiołu, zapewne to było to "łagodne traktowanie", o którym wspominał. A teraz złamał swoje postanowienie. Doprowadziłem go do stanu desperacji. Niedobrze, bardzo niedobrze.
Widzowie odsunęli się, lecz płonące pociski i tak by nie dosięgnęły większości z nich. Basior nie tracił energii, by rzucać ogień na odległości przekraczające pięć metrów.
Zdecydowałem, że muszę spróbować pomimo tego do niego dotrzeć. Zdawałoby się, iż szanse na oberwanie kulą ognia były stosunkowo małe. Wilk nie miał pojęcia gdzie jestem. Przed jego oczami były tylko węże. Skoczyłem w jego kierunku. Trafiłem pazurami jego pysk. Sekundę później, poczułem falę piekącego bólu na lewej nodze i klatce piersiowej. Mojego nosa sięgnął swąd przypalonej skóry. Zacisnąłem zęby i syknąłem. Nie pozwoliłem jednak, by to mnie zatrzymało. Zadawałem kolejne ciosy, próbując utrzymać iluzję jak najdłużej. Wytrzymała jeszcze niecałą minutę; dokładnie tyle, ile trzeba było. Basior przestał atakować z użyciem swojego żywiołu.
- Dosyć! - wydusił.
Ugięły się pod nim łapy. Odsunąłem się od niego. Zostawiłem też w spokoju jego zmysł wzroku i słuchu. Węże zniknęły. Do basiora, z którym walczyłem podeszły dwa wilki. Kiedy zobaczyli, że nie miał siły opuścić z nimi miejsca walki, zmienili się w ludzi i podnieśli swojego kumpla, po czym cała trójka zniknęła w głośnym tłumie. Przejechałem wzrokiem po tej dzisiejszej widowni. Część śmiała się pod nosem, ale wielu pozostałych szurało zębami i spoglądało na zaistniałą sytuację z wielką furią. 
Też nie byłem zadowolony, kiedy straciłem Belloss na obstawianiu walki... Ale to nie jest tak, że zwykły wilk potrafi przewidzieć z absolutną pewnością, kto wygra. Sam już nie wiem, czy spodziewałem się swojego zwycięstwa. W końcu warunkowało o nim wiele czynników. Wystarczyłoby kilka drobnych różnic w przebiegu walki, by to moją osobę musiał ktoś stąd wynosić. 
Podszedłem do tłumu. Niektórzy poklepywali mnie po ramieniu, mówiąc, że dobrze mi poszło, inni mówili coś o jakimś Patricku, który będzie w stanie mi pomóc z tymi opatrzeniami. Odpowiadałem im wszystkim krótko, byłem naprawdę zmęczony. Jakiś młody wilkołak spytał, jakiej techniki użyłem.
- Nie mogę ci powiedzieć. Nie wiem, czy nie będę walczył jeszcze z tobą - odparłem, uśmiechając się dumnie, na tyle, na ile pozwalał mi ból.
Byłem z siebie naprawdę zadowolony.
Pośród masy nieznanych mi osób dostrzegłem pewną osobliwą, czarną sylwetkę. Była to Yuki. Patrzyła na mnie trudnym do odczytania wzrokiem. Nie potrafiłem na jego podstawie określić, czy przyszła tylko popatrzeć jak wilki i inne stworzenia zrywają z siebie skórę dla rozrywki, czy może chciała się też wzbogacić. Jeśli to drugie, to nasuwało się pytanie, na którego z nas postawiła pieniądze. Moje wątpliwości rozwiał dopiero łącznik, wręczający waderze sakiewkę z brzęczącymi monetami. Samica uśmiechnęła się pod nosem i dopiero wtedy ruszyła za pozostałymi w kierunku centrum miasta. Basior, dzięki któremu się tutaj znalazłem, podszedł także i do mnie.
- Jutro możesz odebrać swoje Belloss. Tylko odpocznij trochę, zanim tu wrócisz.

<C. D. N.>

Uwagi: brak