niedziela, 26 kwietnia 2020

Od Eterny "Zazdrość" cz. 5

– Co ze złamaniami? – zainteresowała się Nikaella.
– Dobre pytanie – pokiwała głową Navri – W większości przypadków nie należy robić nic i wezwać pomoc. Jednak kiedy sytuacja jest trudna, należy usztywnić kończynę. Nie wolno nam jednak ruszać poszkodowanego w wypadku uszkodzeń kręgosłupa. Szczególnie trudne do zaradzenia są także obrażenia czaszki. Mogą na nie wskazywać zawroty głowy, utraty przytomności i wymioty. Nie możemy też nic zaradzić na uszkodzenia miednicy oraz żeber. Jest to rzecz przeznaczona wyłącznie dla lekarza.
Nikaella chłonęła każde słowo wypowiadane przez Navri z oczami wielkimi jak monety.
Kilka pytań później przybiegł Chase wraz z Verkerem. Navri oceniła przyniesiony przez nich liść jako odpowiednio czysty. Przedarła go na pół, po czym przycisnęła swoją łapę do liścia ułożonego na piasku. Za pomocą pyska zdołała owinąć go dookoła kilkakrotnie. Następnie sprawnie zawiązała na supeł lianę.
Szczeniaki patrzyły na to z otwartmi ustami.
– Kto jest chętny, aby przetestować to na koledze lub koleżance?
– Ja chcę! – wyrwała się Sino.
– Kogo wybierasz jako swojego partnera?
– Eee... – jej wzrok powędrował po pyskach zebranych wilków – Możee... Naida?
– Yay! – pisnęła łaciata waderka. Eterna usunęła się jej z przejścia.
Usadowiły się na samym środku. Reszta uczniów usiadła w kręgu, aby móc obserwować poczynania waderek. Naida była tak podekscytowana, że ledwo mogła usiedzieć. Sino zaś przyjęła materiały od Navri i zabrała się do pracy.
Początki były tak nieporadne, że nawet Eterna czuła irytację. Miała poczucie, że sama zrobiłaby to lepiej. Ba, była tego zwyczajnie pewna. Navri w pewnym momencie podeszła bliżej i pomogła Sino, przytrzymując koniuszek liścia łapą. Sino cicho podziękowała i z zaangażowaniem kontynuowała robotę.
Eterna zerknęła na Mortiego. Patrzył na to z nikłym zainteresowaniem. Myślami musiał być gdzieś hen daleko. Nie poruszał go widok zagubionej Sino z drżącymi łapami, ani szczerzącej się głupio Naidy.
Navri musiała również zawiązać supeł na opatrunku, bo Sino nie potrafiła tego zrobić. Odsunęła się wówczas od uczennic, po czym oświadczyła:
– Przechodzi to oporniej, niż sądziłam. Z tego względu proszę was wszystkich o przyniesienie sobie zestawu liścia bananowca oraz liany. Spotykamy się tutaj za kilka minut. Musicie mi pokazać jak czyste są znalezione przez was materiały.
Wszyscy się rozeszli. Eterna miała w zamiarze podejść do Mortiego i go zagadać, lecz wyprzedziła ją Naida oraz Sino. Eternie aż zjeżyło się futro na szyi. Z trudem powstrzymywała warknięcie. Jeszcze tylko w tym zestawie brakowało jej drugiej rudej, której imienia wciąż nie znała.
– Co jest? Zazdrosna? – zapytał ironicznie Exan, który najwyraźniej postanowił się do niej doczepić.
– Nie twój interes – odparła, dumnie unosząc brodę.
– Po prostu mam rację – zaśmiał się. Eterna przyspieszyła kroku. Exan nawet nie próbował się z nią zrównać. Warknęła kilka nieprzyjemnych słów pod nosem, po czym zgarnęła pierwszy lepszy liść, wzięła rzuconą gdzieś lianę i wróciła. Chciała mieć to jak najszybciej z głowy.
– Liana jest za krótka, a liść musiał leżeć na ziemi już od kilku dni... – powiedziała Navri, widząc jej zestaw. Eterna warknęła z poirytowaniem i zawróciła. Przeklinała wszystkich. Exana, Naidę, Sino, rudą waderkę, a nawet Navri i Yuki. Miała naprawdę paskudny nastrój. Wystarczyło tylko, aby ktoś ją jeszcze zirytował jednym niepotrzebnym słowem, a gotowa była wybuchnąć.
Kilka minut później w końcu zebrała dla siebie liść i świeżą, długą lianę. Tym razem Navri oceniła ją jako za długą i kazała podzielić na pół oraz oddać komuś innemu. Eterna wepchnęła ją pierwszej lepszej osobie, nie przejmując się zupełnie, że miała ona już swój kawałek.
Robienie opatrunku jej nie wychodziło. Została jako jedna z ostatnich. Powarkiwała z poirytowaniem, a na końcu zrezygnowana położyła się na rozgrzanym od słońca piasku.
Wszyscy zdążyli się już rozejść, a ona została ze zrobionym do połowy opatrunkiem na łapie.
– Coś się stało, panno Venris? – zapytała Navri, kiedy zbliżyła się tak bardzo, że jej sylwetka zasłoniła południowe światło padające na głowę Eterny.
– Nie umiem tego zrobić – odburknęła Eterna.
– Coś pannę raczej zestresowało.
– Nie chcę o tym rozmawiać.

<C.D.N.>

sobota, 25 kwietnia 2020

Od Eterny "Zazdrość" cz. 4

<< Poprzednia część <<

Luty 2026 r.
Szczeniaki wpatrywały się w Navri milcząco. Eterna znowu pozwoliła sobie na zerknięcie na Mortiego. Już wrócił do swojej wilczej wersji.
– Zacznijmy od najprostszego. Jak pewnie wiecie, w razie poparzeń należy natychmiast schłodzić ranę. W takiej sytuacji wyjście jest proste – należy wejść do oceanu lub najbliższego strumienia. Sytuacja się komplikuje w kwestii ran. Wówczas nie należy wchodzić do oceanu. Woda jest słona, zatem spowoduje silne szczypanie i ból. Jeśli rana jest brudna, a mamy dostęp do słodkiej wody, powinniśmy skorzystać właśnie z niej i w minimalnych ilościach. W razie możliwości można usunąć ziarenka piasku za pomocą pęsety. Czy wiecie, czym jest pęseta?
– Takie szczypce...? – zapytał nieśmiało Morti.
– Tak. Jednak obsługiwanie ich w wilczych łapach może być niemożliwe. Ta opcja jest zalecana dla tych, którzy zmieniają się w ludzi. Kolejnym krokiem będzie zatamowanie krwawienia za pomocą opartunku z liści i lian. Jeśli jednak rana jednak jest większa, należy udać się natychmiast do lekarza. W przypadku silnych krwotoków nie należy zawracać sobie głowy oczyszczaniem rany. W pierwszej kolejności należy zrobić opatrunek uciskowy. Najlepiej z materiału, ale liście w ostateczności też się przydadzą. Dopiero po zatamowaniu krwotok należy wezwać pomoc. W przeciwnym wypadku poszkodowany może się wykrwawić – urwała na chwilę – Czy wiecie jakie liście możecie wykorzystywać jako opatrunek?
– Bananowca...? – zapytała cicho Nikaella.
– Tak – potaknęła Navri – Jest to najbezpieczniejsza opcja. Liście nie zatruwają naszego organizmu. Ponadto mają właściwości antybakteryjne. Minusem jest śliska powierzchnia, zatem nie sprawdza się przy wchłanianiu krwi. Z tego właśnie powodu nie jest najlepszą opcją do tamowania krwotoków. Jakie jeszcze liście możemy wybrać?
– Liście palmowe – bardziej stwierdził, niż zapytał Emerald.
– Prawda. Są bardziej giętkie i nie tak śliskie, jak liście bananowca. Dodajmy do tego, że są różne typy liści palmowych. Prawdopodobnie sami zdołalibyście ocenić, który się nada, a który nie. Powinny być miękkie lub śliskie. Odrzucamy bezwarunkowo opcje, gdzie liście sprawiają wrażenie ostrych. Może to poczynić tylko więcej szkód. Ważne jest również pamiętanie o tym, żeby wszystko, co ma kontakt z raną było czyste. I liście, i materiał, i woda. Zastosowanie brudnych obiektów oraz cieczy może doprowadzić do zakażenia. Czy jest to dla was zrozumiałe?
Wilki pokiwały głową. Wtedy łapka Sino wystrzeliła w górę:
– Co jeśli nie ma nigdzie w pobliżu liści ani materiałów?
– Możemy próbować uciskać łapą po bokach. Tak, aby wydobywało się z rany jak najmniej krwi. Samej rany w ostateczności może dotykać sam poszkodowany. Jeśli jednak nie ma nikogo do pomocy... Musimy się liczyć ze zgonem.
Zapanowało mrożące krew w żyłach milczenie.
– Skoro nie macie pytań, zaprezentuję wam teraz przykładowe opatrunki – Tu, zmieniwszy się w postać wilka, wskazała na swoją łapę – Zatem uznajmy, iż mam ranę w takim miejscu. Co powinniście zrobić?
– Iść po liść bananowca! – wyrwała się Nikaella.
– Właśnie! – potaknęła jej żywo Naida.
– Zróbcie to – skinęła głową Navri.
– To ja i Chase pójdziemy po liany i liście – powiedział leniwie Verker. Zaraz potem zgarnął ze sobą kolegę i równie powoli oddalili się w stronę dżungli.
– I trzeba odkazić! – rzuciła Naida.
– Czym?
– E... wodą!
– Jesteś pewna? – uniosła brew Navri.
– Em... nie...?
– Dlaczego zatem uważasz, że woda ma właściwości odkażające?
– Bo ma sól!
Navri pokręciła głową.
– Wspominałam o tym dobrą chwilę temu. Sól podrażnia rany otwarte. Powinno się ją stosować tylko kiedy mamy do czynienia z czystą wodą słodką, i to w niewielkich ilościach. Nie w celu odkażenia, a oczyszczenia rany.
– Och – wyrwało się Naidzie.
Arrow zaczął zaczepiać Exana, ale ten zbywał to milczeniem. Eterna nie wiedziała, o czym rozmawiają. Zauważyła to tylko dlatego, że Morti od czasu do czasu zerkał w tamtym kierunku, gotów do interwencji.
– Czy macie jeszcze jakieś pytania? – zapytała doniosłym głosem Navri.

<C.D.N.>

piątek, 24 kwietnia 2020

Od Morgana "Dlaczego maluchy muszą się tylko bawić?" cz. 7

Adora zerknęła na niebo i skrzywiła się nieznacznie.
- Zanim zaczniemy, przenieśmy się do cienia. Nie ma sensu narażać się na udar słoneczny.
- Co to udar słoneczny? - spytałem, wychwytując wyrażenie, którego nigdy wcześniej nie słyszałem. - To coś złego?
Nauczycielka pokiwała głową.
- To stan występujący, kiedy zbyt długo przebywamy na słońcu. Reakcja na przegrzanie organizmu - wyjaśniła krótko. Nie mówiło mi to zbyt wiele, jednak nim zdążyłem zadać kolejne pytanie, wstała. Kilka powolnych, lecz długich kroków i już siedziała w cieniu. - Pospieszcie się.
Zerknąłem na Nikaellę. Parsknęła cichutko, odgarniając w ten sposób jasnoniebieską grzywkę z oczu. Kiedy zauważyła, że na nią patrzę, spuściła wzrok. Futerko na jej ogonie nastroszyło się. Zmrużyłem oczka, ale wilczyca nic nie powiedziała. Szybko pobiegła do swojej mamy i wtuliła w jej pierś. Od razu ruszyłem za nią, jednak ja nie przytuliłem pani Adory. To byłoby dziwne.
- To o czym chcieliście rozmawiać, nazywamy językiem ciała lub mową niewerbalną. Sygnały takie stanowią one znaczną część naszej komunikacji. Korzystamy i odczytujemy wiele z nich nawet nie zdając sobie sprawy - zaczęła pani Adora.
- Mowa... Nie-wel-bag-na - mruknąłem, próbując przyswoić to trudne słowo. A myślałem, że ten cały udar słoneczny brzmi dziwnie!
- Niewerbalne - poprawiła mnie od razu nauczycielka. Widocznie musiałem mówić o wiele głośniej, niż sądziłem. Zrobiło mi się wstyd. - Mowa werbalna to wszystko co mówimy, każde wypowiedziane słowo. Czym wobec tego jest niewerbalna?
- Językiem ciała - odpowiedziała Nikaella. 
Chciałem powiedzieć to samo!
- A dokładniej? 
- Tym, co nie mówimy i co pani mi wytknęła - powiedziałem szybko, nim zdążyłaby mnie ubiec Nikaella. Spojrzałem na nią przepraszająco, ale wilczyca tego nie zobaczyła. Wzrok wlepiała w oczy Adory.
- Dobrze. Do najbardziej podstawowych sygnałów należy płacz czy uśmiech. Ich znaczenie pojmuje już malutki szczeniak, obserwując rodziców. Wszelkie skrzywienia, marszczenie brwi, wyciąganie języka. Słowem - wszystko, co możemy zaobserwować na pyszczku innego wilka należy do mimiki. 
Zmarszczyłem brwi. Kolejne trudne słowo. Powoli zaczynała mnie boleć głowa od prób zapamiętania ich wszystkich od razu. A to był dopiero początek!
- Kolejnym ważnym elementem jest postawa, układ uszu oraz ogona. Wilk, który opuści uszy, podkuli ogon oraz wygnie grzbiet w łuk będzie przestraszony. Uśmiech na pysku i merdanie ogonem oznacza zadowolenie. Ciągłe rozglądanie się i napięte mięśnie czujność. Rozumiecie?
Przytaknęliśmy czym prędzej. Uważnie słuchałem każdego słowa. Były to dość oczywiste rzeczy, ale - tak jak mówiła pani Adora - wcześniej niespecjalnie zdawałem sobie sprawy z ich istnienia. Odbierałem je, nie zastanawiając się nad nimi tak dokładnie jak teraz.
- Warto też zwrócić uwagę na oczy. Nie bez powodu nazywane są zwierciadłem duszy...
- Co to zwierciadło? - wtrąciłem.
Adora spojrzała prosto na mnie. Nie wyglądała na zadowoloną, że jej przerwałem. Mroziła mnie przez kilka chwil wzrokiem. Skuliłem się, wysyłając jej sygnał, że to było naprawdę straszne. Ta cała mowa ciała była naprawdę przydatna. 
- Rzecz, która odbija świat rzeczywisty - Otworzyłem pyszczek, żeby zadać kolejne pytanie. To nic mi nie powiedziało! - Zwierciadłem może być na przykład kałuża. Mógłbyś mi ciągle nie przerywać? - warknęła, nim cokolwiek się odezwałem. Zapragnąłem być o wiele mniejszy. Pani Adora potrafiła być równie straszna co pani Yuko.
- Przepraszam - powiedziałem, kładąc się na piasku. Kilka razy oblizałem swój pyszczek. Czy nauczycielka wiedziała, co w ten sposób chciałem przekazać? Jeśli tak, to nie dała tego po sobie poznać. Bez kontynuowania dyskusji, powróciła do przerwanego wcześniej tematu.
- Kłamcy często unikają wzroku swojego rozmówcy. Zdarza się jednak, że wręcz natarczywie go szukają. Chcą w ten sposób przekonać rozmówcę, że nie kłamią. Jeśli ktoś jest zawstydzony, często będzie patrzeć w ziemię. Zakochani natomiast szukają okazji do kontaktu wzrokowego. Czy wszystko jasne?
Nadal trochę obawiałem się odezwać, więc jedynie pokiwałem głową. Nikaella przytaknęła normalnie.
- W porządku. Teraz przejdziemy do drugiej części lekcji. Będę przyjmować różne postawy oraz robić miny. Waszym zadaniem będzie określenie, co one oznaczają. Każdą odpowiedź macie uzasadnić, dlaczego tak sądzicie. Nie o wszystkich sygnałach mówiłam. Musicie zdać się na siebie.

czwartek, 23 kwietnia 2020

Od Morgana "Dlaczego maluchy muszą się tylko bawić?" cz. 6

Kiedy tata powiedział mi, że niedługo będę mógł rozpocząć kolejne lekcje, byłem zachwycony. Polowania - choć interesujące - bywały naprawdę okropne. Yuki nie należała do najmilszych wader. Wolałbym, żeby to tata mnie uczył. Z pewnością potrafił polować. Był przecież niesamowity!
Nie chciałem jednak rezygnować z lekcji. Może kiedy naprawdę zacząłbym chodzić na te prawdziwe... Ze wszystkimi szczeniakami, a nie tylko Eunice i tym rodzeństwem, które do nas ostatnio dołączyło.
- Tatooo... - Szturchnąłem starszego basiorka w łapkę. Ostatnio sporo urosłem i mój nosek znajdował się już prawie w jej połowie! - Jak myślisz co będziemy robić na tej całej logice?
Tata potrząsnął delikatnie głową i uśmiechnął się nieznacznie. Chyba wyrwałem go z jakiegoś zamyślenia, ale nie wyglądał na złego. Tak właściwie wyglądał o wiele weselej. Kiedy myślał, miał często bardzo smutną minę. Ciekawiło mnie o czym myślał, ale zawsze mówił tylko, że to nic ważnego. Wierzyłem mu, ale nie rozumiałem czemu nieważne sprawy tak bardzo go smuciły. To nie miało sensu!
- Nie wiem, Morgan. To już zależy od waszej nauczycielki.
- A jaka ona jest? Podobno trochę dziwna. I pani Navri jej nie lubi. Emerald mi mówił, że Chase mu mówił, kiedy on zaczynał naukę.
Tata pokiwał głową. Wyglądał jakby mnie nawet nie słuchał, więc szturchnąłem go jeszcze raz łapkę.
- Niestety, ale jej nie znam. Będziesz musiał sam ocenić.
Uśmiech zamarł na moim pysku. Wolałem wiedzieć już teraz!
- Na pewno nie jest taka zła - dodał i spojrzał w niebo. Również zerknąłem w tamtą stronę. Słoneczko zbliżało się do miejsca, które według taty oznaczało rozpoczęcie lekcji.
- Idziemy już? Nie spóźnimy się, prawda?
- Nie spóźnimy - Basior rozciągnął się. - Ktoś z twoich kolegów też idzie na lekcję?
Przekrzywiłem łeb.
- Emerald na pewno nie, a Kaiju i Eunice wczoraj mówili, że nie wiedzą... - Zamilkłem na moment. Wyobrażałem sobie pyszczki wszystkich moich znajomych, którzy mogli już chodzić na takie zajęcia - Nikaella chyba... Pani Adora jest jej mamą.
Tata pokiwał z powagą głową i ruszył w odpowiednią stronę. Czym prędzej pobiegłem za nim. Jak zwykle moje łapy zakopywały się w gorącym piasku. Zapragnąłem wejść do wody i schłodzić nagrzane ciało. Nie lubiłem tej pory dnia. Było okropnie gorąco!
Szybko dotarliśmy w to samo miejsce, gdzie zwykle spotykaliśmy się z panią Yuki. Jednak tym razem to inna wilczyca nad nami górowała. Obok niej stała już Nikaella. Poza nimi nie było nikogo. Skoczyłem na tatę i polizałem jego pyszczek. Samiec przejechał językiem pomiędzy moimi uszkami.
- Uważaj na siebie - powiedział. - Powodzenia.
Skinąłem głową. Miałem zamiar sobie poradzić. Chciałem, żeby tata był ze mnie bardzo dumny.
- Do potem! - zawołałem jeszcze i czym prędzej pobiegłem w stronę wilczyc. Na moim pyszczku widniał uśmiech. Nie mogłem się doczekać!
Zatrzymałem się tuż przed nimi i szybko się przywitałem, kłaniając się nauczycielce.
- Dzień dobry. Jesteś Morgan, tak? - spytała Adora.
Przytaknąłem niepewnie. Nie wiedziałem, skąd znała moje imię. Ciekawiło mnie, czy to dzięki temu, że tak zna się na tej całej logice... Nim jednak zdążyłem zadać jakiekolwiek pytanie, wilczyca ponownie się odezwała.
- Nikaella mi powiedziała, że przyjdziesz.
- Czyta pani w myślach?
- Nie. Niektóre rzeczy da się wyczytać z wyrazu pyska bądź drobnych gestów. Kiedy wypowiedziałam twoje imię zamarłeś i otworzyłeś szerzej oczy. Po chwili je zmrużyłeś, najpewniej zastanawiając się nad tym, że użyłam go, chociaż nigdy nie rozmawialiśmy. To jasne jak słońce - wyjaśniła wilczyca. 
Otworzyłem pyszczek. Chłonąłem każde słowo jak mech wodę. To było niesamowite!
- Jest takich znaków więcej? 
- Oczywiście - Adora pokiwała głową. - Otwarcie pyszczka sugeruje zdziwienie bądź zafascynowanie danym tematem.
- To też wchodzi w skład logiki? - wtrąciła Nikaella.
Dobre pytanie.
- Jak najbardziej. 
Nie zdołałem opanować uśmiechu. Ta logika coraz bardziej mi się podobała.
- A będziemy się o tym uczyć teraz? - zapytałem. Miałem ogromną nadzieję, że tak. Byłoby super wiedzieć, co znaczą takie drobne gesty. To było jak czytanie w myślach, ale bez magii!
- Mamo, możemy? - poparła mnie Nikaella.
- Miałam zamiar zadać wam kilka zagadek - Pani Adora spojrzała to na mnie, to na swoją córkę. Milczała przez kilka chwil, aż w końcu westchnęła. - Niech wam będzie. To lekcja dodatkowa, więc mogę sobie pozwolić na zmianę harmonogramu.

Od Eterny "Zazdrość" cz. 2

– Pospiesz się – parsknęła zniecierpliwiona Yuki.
Eterna nie spuszczając wzroku z rudej waderki odłożyła pod łapy nauczycielki kilka krótkich nożyków, które kilkanaście minut temu przekazał jej Bezumstvo.
– Nie jest to wiele, ale powinno wystarczyć – mruknęła pod nosem Yuki – Nie chce mi się czekać na resztę grupy, zatem zaczynajmy!
Mortimer pogalopował czym prędzej do grupy. Sprawiło to Eternie nie lada satysfakcję. Rzuciła ostatnie, pełne wyższości, spojrzenie w stronę rudej wadery, po czym wróciła wzrokiem do nauczycielki.
– Dzisiaj będziecie się uczyć jak używać noży do rozcinania jedzenia. Zajęcia te są skierowane głównie do tych szczeniąt, które potrafią się zmieniać w człowieka. Kto umie?
Spojrzenia wszystkich szczeniąt powędrowały w stronę Treunisów. Była to kolejna okazja dla Eterny, aby powpatrywać się w Mortiego. Wyglądał tak niewinnie... W dodatku kompletnie nie zdawał sobie sprawy ze spojrzenia wadery.
 – W takim razie będzie to dla was lekcja pokazowa. Wasi koledzy pokażą wam jak trzymać nóż, a ja im powiem jak kroić. Waszym zadaniem jest to zapamiętać i wykorzystać w razie takiej konieczności. (I jeśli kiedykolwiek się nauczycie przemiany...) Lub poinstruować waszych opiekunów, jeśli by się okazało, że tego nie potrafią – ostatnie zdanie powiedziała pospiesznie. Jej zabiegany wzrok zasugerował Eternie, że większość wilków w stadzie jednak nie potrafi rozcinać za pomocą noża własnego jedzenia...
– M-my? Nóż? – wydukał Morti. Theo jak zwykle podzielał obawy brata. Exan zaś nie wyglądał na szczególnie przejętego tym zadaniem.
– Co jak zrobimy sobie krzywdę? – wtrącił Theo.
– Jesteście już dużymi chłopcami, więc nie zrobicie – odparła twardo Yuki.
– No właśnie! – pisnęła Naida. Eterna przyjęła jej obecność z pewną dozą zniesmaczenia. Niemal zapomniała o jej istnieniu. Przynajmniej chciała zapomnieć.
Miała nadzieję, że w dorosłym życiu już nigdy nie będzie musiała mieć z nią kontaktu.
Mortimer, Exan i Theodore niechętnie zmienili się w ludzi. Yuki wepchnęła im do rąk noże. Morti wyglądał z całej trójki na najmniej uszczęśliwionego. Eterna patrzyła na niego, chcąc go jakoś zachęcić do działania, ale nadal nawet na nią nie patrzył.
Jako ludzi chłopiec Morti miał bardzo puszystą burzę loków. Miały kolor zbliżony do brązowych odcieni na futrze. Może odrobinę bledsze i bardziej pochodzące pod złoto. Twarz miał całkiem okrągłą, a oczy zielono-szare. Theo zaś miał włosy koloru ciemnego blond, a Exan podobne do Mortiego, ale proste i bardziej rudawe. Morti też był najmasywniejszy z chłopców. Miał pulchne rączki. Eternę najbardziej zainteresowała jego koszulka - tym razem miał na niej jakiegoś zielonego gada o długiej szyi. Co to dokładnie było? Nie miała pojęcia.
– Bardzo dobrze – mruknęła Yuki, zmuszając ostatniego z braci do trzymania noża – Naida, Emerald Infinite i Nikaella – idźcie coś upolować. Nie ważne co, byle szybko!
Szczeniaki rozbiegły się. Eternie ulżyło z powodu braku Naidy w pobliżu. Ostatnie zagrożenie dla niej i Mortiego minęło.
– Nóż trzeba w większości przypadków trzymać mocno. Do rozcięcia skóry wystarczy jedno stanowcze pociągnięcie. Problem zaczyna się w przypadku krabów oraz łuskania ryb.
W tym momencie wrócił dumny Emerald. Yuki rzuciła mu krótką pochwałę, po czym uniosła jego zdobycz – dość grubą rybę o srebrnych łuskach.
– Wspominałam o łuskaniu ryb. Możemy od tego zacząć naszą lekcję.
Usiadła na piasku i podstawiła swój ostatni, czwarty nóż "pod łuskę". Pociągnęła raz, a łuski zaczęły schodzić. Krew, która lała się z ryby od kiedy Emerald ją nadgryzł zalewała teraz ludzkie dłonie Yuki. Zdawała się nie zwracać na to uwagi.
– Należy trzymać rybę mocno, bo pokryta jest śluzem. Jeśli się nam wyślizgnie z ręki, możemy sobie uciąć palce – Nie podniósłszy głowy, skrobała dalej – Musimy się też upewnić, że jest martwa. Jeśli zacznie wierzgać, również możemy się przypadkiem zamachnąć i drasnąć palce.
Szczeniaki obserwowały poczynania nauczycielki. Jedne ze zgrozą w oczach, inne z czystym zainteresowaniem.

<C.D.N.>

>> Następna część >>

środa, 22 kwietnia 2020

Od Exana „Proste jak banany” cz. 1

Styczeń 2026 r.
Exan z uwagą wpatrywał się w podłużne owoce leżące na ziemi. As objaśniał właśnie zastosowanie bananów. Basiorek starał się zapamiętać jak najwięcej informacji. Nie miał jednak pojęcia, do czego może mu się przydać zdobyta wiedza na temat tej żółtej roślinki. Niektóre szczeniaki wydawały się być znudzone. Wszyscy siedzieli cicho. Gdzieś na tyłach grupy słychać było regularne ziewanie. W pewnym momencie, zza pleców Exana dobiegł czyiś głos.
– A dlaczego te banany są takie krzywe? – zapytał Theo.
Wśród uczniów dało się słyszeć pojedyncze śmiechy i parsknięcia. Exan niepewnie spojrzał na brata. Basiorek zgarbił się nieco pod wpływem spojrzeń. Odchrząknął cicho i spojrzał na Asa, który chyba nie zrozumiał zadanego mu pytania.
– Niektóre banany, jakie widziałem, były bardziej proste, a te są tak mocniej krzywe. Dlaczego?
– Och, o to ci chodziło! – zaśmiał się As. – Już tłumaczę! A więc... jakby to... Banany są jak drzewa! Tak. Każde drzewo jest trochę inne. Banany także mogą się od siebie różnić tym, jak bardzo są zakrzywione.
– Ale tamte drzewa są identyczne! – zawołał jakiś szczeniak, wskazując rosnące nieopodal palmy.
– Nie do końca! Tamte po prawej jest bardziej krzywe – stwierdził Exan.
– Jak banany! – zawołał Theo.
Szczeniaki zaczęły z zaangażowaniem wymieniać inne różnice pomiędzy palmami, porównując je jednocześnie do żółtych owoców. Niektórzy zaczęli przekrzykiwać innych twierdząc, że dostrzegają więcej niż reszta. Wkrótce lekko zdezorientowany As podchwycił temat i starając się uciszyć narastający hałas, opisywał krzywiznę pobliskich drzew. Exan uśmiechnął się lekko i spojrzał na Theo.
– Chyba trochę rozruszałeś grupę – zaśmiał się.
– Przypadkowo, ale i tak cieszę się z efektu!
– Ale to ty zauważyłeś różnicę pomiędzy palmami, Exan – stwierdziła Ruby, zbliżając się do nich.
– Cześć, Ruby! – Theo uśmiechnął się przyjaźnie.
Waderka zignorowała basiorka i z westchnięciem opadła na piasek obok Exana.
– Zauważenie różnicy nie było takie trudne...
– Ale jednak niektórzy jej nie dostrzegli.
Exan nie wiedział czy uznać słowa waderki za komplement, czy za sarkazm. Spojrzał na nią i z pewną ulgą stwierdził, że to na pewno nie była pochwała. Ruby wpatrywała się w nauczyciela ze znudzeniem. Pewne było, że ta lekcja jej się nie podobała. Waderka ziewnęła przeciągle i położyła się wygodnie na piasku. Exan odwrócił wzrok i skierował go na banany. Siedzieli tak w ciszy, wsłuchując się w lekcję. W pewnym momencie Theo jęknął cicho. Exan spojrzał na niego pytająco, jednak basiorek ignorując go, wpatrywał się z lekkim rozdrażnieniem w jakiś punkt. Basior podążył za jego spojrzeniem i dostrzegł dwie waderki siedzące obok Mortiego. Nie dało się nie dostrzec, że obie starały się siedzieć jak najbliżej młodego wilczka. Biedak zbyt miły, aby zwrócić im uwagę, siedział wciśnięty pomiędzy rywalki.
– Nie przejmuj się nimi – wymamrotał cicho Exan.
Theo spojrzał z przerażeniem na brata, po czym zerknął na leżącą obok Ruby. Uspokoił się dopiero, gdy waderka chrapnęła cicho. Najwidoczniej zasnęła znudzona lekcją.
– Jak mam się nie przejmować. Biedny Morti zaraz zostanie zgnieciony! – wyszeptał.
– Morti wcale cię nie obchodzi. Wiem, że martwisz się o coś innego.
– O Elanor? Tak, jeśli przegra z Naidą będzie smutna...
– Nie udawaj! Ona ci się podoba!
– Elanor? Jest ładna, ale nie w moim typie – zaczął się tłumaczyć.
– Theo! – Exan spojrzał na niego zirytowany. – Chodziło mi o Naidę!
– Och, o nią... Ona jest tylko moją przyjaciółką...
Theo zawstydzony odwrócił wzrok, udając nagle bardzo zainteresowanego budową banana. Exan wpatrywał się w niego przez dłuższy czas. Miał nadzieję, że brat przyzna mu się w końcu do prawdy. Z daleka było widać, że Naida mu się podoba! Jego rozmyślania przerwało ciche chrapnięcie. Exan spojrzał na śpiącą Ruby. Waderka wyglądała nawet ładnie, kiedy tak spała skąpana w promieniach słońca. Jej włosy wydawały się jakby jaśniejsze i żywsze. Wpatrywał się w nie jak zahipnotyzowany. Gdy lekko falowały na wietrze, wyglądały jak tańczące płomienie. Spojrzał na jej pyszczek i aż podskoczył przerażony. Ruby wcale nie spała. Wpatrywała się w Exana z dziwnym zainteresowaniem. Basiorek zawstydzony wbił wzrok w ziemię, mając nadzieję, że nie zauważyła jak jej się przyglądał. Mogła to uznać za coś dziwnego. Nie każdy przecież wpatruje się w ciebie, kiedy śpisz. Zaskoczony usłyszał jednak, że waderka śmieje się z niego.
– Czego się tak śmiejesz? – rzucił Exan.
– Z niczego – wzruszyła ramionami. – Po prostu nie wiedziałam, że tak cię onieśmielam.
– Jeszcze czego! Po prostu się zamyśliłem, a ty mnie wystraszyłaś!
– Na randki będziecie umawiać się po lekcjach. Teraz proszę o ciszę albo rzucę w was bananem! – zawołał do nich As
Exan ze strachem stwierdził, że nawet nie zauważył, kiedy podniósł głos. Pokiwał powoli głową i zawstydzony zerknął na resztę grupy. Niektórzy już zaczynali szeptać. Exan nie mógł sobie pozwolić na takie ośmieszenie! Wyprostował się z dumą i jakby od niechcenia zerknął na Ruby. Waderka uśmiechała się lekko, ale już nic nie mówiła. Exan odetchnął w cicho z ulgą. Skarcił się w duchu za tak dziecinną reakcję. Czuł na sobie spojrzenie rzucane mu przez Theo. Basiorek z rozbawieniem przyglądał się całej sytuacji.


<c.d.n.>

Uwagi: brak.

Od Yvara "Ciocia Yuki ma wielkie kły" cz. 5

Czerwiec 2025
Yvar zauważył wcześniej, że Morgan był na tej samej głębokości co on podczas swoich prób. Jednak ze względu na to, że basiorek był od niego wyższy, woda nie sięgała mu tak wysoko. Wobec tego nie mógł wykluczyć, że to był właśnie powód, dla którego samczykowi wyszło tak dobrze. Wycofał się odrobinę. Na próbę zanurzył głowę i faktycznie - mając tyle ciała nad taflą łatwiej było ją podnieść.
- Powinieneś... - zaczął Morgan.
Yvar nawet nie spojrzał w jego stronę. Natychmiast mu przerwał, aby szczeniak nie zdążył się rozkręcić.
- Wiem, co robię.
- Oczywiście.
Przez moment miał wrażenie, że w głosie jego kolegi wybrzmiała nuta zawstydzenia. Nie miał jednak ani pewności, ani czasu żeby o tym rozmyślać. Ryby kolejny raz zaczęły ignorować jego łapy. Basiorek zamknął na moment oczy, wziął głęboki wdech. Wypatrzył jedną rybę, która powinna zaraz znaleźć się tuż przed nim. W jednej chwili zanurkował i chapnął wodę. Z zaskoczeniem poczuł, jak jego zęby napotykają na opór. Zacisnął mocniej szczęki. Metaliczny smak krwi rozlał się po pyszczku. Wynurzył się i poszukał spojrzeniem wzroku Morgana. Szukał upokorzenia na jego pysku. Nie znalazł go.
- Udało ci się! Mamy kolejną! - zawołał radośnie.
Yvar nie zdołał powstrzymać uśmiechu. Dał radę. Trochę mu to zajęło, ale ważny był efekt. Nawet jeśli po Morganie nie było widać niezadowolenia, to zwyciężył tę małą walkę. Jednak decydująca miała się dopiero rozegrać i to już za moment...
- Dalej dam radę sobie sam. Więcej złowimy łowiąc osobno.
- Masz rację. Odejdę trochę na bok - Morgan pokiwał głową. - Ale... Yvar?
Spojrzał na niego ze zniecierpliwieniem. Czego on jeszcze chciał? Powinni zabrać się do roboty natychmiast, a nie plotkować. Yv mruknął coś, aby samiec wiedział, że go słucha.
- Uważaj na siebie i w razie czego zawołaj, dobrze? Obiecaj mi to, proszę.
Yvar zesztywniał. W jego głowie kolejny raz pojawiło się to samo pytanie. Morgan był zbyt miły. To musiał być podstęp. Szczeniak zmierzył samca wzrokiem i zadrżał, napotkawszy na jego troskliwe spojrzenie.
- Obiecuję - wyszeptał.
Morgan uśmiechnął się i odszedł na bok tak, jak mówił. Yvar został w tym samym miejscu. Nim ciocia Yuki ich zawołała, basiorek złapał kilka drobnych rybek i nawet jedną dużą. Niestety na nikim nie zrobiło to wrażenia. Wszyscy byli zbyt zajęci podziwianiem zdobyczy Yngvi i Morgana, którzy złapali ich najwięcej. Jedynie Eunice prawie nic nie złapała, ale nie wyglądała jakby było jej z tego powodu przykro. Widocznie pogodziła się ze swoją beznadziejnością.
- Przyglądałam się waszej technice - powiedziała nagle Yuki.
Szczeniaki wymieniły spojrzenia. Morgan zadrżał widocznie spodziewając się nagany. Yvar zacisnął ząbki i utkwił wzrok w nauczycielce. Również miał pewne obawy.
- Yngvi, czy nie potrafisz chociaż przez moment stać spokojnie? Odstraszasz wszystkie ryby. Gdyby nie to, poszłoby ci znacznie lepiej.
- Ale woda jest taka fajna! To niemożliwe, żeby się w niej nie ruszać - zaprotestowała Vi.
- Twoim kolegom jakoś się udało - odparła Yuki i zanim samiczka ponownie otworzyła pyszczek, kontynuowała - Morganowi poszło nawet znośnie. Daleko ci do perfekcji, ale nie jest źle.
Szczeniak odetchnął z ulgą i wyszczerzył ząbki w dumnym uśmieszku. 
- Co do Yvara... Dawno nie widziałam takiej niezdary. Na szczęście zauważył swój błąd samodzielnie. - Spojrzała prosto na niego. - Nadal brakuje ci szybkości i zwinności. Musisz jeszcze sporo popracować.
Pokiwał głową. Nie był tak dobry jak tamci, ale jeśli faktycznie popracuje... Może mógłby coś osiągnąć.
Została jedna osoba. Yvar zerknął w jej stronę i zauważył, że wilczyca drży. Morgan zmniejszył dystans między nimi i pozwolił, aby Eunice oparła się o jego pierś. 
- Eunice - zaczęła nauczycielka. Samica zadrżała. Yvar dopiero w tej chwili zrozumiał, dlaczego niektóre szczeniaki tak bały się Yuki - Nawet nie weszłaś do wody na odpowiednią dla siebie głębokość. Cudem upolowałaś jedną drobną rybę, nie zanurzając pyska. Po tym wyszłaś na brzeg i nie opuściłaś go do samego końca. Okazałaś się ogromnym nieposłuszeństwem. Mam nadzieję, że to się nigdy nie powtórzy. Inaczej nie chcę cię więcej widzieć na swoich lekcjach. 
- Proszę pani, ona nie powinna... - zaczął Morgan, lecz nie dane mu było dokończyć.
- Nie obchodzi mnie, co ona powinna, a co nie - warknęła. - Na lekcjach powinna wykonywać moje polecania. Nie toleruję braku posłuszeństwa, zrozumiano?
Yvar wyraźnie widział, jak szczeniak zaciska szczękę. Eunice coś do niego powiedziała, ale ze swojego miejsca nie słyszał jej słów. Morgan spuścił wzrok. Coś czaiło się w jego oczach, czego szczeniak nie potrafił nazwać.
- Możecie iść - zarządziła Yuki.
To Morgan i Eunice podnieśli się pierwsi. Yvar zmrużył oczy, kiedy blask zachodzącego słońca odbił się od jednej z łusek waderki.

wtorek, 21 kwietnia 2020

Od Leah "Wybacz, moje złoto!"

Maj 2025 r.
Tropiki zdecydowanie nie należały i nigdy nie będą należeć do moich ulubionych klimatów. Egzotyce zasiedlonej przez nas krainy nie można było odmówić urzekającego piękna, ale swojego pochodzenia i wynikających z niego skutków nie mogę zmienić. Jak najwięcej czasu starałam się spędzać w swojej ludzkiej formie, która znosiła zawrotne temperatury zdecydowanie lepiej. Byłam osamotniona w swoim problemie, większości wilków pogoda nie robiła wielkiej różnicy (szczęściarze!). Arkan również nie podzielał mojego odczucia, ba, jako gad był bardzo zadowolony, przynajmniej do czasu gdy spadły pierwsze deszcze. Silee, pomimo swojego krótkiego futerka, czasami uskarżała się na ukrop, ale ogółem miewała się całkiem nieźle.
Moja podopieczna zmieniała się bardzo szybko. Nadal była drobna i bardzo szczupła, ale znacząco urosła, niemal dościgając inne szczeniaki. Ciężko było mi uwierzyć, że już niedługo rozpocznie naukę - dalej miałam przed oczami to maleństwo, zwinięte w koszyku, w którym niedługo przestanie się mieścić. Z jednej strony cieszyłam się, że ją przygarnęłam, z drugiej miałam wątpliwości czy nadaję się na jej opiekunkę. Lata mijały, nie byłam już taka młoda, ale w dalszym ciągu tak się czułam. Zdecydowanie bardziej jak ktoś, kto sam potrzebuje opieki, by dalej się rozwijać i przeżywać swoje życie...
Korzystając z przyjemnego chłodu drobnego deszczu w swojej ludzkiej formie obserwowałam jak maleńka bawi się, próbując schwytać na płyciźnie umykające spod jej łap małe ryby. Gdy już jakąś dostrzegła rozchlapywała gwałtownie wodę wokół siebie i jedynie delikatnie uderzała o powierzchnię wody, jakby chciała poklepać dostrzeżone stworzonka po łuskowatych grzbietach. Dziwiłam się, że ryby w ogóle jeszcze do niej podpływają, ale chyba po prostu nie uznały ją za wystarczająco groźną, by uciekać. Największą krzywdę jaką mogłaby im wyrządzić było potknięcie się i wywrócenie na jakąś w pogoni. W tej całej swojej determinacji była bardzo pocieszna.
Coś nagle uderzyło mnie w bok. Poczułam jak zsuwam się ze skały i zanim zdążyłam zareagować już leżałam do połowy zanurzona w wodzie ze zdartą skórą na prawym przedramieniu. Natychmiast zaczęło szczypać, dzięki uprzejmości morza i zaległej w nim soli. Gdy podniosłam wzrok, napotkałam spokojne, tryumfalne spojrzenie Arkana, rozłożonego wygodnie na moim miejscu. Silee przestała ścigać ryby i znieruchomiała zaniepokojona.
- Zabawne - fuknęłam, podnosząc się do siadu.
- Bardzo - przytaknął wesoło.
- Wszystko w porządku? - spytała cicho Silee, zapewne wietrząc krew. Czasami zazdroszczę jej tak świetnego węchu.
- Tak, to tylko draśnięcie - uspokoiłam ją.
- Myślałem, że jest głębsza - Wyvern trochę zszedł z tonu.
- Uznam to za przeprosiny.
Na chwilę zapadła cisza, podczas której obejrzałam dokładniej otarcie. W rzeczywistości nie było w nim niczego interesującego i wykorzystałam okazję, by ukryć uśmiech - nie gniewałam się, nawet specjalnie nie bolało, po prostu bawiło mnie to, że zepsułam mu głupi żart.
Silee drgnęła i podniosła lekko głowę, jakby chciała coś powiedzieć. Zawahała się, ale ostatecznie zebrała na odwagę:
- A jak ty to robisz, że cię w ogóle nie słychać?
Przez chwilę zastanawiałam się co ma na myśli i doszłam do wniosku, że chodzi o zaskakująco cichy sposób w jaki przemieszcza się Arkan. Biorąc pod uwagę jego gabaryty (w kłębie przewyższa moją ludzką formę co najmniej o głowę) czasami zastanawiałam się czy to nie jest jakiś efekt magiczny czy coś w tym stylu.
- Praktyka - Smoczysko napuszyło się jak kogut.
- A nie teoria? - machnęła żywo ogonem.
Parsknęłam śmiechem. Arkan jakby trochę się skurczył, ale spokojnie wytłumaczył małej jaka jest różnica między teorią a praktyką. Trochę się zawstydziła, ale szybko odzyskała rezon. Ostrożnie wpełzła na skałę i ciągnęła temat dalej.
- A z czego można robić praktykę i teorię?
- Ze wszystkiego. - odparłam, wychodząc z wody i siadając na piasku.
- Ale jak ze wszystkiego? Z ryb też?
- Możesz wiedzieć co to ryba, wtedy to jest teoria.
- Czyli praktyka to... Bycie rybą?
Zbiła mnie z tropu. Na chwilę zamilkłam.
- Tak... Chyba tak.
Arkan mruknął coś pod nosem z rozbawieniem, ale powstrzymał się od komentarza.
- Czyli nie wszystko? Bo ja nie umiem być rybą - zmartwiła się.
- To inny przykład. Możesz wiedzieć jak łowić ryby, ale nigdy tego nie próbować. Masz wiedzę teoretyczną, ale bez praktyki.
- Czyli do cichego chodzenia potrzeba praktyki?
- Dokładnie tak.
Silee fuknęła z przejęciem i skierowała uszy ku leżącemu obok Arkanowi.
- A... A do czego jeszcze?
Zamyślił się krótko, bezwiednie przesuwając ogonem po piasku.
- Do latania.
- Latania?! - pisnęła. - Ty umiesz latać?
- Tak. Leah też. I Lind.
Mała otworzyła pyszczek w niemym zachwycie.
- Ja też chcę, ja też! - zerwała się na nogi i zaczęła podskakiwać. - Proszę, proooszę!
- Niestety nie każdy tak może. - niemal pożałowałam, że w ogóle się odezwałam na widok jej gwałtownie malejącego entuzjazmu. - To ściśle związane z żywiołem albo rasą.
- Czyli ja nie...? - posmutniała Silee.
- Jeszcze nie wiemy. - uspokoiłam ją szybko, widząc jak w białych ślepkach zbierają się łzy. - Kto wie, może też będziesz władać powietrzem? Kosmosem, tak jak Magnus? Albo wodą, jak Cess, i będziesz tak świetnie pływać, że prawie latać!
- To nie to samo - odburknęła.
- Ale coś równie pięknego. Nie wiemy jaka będzie przyszłość.
Waderka nie zmieniła wyrazu pyszczka, ale wyprostowała stulone uszy. Przez myśl mi przeszło, że nie mogłam być tak gwałtownym szczeniakiem jak ona. Drugi głos gdzieś z tyłu głowy podszepnął mi za to, że owszem, mogłam, a nawet jeszcze bardziej.
- Okej - zaczęła nagle Silee tonem dyplomatki, z miną godną Baldora w trakcie obserwacji mrówek, transportujących w równym rzędzie fragmenty liści. - Nie mogę latać, ale wy tak. Zabierzecie mnie ze sobą!
Arkan zaśmiał się krótko, a ja nie zareagowałam od razu. Niby powinnam spodziewać się takiego obrotu sprawy, ale i tak trochę mnie zaskoczyła. Zanim zdążyłam przemyśleć jej pomysł, już gdzieś z tyłu mojej głowy wykwitł twardy bunt:
- Nie sądzę, żeby to był najlepszy pomysł.
- No ale proszę! Ja też chcę zobaczyć jak to jest! - upierała się dalej Silee.
Nagle poczułam się strasznie niekomfortowo. Wyczuwałam, że łatwo nie odpuści, a jeśli już jakoś ją przekonam, to obrazi się za wszystkie czasy. Na samą myśl o tym miałam wrażenie, że robię się zmęczona. Na pewno nie byłam tak upartym szczeniakiem. Nie ma mowy.
- To niebezpieczne, Silee. Co jeśli spadniesz, a my cię nie złapiemy?
- Będziecie lecieć nad wodą! Jak wpada się do wody to nie boli!
- Hola, co rozumiesz przez to "będziecie"? - oburzył się smok, ale razem z małą zignorowałyśmy go.
- Ale woda może być głęboka. A nawet musi, upadek z wysokości do płycizny też jest niebezpieczny. Umiesz dość dobrze pływać?
Waderka zamilkła na chwilę z lekko otwartym pyszczkiem.
- Nie spadnę! - podniosła lekko łamiący się głos.
- Silee, nie. Jesteś za mała - fuknęłam stanowczo.
- Jak będę większa, to już nikt mnie nie uniesie - zeszła z tonu, z drgającą poddańczo nutą w głosie.
- Na pewno coś się znajdzie - dodałam spokojniej.
Zerknęłam na Arkana z cichą nadzieją, ale ku mojemu przerażeniu ten machnął ogonem i cały się najeżył, co mała natychmiast wyczuła i odsunęła się szybko.
- Nie obiecuj jej takich rzeczy! - syknął gniewnie.
- Dobra, nie to nie! - pisnęła przestraszona.
Zerwała się na nogi i odbiegła w głąb plaży, potykając się o nierówności podłoża. Zatrzymała się pod wysoką palmą, przez chwilę drobiła w miejscu, pewnie licząc kroki, i zwinęła się w mały, szary, obrażony kłębek.
Przez kilka chwil chciałam za nią pobiec i przeprosić, ale wrażenie szybko odparł gniew. Tak ciężko jej zrozumieć co będzie dla niej lepsze? Bezpieczniejsze? To takie oczywiste, ale i tak tego nie rozumie! Nie umie po prostu odpuścić, gra jeszcze na sumieniu, licząc, że pęknę? Jak można być tak dziecinnym...!
...będąc tylko dzieckiem.
Na miejsce frustracji wstąpiła rezygnacja. Z dzieckiem... Chyba nie da się walczyć.
- Naprawdę musiałeś? - mruknęłam do Arkana po dłuższej ciszy.
- Tak - odparł pewnie. - Moi pobratymcy - wypluł to słowo z jadem. - może i pozwalają na robienie z siebie środków transportu, ale ja nie zamierzam. Tym bardziej dla uciechy szczeniaka.
- Straszny ewenement z ciebie.
- Dzięki wielkie - parsknął.
Przez dłuższą chwilę po prostu wsłuchiwaliśmy się w szum morza, ja, bo nie wiedziałam co mam teraz zrobić, a on pewnie z braku lepszego zajęcia. W oczy rzucił mi się nagle pewien szczegół, który wcześniej musiałam zignorować - łuska na bokach smoka lśniła od wody, zbyt wyraźnie jak na efekt deszczu tak drobnego, że podchodził pod mżawkę. Jak na niego było to dosyć niezwykłe, bo zdecydowanie nie przepadał za wodą.
- Przysnęło ci się w locie i wpadłeś do morza?
Arkan spojrzał na mnie zaskoczony, a potem w niesamowity sposób wygiął długą szyję, by przyjrzeć się swojemu grzbietowi.
- Ryby łowiłem - odparł, dalej mrożąc się wzrokiem, jakby chciał onieśmielić i przegonić całą wodę.
- Zabrakło ci innych ofiar?
- No. Nic dzisiaj nie mogłem znaleźć - westchnął.
Parsknęłam cichym śmiechem.

Uwagi: brak.

Od Ismanise "Moja historia" cz. 4 (cd. Infernum)

Luty 2026 r.
Infernum znowu buchnął ogniem z futra. To sprawiło, że po raz kolejny Isa odskoczyła przestraszona. Na Infinite zaś nie zrobiło to najmniejszego wrażenia. Znowu, nie mrugnąwszy okiem, ugasił za pomocą swojej mocy ogień basiora.
 Przestań mnie gasić – Warknął  Nie potrzebuję nikomu o tym gadać.
Infinite ledwo słyszalnie westchnął. Isa jednak doskonale wiedziała, że jej chłopak czuł się co najmniej rozczarowany.
 Dołączę – powiedział po chwili, ale to, że przeszło mu to z trudem, nie umknęło uwadze Isy. Infinite zaś ponownie się uśmiechnął.
 Liczyłam, że sobie pójdziesz – oświadczyła dumnie Isa.
 To masz pecha – Stwierdził z krzywym uśmieszkiem Infernum  Gdzie te wasze Alfy?
Spojrzenie Isy skrzyżowało się z Infinite. W jej głowie pojawił się pewien plan.
Ruszyła przodem, a Infinite oraz Infernum bez zastanowienia ruszyli w ślad za nią. Nie widzieli jej miny, więc pozwoliła sobie na uśmiech. Złowieszczy uśmiech. Nie pozwoli, by jakiś "nowy" z wygórowanym mniemaniem o sobie będzie straszyć lub irytować jej chłopaka.
Po drodze nie rozmawiali. Kiedy dotarli na nieco częściej odwiedzane tereny, cała trójka spotkała się z wieloma pytającymi spojrzeniami reszty wilków. Nikt jednak nie zadawał pytań. Infernum dumnie ignorował wszystkie spojrzenia. Infinite szedł dwa kroki za basiorem, co pozwalało mu na obserwowanie jego mimiki. Miał mieszane odczucia co do jego osoby.
Nagle Isa skręciła nieco na lewo. Infinite w pierwszej chwili pomyślał, że Isa wypatrzyła gdzieś Hitama lub Navri, lecz zatrzymała się tuż przed... Danem – naprawdę wysokim i umięśnionym basiorem. Miał niebieskie, posiwiałe futro i przenikliwy wzrok. Popatrzył pytająco na wnuczkę, a później na jej chłopaka. Najwięcej swojej uwagi poświęcił jednak na osobie Infernum.
Kiedy Isa lekko się pokłoniła, Infinite pojął, co planowała zrobić.
 To Alfa – oświadczył, również się kłaniając.
 Lepiej okaż mu należny mu szacunek – powiedziała ostro Isa w stronę Infernum.
Infinite widział, że Dan z trudem powstrzymał zdumienie. Najwyraźniej zdecydował nie polemizować z tym, co właśnie się działo i wkręcić się w realizację planu.
 Nie jestem głupi – burknął Infernum, naśladując gest Isy i Infinite. Zrobił to jednak dość niedbale i szybko.
 Kim jesteś? – zapytał nieco za głośno Dan.
 Jestem Infernum. Moja wataha zginęła w pożarze, który wywołałem, a który zniknął. Ale to prawda! Mogę dołączyć do twojej watahy?
Wypowiedź Infernum zdumiała jeszcze bardziej Dana. Powiedział to jednym ciągiem, zupełnie bez wahania. Posłał pytające spojrzenie Infinite, ale ten tylko wzruszył ramionami. Isa zaś całkowicie pochłonięta była powstrzymywaniem uśmiechu na pysku.
 Możesz – powiedział po chwili wahania Dan  Infinite i Ismanise pokażą ci tereny. Nie ma tego dużo, ale jednak coś...
 Ok – odparł Infernum, niemal wchodząc mu w słowo. Odwrócił się natychmiast tyłem do Dana. Patrzył gniewnie w kierunku Infinite, czego już nie widział dziadek Isy.
– To... chodźmy – rzekł Infinite z dość koślawym uśmiechem na pysku. Dan zaś nadal wyglądał na kompletnie zbitego z tropu.
– Co byś chciał zobaczyć jako pierwsze? – zapytał Infinite, kiedy już nieco się oddalili.
– A co macie najciekawszego? – odparował bez cienia zainteresowania Infernum.
– Chcesz zobaczyć rafę koralową? To dobra okazja, żeby cię... 
– Nie, Isa, nie – potrząsnął głową Infinite. Cały zapał z Isy nagle wyparował – Mamy zrobić dobre wrażenie, a nie straszyć nowych.
Isa westchnęła.
– Tak naprawdę to obecnie głównie możemy się poruszać po plaży i skraju dżungli. Nasze ekipy zwiadowcze nadal badają tereny, czy aby na pewno są bezpieczne dla reszty stada. Nie wiemy kiedy się skończą, ale dostępne miejsca powinny się zwiększać z miesiąca na miesiąc. Póki co trochę się nudzimy. Głownie się kąpiemy w morzu, uczymy się, chodzimy w tą i z powrotem i zbieramy to, co znajdziemy w dżungli. To co mamy, to jest to, co masz teraz w zasięgu wzroku. Tak naprawdę nie ma do końca po czym oprowadzać.
Infinite słuchał Isy, kiwając głową. Szli wzdłuż brzegu morza.
Słońce już niemal całkowicie zaszło. Ich sylwetki rzucały długie cienie na już chłodnący piasek. Isę znowu zaczynało ogarniać znużenie.

<Infernum?>

poniedziałek, 20 kwietnia 2020

Od Infernum "Moja historia" cz. 3 (cd. Infinite/Ismanise)

Luty 2026 r.
Te wilki były dziwne. Jakim cudem ten cały Infinite zgasił mój ogień? Byłem silny, dopiero co podpaliłem całą dżunglę, a tu byle wilczek zgasił mnie calkowicie. Musiał być silniejszy. Ta cała Ismanise też nie była fajna. Wredna i niemiła. Czy tak czuły się wilki, które rozmawiały ze mną...? Może, ale nie miało to znaczenia.
W końcu postawili mi utilmatum - dołączę do watahy, albo się wynoszę. Chciałem sobie pójść. Wolałem samotność, poza tym ich słowa bolały mnie w środku. Nie chciałem być z nimi w jednej watasze.
Oni siedzieli na dupach, kiedy ja zwiedzałem cała dżungle wraz ze swoja watahą. (Która teraz nie żyje...) Znowu wypeniła mnie wsciekłość. Zapłonąłem ogniem, a Infinite znowu mnie zgasił. Głupi szczeniak.
Warknalem ostzegawczo:
- Przestań mnie gasić. Nie potrzebuję nikomu o tym gadać.
Chciałem dodać, że nie muszę też dołaczać do ich watahy, ale pewna myśl mnie powstrzymała. Mogłbym zostać ich Alfą i im rozkazywać! Wtedy może ta wataha byla bardziej porządna i przypominała moją. Byłem genialny!
- Dołączę - zdecydowałem, a Infinite usmiechnął się.
- Liczyłam, że sobie pójdziesz - powiedziała Ismanise.
- To masz pecha - uśmiechnąłem się paskudnie - Gdzie te wasze Alfy?
Wilki zaprowadzily mnie do jakiegos dużego wilka. Budził szacunek swoim wyglądem.
- To Alfa - powiedział Infinite.
- Lepiej okaż mu należny mu szacunek - warknęła Ismanise
- Nie jestem głupi - burknąłem.
- Kim jesteś? - zapytał Alfa.
- Jestem Infernum. Moja wataha zginęła w pożarze, który wywołałem, a ktory zniknął. Ale to prawda! Mogę dołączyć do twojej watahy?
Alfa zastanowił się. Wyglądał naprawdę groźnie i nawet ja się troche wystraszyłem. Ugryzłem się w wargę. Dobrze, że nie powiedziałem, ze chce zostac Alfą, bo wyrzuciłby mnie na zbity pysk jak nic.
- Możesz - powiedział - Infinite i Ismanise pokażą ci tereny. Nie ma tego dużo, ale jednak coś...
- Ok.

Ismanise lub Infinite?

Uwagi: Te same błędy związane z tytułem (tym razem brakuje w nim znaków interpunkcyjnych i pisany był Caps Lockiem, choć nie powinien - reszta jest w porządku) i brakiem daty. Nadal nie ma też polskich znaków. Zastrzegam, że jeśli nie będzie poprawy, mam prawo do nieprzyjmowania opowiadań i żądania poprawek od Ciebie.
Pamiętaj, że to są wilki, zatem jako ogół postaci mówimy jako o wilkach, a nie o ludziach. "Powstrzymać" piszemy przez "rz". "Alfa" piszemy po polsku, a nie przez "ph". "Porządna" piszemy przez "rz". "Okaż" piszemy przez "ż". "Możesz" piszemy przez "ż". "Pokażą" piszemy przez "ż".
Alfa WMK jest dość szczupły i kościsty. Wygląda raczej jak nastolatek, niż budzący grozę przywódca.

Od Eterny "Zazdrość" cz. 1

Luty 2026 r.
Gdy Eterna otworzyła oczy, było zupełnie cicho. W pierwszej chwili pomyślała, że to nadal sen. Dopiero po chwili do jej uszu dobiegł szum morza. To chyba jednak nie był sen. W następnej kolejności dotarł do niej szelest krzątającego się Kai'ego, który szykował materiały do dzisiejszych zajęć.
– Masz lekcje z moją grupą czy młodszą? – wymruczała, nadal zaspana. Poprzedniego dnia Kai zabrał ją na spacer. Zdecydowanie zbyt długi spacer.
– Młodszą – odparł odrobinę rozbawiony – Wciąż nie pamiętasz swojego planu lekcji?
– Niezbyt – oznajmiła, przewróciwszy się na bok. Do tej pory z jakiegoś powodu leżała na plecach z łapami uniesionymi w górę.
– Bardzo dobra pozycja do spania – skomentował Kai – Dzięki temu nie będziesz miała aż tak zdrętwiałych łap dzisiaj.
– Ale zmęczona jestem nadal – westchnęła, wstając i otrzepując się z jasnożółtego piasku.
– Masz mi to za złe? – zapytał zatroskany. Rozmawiali ze sobą szeptem, aby nie wybudzić reszty watahy.
– Może trochę... Po prostu przeraża mnie trochę myśl o dzisiejszej lekcji sztuk walki. Pewnie znowu Dannan będzie nas dręczył.
– Mogę dać ci zwolnienie z ćwiczeń. Chcesz?
– Nie – potrząsnęła głową – Trzeba sobie radzić w niesprzyjających warunkach.
Kai wyglądał na usatysfakcjonowanego taką odpowiedzią.
– Bardzo dobrze. Może nauczysz się czegoś nauczysz... Sztuki walki to bardzo ważna lekcja.
– Wiem. Jak niemal każda inna lekcja – Skinęła głową – W takim razie pamiętasz może od jakiej zaczynam?
– Polowania – odpowiedział z drobnym rozbawieniem. Zabrał jakąś książkę z pysk i wyszedł na sam środek plaży. Eterna zza krzaków obserwowała, jak jej przybrany tata wertuje księgę i zaczyna coś czytać.
Wtedy zza krzaków wyłoniła się jakaś drobna sylwetka, a zaraz potem kolejna. Było to rodzeństwo. Mieli bardzo dziwne imiona, ale Eterna nie była pewna, jakie dokładnie. Nie rozmawiali nigdy ze sobą. Wiedziała tylko tyle, że byli w młodszej grupie. Ich rodzice często rozmawiali z tatą Mortimera.
Pomagali Kai'emu (czy też może przeszkadzali), zagadując go. Nie miał serca, aby mówić innym wprost jeśli mu wadzą, więc Eterna nigdy nie była pewna. Z uśmiechem coś im opowiadał, więc domyśliła się, że tym razem raczej nie byli niechcianym towarzystwem.
Uwagę Eterny szczególnie przykuła postać wadery. Była naprawdę ładna. Miała rude falowane włosy i estetycznie kropkowane miękkie futro. Eterna poczuła ukłucie zazdrości. Niemrawo przypomniała sobie również, że od czasu do czasu wadera ta rozmawiała z Mortimerem. Widziała ją jednak z naprawdę daleka, zatem nigdy nie zdołała się jej przyjrzeć. Nie sądziła, że była tak ładna. Dużo ładniejsza od Eterny.
– Masz zamiar się tak gapić czy pomożesz mi, tak jak oni pomagają staruszkowi? – syknęła nagle Yuki. Eterna odskoczyła. Nie spodziewała się jej tam.
– W czym?
– Idź po nożyki. Bezumstvo powinien jakieś mieć – powiedziała. Eterna wyczuła niechęć bijącą od Yuki.
– Już idę – oświadczyła cicho, po czym truchtem ruszyła w kierunku jamy między kamieniem a piaskiem. To właśnie tam Bezumstvo postanowił zamieszkać tuż po przeprowadzce. Dzieciaki lubiły mu tę jamę zasypywać piaskiem i wślizgiwać się do środka. Reagował zawsze strasznie emocjonalnie, ale nie robił im krzywdy, więc stanowiło to nie lada rozrywkę wśród maluchów.
Dotarcie tam zajęło Eternie dobry kwadrans. Zatrzymała się na samym krańcu dołu, a po chwili wahania zawołała nieśmiało:
– Halo?
– Czego?!
– Pani Yuki prosi o nożyk do lekcji polowań.
Bezumstvo wymamrotał coś pod nosem tym swoim skrzekliwym głosem. Potem z dołu wysunął się czubek jego pyska. W zębach błysnął nożyk, który podrzucił tuż pod jej łapy. Zaraz potem dołożył kolejny i kolejny.
– Dziękuję!
Każdy kontakt z Bezumstvo wprawiał ją w specyficzny stan. Truchtając z powrotem w kierunku Yuki aż otrząsnęła się ze wspomnienia tej krótkiej wymiany zdań z nim. Nie bała się go, ale... wprawiał ją w jakiś niepokój. Chyba każdego.
Z zadumy wytrącił ją widok nie zbierającej się powoli grupy, a krzątającej się przy Mortim wadery o dziwnym imieniu. Zacisnęła zęby na ostrzu noża tak mocno, że aż ją zabolały. Niewiele brakowało, a przecięłaby sobie kącik ust.

<C.D.N.>

niedziela, 19 kwietnia 2020

Od Ismanise "Moja historia" cz. 2 (cd. Infernum)

Luty 2026 r.
Isie ze zmęczenia kleiły się oczy. Wraz z Infinite postanowili iść na spacer wzdłuż plaży, ale szybko tego pożałowała. Reszta stada była pochłonięta swoimi codziennymi czynnościami. Znaleźli się w pewnym momencie tak daleko, że inne wilki całkiem zniknęły im z oczu. Miało być słodko i przyjemnie, ale Isa wcale nie uważała, aby tak było. Nawet Infinite się znudził i poszedł się pałętać po skraju dżungli. Isa obserwowała zachód słońca, ziewając przeciągle.
– Co powiesz na garść bananów do jedzenia? – zapytał nagle Infinite, wychylając się zza zarośli.
– Czemu nie. Skoro to randka, to postaraj się o coś dobrego – mruknęła Isa ze znikomym zainteresowaniem w głosie. Cichy szelest liści świadczył o tym, że Infinite udał się wgłąb dżungli.
Siedziała tak w bezruchu tak długo, jak słońce niemal całkowicie zniknęło z widnokręgu. Wówczas niespodziewanie do jej uszu dobiegły szelesty. Nie były one jednak spokojne i dość niezdarne, jak to przystało na Infinite. Nie, te były oszalałe. Szybkie, gwałtowne. Wstała z piasku i obróciła się przodem do dżungli. Coś goniło Infinite? Serce zaczęło jej bić szybciej. Z obawy przed tym, co zobaczy po prostu czekała.
Nagle z dżungli wyskoczył wysoki basior o czarnym futrze przecinanym znamionami o ciepłych odcieniach. Z całą pewnością nie był to Infinite. Nie pachniał też jak członek stada.
Zaczęła warczeć ostrzegawczo.
 Kim jesteś?
 Mam na imię Infernum. W dżungli byl pożar.
Wzrok Ismanise powędrował ku niebu, jednak nigdzie nie unosił się żaden popielaty obłok.
 Nie było pożaru – oznajmiła, akcentując dwa pierwsze słowa.
 Był, i ja go wywołałem.
Infernum patrzył na nią z taką powagą, że powstrzymanie śmiechu okazało się dla niej niemożliwe.
 Ty?
 Tak, ja – warknął groźnie. Zaraz potem z jego strony buchnął ogień tak nagły i niespodziewany, że Ismanise odskoczyła. Nie poparzyła się, ale musiała przyznać, że było to dla niej zaskoczenie.
– Zgaś to, bo zaraz wszyscy się tutaj zlecą.
– I dobrze. Niech sobie popatrzą – warczał dalej. Postąpił krok w kierunku Ismanise. Wycofała się na tę samą odległość. Nie bała się go. Jedyne o czym myślała, to żeby zaraz przybiegł Infinite. Infernum wyglądał na młodszego od nich, więc powinien zdołać zgasić jego płomienie...
– Po co te nerwy? Tutaj jest całe stado, nie masz szans.
– Jakoś nie widać – mówiąc to, postąpił kolejny krok.
Akurat w tamym momencie zza krzaków wyskoczył Infinite. Bojowo popatrzył w kierunku basiora.
– A ty coś za jeden? Nigdy cię nie widziałem.
– Nie twoja sprawa, kundlu.
Infinite cicho zagwizdał przez zęby.
– Zrobił ci coś? – zwrócił się do Isy.
– Nie. Tylko pajacuje – Wówróciła oczami.
– JA pajacuję? – zawarczał głośniej – Jestem potężniejszy niż się wam wydaje. Zaraz podpalę tę waszą śmieszną dżunglę...
Właśnie w tamtym momencie płomienie na jego futrze zgasły z cichym sykiem.
– I na co ci to było? Chyba twoja moc się wyczerpała – zadrwiła Isa.
– Nie rozumiem... – wymamrotał zagubiony. Popatrzył w swoje łapy.
Infinite westchnął cichutko.
– Powinniśmy chyba wezwać kogoś na pomoc z nim, co nie?
– Sami nie damy sobie z nim rady? – popatrzyła na swojego chłopaka z błyskiem w oku.
– Nie macie pojęcia z kim zadzieracie – syknął basior.
– Tak? A z kim? – zaśmiała się cicho Isa.
– Jestem synem Alf! Dziedzicem stada!
– Ja też. I co? – Przekrzywiła głowę Isa. Infernum nieco stracił rezon – Skoro masz swoje stado, to możesz do niego wrócić. Droga wolna.
– Nie żyją – powiedział, znowu uparcie spuszczając głowę. Wyglądał, jakby dopiero teraz zaczynał rozumieć, co tak właściwie mówi.
– To w takim razie o żadnym byciu Alfą nie możesz myśleć, bo twoja wataha najwyraźniej już nie istnieje. W tej chwili wtargnąłeś na teren stada i miałeś zamiar mnie atakować. I być może Infinite. Są za to kary, wiesz?
– Nie obchodzą mnie wasze głupie kary.
– Uhuhu... – Zagwizdała – Mocne słowa jak na... ile masz lat, skarbie?
– Nie twoja sprawa.
Zapanowało uporczywe milczenie. Infernum patrzył w swoje łapy, Isa patrzyła na niego rozbawiona, a Infinite zastanawiał się co powiedzieć.
– Wiecie... wydaje mi się, że powinniście być dla siebie milsi. Oboje – powiedział w końcu Infinite. Kiedy Isa miała coś powiedzieć, Infinite znowu ją wyprzedził:
– I nie zrzucajcie na siebie wzajemnie winy. Oboje jesteście winni.
Isa wywróciła oczami.
– To mam dla ciebie dwa wyjścia: albo zmykasz, albo idziesz z Alfami wynegocjować przyjęcie do stada – powiedziała.
– I nie kieruj się Isą, bo bywa wredna. Reszta stada jest całkiem miła – Uśmiechnął się Infinite – Jeśli chcesz się komuś wygadać o tym, co się stało z twoją rodziną, to służę wsparciem.

<Infernum? Witam w serii gdzie aż 3 postacie mają imiona na literę "i">

Od Sinope "Lepszy słuchacz"

Listopad 2025 r.
Sino nie smucił własny żal, a przygnębienie taty. Sama czuła w środku głównie pustkę. Tata zaś zwolnił się tymczasowo z obowiązków związanych z pełnioną funkcją, obiecując, że z czasem odpracuje godziny wilków z tego samego stanowiska. Większość czasu leżał w cieniu pod palmami, tępym wzrokiem obserwując fale i wsłuchując się w ich szum. Stał się dużo cichszy, a żartował od niechcenia. To był również czas, kiedy do Sino dotarło, jak bardzo jej tata był już stary.
Na szczęście lekcje były głównie przeprowadzane na plaży, a dokładniej w miejscu, z którego miała idealny widok na tatę. Rzadko kiedy się ruszał. Kiedy tylko nastawała przerwa, zajmowała miejsce tuż obok niego i starała się opowiedzieć, co przerabiali na danej lekcji. Tata stał się lepszym słuchaczem niż kiedykolwiek do tej pory. Rzadko kiedy jej odpowiadał, ale widziała, że i tak jej słucha. Nie miał innego wyjścia.
Nie sądziła również, że kiedykolwiek polubi lekcje, na których głównie się siedzi i słucha. Tłumaczenie Gerranda nie było szczególnie ciekawe, ale i tak zawdzięczała mu to, że zazwyczaj nie musiała się szczególnie wysilać. Jakiekolwiek czynności podejmowane na lekcjach zaczęły sprawiać jej ból i męczyły niemiłosiernie.
Nawet Isa darowała sobie zaczepki. Wieść o śmierci Janey szybko przebiegł po watasze, głównie za sprawą żałoby Dana. Właściwie to Isa przejęła się tym znacznie bardziej, niż Navri. Po Navri można było tylko powiedzieć, że prawdopodobnie mało ją to obchodziło. Sino nie pamiętała właściwie, kiedy ostatnio razem rozmawiały.
Czy Sino tęskniła za mamą? Tylko trochę. Nie umiała określić tego uczucia, ale z całą pewnością nie było ono tak silne, jak jej taty.
– Czy zrobiliście jakiś postęp w odkrywaniu swojej mocy w ciągu ostatnich kilku dni? – zapytał przyjaźnie Gerrant.
Wtedy Sino niemrawo przypomniało się, jak tata wspomniał, że za którymś razem ogrzała go tak bardzo, że myślał, iż ma przy sobie ognisko, a nie jej bok. Wtedy jej futerko zrobiło się też minimalnie bardziej pomarańczowe, niż zazwyczaj. A może tylko się jej wydawało...?
Uparcie wpatrywała się w swoje łapki, niepewna, czy powinna zaliczyć to do tego, o co pytał nauczyciel. Już miała otworzyć usta i coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili zrezygnowała.
– Sinope? Widzę, że o czymś myślisz.
– Ja... To nic ważnego, ale myślę, że ogień.
– Proszę? – w jego głosie wybrzmiało drobne zakłopotanie.
– Ogień. Możliwe, że mam żywioł ognia. Jak mogę się upewnić, że tak jest lub nie?
– Próbując podpalić jakiś przedmiot. Przy odpowiednim skupieniu powinno się udać.
Sino poczuła na sobie spojrzenia całej grupy. Najsilniej jednak odczuła wzrok Isy.
– Co powiesz na gałąź?
– Ale że teraz? – zdziwiła się Sino.
– Dlaczego by nie? Mamy lekcję magii, pasuje idealnie – Uśmiechnął się Gerrant.
– Teraz to ja nie chcę – powiedziała Sino, może odrobinkę zbyt stanowczo i zbyt arogancko.
To nieco zepsuło mu humor.
– Służę ci pomocą i chętnie pomogę... Mogłabyś zrobić od razu szybkie postępy.
– Nie chcę – oznajmiła, patrząc mu prosto w oczy.
Gerrant zmieszany odwrócił wzrok.
– No dobrze... Nie będę cię zmuszać. Może innym razem.
Sino wyprostowała się dumnie. Isa prychnęła zirytowana na ten widok.
– Ktoś inny ma coś do zaprezentowania?
– Ja! – pisnęła Luka.
– Mogłabyś pokazać? – powiedział, a na widok jego uśmiechu Sino zaczęło coś skręcać w środku. Odwróciła głowę i zaczęła się wpatrywać w przekomarzających się szeptem Infinite i Isę. Zbliżyli się do siebie ostatnio, pomyślała.
Później próbowała wypatrzyć swojego tatę, ale... szybko zorientowała się, że nie było go tam, gdzie zwykle. Nagle poczuła się strasznie spięta. Gorączkowo poszukiwała go wzrokiem, ale bezskutecznie. Miała go pilnować, tak sobie przecież obiecała.
– Tato?! – krzyknęła rozpaczliwie.
Wszystkie szczeniaki popatrzyły na nią nieco zbite z tropu. Sino akurat okręciła się wokół własnej osi, nadal szukając znajomego wysokiego basiora. Na widok nagle wyłaniającej się z wody sylwetki, niemal zeszła na zawał.
– Tak, skarbie?
– Ach, nic... – powiedziała cicho, nieco przybita obserwując jak tata spokojnie wrócił do połowu ryb.
Szczeniaki nadal ją obserwowały. Czuła, jak ich spojrzenia wwiercają się w jej plecy.
– Na co się gapicie? – zapytała ostro.
Gerrant postanowił czym prędzej wrócić do prowadzenia lekcji.

sobota, 18 kwietnia 2020

Od Yvara "Ciocia Yuki ma wielkie kły" cz. 4

Czerwiec 2025
Bez słowa weszli do wody. Yvar nie zdołał powstrzymać wzdrygnięcia, kiedy fale uderzyły w jego łapy. Nie chciał znowu nurkować. Nadal bolało go gardło i nos od kaszlenia. Woda była słona i nieprzyjemna. Jednak chęć zdobycia umiejętności polowania była większa.
- Który z nas pierwszy spróbuje zanurkować? - zapytał Morgan i nie czekając na odpowiedź Yvara, dodał - Mogę ja.
- Ja chcę.
Morgan zmarszczył brwi i już otworzył pysk. Yvar wiedział już co nastąpi - basiorek znowu będzie chciał go przekonać, że nie powinien, że to niebezpieczne. Był pod tym względem gorszy niż mama. Niespodziewanie samiec zamknął pyszczek i skinął głową.
- Weź głęboki wdech i zaatakuj. Jeśli ci nie wyjdzie, szybko się wynurz - poradził.
Yvar pokiwał głową i mruknął coś, co miało przypominać "dzięki". Oboje znieruchomieli. Czekali aż ryby musną ich łapy. Yvar wpatrywał się w wodę, próbując wychwycić ich niewyraźny cień. Minęło kilka długich, wypełnionych ciszą chwil. Z daleka słyszeli szmer rozmowy waderek. Basiorka kusiło, żeby obrócić w ich stronę łeb. Nie zrobił tego.
Delikatne poruszenie. Zanurzył się najszybciej jak potrafił, chapnął wodę i znowu spanikował. Morgan, widząc to, złapał go za skórę na karku i mocno pociągnął do góry. Był silniejszy niż na to wyglądał. Pysk Yvara znowu znalazł się nad wodą. Z ulgą wypluł ją i wziął głęboki wdech.
- Szybkie są, a od tej wody bolą oczy - mruknął ni to do siebie, ni do basiorka. - Dziękuję.
- Nie ma za co. Może teraz ja? - zaproponował Morgan.
Yvar w pierwszej chwili chciał zaoponować. Miał ochotę ćwiczyć do momentu, w którym wreszcie mu się uda. Minął moment nim uświadomił sobie, że Morgan pewnie też powinien chociażby spróbować. Samiec niechętnie skinął głową.
Przyglądał się starszemu koledze. Uważne spojrzenie brązowych ślepi wbił w wodę. Jego jasne futerko ładnie unosiło się na wodzie. Yvar przekrzywił łebek i napiął mięśnie w chwili, kiedy Morgan zanurkował. Był gotów wyciągnąć go w każdej chwili tak, jak to samiec zrobił to przed momentem jemu.
Basiorek nie potrzebował pomocy. Wynurzył się samodzielnie, trzymając za ogon rybę. Yvar zacisnął zęby. Dlaczego Morgan dał radę, a on nie? To było bardzo niesprawiedliwe. 
Ryba zaczęła skakać na wszystkie strony, aż w końcu uciekła z pyska samca. 
- Nie! - krzyknął za nią, jednak ryba go nie posłuchała. Szczeniaki mogły zobaczyć jej zarys, jak czym prędzej odpływała. - Już ją miałem.
Yvar sztywno skinął głową. Nie odezwał się. 
- Mogę spróbować jeszcze raz?
Kolejne skinięcie. Nie miał zamiaru się do niego odezwać. Był zły, że basiorkowi wyszło już za pierwszym razem.
Na pysk Morgana wstąpił uśmiech. Odszedł lekko w bok, jakby dzięki temu ryby miały do niego szybciej podpłynąć. Kilka chwil później samiec zaatakował jednym szybkim ruchem. Yvar z otwartym pyszczkiem obserwował, jak szczeniak wynurza pysk, w którym szamotała się drobna rybka. Tym razem ryba nie uciekła. Morgan zacisnął szczęki i wyrzucił ją na brzeg.
- Udało się! - zawołał.
- My mamy już dwie - odkrzyknęła mu Eunice.
Yvar zmrużył oczy. Wszystko wskazywało na to, że tylko jemu nie wychodziło. Musiał się poprawić. Natychmiast.
Szturchnął Morgana.
- Teraz ja.
Samiec skinął głową. Na jego pysku nadal widniał dumny i irytujący uśmieszek. Yvar poczuł chęć starcia go najszybciej jak było to możliwe. Nie był wcale gorszy.

<c.d.n.>

Od Infernum "Moja historia" cz. 1 (cd. chętny)

Luty 2026 r.
Nałeżałem do watahy wędrownych wilków. Nigdy nie byliśmy w jednym miejscu zbyt długo. Kilka dni i szliśmy dalej. Lubiłem to, bo siedzenie za długo w jednym miejscu było nudne. Moim rodzicom się to podobało, bo miałem zostac kolejna Alfą, ponieważ byłem najstarszy.
Pewnego ranka spotkalismy dzikie koty. Szczerzyły do nas ostre zęby i zaatakowaly moja watahę. Polała się krew. Koty uśmiechały się, i syczały, i mruczaly na przemian. Widocznie moja rodzina im smakowała. Zaatakowałem jednego z kotow, ale ten odrzucił mnie od siebie. Uderzyłem w ziemię. Bolało.
Zobaczylem jak koty rozszarpują mojego tatę i siostrę. Zapłonąłem gniewem, i to dosłownie, bo z zawijasów na mojej siersci zaczął ziać ogień. Moje oczy w kolorze krwi rozbłysnęły i również zaczęły się palić. Poczułem jak ogarnia mnie wsciekłość. Byłem zły, bo moja rodzina zginęła przez jakieś byle dzikie koty.
Z mojego ciała buchnęły płomienie. Drzewa i rośliny wokół zaczęły się palić. Warczałem i wrzeszczałem, rzucając ogniste kule w koty. Pod naporem ognia te pisnęly i po chwili spłonęły. Byłem zdziwiony, że moglem tyle zrobić. Dopiero poznałem swoją moc. Musiałem być bardzo potężny.
Pożar sie rozszerzył. Nagle uslyszałem głos z nieba, który kazal mi uciekać.
- Odporność na ogień zaraz zniknie - powiedział i w tej chwili zacząłem się dusić. Zrobiło mi się gorąco. Ogień przypalał moją sierść.
Uciekłem najdalej jak mogłem. Zaczął padać deszcz, który ugasił moje futro i pożar. Odetchnąłem z ulgą.
Wybiegłem na jakąś plażę i zobaczyłem jakiegoś wilka. Ten podszedł do mnie, warcząc:
- Kim jestes?
- Mam na imię Infernum. W dżungli byl pożar - powiedzialem. Byłem zły, że na mnie warczał, ale opanowalem się. Pożar był ważniejszy.
- Nie było pożaru - powiedział wilk.
- Był, i ja go wywołałem.
- Ty? - wilk zaśmiał się.
- Tak, ja - warknalem. Ten wilk mi nie wierzył i irytowalo mnie to. Moje oczy i siersc zapłonęły ogniem.

<wilku, odpowiesz mi?>

Uwagi: Źle zapisany tytuł. Musisz wysyłać opowiadania opisane na podobnej zasadzie jak nagłówek tego posta. Brak daty. BRAK POLSKICH ZNAKÓW! To bardzo utrudnia mi korektę tekstu i zajmuje mnóstwo czasu. Literówki. "Moim rodzicom", a nie "rodzicą", bo jest to liczba mnoga. "Alfa", a nie "Alpha". Piszemy po polsku. "Ponieważ" piszemy przez "ż". "Szczerzyć" przez "rz". "Zaczął" piszemy przez "ą". Czasem zapominasz o wielkich literach na początku zdania. "Buchnąć" piszemy przez "ch". "Pożar" piszemy przez "ż". "Zaatakować" piszemy przez podwójne "a". Brak prawidłowych Spacji przy wypowiedziach. Popatrz jak to wygląda w poprawionej wersji i wzoruj się na tym schemacie w kolejncyh opowiadaniach. Nie musisz w każdym komentarzu dla dialogu mówić, kto co powiedział. Szczególnie kiedy to dialog między jedynie dwoma postaciami. Na końcu akapitów musisz pisać kropki. To są normalne zdania.
Z tą potęgą uważaj, bo musisz pamiętać o swoich statystykach mocy - masz jedynie 5 pkt. Przeciętny wilk z watahy ma znacznie więcej. Aby nadgonić innych i faktycznie mieć wysokie statystyki musisz się nieźle napracować. Ponadto trochę logika fiknęła koziołka - twoja postać musiała biec kilka dni i nocy bez przerwy, bo dystans od WMK w stosunku do jakichkolwiek terenów do nich nienależących jest naprawdę duży.

piątek, 17 kwietnia 2020

Od Sinope "Pustka"

Październik 2025 r.
Sinope zamykały się oczy, kiedy słuchała monotonnego głosu Adory. Nawet straciła chęci do podnoszenia łapki, bo wiedziała, że i tak nic jej to nie da – nauczycielka z reguły ignorowała próby aktywności na lekcji. Preferowała lekcje w formie wykładów, za co Sino szczerze jej nie cierpiała.
Kiedy jednak Adora nagle przestała mówić, rozbudziła się. Ta cisza była niepokojąca. Podniosła głowę, by dostrzec, że w ich kierunku biegł Osmon, tutejszy pielęgniarz. Sino rozejrzała się zaniepokojona. Nie mniej jak reszta grupy.
– Sinope. Dante wzywa Sinope - powiedział nieźle zasapany.
Sino poczuła, jak przechodzą ją dreszcze.
– Niech idzie – skinęła głową Adora. Odprowadziła zaniepokojonym wzrokiem małą, która czym prędzej poczęła truchtać za Osmonem.
– Co się stało...? – zapytała ostrożnie Sino.
– Twoja mama nie czuje się najlepiej.
– Dlaczego?
– Tego nie wiemy. Dante wezwał pomoc, ale co dalej... Chcemy jednak, byś przy tym była.
Sino te słowa zaniepokoiły znacznie bardziej, niż by się spodziewała. Osmon szedł tak szybko, że musiała za nim biec. Jej serce biło teraz kilkakrotnie szybciej, niż zazwyczaj. Działo się coś niedobrego, a ona nie wiedziała, co. Pozostały jej tylko domysły.
– Boli ją głowa? Brzuch? – pytała cicho. Zrobiła to jednak na tyle bezgłośnie, że Osmon prawdopodobnie nawet nie usłyszał. Odpuściła zadawanie tych pytań ponownie. Byli już blisko.
Janey leżała w cieniu drzew. Głowę miała opartą o łapy Dante w dość nienaturalnej pozycji. Miała uchylone usta, nieobecny wzrok i bardzo ciężki oddech. Sino nawet z odległości widziała, że nie dzieje się nic dobrego. Łapy Janey w dodatku leżały płasko na ziemi, a ogon nie drgał.
– Mamo...? Co się dzieje...? Będziesz wymiotować? – pytała Sino, starając się zachować pozory dobrego nastroju. Zazwyczaj tak robił tata. Popatrzyła na jego pysk, ale ku jej przerażeniu nie miał w sobie choćby krzty radości.
Janey tylko coś wycharczała, ale nie były to żadne słowa. Dopiero wtedy Sino z dostrzegła, jak wieloma czerwonymi żyłkami były pokryte jej ślepia. Zdawała się bezgłośnie wołać o pomoc.
– Pomóżcie jej! – pisnęła Sino. Poczuła, że drży na całym ciele, a całe jej siły zaczynają ją stopniowo opuszczać.
– Obawiam się, że już za późno – rzekł wilk, który prawdopodobnie był lekarzem, a którego imienia nie znała.
– Dlaczego?!
– Wilki z Watahy Czarnego Kruka umierają szybciej. To ich kara za szybsze nabywanie umiejętności... Nie można tego zatrzymać.
– Nie?! – pisnęła. Poczuła, jak po jej policzkach spływają palące łzy.
– Mamo, mamusiu... Podnieś się. Na pewno nie umierasz. To tylko grypa żołądkowa. Wstań, błagam. Rusz uchem na znak, że mnie słyszysz. Zrób... coś. Cokolwiek.
Janey zamknęła powieki, a jej głowa bezwładnie opadła na łapy Dana. Sino nachyliła się nad nią, by spróbować ją jakoś ocucić, ale wtedy na jej głowę spadło coś gorącego i mokrego. Spojrzała w górę.
Dan, jej tata, który bez przerwy chodził z uśmiechem, cicho łkał. Sino poczuła, jakby coś w jej środku zaczęło się łamać. Mama przestała oddychać, a tata płakał. Przywarła do jego ciepłego boku, mocząc jego błękitne futro. Gdyby tylko mógł, otuliłby ją łapą.
– Cz-czemu tak nagle? Nie była przecież starą babcią... – mówiła, a jej głos tłumiło futro taty.
Lekarz nie odzywał się. Smętnie obserwował tę dwójkę. Przywykł już do podobnych scen, ale za każdym razem uderzało go tak samo mocno.
– Wykończenie organizmu. Jedni umierają bez wcześniejszych oznak wykończenia, inni stopniowo podupadają na zdrowiu – powiedział, starając się zachować opanowanie.
Sino przysunęła się bliżej taty. Wówczas poczuła, jak szybko łomotało mu serce. Zrównywało się z tempem jej własnego.
– Wybaczcie... Ja po prostu... Weźcie ją. Nie zniosę... – powiedział w końcu tata. Zaczynał drżeć, ale Sino była wciąż zbyt mała, by go otulić. Chciała mu poprawić nastrój, ale sama nie czuła się najlepiej. Pociągnęła więc tylko kilka razy nosem, starając się uspokoić myśli i najlepiej zapomnieć o braku, z jakim będą musieli się pogodzić.

Od Yvara "Ciocia Yuki ma wielkie kły" cz. 3

Czerwiec 2025
Yvar wszedł do morza. Ciepła woda otoczyła jego łapy, wprawiając sierść w interesująco wyglądający ruch. Z każdą falą poziom wody podnosił się, by za moment znowu opaść. Basiorek dopiero teraz w pełni zrozumiał te wszystkie przestrogi mamy, żeby nigdy nie wchodził do wody zbyt daleko.
Yngvi znalazła się tuż obok niego i pchnęła go łapką, aby zwrócić jego uwagę.
- Co tak długo?
- Nie widziałaś?
Wilczyca pokręciła głową.
- Próbowałam pływać. Ta woda jest cu-dow-na!
Yvar mimowolnie się uśmiechnął, by już za moment spoważnieć, mając w głowie wspomnienie sprzed chwili.
- Eunice zatrzymała się tuż przed wodą i na nią wpadłem. Przez nią boli mnie łapa - burknął. W jego głosie wyraźnie wybrzmiało oskarżenie i irytacja.
- Ale nie chce iść zgłosić to nauczycielce - wtrącił Morgan.
Yvar gwałtownie obrócił się w jego stronę. Posłał mu groźne spojrzenie. Z uśmiechem zauważył, że samiec drgnął.
- Mówiłem, że wszystko w porządku.
- Mówiłeś też, że boli cię łapa.
- Ale nie aż tak - warknął.
- Yv, jesteś niemiły.
Spojrzał na bliźniaczkę. Wlepiała w niego zdezorientowane spojrzenie. Poczuł jak robi mu się wstyd. Miała rację. Nie powinien się tak zachowywać. Morgan nie chciał dla niego źle, wręcz przeciwnie. Tylko dlaczego bycie dla niego miłym musiało być tak trudne?
- Przepraszam - mruknął po chwili milczenia. Nie spojrzał na samca.
- Nie szkodzi. Skoro mówisz, że wszystko dobrze, chyba muszę ci uwierzyć. Też przepraszam. Nie miałem nic złego na myśli.
Yvar nie odpowiedział. Rzucił spojrzenie Vi i wszedł głębiej do wody. Nie miał ochoty na dalsze rozmowy. Wolał zabrać się do polowania. Szybko okazało się, że radosne rozmowy szczeniaków odstraszały wszystkie ryby. Warknął podirytowany i odszedł na bok. Nadal docierały do niego wypowiadane przez tamtych słowa, ale wolał je ignorować. Ten dziwny ból nieustannie rozdzierał jego klatkę piersiową. Zęby z własnej woli zazgrzytały. Nie umiał tego kontrolować.
Zamarł i przymknął oczy. Coś dotknęło jego łapy. Podskoczył. Z jego gardła wydobył się zaskoczony pisk. 
- Yv, coś się stało? - zawołała Vi. 
Krótko przytaknął. Nie musiała się o niego martwić. Drugi raz nie pozwoli, żeby coś go wystraszyło. Ponownie zamarł i tym razem był przygotowany. Kiedy poczuł muśnięcie, zanurkował. Woda zalała nos i uszy. Zdezorientowany otworzył pysk, wpuszczając do środka wodę. Łapy straciły podparcie. Zaczął nimi przebierać gwałtownie, szybko, z paniką. Klatka piersiowa zabolała mocniej. Minęło kilka długich chwil, nim wynurzył pysk. Zaczerpnął powietrza i wybiegł na cudownie suchy piach. Wypluł wodę i zakaszlał kilkukrotnie.
Ktoś dotknął jego barku i potrząsnął nim. Yvar nie obrócił się. Nie musiał.
- Co to miało być? - spytała Vi.
- Nurkowanie - odparł pomiędzy kaszlnięciami.
- Chyba ci nie wyszło.
Wstał. Zmęczone walką z wodą łapy zadrżały. Potrząsnął nimi. Kilka kropel zabarwiło piasek na brązowo.
- Wiem. Ale tym razem wyjdzie.
- Wyglądasz okropnie - wtrąciła Eunice. Yvar zagryzł policzki, powstrzymując się od komentarza.
- Jeśli już tak bardzo chcesz, to może nie idź sam? Podzielmy się parami - dodał Morgan.
Yvar zatrzymał się. Woda delikatnie podmyła poduszki jego łap. Spojrzał na szczeniaki.
- Chcesz iść ze mną? - Eunice szturchnęła Vi.
Samiec nie zaoponował, kiedy jego siostra wyraziła zgodę. Nie zdążył. Morgan go uprzedził.
- Eunice, jesteś pewna? To ich pierwsza lekcja, a ty...
Wilczyca pokręciła głową.
- Idź z Yvarem. Nie wejdę przecież głęboko.
- Ale...
- Nie jestem szczeniakiem.
Morgan stanął tuż przed nią. Yvar przekrzywił głowę. Ta sytuacja nie miała najmniejszego sensu.
- Jesteś. 
- Nadal starsza od ciebie - dodała samica i bez dłuższych dyskusji odeszła na bok.
Yngvi spojrzała na nią i Morgana. Wzruszyła ramionami i pobiegła za koleżanką. Yvar i Morgan zostali sami. Westchnęli w tym samym czasie. Yvar uniósł brwi. Morgan je zmarszczył. Żaden z nich nic nie powiedział.

<c.d.n.>