piątek, 17 kwietnia 2020

Od Sinope "Pustka"

Październik 2025 r.
Sinope zamykały się oczy, kiedy słuchała monotonnego głosu Adory. Nawet straciła chęci do podnoszenia łapki, bo wiedziała, że i tak nic jej to nie da – nauczycielka z reguły ignorowała próby aktywności na lekcji. Preferowała lekcje w formie wykładów, za co Sino szczerze jej nie cierpiała.
Kiedy jednak Adora nagle przestała mówić, rozbudziła się. Ta cisza była niepokojąca. Podniosła głowę, by dostrzec, że w ich kierunku biegł Osmon, tutejszy pielęgniarz. Sino rozejrzała się zaniepokojona. Nie mniej jak reszta grupy.
– Sinope. Dante wzywa Sinope - powiedział nieźle zasapany.
Sino poczuła, jak przechodzą ją dreszcze.
– Niech idzie – skinęła głową Adora. Odprowadziła zaniepokojonym wzrokiem małą, która czym prędzej poczęła truchtać za Osmonem.
– Co się stało...? – zapytała ostrożnie Sino.
– Twoja mama nie czuje się najlepiej.
– Dlaczego?
– Tego nie wiemy. Dante wezwał pomoc, ale co dalej... Chcemy jednak, byś przy tym była.
Sino te słowa zaniepokoiły znacznie bardziej, niż by się spodziewała. Osmon szedł tak szybko, że musiała za nim biec. Jej serce biło teraz kilkakrotnie szybciej, niż zazwyczaj. Działo się coś niedobrego, a ona nie wiedziała, co. Pozostały jej tylko domysły.
– Boli ją głowa? Brzuch? – pytała cicho. Zrobiła to jednak na tyle bezgłośnie, że Osmon prawdopodobnie nawet nie usłyszał. Odpuściła zadawanie tych pytań ponownie. Byli już blisko.
Janey leżała w cieniu drzew. Głowę miała opartą o łapy Dante w dość nienaturalnej pozycji. Miała uchylone usta, nieobecny wzrok i bardzo ciężki oddech. Sino nawet z odległości widziała, że nie dzieje się nic dobrego. Łapy Janey w dodatku leżały płasko na ziemi, a ogon nie drgał.
– Mamo...? Co się dzieje...? Będziesz wymiotować? – pytała Sino, starając się zachować pozory dobrego nastroju. Zazwyczaj tak robił tata. Popatrzyła na jego pysk, ale ku jej przerażeniu nie miał w sobie choćby krzty radości.
Janey tylko coś wycharczała, ale nie były to żadne słowa. Dopiero wtedy Sino z dostrzegła, jak wieloma czerwonymi żyłkami były pokryte jej ślepia. Zdawała się bezgłośnie wołać o pomoc.
– Pomóżcie jej! – pisnęła Sino. Poczuła, że drży na całym ciele, a całe jej siły zaczynają ją stopniowo opuszczać.
– Obawiam się, że już za późno – rzekł wilk, który prawdopodobnie był lekarzem, a którego imienia nie znała.
– Dlaczego?!
– Wilki z Watahy Czarnego Kruka umierają szybciej. To ich kara za szybsze nabywanie umiejętności... Nie można tego zatrzymać.
– Nie?! – pisnęła. Poczuła, jak po jej policzkach spływają palące łzy.
– Mamo, mamusiu... Podnieś się. Na pewno nie umierasz. To tylko grypa żołądkowa. Wstań, błagam. Rusz uchem na znak, że mnie słyszysz. Zrób... coś. Cokolwiek.
Janey zamknęła powieki, a jej głowa bezwładnie opadła na łapy Dana. Sino nachyliła się nad nią, by spróbować ją jakoś ocucić, ale wtedy na jej głowę spadło coś gorącego i mokrego. Spojrzała w górę.
Dan, jej tata, który bez przerwy chodził z uśmiechem, cicho łkał. Sino poczuła, jakby coś w jej środku zaczęło się łamać. Mama przestała oddychać, a tata płakał. Przywarła do jego ciepłego boku, mocząc jego błękitne futro. Gdyby tylko mógł, otuliłby ją łapą.
– Cz-czemu tak nagle? Nie była przecież starą babcią... – mówiła, a jej głos tłumiło futro taty.
Lekarz nie odzywał się. Smętnie obserwował tę dwójkę. Przywykł już do podobnych scen, ale za każdym razem uderzało go tak samo mocno.
– Wykończenie organizmu. Jedni umierają bez wcześniejszych oznak wykończenia, inni stopniowo podupadają na zdrowiu – powiedział, starając się zachować opanowanie.
Sino przysunęła się bliżej taty. Wówczas poczuła, jak szybko łomotało mu serce. Zrównywało się z tempem jej własnego.
– Wybaczcie... Ja po prostu... Weźcie ją. Nie zniosę... – powiedział w końcu tata. Zaczynał drżeć, ale Sino była wciąż zbyt mała, by go otulić. Chciała mu poprawić nastrój, ale sama nie czuła się najlepiej. Pociągnęła więc tylko kilka razy nosem, starając się uspokoić myśli i najlepiej zapomnieć o braku, z jakim będą musieli się pogodzić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz