niedziela, 30 sierpnia 2020

Od Asgrima "Nie jestem jedynakiem" cz. 3


Pierwszy dzień marca 2027
Świat był tak niesprawiedliwy. Inne samice z łatwością sobie radziły, kiedy Tori z każdym dniem coraz gorzej znosiła ciążę. Początkowa radość ustąpiła na rzecz nasilającego się coraz bardziej zmartwienia i bezsilnej wściekłości. Byłem zły, że tylko ona miała takie problemy. Byłem zły, że nie mogłem jej pomóc.
Wilczyca początkowo próbowała mnie uspokajać, ale każda drobinka magii, którą wysyłała w moją stronę, osłabiała ją jeszcze bardziej. W końcu poprosiłem o przestanie, co ona przyjęła z ulgą. Fakt, że nie było o to żadnych kłótni uspokoił mnie i jednocześnie jeszcze bardziej zmartwił. Jak mocno cierpiała w rzeczywistości? Jak bardzo udawała ze względu na mnie i Yvara?
W końcu, o wiele za wcześnie, nadszedł ten szczególny ranek. Słońce wyciągało w naszą stronę delikatne promienie. Woda była spokojna. Najgorszy dzień życia w najpiękniejszej możliwej oprawie. 
Miałem ochotę rzygać.
Widząc stan Torance oraz moją panikę, gdy biegałem wokół niej, próbując jej jakoś pomóc, wilki będące obok pobiegły po Ellamarię. Zdałem sobie z tego sprawę dopiero, gdy wilczyca przysiadła przy mojej partnerce. Od razu zrobiłem to samo.
– Oddychaj spokojnie – poradziła.
Tori pokiwała głową i spróbowała uspokoić oddech. Z jej pyska wydobywały się tłumione odgłosy bólu. Delikatnie pogładziłem ją po głowie. Rude włosy plątały się wokół mojej łapy. Nie przestawałem. Druga łapa wylądowała na jej. Miałem wrażenie, że ten dotyk, ta bliskość przynosiła ukojenie nam obu.
Głośny i świszczący oddech partnerki, wypełnione bólem stęknięcia i krzyki – wszystko mieszało się ze sobą, tworząc czasową breję zmartwienia.
– Kocham cię. Wszystko będzie dobrze – zapewniałem ją. Jeszcze nigdy nie miałem takiej nadziei, że mówiłem prawdę.
Tori uśmiechała się i odszeptywała to samo. Te same słowa wypełnione miłością, którą widziałem także w jej oczach. Ja w swoich czułem jedynie łzy.
Ellamaria wydawała jedynie krótkie polecenia. Wszystkie brzmiały tak samo. Wszystkie nie niosły ze sobą końca porodu. Wszystkie były bezwartościowe.
Nasz szczeniak nie opuszczał ciała Tor pomimo upływających godzin. Samica z każdą chwilą wyglądała coraz gorzej. Jej oddech był coraz bardziej urywany. Błagałem lekarkę, żeby jej pomogła.
– Możemy rozciąć jej ciało i wydobyć szczeniaka w ten sposób. Jednak wiąże się z tym pewne ryzyko.
– Ryzyko czego?! – wrzasnąłem, potrząsając ramionami wilczycy. Ta z łatwością mi się wyrwała. Moje łapy drżały.
– Śmierci.
– A teraz, do cholery, to nie ma żadnego zagrożenia?!
Westchnięcie. Na jej polecenie ktoś pobiegł po odpowiedni sprzęt i medykamenty. Kiedy wrócił, zauważyłem, że oprócz tego przyprowadził Morgana. Nie zapytałem, czy nie powinien być na lekcji. Pozwoliłem, by wilki podeszły do ciała mojej partnerki, podali jej lekarstwa i rozcięli brzuch. Krew obryzgała piasek. Moja łapa znalazła łapę Torance. Gładziłem ją przez cały proces.
Z wielkiego rozcięcia wychylił szczeniak. Spod czerwonej cieczy wychylało ciemnobrązowe futro. Z moich oczu popłynęły łzy. Nie widziałem nic poza drobnym szczeniakiem, raną i zamkniętymi z bólu oczami Tori.
Mijał czas, oddech i bijące serce mojej partnerki uspokajały się z każdą chwilą...
Aż całkowicie ustały.
Z moich oczu popłynęły jeszcze większe łzy.
– Tor, nie możesz mnie zostawić! Wróć do mnie, słyszysz?! Tor, błagam cię! Obiecałaś mi coś, pamiętasz? Mieliśmy zostać razem... Zestarzeć się wspólnie. Nie możesz teraz... – Urwałem. Zaciśnięte gardło uniemożliwiło mi nawet szept. Łkałem, stojąc nad ciałem mojej ukochanej. Nieruchomej, zakrwawionej i cichej. Przerażająco cichej.
Obok mnie piszczał szczeniaczek. Gramolił się między moje łapy i wtulał, szukając ciepła. Pogładziłem go po głowie.
Patrz, Yivu, to twoja matka – najcudowniejsza wilczyca, jaką widział świat. Chciałem mu to powiedzieć, jednak mój pysk opuścił jedynie urywany skowyt.
Świat był tak niesprawiedliwy.

<c.d.n.>

>> Następna część >>