czwartek, 4 czerwca 2020

Od Kai'ego "Karczma" cz. 1

Czerwiec 2026 r.
Kai'ego zawsze ogarniało specyficzne uczucie, ilekroć zbliżali się do Białego Królestwa. Mógł obserwować z grzebietu smoka coraz wyraźniej rysujące się bramy miasta. Mury pozostawały śnieżnobiałe niezmiennie od lat, lecz pałac z tej odległości robił na nim jeszcze większe wrażenie, niż rok temu – mimo, że niebo było zachmurzone, zaledwie kilka cienkich pasm światła padających na konstrukcję sprawiało, iż mieniła się tysiącami kolorów. Kai nie mógł pozbyć się uczucia, że coś się w nim zmieniło. To właśnie dlatego, że pałac był wykonany ze szkła i marmuru mógł spektakularnie odbijać dziesiątki pryzm. To właśnie dlatego nawet w takiej pogodzie porze ostre, białe światło padało na całe miasto.
Wilki siedzące na tym samym smoku co Kai uparcie milczały, nawet pomimo tego wspaniałego widoku. Mieli za sobą wiele godzin podróży, przez co ich małomówność była całkowicie zrozumiała. Kai zresztą też wyjątkowo nie miał ochoty do nikogo otwierać pyska. Rok temu doszło do pewnych zmian w kwestii władzy Białego Królestwa, ale nikt do końca nie był pewien, na czym one polegały. Z jego rozmowy z Asgrimem i Hitamem jasno wynikało, że bardziej prawdopodobne jest, że w tym roku zmiany będą dla nich wyraźniejsze. Czy się denerwował? Owszem. Nie wiedział, czego powinien się tam spodziewać. Czy będzie lepiej, czy gorzej.
Lata tyranii króla Glorego już minęły. Teraz na tronie zasiadał obecnie... nie wiadomo kto. Nawet Elvin, który podobno ostatnio zamieszał się w politykę, nie umiał odpowiedzieć na to pytanie. Był dużo bardziej przygaszony niż rok temu, a powód tego pozostawał dla Kai'ego zagadką. Elvin nie chciał o tym rozmawiać. Cess zaś dostała od niego nakaz milczenia. Kai wiedział też, że nie mogła się doczekać na kolejne spotkanie z ukochanym.
Lot się obniżył, o czym poświadczyło delikatne szaprnięcie w dół. Kai zacisnął powieki. Nadal pozostał w nim lęk wysokości po jego upadku ze szczytu góry. Tylko dzięki własnemu szczęściu wtedy przeżył.
 Co powiecie na wypadz do restauracji jak wylądujemy? Umieram z głodu  rzucił ktoś. Kai był zbyt spięty, by odwrócić głowę.
 Taak, ja też  potaknął inny głos.
 Oby Hitam nas puścił.
 Pewnie puści.
Kai'emu przemknęło tylko przez myśl, że chyba woli zjeść coś w karczmie Elvina. Czuł się tam najbezpieczniej. Kto wie, może wyciągnie z niego więcej informacji niż rok temu?
Im bliżej ziemi byli, tym Kai miał mocniejsze poczucie, że chyba mdlał w trakcie. Nie pamiętał do końca ostatnich kilku minut, ale był pewien, że miał zamknięte oczy. I że trwał stanowczo zbyt krótko, jak na taką wysokość.
Wylądowali na polanie około dwóch kilometrów od bramy głównej. Ściągnięcie tobołków z grzbietów smoków i umocowanie ich na swoich własnych zajęło im kolejne przeszło pół godziny. Kai, jako wilk z jednym z największych staży w watasze, pomagał nadzorować ten proces. Hitam zaś przejął pakunek, który miał trafić na grzbiet Kai'ego, tłumacząc, że jest mu wdzięczny za pomoc i nie ma zamiaru przemęczać jego starych pleców. Dumnym krokiem ruszył w stronę bramy, wyprzedzając całe stado. Kai uśmiechnął się do siebie na ten widok i podążył w ślad za Alfą.
Niektórym bardzo się spieszyło do Białego Królestwa, a inni wręcz smętnie stąpali w tamtym kierunku. Kai zauważył pewną prawidłowość  do tej drugiej grupy należały głównie wilki, które były tutaj już dwa lata temu. Doświadczyły okrucieństw króla Glorego oraz surowości prawa. Zupełnie jak on sam.
Brama była tak wielka, jak Kai ją zapamiętał  kilkumetrowa, pełna złotych zdobień. U jej boku stało dwóch uzbrojonych aż po zęby strażników. Obejrzeli przepustkę, którą wyrobił sobie Hitam rok temu, przeliczyli całą grupę, a dopiero potem pozwolono im wejść do środka.
Kai miał wrażenie, że coś się zmieniło, ale nie był pewien co. Ulice były szersze? Wilków mniej? A może więcej?
– Jest czyściej, czyż nie? – zapytał Hitam, który najwyraźniej zwolnił kroku, byleby się zrównać z Kai'm.
– Co? Tak, tak. Faktycznie czyściej – odpowiedział, badając wzrokiem ścianę najbliższego budynku i brukowaną ulicę. Hitam miał absolutną rację.
– I wilków więcej. Wyglądają dużo schludniej niż rok temu, jeśli mówimy o tej części miasta – mówił dalej Hitam, a Kai zgodnie mu potakiwał. Naprawdę zrobił się tak stary, że nie pamięta takich rzeczy? Hitam dostrzegał to jak zupełną oczywistość.
– Chyba się poprawiło.
– Też mi się tak wydaje – Hitam skinął głową.
– Nie wiem jak ty, ale chciałbym porozmawiać z Elvinem – dodał Kai – Rok temu sprawiał wrażenie, jakby zamotał się w jakieś... złe znajomości. A takich tutaj nie brakuje...
– Nie powiedziałbym – odpowiedział po chwili namysłu Hitam – Chyba przytrafiło mu się coś złego. Wszędzie chodziła z nim ta wadera o białym futrze. Wyglądała, jakby była jego prywatnym ochroniarzem, tyle że...
– Była na to zbyt schludna?
– Tak.
Kai się zamyślił. Nie dostali jednoznacznej odpowiedzi od Elvina, kim była dla niego owa wadera. Wiedzieli tylko, że Cess bywała o nią zazdrosna. Pomimo tego chciała nadal się spotykać z Elvinem, zatem nie była to jego żona. Nie zerwał związku z Cess. Ponadto biała wadera wiedziała o tym, że Elvin coś czuł do Cess...
– Zjadłbym dobrą surówkę – powiedział nagle Hitam.
– A ja stek. I do tego piwo.
– Piwo? Niee... Ja bym wolał napar z ziół.
Kai potrząsnął głową.
– Masz dziwny gust, Hitamie.
– Jak na wilka – możliwe. Jak na magicznego wilka zmieniającego się w człowieka – niekoniecznie.
– Zastanawiam się, kiedy nasza relacja tak drastycznie się zmieniła. Jeszcze kilka lat temu nie uwierzyłbym nikomu, kto by mi powiedział, że dam się kiedyś obrażać Alfie.
Hitam wybuchnął śmiechem, na co Kai mlasnął z dezaprobatą. W duchu jednak również się śmiał.
Po upływie około kwadransu skręcili do karczmy Elvina. Czy się zmieniła? Owszem. Sprawiała wrażenie większej. Szczególnie pierwsze piętro już z pewnej odległości wydało się Kai'emu znacznie bardziej rozlazłe. Po wejści do środka, natychmiast uderzyły ich znajome zapachy – smażonego boczku, gęstego piwa i tuczonych ziemniaków. Stolików było jakby więcej, a ściany z drewnianych zmieniły się w murowane. Drugie piętro było wciąż drewniane, jak zaobserwował Kai jeszcze stojąc na dworze.
Za ladą kręcił się ten sam wilk, co rok temu. Nazywali go Cody. Miał rudawe futro i niezwykle znużony wzrok. Był niemal wzrostu Dana, który jako pierwszy pognał do lady.
– Hej, spokojnie, muszę nas najpierw zakwaterować – powiedział Hitam, kładąc łapę na ramieniu Dante. Niebieski basior zdjął swoje łapy z lady i wycofał się o kilka kroków.
– Aż taki głodny jesteś, staruszku? – zażartował Kai, podchodząc bliżej.
– No a jak! – parsknął Dan – A ty nie?
– Nie aż tak, żeby się pchać przed Hitamem – śmiał się dalej Kai. Wtedy do jego uszu dobiegło pytanie, które sam chciał za chwilę zadać Cody'emu:
– Nie ma Elvina?
– Nie – Cody pokręcił głową – Powinien wrócić niebawem.
– A to ciekawe... – mruknął do siebie Kai.
– Co jest? – Dan przekręcił głowę w bok.
– Nic, nic. Po prostu... Chciałem porozmawiać z Elvinem. Jak widać nic się nie zmieniło od zeszłego roku. Wiecznie go nie ma...
– Zakochałeś się, czy co? – zapytał nieco ironicznie Dan. W jego oczach lśnił jednak ból. Prawdopodobnie na wspomnienie Janey. Kai w ramach próby dodania mu otuchy klepnął go w ramię.
– Kręcą mnie tylko wadery, więc jest cały twój.
Dan z otwartym pyskiem zastanawiał się chwilę, co mu odpowiedzieć.
– Homoseksualizm nie jest już zabroniony – wtrącił jakiś dziecięcy głos. Kai odrobinę zagubiony obejrzał się dookoła, ale nikogo nie zauważył.
– Wiesz może kto...? – zaczął Kai, ale nim dokończył, Dan skinął głową w kierunku lady. Kai był jednak zbyt niski, by za nią spojrzeć.
– Mógłbyś się pokazać, kolego?
Zza lady wychylił się pysk basiorka o ciemnym futrze i wrednie błyszczących, ciemnych ślepiach.
– Stażysta? – zażartował Kai.
– Pełnoprawny pracownik z pensją razy dwa.
Kai zaskoczony uniósł brwi. Pomylił go z wyjątkowo niską waderą...?
– Nim się zakochasz, uprzedzam że nie lecę na staruchów. Jeśli nie przeszkadza ci friendzone, to w porządku.
– Przepraszam, że w trakim razie nazwałem panią "kolegą"... – zaczął Kai, ale wilk zaczął się śmiać. Znowu zniknął za ladą. Kai wymienił spojrzenia z Danem. Czekali chwilę, ale wadera nie odpowiadała. Po ruchu kotary Kai domyślił się, że straciła zainteresowanie ich towarzystwem.
– Wiesz... – zaczął Dan powoli – Mam wrażenie, że to był jednak chłopiec.
– Och – powiedział jakby do siebie Kai. Obserwował kotarę, ale ani drgnęła. Nieznajomy (lub nieznajoma) chyba nie miał zamiaru wracać.
Wtedy Cody zwrócił się do Dana tak nagle, że ten aż podskoczył. Nawet nie zauważył, że przed chwilą z kimś rozmawiali.
– Masz pierwszy pokój od schodów – powiedział Hitam, który najwyraźniej już skończył kwaterowanie stada.
– Tym razem wszyscy się pomieściliśmy w karczmie Elvina...? – zapytał Kai.
– Tak. Tym razem tak. Nawet zostało nam sporo funduszy na wszelki wypadek...
– Z zeszłego roku?
– Tak... – odparł Hitam. Wyglądał na rozkojarzonego.
– Coś się stało?
– Nie. Po prostu zastanawiam się jak się miewa Suzi... Chciałbym ją odwiedzić, ale nawet nie wiem gdzie musiałbym to zgłosić.
– Chyba jest jakiś urząd w pobliżu więzienia... Może tam zapytaj? Powinni wiedzieć, co w takiej sytuacji zrobić i gdzie to zgłosić.
– Tak, w sumie racja... – Hitam westchnął. Po wyrazie pyska Kai poznawał, że wciąż to go dręczyło.
– To co, zakwaterujemy się i lecimy na obiad?
– Tak, chyba tak.
– Dostaniesz swoje zielsko.
– Daj spokój z tym zielskiem – Hitam parsknął, stawiając pierwszy krok na schodach prowadzących na górę.
– No co? Nie znam drugiego wilka, który by tak jadał.

<C.D.N.>

Zdobyto: 104 czerwonych⎹ 62 pomarańczowych⎹ 108 zielonych⎹ 84 niebieskich⎹ 68 granatowych⎹ 48 fioletowych⎹ 20 różowych odłamków


>> Następna część >>

Od Yngvi "Dlaczego maluchy muszą się tylko bawić?" cz. 9


Sierpień 2025
- Wilki małe dwa chciały przejść przez rzeczkę - śpiewałam z zadowoleniem patrząc, że rodzice mnie słuchają. Tata nawet ruszał do rytmu głową jak zwykle, kiedy cokolwiek śpiewałam. - Nie wiedziały jak, znalazły kładeczkę. Kładka była zła! Skąpały się wilki małe dwa!
Zaczęłam nucić melodyjkę, która według taty pełniła funkcję refrenu - tekstu, który powtarzał się kilka razy w czasie całej piosenki. Zwykle w tym momencie do śpiewu dołączał się Yvar. Zerknęłam w jego stronę i spostrzegłam, że samiec czai się na dużego kraba o smakowicie czerwonej barwie. Na ten widok zaburczało mi w brzuszku, ale miałam zamiar to zignorować. Moja piosenka była ważniejsza.
- Yv, miałeś ze mną śpiewać - burknęłam z wyrzutem.
- Co? - Basiorek odwrócił w moją stronę skołowany wzrok. Zmrużył oczy, zastanawiając się przez moment. Westchnęłam. Nie słuchał mnie i zapomniał o naszym występie! Był takim okropnym bratem! - A, tak. Na czym skończyłaś?
- Już na niczym - warknęłam. Samiec skulił się leciutko.
- Przepraszam, Vi - powiedział smutno i szturchnął mnie noskiem w pyszczek. Nadal obrażona odwróciłam szybko głowę. Skoro nie chce śpiewać, to niech mnie nie dotyka. - Chciałem upolować kraba jak na lekcjach polowań. Poza tym jestem głodny, a ty nie?
Na te słowa wstała mama. Przeciągnęła się i spojrzała wymownie na tatę.
- To chyba dobry moment, żeby coś upolować. As, zerwij jakiegoś kokosa lub banana.
Tata nawet nie ruszył się z miejsca tylko od razu zamienił się w swoją łysą formę. Wyglądał bardzo zabawnie leżąc na piasku w tej postaci. Jego ubrania - jak zwykł nazywać sztuczne i dziwne w dotyku futerko - wręcz w nim tonęło!
- Banana już mam.
- A gdzie? Mogę go zjeść? Też jestem głodna! - Rozejrzałam się wokoło, jednak nigdzie go nie widziałam. Może krył go w ubraniu? Podeszłam do niego i zaczęłam go obwąchiwać, ale nigdzie go nie czułam. Dziwne!
Mama fuknęła coś pod nosem, a tata roześmiał się. Na to wilczyca podeszła do niego i ugryzła go w twarz. Zrobiłam to samo. Może to była jakaś nowa zabawa? Tata odgonił nas swoimi długimi rękami i pocałował w główki. Uśmiechnęłam się. Lubiłam, kiedy dawał nam całusy!
- Dobra, dobra. Już idę.
Wstał, otrzepał się z piasku i podszedł do najbliższego drzewa. Mama natomiast jednym ruchem zabiła kraba, który wzbudził takie zainteresowanie Yvara. Mój brat patrzył na to zafascynowany. Kilka chwil później wszyscy usiedliśmy na trawie i zaczęliśmy jeść kraby oraz zebrane przez tatę owoce. Przyniósł naprawdę dużo tych bananów. I tym razem wszystkie dało się wyczuć z pomocą węchu.
W którymś momencie tata spojrzał w niebo i zerwał się z miejsca, mrucząc coś pod nosem. Mama szturchnęła go mocno łapą i wtedy umilkł, patrząc na nas spanikowany.
- Tor, odprowadź szczeniaki. Moja lekcja! - zawołał i czym prędzej odbiegł.
Patrzyłam za nim zdezorientowana. To było bardzo... Nagłe. Nie miałam jednak czasu, żeby się nad tym dłużej zastanowić, bo mama kazała mi wstać.
- Po co? Gdzie idziemy? - zapytałam, doganiając ją i Yva. Oni wstali już chwilę temu i zdążyli nawet odejść kawałek. Mama uśmiechnęła się łagodnie.
- Na lekcję. Sama chciałaś na nią iść, pamiętasz?
Przytaknęłam, choć w rzeczywistości nie pamiętałam o żadnej lekcji. Nie chciałam chodzić na jakiekolwiek zajęcia. Znacznie bardziej wolałam się bawić, śpiewać, tańczyć i robić inne kreatywne rzeczy... Podskoczyłam podekscytowana. No tak, zajęcia kreatywne!
Z nową energią pobiegłam w miejsce, gdzie czekał już Morgan. Samczyk chodził podobno na wszystkie lekcje na jakie tylko mógł w tym wieku. Nie rozumiałam jego zapału, ale cieszyło mnie, że był i na tej. Im więcej wilków, tym lepsza zabawa! Szkoda tylko, że Yvar nie podzielał mojej radości. Z jakiegoś nieznanego mi powodu, nie przepadał za Morganem. A przecież samczyk był taki milutki!
Przytuliłam kolegę na powitanie. Jak zwykle znieruchomiał na moment i dopiero po chwili również objął mnie łapką. Uśmiechnęłam się rozbawiona. Dopiero kiedy przestałam go przytulać, Yv warknął w stronę basiorka, co chyba miało być powitaniem. Morgan skinął mu głową. Nie uśmiechał się. Porzucił to już jakiś czas temu i ani trochę mnie to nie dziwiło. Mój brat był naprawdę niemiły.
Dopiero teraz zwróciłam uwagę na dużego basiorka. Miał brązową sierść, która trochę przypominała mi tatę, ale jej barwa była bardziej intensywna. Na jego ciele widniały jasne plamki, a te z kolei były podobne do moich. Musiał być naprawdę fajny skoro tak wyglądał...
- Dzień dobry! - Wyszczerzyłam do niego ząbki. Yv mruknął coś na przywitanie.
- Cześć, Dernet. Wybacz, że się spóźniliśmy. Trochę przeciągnęło nam się śniadanie - powiedziała mama, patrząc prosto na nauczyciela.
- Nie szkodzi. Jeszcze nawet nie zaczęliśmy. - Wilk machnął łapą. - Morgan powiedział mi, że powinniście niedługo przyjść, więc zdecydowaliśmy się zaczekać.
Uśmiechnęłam się w stronę samczyka. Jak zawsze kochany!
- Dzięki, Morgan!
Mama skinęła w podzięce obu basiorkom, pożegnała się z nami i poszła pewnie na jakieś polowanie. Ona naprawdę wiele polowała, bo była w końcu taką Alfą polowań!
Wróciłam spojrzeniem do nauczyciela i zamerdałam ogonkiem.
- To co będziemy dzisiaj robić?
- Myślałem, żebyście spróbowali coś namalować. Morgan pomógł mi przynieść wcześniej farbki oraz wyciosane przez wilków z żywiołem natury lub ziemi deski. Weźcie sobie po jednej i stwórzcie swoje własne dzieło sztuki - polecił nauczyciel.
Skinęłam głową i dopadłam do pudełeczek, które wskazał łapką. Wybrałam kilka kolorów i patrzyłam się w nie z zainteresowaniem. Jak miałam z ich pomocą coś namalować? Spojrzałam na Yvara i Morgana. Oboje zamoczyli łapki w kolorowej wodzie i dociskali je do swoich deseczek. Kiedy je odrywali, pozostawał na nich ślad o tej samej barwie, co wybrana przez nich farbka. Niesamowite! Zaczęłam czym prędzej ich naśladować, tworząc w ten sposób własne dzieło.

<c.d.n.>

Zdobyto: 41 czerwonych⎹ 19 pomarańczowych⎹ 29 zielonych⎹ 14 niebieskich⎹ 26 granatowych⎹ 29 fioletowych⎹ 9 różowych odłamków