środa, 2 września 2020

Od Yvara "Zostaw w spokoju" cz. 1

Czerwiec 2026
Odkąd część watahy pojechała do Białego Królestwa, Yvar codziennie coraz bardziej zdawał sobie sprawę, jak dużą rolę sprawowało te kilka szczeniaków w czasie lekcji. Nagle, praktycznie z dnia na dzień, zabrakło durnowatych pytań Morgana, spokojnej aury Nikaelli i Chase'a oraz nieco aroganckiej Ismanise. Grupa, choć nadal duża i niezmiennie kłótliwa, była wybrakowana, co potęgował fakt, że zabrakło również kilku nauczycieli – Adory, Kai'ego i Gerranta. I jak za tą pierwszą nikt nie tęsknił, tak za basiorami czasem ktoś napominał, że mu ich brakuje.
Yvar nie czuł nic takiego. Z pełnym spokojem znosił zastępstwa, często nawet znacznie lepiej prowadzone od normalnych zajęć. Tylko jedna lekcja sprawiała, że żaden szczeniak nie chciał na nią iść – magia. Zastępujący Gerrenta Fort nie miał jakiegokolwiek podejścia do szczeniaków. Był cichy, surowy i już na pierwszy rzut oka równie niezadowolony z tego obrotu spraw, co oni. Zdawał się także nieznacznie faworyzować szczeniaki z Watahy Czarnego Kruka, które poznały już swoje zdolności, co Yvarowi ani trochę się nie podobało.
Już na pierwszej lekcji z Fortem ta zależność doprowadziła do rozmowy o eliksirach, które zwiększały umiejętności części wilków. 
– Ogólnie to one są całkiem fajne. Gdyby nie one, nie mógłbym zrobić tego – stwierdził Kaiju, szczerząc się głupkowato i podpalając swoje futro. Kilka tygodni wcześniej opanował utrzymywanie ognia na swojej sierści i teraz ciągle popisywał się robieniem z siebie żywej latarni. 
Yvar nie rozumiał, jak można myśleć tak krótkodystansowo. Dobrze wiedział, że wilki z Watahy Czarnego Kruka, chociaż silne i uzdolnione magiczne, cieszyły się o wiele krótszym życiem.
– Powiesz inaczej, kiedy będziesz na skraju śmierci – zauważył – Albo kiedy umrze ktoś ci bliski. Na razie jesteś zbyt młody, żeby cokolwiek rozumieć. 
Eunice zmrużyła groźnie oczy. Gdy się odezwała, jej głos był chłodny. Zawsze tak brzmiała, ilekroć się do niego zwracała. Yvar przypuszczał, że mogło to być związane z tym, że kiedyś wypomniał jej istnienie tych ohydnych łusek. Wadery nie lubiły, gdy wypomina im się ubytki w urodzie. A akurat tą Eunice nie grzeszyła...
– Kaiju jest od ciebie starszy.
– I co z tego? Jest niedojrzały.
– Cisza! – zawołał Fort, ale nikt nie zwrócił na niego najmniejszej uwagi. Szczeniaki były zbyt zainteresowane kolejną kłótnią, która wybuchała na ich oczach.
– Zostaw go w spokoju, co? Nic ci nie zrobił – kontynuowała Eunice.
– Zrobił – odezwał się Exan, ściągając w ten sposób wzrok wszystkich – Kaiju rozmawia przecież z Yngvi, nie?
Wspomniana samica przekrzywiła głowę. Zaskoczenie wymalowane na jej pyszczku dodało jej uroku.
– Ze mną? A co ja mam z tym wspólnego?
– Yvar...
Nie było dane mu skończyć. Basiorek jednym ruchem doskoczył do starszego szczeniaka i przyparł go do ziemi. Drobinki piasku wzniosły się ku górze, tworząc dymną zasłonę. Głowę Yvara zajmował głośny szum, skutecznie zagłuszając wszystko inne. Czuł, że jego łapy drżą z skumulowanych w nim emocji. Nie chciał sprawić Exanowi krzywdy, ale jednocześnie nie widział innego wyjścia, żeby ten raz na zawsze zamknął swój durnowaty pysk. Z jego gardła wydobył się głośny warkot, wyszczerzył zęby i... Ktoś mocno pociągnął go do góry. Zabolało, jednak szczeniak dał radę stłumić syknięcie.
– Dosyć tego! – zagrzmiał Fort. – Wy dwaj zostajecie po lekcji. Zastanowię się nad jakąś karą dla was. A teraz wracamy do tematu. Natychmiast!

<c.d.n.>

>> Następna część >>

Od Morgana "Szczeniak w wielkim mieście" cz. 6


Lipiec 2026
Mnóstwo pytań kłębiło się w mojej głowie jednocześnie. Mama jako kryminalistka... Nawet nie umiałem sobie tego wyobrazić. Ta wizja była po prostu zbyt abstrakcyjna. Mama była dobra. To musiało być jakieś nieporozumienie. Nie było innej opcji.
Zerknąłem na wilczycę. Milczała, wpatrzona w jeden punkt. Przysunąłem się do niej i z całej sił objąłem jej sylwetkę. Miała ciepłe i milutkie w dotyku futerko. Nigdy nie czułem go tak wyraźnie jak teraz, w tej jednej wypełnionej niepokojem chwili. Wtuliłem twarz w jej sierść i delikatnie pogładziłem dłońmi jej grzbiet. Ze wszystkich sił pragnąłem dać jej chociaż odrobinkę poczucia bezpieczeństwa, jakie ja czułem, gdy ją przytulałem.
Mama po chwili oddała uścisk. Trwaliśmy tak, wilk i człowiek, wtuleni w siebie przez kilka chwil. Kiedy się od niej odsunąłem, na jej pyszczku widniał delikatny uśmiech.
– Te czasy już minęły. Wszyscy ciągle mówią, że Białe Królestwo jest już inne – rzekłem. 
– To prawda. Teraz jest całkiem inaczej.
Pokiwałem głową i między nami zapadła cisza. Niepewnie położyłem dłoń na jej łapie i zacisnąłem lekko palce wokół niej. Była taka malutka w porównaniu z ludzką. 
– Może wrócimy do liczenia? – zaproponowałem.
– Tak, to chyba najlepsze wyjście.
Zabrałem dłoń i podniosłem liczydło. Upadek nie zrobił na nim największego wrażenia, co bardzo mnie uspokoiło. Mimo wszystko nie należało do nas i wolałem go nie zniszczyć. 
Mama zaczęła przepytywać mnie z dopiero co poznanych nazw. Przekładałem koraliki, próbując jak najszybciej dojść do odpowiednich. Było to męczące, zwłaszcza, kiedy pytała o jakieś bardzo wielkie. 
– Nie ma jakiegoś szybszego sposobu? Takie liczenie jest nudne i nieopłacalne! – jęknąłem po jakimś czasie. Zaczynałem mieć już tego serdecznie dość.
– Oczywiście, że jest – odparła mama. – Skoro w każdym rzędzie jest po dziesięć koralików, to w dwóch będzie już dwadzieścia. Dziesięć i dziesięć to dwadzieścia. 
– A jak wezmę pięć rzędów to będzie pięćdzieścia?
– Pięćdziesiąt – poprawiła mnie od razu mama. 
– To miałem na myśli – mruknąłem niezadowolony, że znowu pomyliłem nazwę. To już był... Sam nawet nie wiedziałem, który raz.
– Tak. Tak samo ma się to do pozostałych koralików. Jeżeli stąd weźmiesz pięćdziesiąt i z kolejnego jeszcze siedem, to będzie to już...
– Pięćdziesiąt siedem! To logiczne – ucieszyłem się. 
– Dokładnie. Jesteś bardzo mądry – pochwaliła mnie mama. – Bardziej skomplikowane jest już dodawanie na przykład szóstki i ósemki. – Otworzyłem szerzej oczy. Sześć i osiem? Przecież to... – Spróbuj policzyć to na liczydle.
– Ale ja nie wiem jak...
– Chociaż spróbuj – powiedziała i przesunęła wszystkie korale na jedną stronę. – Na pewno dasz radę. Jesteś inteligentnym basiorkiem.
Westchnąłem i, nie chcąc zawieść mamy, zacząłem liczyć. Najpierw doliczyłem do sześciu, potem zacząłem liczyć od nowa, aż do ośmiu. Skończyło mi się miejsce na pierwszym rzędzie. Dotknąłem palcem drugiego i niepewnie zerknąłem na wilczycę. Skinęła głową z uśmiechem. Dodało mi to odwagi na tyle, by skończyć. Kiedy potem to przeliczyłem, okazało się, że sześć i osiem to dokładnie czternaście.
Spojrzałem z nadzieją na mamę. Na jej pysku widniał jeszcze szerszy uśmiech.
– Mówiłam, że dasz radę.

<c.d.n.>