piątek, 21 czerwca 2019

Od Edel "Czuję tylko zagubienie" cz. 2 (cd. Crane)

Listopad 2023
W Zakonie otrzymałam odpowiednią edukację i choć nigdy nie byłam szkolnym prymusem, to nie uważałam się za osobę mało inteligentną. Jednak czasem nie mogłam uwierzyć, na jak głupie pomysły zdarzało mi się wpaść. Może nie było ich specjalnie wiele (lub przynajmniej tak wolałam myśleć), lecz zawsze czymś się wyróżniały. A już zwłaszcza te, które dotyczyły osoby Crane'a.
Basior był pierwszym wilkiem z tej watahy, którego tak naprawdę poznałam i choć czasem wydawał się nieco dziwaczny, to lubiłam go. Przyjemnie się z nim rozmawiało czy nawet milczało. Cieszyłam się z jego obecności tuż obok, jednak nie spodziewałam się, że ten kiedykolwiek odwzajemniłby moje uczucia. Chociażby w minimalnym stopniu. Nasza mała sprzeczka, kiedy to zaczęłam mu narzucać własną pomoc, jedynie mnie w tym upewniła. Byłam dla niego jedynie koleżanką, przypadkową towarzyszką podróży.
Wszystkie moje myśli posypały się w momencie, gdy ten przyszedł do mnie ze Smoczą Różą jako prezentem przeprosinowym. Sądziłam, że zacznie mnie unikać lub nie odniesie się do całej sytuacji, lecz on przyszedł. To... Naprawdę namieszało mi w głowie.
Wobec tego wszystkiego, nikogo nie powinien dziwić fakt, że z utęsknieniem wyczekiwałam kolejnego spotkania. Byłam ciekawa jego zachowania, reakcji, wszystkiego co go dotyczyło. Czy to było normalne? Nie wiedziałam.
W każdym razie, gdy to nie nadchodziło, pokusiłam się o wyjście na korytarz i grzeczne czekanie, aż uzbieram wystarczająco dużo odwagi, by zapukać do drzwi, za którymi znajdował się pokój samca.
Ten jednak musiał mi zepsuć moje piękne plany, oczywiście, że tak.
Odskoczyłam nerwowo w chwili, gdy klamka poruszyła się, a przez powiększającą się szparę dostrzegłam sylwetkę Crane'a. Starałam się wyglądać, jakbym jedynie przechodziła obok, co prawdopodobnie nie wyszło ani trochę przekonująco, bo basior zatrzymał się zszokowany, kiedy tylko mnie zauważył.
Minęła chwila, nim zdałam sobie sprawę, że chyba powinnam się odezwać. Odchrząknęłam szybko i zbierając całą moją pewność siebie, zdołałam się odezwać. Jakoś.
- Cóż... Cześć, Crane.

Błagam, nie pytaj, co tu robiłam. Błagam, nie pytaj, co tu robiłam - powtarzałam w myślach jak mantrę. 

- Cześć - odpowiedział, delikatnie się zająkując. Sytuacja wydawała się być dla niego równie niezręczna, co dla mnie - Masz jakąś sprawę do mnie?
Spuściłam wzrok na drewnianą podłogę i jak zaklęta wpatrywałam się w szczeliny między deskami. Przez głowę przeszło mi, czy ta zdołałaby mnie pochłonąć w chwili, gdy tylko zacznę mówić.
- Chciałam cię zobaczyć - powiedziałam, zaciskając oczy. Miałam jednocześnie nadzieję, że nie dosłyszał moich słów, a z drugiej strony nie żałowałam, że je wypowiedziałam. Pomimo tego nie chciałam go w tamtym momencie widzieć. Za bardzo obawiałam się jego reakcji na moje słowa.
- Tak po prostu?
Nerwowo przestąpiłam z prawych łap na lewe.
- Tak... po prostu...? - przytaknęłam, jednak pomimo moich usilnych prób, zabrzmiało to bardziej jak pytanie, niż potwierdzenie. Ponownie zaczęłam się kołysać na łapach, naiwnie licząc na to, że to zdoła mnie uspokoić.
Crane wciągnął głośno powietrze, a ja przygotowałam się na słowa potępienia lub zwyczajne wyśmianie. Fakt, takie zachowanie nie pasowało do basiora, lecz w tamtej chwili byłam zbyt zdenerwowana, by myśleć w pełni racjonalnie.
- To... to... - zaczął. Czekałam na zakończenie zdania, lecz to nie nadchodziło. 
Moje emocje wzmogły się kilkakrotnie. Podniosłam na niego wystraszone spojrzenie, jednak samiec niemal od razu odwrócił wzrok.
Nie chciał na mnie w ogóle patrzeć?
- Więc... Zobaczyłaś mnie.
Zaśmiałam się nerwowo, jednocześnie czując jak jeszcze bardziej zapadam się w sobie. Cały czas zadawałam sobie pytanie, dlaczego po prostu nie odpuściłam. Kwiaty ewidentnie nie były propozycją związku, a ja przeżywałam to aż za bardzo. Zdecydowanie jestem mało inteligentna, gdy do gry wchodzi miłość.
- Nie da się ukryć.
Zdawałam sobie sprawę, że ta krępująca sytuacja może trwać wieczność i już powoli układałam plan, jak w taktowny sposób uciec do własnego pokoju, na ulicę lub gdziekolwiek indziej, byle daleko od Crane'a. W momencie, kiedy chciałam się odezwać, ciszę przerwał głośny odgłos burczenia w brzuchu. Z tych całych nerwów całkiem zapomniałam o głodzie, który nękał mnie odkąd zamieszkaliśmy w Białym Mieście.
- Jesteś głodna?
Podniosłam wzrok na basiora i spojrzałam prosto na jego pysk. Drgało na nim kilka emocji, jednak żadna nie przeważała. Zdawał się być jednocześnie zmieszany, zdziwiony oraz przerażająco poważny. Byłam ciekawa, co też w tej chwili myślał, jednak nie pokusiłam się o skorzystanie z magii. To nie byłoby w porządku.
- Nie - skłamałam, czemu niemal od razu zaprzeczył kolejny dźwięk wydobywający się z mojego brzucha. Miałam jeszcze większą ochotę zapaść się pod ziemię.
Crane pokręcił głową i westchnął.
- Chodź do środka - powiedział, robiąc mi przejście.
- Ale... - zaczęłam, jednak szybko zgubiłam się w tym, co chciałam powiedzieć, by nie wyjść na jeszcze większą idiotkę. W końcu zdecydowałam się powiedzieć pierwsze, co przyszło mi do głowy - Nie miałeś dokądś iść? 
Przez otwarte na oścież drzwi mogłam zauważyć, jak samiec nachyla się nad niewielką szufladką i czegoś w niej szuka.
- Mam czas.
Ugryzłam się w wewnętrzną część polika i niepewnie weszłam do środka. Szybko rzuciłam okiem na sam pokój, jednak nie było w nim na co patrzeć. Wyglądał identycznie jak mój. Wróciłam spojrzeniem do gospodarza, który wyciągnął z szafki naszyjnik z dużą ilością jasnych kryształków. Wyglądał ślicznie, lecz ani trochę... męsko. Nie rozumiałam, czemu samiec go szukał, ani tym bardziej posiadał. No chyba, że w wolnym czasie lubił udawać wilczą księżniczkę.
- Możesz użyć tego naszyjnika, żeby wyczarować sobie jedzenie. Co chcesz i ile chcesz. Mam go od mojego drugiego opowiadania na blogu.
Zastrzygłam uszami, wyłapując między jego słowami nieznane słowo. Brzmiało ono jakoś obco i całkiem niezrozumiale. Wydawało się nie pasować do naszego języka, choć niewykluczone było, że odniosłam takie wrażenie ze względu na to, że nigdy wcześniej go nie słyszałam.
- Blogu? - powtórzyłam, marszcząc brwi.
- Nieważne. Po prostu załóż naszyjnik i pomyśl, co chciałabyś zjeść.
Chciałam jeszcze zapytać o to tajemnicze "blogu", lecz w ostatniej chwili się rozmyśliłam i wolałam skupić się naszyjniku, który nadal trzymał Crane.
- Jesteś pewien?
Wzruszył ramionami.
- Nic się z nim nie stanie, jak raz go użyjesz.
Niespecjalnie przekonana wpatrywałam się w magiczny przedmiot, który wilk do mnie podsunął. W końcu postanowiłam go wziąć. Nachyliłam się w stronę wilka, mimowolnie wstrzymując oddech, kiedy znalazłam się tak blisko niego. Nim się odsunęłam (niczym płochliwy królik, należy dodać), zdążyłam zauważyć, że zapach lasu, którym basior był wcześniej przesiąknięty, teraz już niemal zniknął. Odległość od domu robiła jednak swoje...
Szybkim ruchem założyłam naszyjnik i wyobraziłam sobie jakiekolwiek zwierzątko. Tak się stało, że pierwszym, jakie przyszło mi do głowy był zwykły zając, który zmaterializował się tuż przy moich łapach.
Wciągnęłam w nozdrza jego zapach i niemal poczułam, jak z pyska cieknie mi ślina. Nie jadłam od naprawdę dawna, a kusząco tłusty zając był tak blisko...
- Wystarczy ci?
Z zamyślenia wyrwał mnie głos Crane'a. Samiec patrzył z powątpiewaniem na truchło brązowawego zwierzątka.
Przytaknęłam i popchnęłam stworzenie nosem w stronę wilka.
- Zdecydowanie. Mało tego, myślę, że będę potrzebowała z nim twojej pomocy - powiedziałam, uśmiechając się delikatnie.
Samiec odpowiedział równie niepewnym uśmiechem, na co mój żołądek zacisnął się i nie miało to nic wspólnego z chorobą czy też głodem. 
- Dobrze - Usiadł tuż przed nim i zachęcił mnie spojrzeniem, bym zaczęła jeść. - Nie krępuj się.
- Nie krępuję się - odparłam i by udowodnić swoje słowa, nachyliłam się nad zającem. Przyjemny zapach zaczął jeszcze bardziej drażnić moje nozdrza. Wzięłam nieco niepewny kęs mięsa i westchnęłam z rozkoszy. Był pyszny.
Starałam się jeść w miarę wolno, jednak chyba niespecjalnie mi to wychodziło, bo w pewnym momencie poczułam na sobie spojrzenie Crane'a. Uniosłam na niego wzrok i niemal od razu go odwróciłam. Było mi trochę wstyd za mój brak jakichkolwiek manier przy jedzeniu.

<C.D.N.>

Od Lind "Gdzie jest Wichura?" cz. 1 (cd. chętny)

Koniec grudnia 2023
- To ty Lind? - usłyszałam za sobą jakiś niski głos. 
Odwróciłam się. Pośród przechodniów wypatrzyłam pewnego osobliwego basiora. Tylko on jeden stał w miejscu i spoglądał w moją stronę. Zmrużyłam oczy i omiotłam wzrokiem tę sylwetkę. Obcy miał szare, puszyste futro i dosłownie połowę ciała zrobioną z lodu; część pyska, ucho, kawałek klatki piersiowej, prawy bok i obie prawe łapy. Spoglądał na mnie własnymi, błękitnawymi oczami, które zachował w całości.
Patrzyłam na tego osobnika, jakbym nie miała pewności, czy to na pewno on mnie wołał po imieniu. Nie było jednak mowy o pomyłce.
- Skąd znasz moje imię? - rzuciłam odrobinę zdezorientowana.
- Nie poznajesz mnie... Nic dziwnego - Spuścił głowę i przechylił ją tak, że widziałam teraz tylko jej, nazwijmy to, zwyczajną część. Wtedy w mojej głowie odblokowało się odpowiednie wspomnienie, które pozwoliło mi go rozpoznać 
- Freeze? - wydusiłam, otwierając szeroko oczy ze zdumienia. - Co się z tobą stało?! 
Basior podniósł wzrok z powrotem na mnie. 
- To była cena... - zaczął, podchodząc bliżej. - ...zapanowania nad mocą pewnego artefaktu zwanego Mroźną Burzą. Być może nie pierwszy raz słyszysz tę nazwę. 
Miał rację. Baldor wspomniał tem sam przedmiot, kiedy mówił o osobniku, który wtargnął do jego komnaty i odebrał mu Kamienny Las. Zrozumiałam, że teraz wszystko wskazywało, iż to właśnie Freeze jest tym "złodziejem". W najśmielszych snach bym się nie spodziewała takiego splotu wydarzeń. Myślałam, że nasze drogi nigdy się już nie spotkają. A szczególnie nie w taki sposób!
- To był spadek, po który wyruszyłem. Pamiętasz? 
- Oczywiście - odparłam, marszcząc nieco czoło. Podświadomie obniżyłam ton głosu. - To był powód, dla którego odrzuciłeś moją propozycję na wspólną wyprawę.
Poczułam w sercu dawne ukłucie.
Jak dumnym bucem trzeba być, żeby nie odezwać się o takiej sprawie nawet słowem?
- Właśnie, wyprawę... Zdobyłaś Wichurę, jak chciałaś? - spytał Freeze, jak gdyby nigdy nic.
Spojrzał mi prosto w oczy. Stąd mogłam zauważyć, że jego tęczówki stały się niemal zupełnie białe. Wyglądało to ciekawie, a zarazem odrobinę niepokojąco.
- Tak. Zrobiłam to sama, bez twojej pomocy - wycedziłam z wyrzutem.
Chciałam teraz rzucić w jego stronę wszystko, co leżało mi na sercu od tamtego dnia. 
- Dobrze. Więc mi ją oddaj - zażądał basior.
- Co proszę?! - Poczułam, że futro na moim karku zjeżyło się.
- Widzę po tobie, że nie zapanowałaś nad jej mocą, więc nadal posiadasz ten artefakt. Masz mi go oddać - oznajmił z naciskiem. 
- O czym ty mówisz, Freeze?! - wybuchłam. - Wymieniłam klucz na ten artefakt! Wichura Płomieni jest m o j ą własnością! 
- Nie. Jeśli nie pokonałaś Strażnika, nie powinnaś jej mieć! - warknął w odpowiedzi basior. 
- Ty także go nie pokonałeś!
- Dałem jej klucz. Mi przysługuje prawo do tego - akcentował każde słowo tego zdania.
- Mówię o Strażniku Lasu! - rzuciłam, zanim jeszcze dotarł do mnie sens jego poprzedniej wypowiedzi. 
- Lasu..? Skąd o tym wiesz? - zmieszał się wilk.
- Strażnik Lasu poluje na ciebie - Odsłoniłam odrobinę kły. - Nie zabiłeś go, ale zabrałeś artefakt. 
- Próbujesz mnie przestraszyć? 
- Tylko cię ostrzegam. Ze względu na "dawną przyjaźń" - prychnęłam. 
- Ewidentnie nie rozumiesz o co w tym chodzi, Lind - burknął Freeze.
- Oświeć mnie w takim razie - rzuciłam lekceważąco. 
- Te artefakty to dorobek rodziny; zostawiony w spadku przez średniowiecznego władcę. Ja jestem dziedzicem, ty nie. Stara wariatka oddała klucz jakiemuś żałosnemu podrzutkowi - mruknął pogardliwie basior, odwracając wzrok.
- Co ty powiedziałeś?! - Pokazałam kły w pełnej okazałości. 
- Odnoszę wrażenie, że usłyszałaś każde słowo.
W sekundę przywołałam skrzydła z wiatru i jednym susem dopadłam basiora. Przydusiłam go na ściany i warknęłam donośnym głosem:
- Odszczekaj to! 
- Bo co? - usłyszałam w odpowiedzi.
W tym momencie poczułam solidne uderzenie w brzuch. Odrzuciło mnie to dobre kilka metrów. Obiłam się o bruk i przetoczyłam po śniegu. Kiedy podniosłam wzrok, zobaczyłam, że Freeze stanął tuż nade mną. 
- Gdzie jest Wichura? - spytał ostro.
Postanowiłam nie być mu dłużna i też użyłam swoich mocy, by zadbać o własną przestrzeń osobistą. Pół-lodowy-gargulec został rzucony przez nagłe uderzenie wiatru na ścianę pobliskiej kamienicy. Wstałam z ziemi i stanęłam gotowa do dalszej walki. Kątem oka dostrzegłam, że wszelkie stworzenia znajdujące się na tym małym placyku zaczęły ewakuację. Tymczasem basior zagwizdał przez zęby. Wtedy spod bruku wyrosło kilka ostrych sopli lodu. Dwóch zdołałam uniknąć, ale trzeci zranił mnie w nogę. Na szczęście Medalion Nieśmiertelności sprawił, że zamiast bólu poczułam tylko lekkie mrowienie. Uderzyłam łapą w jeden z sopli, żeby sprawdzić, czy mogę go złamać. Lód skruszył się bez większego oporu. Schwyciłam więc ten długi, ostry szpikulec w zęby, podrzuciłam i używając wiatru, wymierzyłam prosto w basiora. Freeze sprawnie uniknął pocisku i ruszył w moją stronę. Zauważyłam, że jego przednia, lodowa łapa zaczęła zmieniać kształt. Po chwili kończyły ją znacznie większe i dłuższe pazury. Kiedy Freeze znalazł się dostatecznie blisko, spróbował mnie nią zaatakować. Odbiłam wszystkie jego ciosy, używając swojego żywiołu. 
- Musisz się bardziej postarać, padalcu! - rzuciłam prześmiewczo.
Następnie skumulowałam moc, by uderzyć przeciwnika z całej siły wiatrem. Zanim jednak zdążyłam ocenić, czy to coś dało, ktoś podciął mi nogi. Przewróciłam się i uderzyłam głową w bruk. Jęknęłam z bólu. Oparłam łapy na ziemi i wstałam, jednak zostałam znów powalona na ziemię. Tym razem z pewnością przez Freeza. Basior zacisnął łapę z lodu na mojej szyi. 
- Powtórzę; gdzie jest Wichura?! - warknął. 
Nie odpowiedziałam mu. Zamiast tego, splunęłam na ten paskudny pysk. Następnie złapałam wiatrem jego kanciastą łapę. Spróbowałam się uwolnić, lecz uścisk był zbyt silny. 
- Lepiej będzie dla ciebie, jeśli zaczniesz wreszcie gadać! 
Powoli brakło mi tchu. Miałam ochotę znów rzucić jakimś złośliwym tekstem, ale wkrótce moim priorytetem stało się znalezienie sposobu, na odzyskanie swobody oddychania. Skumulowałam w sobie moc i uderzyłam Freeza jeszcze raz wichrem. Celowałam przede wszystkim w głowę. Ten ruch zdał egzamin. Oszołomiony basior zachwiał się, po czym rozluźnił nieco palce lodowej łapy. Nie tracąc ani chwili, wyrwałam mu się i stanęłam z powrotem na własne cztery nogi.
Wtem moich uszu dotarły jakieś głosy, którym wtórowały uderzenia parunastu łap. Spróbowałam wyłapać chociaż kilka urywków zdań. To był błąd. Rozkojarzyłam się, a basior wykorzystał ten moment, żeby znów zaatakować za pomocą swojego żywiołu. Przymroził mi trzy łapy do podłoża, po czym rzucił we mnie kulą energii. Na chwilę pociemniało mi przed oczami. Poczułam jednak, że zdołałam uwolnić łapy. Kiedy odzyskałam orientację, co gdzie jest, dostrzegłam, że Freeze już nie atakował. Spoglądał gdzieś za mnie i pokazywał coś komuś gestem. 
Odwróciłam się. Kawałek dalej stała jakaś drobna, dwunoga istota w ciepłym ubraniu z futrzanym kapturem. W łapie ściskała długą włócznię. Dostrzegłam na jej pyszczku czaszkę kota, a raczej czaszko-hełm. W odpowiedzi na niemy rozkaz Freeza, stworzenie wzięło swoją broń w pysk i wspinając się po ścianie kamienicy uciekło z pola widzenia. Ostatnim, co widziałam, był biały, jakby-lisi ogon. Dopiero po ruchach rozpoznałam, że to była samica. Strażniczka..?
Wtedy dostrzegłam, jak z jednej z alejek wyłoniło się kilka wilków i ludzi w zbrojach. Nie ulegało wątpliwości, że to była straż z Białego Zamku. 

<Chętny?>

Uwagi: brak.

Od Cess „Gdy lis spotka wilka” cz.2

Listopad 2023 r. 
- Tak, pomogę - powiedziałam, gdy znalazłam się tuż przy ich stoliku. Obecni samce wymienili się porozumiewawczym spojrzeniem, jakby była to decyzja życia. Nieważne kogo. Cisza robiła się coraz dłuższa, sprawiając, że poczułam się niezręcznie. Postanowiłam ją przerwać i jakoś przedstawić swoje atuty, czy cokolwiek, co mogłoby pomóc im w tej jakże trudnej decyzji. - Umiem doskonale panować nad wodą czy innymi płynami. Poza tym, mam ostre zęby, rogi… a w zasadzie półtora rogu… 
- Właśnie widzę… - burknął kojot, który wciąż przyglądał się mi uważnie. Po chwili, pochwycił w łapy końcówkę mojego ogona i obejrzał dokładnie płetwę. - Ciekawa z ciebie mieszanka… Co potrafisz zrobić z tym ogonem? 
- Utrudniać innym życie - skrzywiłam się lekko i podążyłam wzrokiem w stronę karczmarza, wzdychając cicho. Bo nic innego nie potrafię - pomyślałam i zwróciłam się z powrotem w kierunku kojota. - Ułatwia mi też pływanie, no i dzięki niemu przybrałam na sile. Co, jak co, ale on leciutki nie jest. 
- Umiesz zmieniać się w człowieka? - spytał kocur z lekką pogardą, cały czas mając na mordzie kpiący uśmiech. Warknęłam cicho pod nosem. Ten osobnik nie potrafił zaakceptować faktu, że nie jestem taka kiepska na jaką wyglądam i starał znaleźć słabszy punkt.
- Jeszcze nie - prychnęłam, podkreślając pierwsze słowo. Prawdę mówiąc, raczej nie miałam takiego zamiaru, lecz nie chciałam, aby stracili zainteresowanie. Może kiedyś dałabym radę się przełamać, choć na pewno nie byłoby to dziś. - Zresztą, po co miałabym to umieć? 
- By ułatwić sobie łapanie lisa - kot pokręcił łbem. W sumie nie pomyślałam o tym, jednak nie traciłam nadziei. Byłam pewna, że dam radę bez tej zdolności. Wzruszyłam, więc tylko ramionami.
- Dobra, jak wygląda ten wasz kolega? - uniosłam brew, zmieniwszy temat i czekając na odpowiedź.
- Dość wysoki, smukły lis, który posiada rozciętą brew. Jego sierść przybiera ładny, czerwonawy odcień. Zachowuje się dość sceptycznie, jak to na lisią naturę przystało. Spróbuj mu jakoś nie ulec lub zamącić sobie w głowie - powiedział spokojnie szary basior swoim niskim tonem. Chrząknął kilka razy, a następnie podrapał się po nosie. - To chyba wszystko. Powinnaś go znaleźć raczej gdzieś tu w mieście, niż na obrzeżach Królestwa. Lubi wpasowywać się w tłum. 
- Gdy go znajdziesz, przyprowadź go do nas. Będziemy gdzieś w tej okolicy, chyba trafisz? - odrzekł kocur, a ja pokiwałam lekko głową, dając mu do zrozumienia, że wiedziałam jak tu trafić. 
- Dziękuję - odparłam krótko i pospiesznie ruszyłam w stronę wyjścia. Byłam pewna, że już teraz nic mi nie przeszkodzi ze znalezieniem go. Przecież lisy wyróżniały się swoim wyglądem, głównie przez swój puchaty ogon. 
Znalazłam się na zewnątrz. Wiatr uderzył mnie prosto w pysk, sprawiając, że mimowolnie przymknęłam oczy. Straciłam chwilowo orientację w terenie i nie do końca wiedziałam, gdzie się znajduję oraz w którą stronę podążyć. Droga jaką przebyłam, aby znaleźć się w tym miejscu, wynikła z śledzenia dwóch samców. Nie skupiłam się na zapamiętaniu szczegółów. W tym tkwił mój problem. Fuknęłam pod nosem, skręcając w lewo. Nie chciałam marnować czasu na zbędne wyliczanki. Stąpałam równo po czystym chodniku i nie oglądałam się za siebie. Co jakiś czas zerkałam na boki, by sprawdzić czy w pobliżu nie dostrzegę przypadkiem rudego jegomościa.
Rudego... Moje myśli w tamtym momencie, powędrowały w zupełnie inną stronę, niż powinny. Z głową w obłokach, rozmyślałam o wszystkich rudych, tajemniczych nieznajomych wilkach, jakie dotychczas spotkałam. Nie było ich zbyt wiele, lecz każdy zostawił coś po sobie, gdzieś w resztkach mojego serca. Dziwnie się z tym czułam. Nie przywykłam do takich myśli oraz uczuć. Nie sądziłam, że kiedykolwiek będę na kogoś zwracać uwagę. Nadal nierealną sprawą było to, że ja mogłabym kogoś zainteresować. Ta nieprzyjemna sentencja sprawiła, że gwałtownie wróciłam na ziemię, z powrotem do Białego Królestwa, na bliskie spotkanie z lampą uliczną. Nie było to nasze pierwsze zetknięcie. Zadudniło mi w uszach, a łeb zaczął mnie boleć. 
- Brawo… - warknęłam sama do siebie. Pokręciłam lekko obolałą głową, aby potem rozejrzeć się uważnie. Sprawdzałam, czy nie miałam zbyt wielu świadków, przy tym wypadku. Nikt jednak nie zwrócił na mnie większej uwagi. Ucieszył mnie ten fakt, ponieważ miałam już dość krępujących sytuacji. Szczególnie, jak świadek to basior… - Dość! - krzyknęłam sama do siebie, potrząsając gorączkowo łbem. Skarciłam się w myślach mianem „idiotki” i ruszyłam, czym prędzej dalej. Chyba jednak ktoś mógł mnie zauważyć… 
Musiałam skupić się na misji, której się podjęłam. Nie mogłam zawieść kolejnych osób. Lista z dnia na dzień zapewne powiększała się, a ja nie miałam na to żadnego wpływu. Moje zachowanie i głupota przyczyniały się do tych wszystkich, złych rzeczy, jakie przydarzyły się moim bliskim. Miałam jedno, jedyne postanowienie na tamten moment. Znaleźć lisa i dostarczyć go do nich. Była to moja priorytetowa sprawa. 
Skręciłam w jedną z ulic i szłam jej lewą stroną, aż dotarłam do kolejnego rozwidlenia. Znów ruszyłam w lewo, rozglądając się po stojących przy drodze budynkach. Były dla mnie zupełnie obcym widokiem. Miasto przytłaczało mnie niemiłosiernie. Czułam się jak w klatce, ale za to jakiej ładnej. Wszystko różniło się od lasu i dziczy, do których przywykłam. Wolałabym wrócić do domu. Tego pierwszego, do ruin. Nie trafiłabym tam jednak za nic w świecie. Za daleko… Skręciłam w kolejną uliczkę, już którąś z kolei. Z reguły nie byłam typem myśliciela, lecz coś co tkwiło we mnie, postanowiło męczyć mnie w głowie. Nie dało racjonalnie myśleć, sprawiając, że co chwilę uciekałam myślami, gdzieś daleko. 
- Zataczasz koło - mruknął ktoś nagle, na co znów zostałam wyrwana z małego transu. Rozejrzałam się poddenerwowana, szukając źródła tajemniczego głosu. Przyjęłam pozycje obronną, kręcąc się powoli, wokół własnej osi. Usłyszałam zduszony śmiech.
- Kim jesteś i gdzie jesteś? - warknęłam, lecz nie dostałam nic w odpowiedzi. Samą ciszę. 
Popatrzyłam po budynkach, które mnie otaczały. Ujrzałam karczmę. Tą samą, z której jeszcze kilkanaście minut temu wyszłam. Faktycznie krążyłam bez celu, trafiając w to samo miejsce. 
- Jesteś porażką. - szepnęłam do siebie, skręcając tym razem w prawo. By nie popełnić tego samego błędu, postanowiłam się skupić oraz następnym razem, skręcić w lewo. Nie chciałam zrobić kolejnego kółka. 
Trafiłam w mniej ruchliwą dzielnice Białego Miasta. Było tu mniej ludzi, czy jakby to sprecyzować - mniej osób, które mogły zmieniać się w ludzi. Praktycznie same czworonożne postacie. Od wilków po koty. Było mi tu jakoś lżej i przede wszystkim lepiej. Brak gwaru głównych ulic, był dla mnie małym zbawieniem. Odetchnęłam z ulgą i zaczęłam się rozglądać. Uważnie i ze skupieniem. Przed oczyma migały mi różnokolorowe futra mieszkańców. Jednak, ani razu nie ujrzałam rudawej sierści. Skrzywiłam się, stwierdzając, że może nie był to zbyt dobry pomysł. Musiałam przetrzepać całe miasto, co do łatwych zadań nie należało. Było to cholernie trudne. Nie rozumiałam, czemu się wepchnęłam w to bagno i jakie mogą być tego konsekwencje. 
Nagle w oddali coś dostrzegłam. Rudawy ogon. Tak, to musiał być on. Innej opcji tu nie widziałam. Pobiegłam czym prędzej za nim, mając nadzieję, że daleko nie ucieknie. Skręciłam w pierwszą uliczkę, a następnie w drugą. Biegłam ile miałam sił w moich łapach. Czułam się jak na treningu, podczas pokonywania toru przeszkód. Tak, dokładnie takie samo uczucie. Podążałam za nasilającym się zapachem, należącym do lisa. Od razu gdy przed moimi oczami pojawił się rudy kolor, rzuciłam się w jego stronę. Dosłownie, wskoczyłam na posiadacza ogona. 
- Co pani robi?! - ani trochę nie zabrzmiało to jak męski głos. Odskoczyłam zawstydzona i spojrzałam na samicę, która wydała jeszcze chwilę temu piskliwy krzyk. Podkuliłam się, omijając kontaktu wzrokowego. 
- Prze-przepraszam… - powiedziałam cicho i ledwo zrozumiale. - Potknęłam się… 
- Jeszcze się policzymy! - fuknęła na mnie odchodząc. Patrzyłam na nią, aż do momentu, gdy zniknęła za rogiem budynku. Podniosłam głowę ku górze i nabrałam powietrza do płuc. Było ono chłodne oraz nieprzyjemne. Nie wiedziałam, co miałam ze sobą zrobić. Znów usłyszałam ten sam, wredny śmiech. Rozejrzałam się gorączkowo, lecz i tym razem nikogo nie mogłam zobaczyć. Byłam sama i to mnie bardzo niepokoiło. 
- Że ty masz mnie złapać? - samiec parsknął, wprawiając mnie w złość. Echo odbijało się od ścian, sprawiając, że nie mogłam znaleźć źródła dźwięku. Moja irytacja sięgała zenitu. 
- Pokaż się, tchórzu! - ryknęłam, stając w pozycji, z której byłam gotowa zaatakować. Chyba znalazłam lisa lub to on znalazł mnie. 


<C.D.N.>


Uwagi: "Niepokoiło" piszemy łącznie.

Od Asgrima "Polowanie na kocura" cz. 3

Początek września 2023
Uniosłem łapę i zastukałem w drewniane drzwi. W gruncie rzeczy nie spodziewałem się, że ktoś będzie w domu, więc nie mogłem opanować lekkiego zaskoczenia, gdy do moich uszu dotarł odgłos zbliżających się kroków. Zaledwie chwilę później drzwi otworzyły się z cichym skrzypnięciem, a przez szczelinę wybiegło malutkie stworzonko. Drobna kuleczka błękitnej sierści na czterech krótkich łapkach w kilku susach znalazła się przy moich łapach, które niemal od razu zaczęła zapamiętale trącać pyszczkiem. Uśmiechnąłem się, gdy zagłębiłem delikatnie łapę w mięciutkim futerku. Zwierzątko odpowiedziało na tę pieszczotę głośnymi świstami zadowolenia.
- Tace, ile razy mówiłam ci, żebyś tak nie wybiegała?
Do moich uszu dobiegł surowy głos młodej wilczycy. Podniosłem wzrok i spojrzałem prosto na jej pysk. Nadal nie mogłem uwierzyć, że ta - jakby nie było - dorosła wadera była tą samą, której niegdyś pomagałem w nauce historii. Felicia wyrosła na piękną samicę i tym samym niemal idealną kopię swojej matki. Jedynie te złote ślepia, które wlepiła we mnie z zaskoczeniem, zostały odziedziczone po mnie...
- Tato, nie spodziewałam się ciebie tutaj... Czego chcesz?
- To w taki sposób witasz się z ojcem? - spytałem, unosząc brwi.
Felicia potrząsnęła łbem i podeszła bliżej, by móc mnie przytulić. Gdy tylko mnie objęła, Tace zaczęła skakać wokół nas i poświstywać, próbując zwrócić na siebie naszą uwagę.
- Tace! - upomniała ją moja córka, gdy tylko się odsunęła. Kaibed jednak wcale nie przejęła się surowym tonem wilczycy i z radością doskoczyła do jej łap, o które zaczęła się ocierać. Przyglądałem się z uśmiechem, jak wyraz pyska wadery łagodnieje pod wpływem zachowania Tace.
- Jesteś niemożliwa - skomentowała i pogłaskała ją po główce. Tace odpowiedziała kolejnym świstem.
Miałem właśnie się odezwać, gdy gdzieś z głębi domu dobiegło nas głośne miauknięcie. Wymieniłem spojrzenia z Felicią, która niemal od razu opuściła wzrok. Pomimo tego na jej pysku widniał nieco łobuzerski uśmiech.
- Kolejny? - spytałem.
Skinęła głową.
- Kolejny.
Westchnąłem i wskazałem łapą drzwi, które nadal były otwarte na oścież. Felicia szybkim ruchem ogona rozkazała mi, żebym podążył za nią, co też zrobiłem.
Wnętrze domu było, delikatnie mówiąc, zagracone. Dosłownie w każdym kącie znajdowały się jakieś przedmioty przeznaczone dla towarzyszy. Poza tym na korytarzu można było również spotkać różnego rodzaju zwierzęta. Każdy z nich witał się ze mną na swój własny sposób. Felicia umiała je wychować. Byłaby cudowną (choć może też trochę zwariowaną) matką.
Zaprowadziła mnie do pomieszczenia, które niegdyś musiało być salonem. Teraz jednak przypominało raczej miejsce grupowego odpoczynku. Wszędzie znajdowały się różnej wielkości posłania. Niektóre z nich były zajęte (przez kolejno gryfa, xerala i jakieś stworzonko, które nawet nie wiedziałem jak nazwać), choć przeważał te puste.
W centrum pomieszczenia były dwa koty, które syczały na siebie z pełnym niezadowoleniem. Większy z nich miał czarne, poprzetykane bliznami i sklejone od brudu futro. Krótka sierść była nastroszona, a pazury wyciągnięte. Niewątpliwie próbował wystraszyć swojego nowego znajomego. Marlin jednak nie miał zamiaru się poddać i dzielnie walczył o... To o cokolwiek był ten spór.
- Nereus, Marlin, uspokójcie się! Co się tutaj dzieje? - zawołała Felicia.
Marlin odwrócił się w naszą stronę i w kilku susach dobiegł do łap wadery, o które od razu zaczął się ocierać, widocznie szukając pomocy.
- To ten nowy ciągle się rzuca! - poskarżył się głośno - Z nim jest coś nie tak, przysięgam!
Felicia nachyliła się w stronę kociaka i powiedziała mu na ucho, tak by czarny kocur tego nie usłyszał:
- Marlin, musisz go zrozumieć. Wychował się samotnie na śmietnikach. Trochę minie zanim nauczy się żyć wśród innych.
Mówiła łagodnym tonem, niczym matka tłumacząca coś swojemu dziecku. Zawsze przybierała ten ton wobec swoich podopiecznych, nawet gdy sama była jeszcze szczeniakiem.
- Nie, Felicio - Kocur pokręcił zdecydowanie łbem - On tu zwyczajnie nie pasuje.
- Marlin, proszę cię... - zaczęła, jednak towarzysz nie miał zamiaru jej słuchać. Odwrócił się i wyszedł, kręcąc z niezadowoleniem długim ogonem.
Wilczyca westchnęła głośno i przeniosła wzrok na swojego nowego podopiecznego. Uśmiech zniknął z jej pyska.
- Nie przejmuj się, Nereusie. Marlin jest marudny, ponieważ od dawna był moim jedynym kotem... - wyjaśniła. - To jest mój tata, Farell. Tato, poznaj Nereusa. Znalazłam go na śmietnisku w zachodniej części miasta.
Nereus skierował na mnie spojrzenie szarych oczu. Nie przypominało ono takiego, które widywałem u innych zwierzaków. Wydawało się... puste?
Wysiliłem się na uśmiech.
- Miło mi cię poznać, Nereusie.
Kocur nie odpowiedział, tylko nadal patrzył tymi swoimi dziwnymi oczyma. Pod jego wzrokiem zaczynałem odczuwać nieco irracjonalny niepokój. Irracjonalny, no bo co mógł mi zrobić zwyczajny kot?
W końcu, gdy cisza zaczynała się mocno przeciągać, Felicia postanowiła go upomnieć:
- Co się mówi?
- Mnie ciebie też - bąknął. Miał niski i zachrypnięty głos, który brzmiał tak, jakby kocur nie korzystał z niego zbyt często. Musiał być naprawdę małomówny.
- Bardzo dobrze, mój drogi. Jeszcze będzie z ciebie towarzysz. - Wilczyca uśmiechnęła się promiennie. - Tymczasem wybacz nam, ale idziemy do kuchni. Jeśli chcesz, możesz do nas dołączyć.
Nereus przeniósł na nią spojrzenie pustych oczu.
- Obejdzie się - powiedział i bez słowa pożegnania ruszył w przeciwnym kierunku.
Felicia wzruszyła ramionami i zachęciła mnie gestem łapy, bym podążał za nią. W ciszy przeszliśmy do kuchni - malutkiego, lecz niezwykle przytulnego pomieszczenia o żółtych ścianach. Samica niemal od razu zmieniła swoją formę na ludzką i z pomocą dłoni zaczęła przygotowywać herbatę. Jej ruchy były szybkie i precyzyjne, za co ją podziwiałem. Moje zdolności manualne czy też ogółem przemiany leżały. Minęło zaledwie kilka chwil, a już przede mną znalazł się spodek z parującą cieczą. Felicia trzymając w dłoniach własny kubek, usiadła obok mnie.
- Przepraszam za niego... - rzekła w którymś momencie. Zmarszczyłem brwi, w pierwszym momencie nie rozumiejąc co właściwie miała na myśli. - No wiesz, za Nereusa. Trochę minie zanim nauczy się żyć wśród innych. Szczerze mówiąc, to obawiam się, że to nie nigdy nie nastąpi...
Wyciągnąłem łapę i delikatnie położyłem ją na jej dłoni.
- Nauczy się. Ma w końcu cudowną opiekunkę.
Na pysk wadery wstąpił blady uśmiech.
- Mam nadzieję. Nie chciałabym go usypiać, a wiesz jaki los spotyka niektóre stworzenia...
- Nic takiego się nie wydarzy - uspokoiłem ją. - W końcu nie jest twoim pierwszym "nawróconym".
- Ale za to z pewnością jednym z najgorszych... - westchnęła i wróciła do picia własnej herbaty.

Koniec października 2023
Wiedziałem, że coś było nie tak od momentu, w którym zauważyłem otwarte na oścież okno oraz białą firanę, która powiewała na lodowatym wietrze. Nie miałem okazji tego widzieć, ale byłem pewien, że parapet od wewnątrz był cały mokry od deszczu, który siekł obficie od dłuższego czasu. Felicia była raczej istotą ciepłolubną, więc nie zostawiałaby okna w taki sposób, a tym bardziej w taką pogodę.
Drugą rzeczą, która mnie zaniepokoiła, była całkowita cisza za drzwiami. Niemała grupa towarzyszy zamieszkujących ten dom nie potrafiła zachować milczenia przez dłuższą chwilą. Zawsze zza ścian wydobywało się radosne świergotanie, miauczenie czy ogólny gwar rozmów. Tym razem musiałem zacząć naprawdę nasłuchiwać, by do moich uszu dotarł żałosne piszczenie jakiegoś stworzenia. To właśnie ono było trzecim powodem, dla którego moje serce znalazło się w gardle.
Nie czekając na zaproszenie, otworzyłem drzwi i omal nie zderzyłem się z małym kotkiem o białej sierści, który wybiegł zza rogu. Kiedy ten mnie zauważył, pisnął przerażony i odskoczył, strosząc futerko. Minęła chwila zanim mnie rozpoznał, by zaraz potem przypaść do moich łap.
- F-Farell, to ty! - pisnął, nadal strosząc futerko - Stało się coś strasznego...
To coś, co dotychczas zaciskało się w moim gardle, teraz przejęło większość ciała. Skierowałem na kociaka pytające spojrzenie, jednocześnie obawiając się odpowiedzi. Wydaje mi się, że częścią siebie już wiedziałem i teraz miał nadejść moment, w którym miałem się jedynie upewnić, że miałem rację.
Młody towarzysz nie odpowiedział, tylko wskazał mi, w którą stronę miałem iść. Nie czekając na niego, poszedłem w odpowiednim kierunku i niemal od razu zauważyłem grupę podopiecznych mojej córki. Stali wokół czegoś, jednak nie byłem w stanie nic dostrzec przez ich nieruchome ciała. Podszedłem do nich, co zauważył jakiś mały hipogryf, który dał znać reszcie. Grupa zaczęła odwracać się w moją stronę, a z ich oczu spływały łzy.
- Tak mi przykro, Farell. Nereus... On uciekł, gdy tylko... - powiedział ktoś, jednak jego słowa zdawały się przepływać gdzieś obok mnie.
Towarzysze rozstąpili się, ukazując mi nieruchomą sylwetkę. Zszokowany dopadłem zmasakrowanego ciała i przytuliłem je mocno do siebie. Z moich oczu płynęły łzy, a w gardle tworzył się niemy wrzask żałości. W jednej chwili zrozumiałem.
Moja jedyna córka została zamordowana przez stworzenie, któremu chciała stworzyć dom...

<C.D.N.>

Od Crane'a "Błyskawice"

Listopad 2023
Wróciłem w to samo miejsce. Znów bez Naszyjnika Nieśmiertelności; znów po to, by walczyć. Zastanawiałem się, który będzie dzisiaj moim przeciwnikiem. Przejechałem wzrokiem po zbierających się wilkach i innych stworach. Natychmiast wyczułem strach wielu z nich. Przychodzący tu pierwszy raz, obawiali się konsekwencji angażowania w nielegalne walki. Stali bywalcy, którzy stawiali większe sumy, obawiali się swoich oszczędności. Zacząłem poszukiwać lęku przed walką, po którym miałbym szansę rozpoznać przeciwnika. Jednakże, pomimo maksymalnego skupienia, nie znalazłem tego rodzaju strachu. Więc ten tajemniczy jegomość albo jeszcze nie przyszedł, albo wcale nie przejmował się starciem. 
Wszyscy czekali w napięciu kolejne paręnaście minut. Dopiero wtedy z tłumu wyszła smukła wadera o złotorudym umaszczeniu. Poprawiła supeł sznurka, który trzymał jej kręcone włosy w jednym miejscu, po czym podniosła wzrok na mnie. Utrzymując kamienny wyraz pyska, ruszyłem w wyznaczone miejsce starcia. Nie śpieszyłem się. Postanowiłem wykorzystać czas na ocenienie lęków tej wilczycy i opracowanie sposobu ich wykorzystania. Wyczułem, że bała się wielkich wysokości. Nie byłem pewien czy to mi w czymś pomoże. Pewnie iluzja związana z tym aspektem kosztowałaby bardzo dużo energii. Badałem sytuację dalej. Odnalazłem w umyśle wadery także strach przed wodą, związany z pewnym traumatycznym wspomnieniem. Niestety, w grę znów wchodziły skrajne sytuacje: musiałaby mieć do czynienia z prawdziwą głębiną, by ogarnęła ją panika. 
Wkroczyłem na arenę. Co jeszcze mógłbym wykorzystać? Lęk przed odrzuceniem przez ukochanego, który stoi tam w tłumie? Obawę, że jak wróci do domu, to zastanie rodzinny sejf pusty? Im dłużej szukałem, tym mniej przydatne informacje znajdywałem. Zrozumiałem, że najwyżej zostają mi jej lęki przed wysokością i morską głębiną. Dobrze... musi mi to wystarczyć.
Stanąłem naprzeciwko przeciwniczki. Kiedy tylko usłyszeliśmy sygnał, wadera natychmiast rzuciła się w moją stronę. Rdzawe futro zjeżyło się, a od jej ciała do ziemi zaczęły przeskakiwać złote pioruny. Jak tylko odbiła się od ziemi, użyłem swojej mocy by nagle "umieścić" przeciwniczkę nad przepaścią. Pioruny zniknęły, a ja zdołałem uniknąć jej na wpół ślepego ataku. Postanowiłem od razu wykorzystać tę okazję do kontrofensywy. Rozdziawiłem pysk i zamachnąłem łbem, by wbić kły w przeciwniczkę. Wtedy jednak poczułem parzący ból, który rozszedł się od szczęki po całym ciele. Zostałem odrzucony kilka metrów dalej. Oszołomienie minęło dopiero po kilku sekundach. Do tego czasu oponent był już w pełni świadomości; moja iluzja zniknęła zupełnie. Zanim zdążyłem wstać, wadera rzuciła w moim kierunku kulą energii. Pokracznie "odskoczyłem" w bok. Z miejsca, które trafiła wilczyca, poderwał się kurz i drobne kamyczki. Część z nich sięgnęła do moich oczu. Syknąłem. Niemal już zupełnie oślepiony, zacząłem się wycofywać. Usłyszałem zdecydowane kroki. Spróbowałem znów wytworzyć w umyśle wadery jakąś wizję, ale nie utrzymałem jej długo. Kolejna fala bólu wywołana uderzeniem elektryczności, skutecznie odwróciła moje myśli od tego zadania.
Przy następnym ataku wilczycy zostałem podrzucony nieco w górę, by ułamek sekundy później uderzyć w ziemię. Kiedy znów oberwałem kulą energii, potoczyłem się aż pod łapy widowni. Z mojego gardła wyrwał się rozpaczliwy ryk. W zaciśniętych oczach stanęły łzy bólu. Miałem dość. Dość! 
Rozumiałem, że już przegrałem. Nie byłem w stanie walczyć, bronić się, uciekać. Leżałem tylko zesztywniały, próbując nie stracić zmysłów przez nieustępujący ból fizyczny obejmujący całe ciało. Uchyliłem oczy, przemyte z piachu przez łzy. Dostrzegłem wilcze łby skierowane w moją stronę. A potem kolejne wirujące pioruny. Wtedy po raz kolejny zostałem rzucony o ziemię. Chciałem jakoś dać sygnał, że władczyni elektryczności wygrała. Ale... nie mogłem. 
Potem straciłem świadomość. Przyjąłem ten stan z prawdziwą ulgą. Co mi tam porażka. Ważne, że to koniec bólu. 

Uwagi: brak

Od Navri "Dziura w pamięci" cz. 1

Styczeń 2024 r.
Przebywanie w Białym Mieście mnie męczyło. Właściwie to męczyło mnie każde miasto. Nie byłam pewna powodu. Prawdopodobnie po prostu lubiłam kontakt z naturą. Co prawda nie wyróżniałam się tutaj aż tak, jak było to niegdyś w nowoczesnym Mieście, ale i tak czułam, że wszyscy się we mnie wpatrują. Ze szczególną łapczywością oglądali mnie mężczyźni, którzy rzadko kiedy wyglądali mi na dżentelmenów. Dobrze wiedziałam, co to oznacza. Zwykle wtedy ściskałam mocniej w swojej dłoni parasolkę, jako znak, że jestem w pełni gotowa do wykorzystania jej do ewentualnej obrony. Nie wróżyłam im dobrego losu, gdyby choćby spróbowali się do mnie zbliżyć, szczególnie że od dłuższego czasu nauka używania mojej mocy przechodziła mi coraz łatwiej. Już wiedziałam, że z łatwością mogłabym ich zetrzeć na proch.
Tego dnia postanowiłam wybrać się na przechadzkę po równinach i zalewiskach otaczających Białe Królestwo. Strażnicy przy bramie musieli mnie odnotować. Z tego co było mi wiadomo, i co zdołałam sama już zaobserwować, bardzo restrykcyjnie przestrzegano tutaj godzin wejść i wyjść wszystkich gości oraz stałych mieszkańców. Gdy oddawali mi dokumenty, które otrzymałam od Suzanny krótko po rejestracji naszej watahy, strażnicy zmierzyli mnie wzrokiem. Nie zareagowałam na to. Odłożyłam kartki papieru do torebki, a później ich minęłam, cicho stukając obcasami o brukowaną uliczkę. Dlaczego wybrałam ludzką formę, zapytacie? Odpowiedź jest stosunkowo prosta: zdołałam się zaopatrzyć w biały, futrzany płaszcz, który skutecznie ogrzewał mnie przed zimnem. W wilczej formie moje włosy niewiele dawały. Były stanowczo zbyt krótkie, co oznaczało, że trzęsłam się jak osika. Tutejsza pełnia zimy nie była szczególnie łaskawa.
Otuliłam się dokładniej, ostatni raz zerknęłam przez ramię, po czym poprawiłam kapelusz i dalej w milczeniu wędrowałam prosto przed siebie. Coś nie dawało mi spokoju. Czułam się, jakby ktoś mnie śledził, mimo że nikogo nie widziałam, ani nie słyszałam. Coś było nie w porządku, ale nie umiałam doprecyzować, co to mogłoby być. Nic się nie działo, lecz nadal czułam wzrok na plecach. Nikogo za mną nie było, sprawdziłam to. Moja moc nie wykrywała również obecności nikogo, prócz mnie samej.
Oddalałam się od Białego Królestwa coraz bardziej, zapuszczając się w niezamieszkałe tereny. Mijałam doliny, w których chowała się jakaś zwierzyna, której nawet nie potrafiłam w żaden sposób nazwać. Wiedziałam tylko tyle, że były powszechne na tych terenach. Za którymś razem postanowiłam usiąść na kamieniu, który zdawał się być czysty i poobserwować, jak parzystokopytne leniwie poruszają się i skubią zmarzniętą trawę. Były wychudzone.
Dość smętny widok. W zasadzie to wszystko tutaj zdawało się być smętne.
Wtedy po raz kolejny zerknęłam przez ramię, sądząc że coś zauważyłam kątem oka. Problem w tym, że nadal byłam tam zupełnie sama. Czyżbym zaczęła wariować, zupełnie jak moja ciotka, Sohara? Z tego co mi było wiadome, ona także miała nieustające poczucie bycia obserwowaną. Mogłabym pomyśleć, że to przypadłość przekazywana genetycznie, ale przecież mój tata nie wykazywał żadnych takich objawów.
Zacisnęłam mocniej ludzkie palce na trzonku parasolki i na klapce swojej skórzanej torebki. Zaczęłam wbijać w nie paznokcie. Rzadko kiedy się stresowałam. Teraz to napięcie nie dawało mi spokoju.
Gwałtownie poderwałam się z kamienia. Siedząc czułam się, jakby to, cokolwiek mnie śledziło, stawało się coraz bliższe.
Po raz kolejny zmierzyłam wzrokiem okolicę, a następnie szybszym krokiem ruszyłam w przeciwnym kierunku od bram Białego Królestwa. Przeklęte miejsce. Od samego początku miałam wrażenie, że przynosi nam wszystkim straszliwego pecha.
Nie szłam długo. Nagle zawróciło mi się w głowie. Zwolniłam, aż do kompletnego zatrzymania się. Patrzyłam pustym wzrokiem przed siebie. Czułam się zupełnie tak, jakbym się dusiła, jednak nie umiałam przyspieszyć oddechu. Spojrzałam na swoją ludzką dłoń. Trzęsła się. Chciałam się obrócić za siebie, ale wtedy uderzył mnie brutalny ból głowy. Miałam wrażenie, że obraz się wywraca. Może po prostu się zmieniałam w wilka? Nie wiedziałam. Kompletnie straciłam czucie swojego ciała. Zupełnie, jakby moja dusza została z niego wyrwana.

***

Nie umiałam określić, czy miejsce w którym się obudziłam było tym samym, gdzie utraciłam przytomność. Czułam jednak, że minęło sporo czasu. Wyszłam niedługo po świcie, a teraz słońce zachodziło. Stopniowo zaczynałam też odzyskiwać czucie.
Pierwsze co mnie uderzyło, to przeraźliwe zimno i to, że byłam w ludzkiej formie. W dodatku zupełnie naga. Podkuliłam dziwnie ciężkie nogi pod brodę, chcąc zachować choć odrobinę ciepła. Każda czynność sprawiała mi straszliwą trudność.
Byłam sina i podrapana.
Bolało.
Znowu z trudem łapiąc oddech, zupełnie jakbym była na dość dużej dawce opium, dostrzegłam swoje ubrania. Były schludnie ułożone na najbliższym kamieniu. Nie wyglądały na zniszczone... Zamrugałam jeszcze kilka raz oczami i ostrożnie tknęłam swoje włosy. Schludny koczek się rozpadł. Były teraz rozpuszczone.
Wbiłam paznokcie w nogę. Czułam się koszmarnie. Paskudnie. Było mi zimno, ale wciąż nie miałam dość siły, aby się podnieść i włożyć znowu suknię. Nie pamiętałam co się stało i nie zanosiło się na to, aby miało się to zmienić.
Wciąż zamroczona trochę uważniej spojrzałam na swoje nogi, piersi i brzuch. Nie byłam ranna. Nic mi nie było. Przydałyby się bandaże... ale mogłoby być zawsze gorzej.
Wzniosłam oczy do nieba. Czułam się tak, jakby coś mnie rozrywało od środka. Wcale nie fizycznie. Było to uczucie... złamanego serca oraz wszystkich organów przy okazji. Czułam, że drżały mi wargi. One również były zimne.
Po raz pierwszy w życiu miałam ochotę płakać. Czułam się taka... bezradna. Taka zniszczona. Zaniedbana i porzucona. Wszystko było ciężkie. Nie tylko moje ciało. Powietrze również. Nie wiedziałam już, czy to z lęku, czy może wciąż byłam pod działaniem tego środku, lub też zaklęcia. Czy byłam już bezpieczna? Kompletnie tego nie odczuwałam. Chciałam się gdzieś ukryć, ale gdziekolwiek bym nie była, nadal bym istniała.
Poczułam gorące stróżki jakiejś cieczy na swoich równie zdrętwiałych policzkach. Przyłożyłam zewnętrzną część dłoni do niej i zerknęłam. Płakałam? Czy to właśnie były łzy?
Pocierałam bezmyślnie ręką swoje uda. Trochę jakbym oczyszczała je z nieistniejącego pyłu, mimo że moje ręce były jeszcze brudniejsze od nich. Chciałam się czymś zająć. Musiałam. Chciałam, aby mnie tutaj nigdy nie było.
Pozbieranie się do stanu, aby podnieść się na klęczki i próbować wciągnąć suknię zajęło mi sporo czasu. Słońce już zaszło. Czułam chłód nawet w płucach. Nie tylko go wdychałam, ale i również wydychałam. Byłam kompletnie pusta. Nie czułam nic. Nawet gniewu, smutku. Może był to jakiś rodzaj rozpaczy.
Nie wiedziałam. Nigdy nie czułam niczego podobnego... Choć prędzej nazwałabym to bezczuciem.
Bezczuciem i dryfowaniem po wewnętrznej pustce.

<C.D.N.>

Uwagi: brak

Od Magnusa "Zakres indywidualny" cz. 1

Listopad 2023 r.
Jeśli szybko czegoś nie wymyślę, zagłodzę się tu.
Z tą myślą przemierzałem rażące ulice Białego Miasta, ze zwiniętym w rulon zgłoszeniem o zaginięciu kotołaczki w kieszeni i czymś w rodzaju mapy w głowie, przekazanej mi przez wyjątkowo uprzejmego, gadopodobnego telepatę. Szczerze mówiąc, zdecydowanie wolałbym otrzymać wersję papierową, albo najzwyczajniejsze w świecie „tu skręć w lewo, tu w prawo, cel będzie na wprost". Młodzieniec wyglądał jednak na bardzo podekscytowanego możliwością wypróbowania swoich umiejętności, a ja nie chciałem mu tej radości odbierać. Nie wyszło idealnie, ale resztę już mi dopowiedział.
Tego dnia było bardzo tłoczno. Różnokolorowy tłum antropomorficznych, zwierzęco podobnych istot, zmiennokształtnych w swoich czworonożnych formach i absurdalnie jaskrawych, dziwacznych stworzeń, których nie byłem w stanie nawet opisać, przyprawiał o ból głowy. W pewnym momencie nie widziałem już gwarnej ulicy, a niepokojący, migający w furii kolorów wir na czystym, cuchnącym bielą tle. Całe szczęście osobliwe uczucie towarzyszyło mi tylko przez kilka chwil.
Co tak właściwie skłoniło mnie, by podejść do drewnianej tablicy z ogłoszeniami społecznymi (prawdopodobnie jedynej brązowej rzeczy na całym rynku) i zerwać z niej niedbale wykonany afisz? Głównym pretekstem na pewno był głód. To na swój sposób zabawne – ścigając króliki w nietkniętej ludzką stopą części puszczy byłem głodny rzadziej niż w tej cholernej, lśniącej metropolii. Paskudna ironia losu.
A jednak w poszukiwaniu zarobku, jeśli naprawdę znam siebie (w co powoli zaczynam wątpić), udałbym się gdzie indziej. Na pewno nie próbowałbym szukać jakiejś zmiennokształtnej kotki.
Ale widziałem ją.
Połowa listopada, jakiś tydzień wcześniej. Był już późny wieczór, zaczynało robić się nieprzyjemnie chłodno. Wracałem od krawca, do którego udałem się, by zapoznać się z cenami. Potrzebowałem nowego płaszcza, po tym jak to nieprzyjemne, miniaturowe smoczysko, towarzysz wadery, którą czasami widywałem z Lind, podpaliło stary (co prawda niecelowo, ale nie był tym faktem specjalnie przejęty). Chciałem w miarę szybko dotrzeć do karczmy Elvina, więc obrałem drogę na skróty, straciłem orientację i zgubiłem się. Okolica powoli się wyludniała, co mogłoby podsunąć mi jakąś pomocną myśl gdybym lepiej znał miasto, ale tylko mnie to zaniepokoiło. Co jeśli trafiłem do jakiejś mniej bezpiecznej strefy, a mieszkańcy ulatniali się, bo wiedzieli o zagrożeniu? Nawet tutaj, w tak surowym mieście, funkcjonowały nielegalne organizacje, o których czasami przebąkiwali przechodnie, gdy w pobliżu nie było strażników ani podejrzanie długo wodzących za kimś wzrokiem innych mieszkańców.
Wolałem mieć się na baczności.
Wtedy właśnie zobaczyłem zaginioną Yunę, jeszcze nie zdając sobie sprawy z jej tożsamości. To była krótka chwila, ale kotołaczka zapadła mi w pamięć na długo. Minąwszy ślepą uliczkę, kątem oka, w cieniu rzucanym przez trzy zwaliste, szarobiałe budynki, dostrzegłem jednostajny ruch, mniej więcej taki sam, jakim rozlane mleko przesuwa się w kierunku spadku. Skądś skojarzyłem coś takiego, mimowolnie zwróciłem wzrok w tamtą stronę. Na moich oczach brązowa, szczupła kotka zmieniła formę. Po kilku chwilach w jej miejscu stanęła równie szczupła dziewczyna o czarno-brązowych włosach, okalających osmaloną twarz. Na przygarbionej sylwetce wisiała zdecydowanie za duża, przybrudzona tunika, chude ramiona i nogi drżały tak silnie, że nawet z odległości udało mi się to dostrzec. Gwałtownie poderwała głowę, ciemne włosy zatoczyły łuk w powietrzu i opadły na jej kark. Przez chwilę patrzyła na mnie ni to nieufnie, ni to z przestrachem, a potem odskoczyła, w locie znowu przybierając postać kota (zrobiła to z taką płynnością o jakiej ja mogę jedynie pomarzyć), i wylądowała z głuchym pacnięciem czterech łapek, niemal natychmiast wystrzeliwując przed siebie.
Futrzany pocisk zniknął w cieniu.
Zdjęcie umieszczone na ogłoszeniu niemal idealnie pokrywało się z jeszcze świeżym wspomnieniem. Ostatni raz przyjrzałem mu się niemal pod domem rodziców Yuny, szukając potwierdzenia, iż rzeczywiście widziałem właśnie ją. Potrząsnąłem głową i zapukałem do drzwi.
Otworzyła kobieta o azjatyckich rysach i niepokojąco dużych oczach. Wyglądała tak, jakby właśnie oderwała się od domowych porządków. Jej bujna fryzura chyba od jakiejś doby nie miała do czynienia ze szczotką, ale nie mogłem odmówić jej dojrzałej urody.
– Dzień dobry – zacząłem ostrożnie. Za panią domu pojawił się nieco niższy, ciemnowłosy mężczyzna, mierzący mnie podejrzliwym spojrzeniem. – Ja w sprawie, jak mniemam, państwa córki.
Twarze pary momentalnie przybrały jakiś natchniony, pełen ulgi wyraz. Małżeństwo spojrzało po sobie z uśmiechami tak szczęśliwymi jakby już za chwilę mieli zobaczyć swoją Yunę. Z jakiegoś powodu ten widok wpędził mnie w dziwnie nostalgiczny nastrój.
– Proszę wejść – kobieta odsunęła się. – Nastawię herbatę.
– Och, nie trzeba – bąknąłem.
Przez chwilę patrzyła na mnie nierozumnymi oczami, a potem kiwnęła głową z uśmiechem
Właściciele mieszkania zaprowadzili mnie do niewielkiego salonu, który, pomimo ich ewidentnych starań, nie wyglądał ani trochę przytulnie. Roztaczał się w nim nieprzyjemny, nazbyt świeży i drażniący zapach, a patrząc na meble miałem wrażenie, że ktoś bardzo utalentowany w swoim fachu przerobił zniszczone starocie tak, żeby wyglądały zupełnie nowo. Całość była utrzymana w brzydkich odcieniach szarości, fioletu i błękitu.
– Proszę usiąść – tym razem odezwał się mężczyzna.
Z jakiegoś powodu jego głos również wydał mi się nieprzyjemny.
Usiadłem na brzegu kanapy w kolorze starych winogron. Para kotołaków zajęła miejsce w fotelach obok, patrząc na mnie z umiarkowaną nadzieją.
– Chcę podjąć się poszukiwań państwa córki – zacząłem. – Myślę, że mogę wiedzieć jak do niej dotrzeć.
Znowu ta ulga w ich oczach, już prawie znajoma. Ale... Co ja mówię? Nie to chciałem powiedzieć. Nie mam pojęcia jak odnaleźć kotołaczkę w obcym, ogromnym mieście.
Dlaczego tu przyszedłem?
– Byliby państwo w stanie wskazać mi najbliższych znajomych Yuny?
Nie, przestań. To nie tak. Ja tylko ją widziałem...
– Tak, oczywiście. To... rzeczywiście może się przydać – mruknął pan domu.

***

Rodzice Yuny podali mi parę adresów, ale stwierdzili, że w tych godzinach najprawdopodobniej znajdę większość przyjaciół dziewczyny w pobliżu piekarni, gdzie zazwyczaj umawiają się w weekendy na pogawędki. Zaznaczyli też, że do paczki dołączyły ostatnio podejrzanie wyglądające wilkołaki i przypuszczają, że mogą być one zamieszane w tę sprawę ("Większość z nich to nieciekawe typy, jeśli wie pan, co mam na myśli", dodała matka zaginionej). Kiedy skończyli, podziękowałem i opuściłem ich mieszkanie.
Dlaczego nie powiedziałem, że już widziałem Yunę? Coś zdecydowanie jest nie tak. Nie podoba mi się to.
Zgodnie z podanymi wskazówkami, udałem się do piekarni, po drodze zaczepiając kilku przechodniów z pytaniem o drogę. Minąłem główny rynek, z którego to dobiegały pokrzykiwania, na przemian dziko radosne i rozpaczliwe. Akurat, jak przypuszczałem, miała miejsce egzekucja kogoś znanego, zdecydowanie wzbudzającego skraje emocje. Przechodząc równoległą ulicą, przez jakąś sekundę widziałem jeszcze podrygującego wisielca z długą, ciemną czupryną. Szybko odwróciłem wzrok i ruszyłem dalej. To zdecydowanie nie było coś, co chciałem w tamtej chwili oglądać.

<C.D.N.>

Uwagi: brak