piątek, 21 czerwca 2019

Od Navri "Dziura w pamięci" cz. 1

Styczeń 2024 r.
Przebywanie w Białym Mieście mnie męczyło. Właściwie to męczyło mnie każde miasto. Nie byłam pewna powodu. Prawdopodobnie po prostu lubiłam kontakt z naturą. Co prawda nie wyróżniałam się tutaj aż tak, jak było to niegdyś w nowoczesnym Mieście, ale i tak czułam, że wszyscy się we mnie wpatrują. Ze szczególną łapczywością oglądali mnie mężczyźni, którzy rzadko kiedy wyglądali mi na dżentelmenów. Dobrze wiedziałam, co to oznacza. Zwykle wtedy ściskałam mocniej w swojej dłoni parasolkę, jako znak, że jestem w pełni gotowa do wykorzystania jej do ewentualnej obrony. Nie wróżyłam im dobrego losu, gdyby choćby spróbowali się do mnie zbliżyć, szczególnie że od dłuższego czasu nauka używania mojej mocy przechodziła mi coraz łatwiej. Już wiedziałam, że z łatwością mogłabym ich zetrzeć na proch.
Tego dnia postanowiłam wybrać się na przechadzkę po równinach i zalewiskach otaczających Białe Królestwo. Strażnicy przy bramie musieli mnie odnotować. Z tego co było mi wiadomo, i co zdołałam sama już zaobserwować, bardzo restrykcyjnie przestrzegano tutaj godzin wejść i wyjść wszystkich gości oraz stałych mieszkańców. Gdy oddawali mi dokumenty, które otrzymałam od Suzanny krótko po rejestracji naszej watahy, strażnicy zmierzyli mnie wzrokiem. Nie zareagowałam na to. Odłożyłam kartki papieru do torebki, a później ich minęłam, cicho stukając obcasami o brukowaną uliczkę. Dlaczego wybrałam ludzką formę, zapytacie? Odpowiedź jest stosunkowo prosta: zdołałam się zaopatrzyć w biały, futrzany płaszcz, który skutecznie ogrzewał mnie przed zimnem. W wilczej formie moje włosy niewiele dawały. Były stanowczo zbyt krótkie, co oznaczało, że trzęsłam się jak osika. Tutejsza pełnia zimy nie była szczególnie łaskawa.
Otuliłam się dokładniej, ostatni raz zerknęłam przez ramię, po czym poprawiłam kapelusz i dalej w milczeniu wędrowałam prosto przed siebie. Coś nie dawało mi spokoju. Czułam się, jakby ktoś mnie śledził, mimo że nikogo nie widziałam, ani nie słyszałam. Coś było nie w porządku, ale nie umiałam doprecyzować, co to mogłoby być. Nic się nie działo, lecz nadal czułam wzrok na plecach. Nikogo za mną nie było, sprawdziłam to. Moja moc nie wykrywała również obecności nikogo, prócz mnie samej.
Oddalałam się od Białego Królestwa coraz bardziej, zapuszczając się w niezamieszkałe tereny. Mijałam doliny, w których chowała się jakaś zwierzyna, której nawet nie potrafiłam w żaden sposób nazwać. Wiedziałam tylko tyle, że były powszechne na tych terenach. Za którymś razem postanowiłam usiąść na kamieniu, który zdawał się być czysty i poobserwować, jak parzystokopytne leniwie poruszają się i skubią zmarzniętą trawę. Były wychudzone.
Dość smętny widok. W zasadzie to wszystko tutaj zdawało się być smętne.
Wtedy po raz kolejny zerknęłam przez ramię, sądząc że coś zauważyłam kątem oka. Problem w tym, że nadal byłam tam zupełnie sama. Czyżbym zaczęła wariować, zupełnie jak moja ciotka, Sohara? Z tego co mi było wiadome, ona także miała nieustające poczucie bycia obserwowaną. Mogłabym pomyśleć, że to przypadłość przekazywana genetycznie, ale przecież mój tata nie wykazywał żadnych takich objawów.
Zacisnęłam mocniej ludzkie palce na trzonku parasolki i na klapce swojej skórzanej torebki. Zaczęłam wbijać w nie paznokcie. Rzadko kiedy się stresowałam. Teraz to napięcie nie dawało mi spokoju.
Gwałtownie poderwałam się z kamienia. Siedząc czułam się, jakby to, cokolwiek mnie śledziło, stawało się coraz bliższe.
Po raz kolejny zmierzyłam wzrokiem okolicę, a następnie szybszym krokiem ruszyłam w przeciwnym kierunku od bram Białego Królestwa. Przeklęte miejsce. Od samego początku miałam wrażenie, że przynosi nam wszystkim straszliwego pecha.
Nie szłam długo. Nagle zawróciło mi się w głowie. Zwolniłam, aż do kompletnego zatrzymania się. Patrzyłam pustym wzrokiem przed siebie. Czułam się zupełnie tak, jakbym się dusiła, jednak nie umiałam przyspieszyć oddechu. Spojrzałam na swoją ludzką dłoń. Trzęsła się. Chciałam się obrócić za siebie, ale wtedy uderzył mnie brutalny ból głowy. Miałam wrażenie, że obraz się wywraca. Może po prostu się zmieniałam w wilka? Nie wiedziałam. Kompletnie straciłam czucie swojego ciała. Zupełnie, jakby moja dusza została z niego wyrwana.

***

Nie umiałam określić, czy miejsce w którym się obudziłam było tym samym, gdzie utraciłam przytomność. Czułam jednak, że minęło sporo czasu. Wyszłam niedługo po świcie, a teraz słońce zachodziło. Stopniowo zaczynałam też odzyskiwać czucie.
Pierwsze co mnie uderzyło, to przeraźliwe zimno i to, że byłam w ludzkiej formie. W dodatku zupełnie naga. Podkuliłam dziwnie ciężkie nogi pod brodę, chcąc zachować choć odrobinę ciepła. Każda czynność sprawiała mi straszliwą trudność.
Byłam sina i podrapana.
Bolało.
Znowu z trudem łapiąc oddech, zupełnie jakbym była na dość dużej dawce opium, dostrzegłam swoje ubrania. Były schludnie ułożone na najbliższym kamieniu. Nie wyglądały na zniszczone... Zamrugałam jeszcze kilka raz oczami i ostrożnie tknęłam swoje włosy. Schludny koczek się rozpadł. Były teraz rozpuszczone.
Wbiłam paznokcie w nogę. Czułam się koszmarnie. Paskudnie. Było mi zimno, ale wciąż nie miałam dość siły, aby się podnieść i włożyć znowu suknię. Nie pamiętałam co się stało i nie zanosiło się na to, aby miało się to zmienić.
Wciąż zamroczona trochę uważniej spojrzałam na swoje nogi, piersi i brzuch. Nie byłam ranna. Nic mi nie było. Przydałyby się bandaże... ale mogłoby być zawsze gorzej.
Wzniosłam oczy do nieba. Czułam się tak, jakby coś mnie rozrywało od środka. Wcale nie fizycznie. Było to uczucie... złamanego serca oraz wszystkich organów przy okazji. Czułam, że drżały mi wargi. One również były zimne.
Po raz pierwszy w życiu miałam ochotę płakać. Czułam się taka... bezradna. Taka zniszczona. Zaniedbana i porzucona. Wszystko było ciężkie. Nie tylko moje ciało. Powietrze również. Nie wiedziałam już, czy to z lęku, czy może wciąż byłam pod działaniem tego środku, lub też zaklęcia. Czy byłam już bezpieczna? Kompletnie tego nie odczuwałam. Chciałam się gdzieś ukryć, ale gdziekolwiek bym nie była, nadal bym istniała.
Poczułam gorące stróżki jakiejś cieczy na swoich równie zdrętwiałych policzkach. Przyłożyłam zewnętrzną część dłoni do niej i zerknęłam. Płakałam? Czy to właśnie były łzy?
Pocierałam bezmyślnie ręką swoje uda. Trochę jakbym oczyszczała je z nieistniejącego pyłu, mimo że moje ręce były jeszcze brudniejsze od nich. Chciałam się czymś zająć. Musiałam. Chciałam, aby mnie tutaj nigdy nie było.
Pozbieranie się do stanu, aby podnieść się na klęczki i próbować wciągnąć suknię zajęło mi sporo czasu. Słońce już zaszło. Czułam chłód nawet w płucach. Nie tylko go wdychałam, ale i również wydychałam. Byłam kompletnie pusta. Nie czułam nic. Nawet gniewu, smutku. Może był to jakiś rodzaj rozpaczy.
Nie wiedziałam. Nigdy nie czułam niczego podobnego... Choć prędzej nazwałabym to bezczuciem.
Bezczuciem i dryfowaniem po wewnętrznej pustce.

<C.D.N.>

Uwagi: brak

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz