wtorek, 3 września 2019

Od Lind "Trzecia albo piąta doba" cz. 4

Styczeń 2024
Następne dni Freeze poświęcał nauczeniu mnie "dodawania" i "odejmowania". Polegało to głównie na zadaniach typu "Jeden wilk upolował dwa zające, kolejny cztery. Ile zajęcy mają razem?" oraz "Gospodarz miał w kurniku dwanaście kur. Lisy ukradły stamtąd osiem kur. Ile ptaków zostało gospodarzowi?". Na początku pomagałam sobie, licząc na palcach, ale wkrótce coraz rzadziej sięgałam po tę technikę. Zwłaszcza, że nie można było jej użyć na liczbach większych niż dwadzieścia. 
Nigdy nie wiedziałam, że mam konkretnie tyle palców. Ni mniej, ni więcej. Ciekawe odkrycie. 
Kilka dni później, mój sąsiad wreszcie wprowadził liczby powyżej setki. Znów musiałam wkuwać na pamięć nowe nazwy; tym razem kończące się na "-set". Na szczęście bazą nadal były numery od dwóch do dziewięciu; także poszło jeszcze łatwiej niż z liczbami z grupy "naście". 
Po jakimś czasie już w zupełności opanowałam tworzenie nazw wartości większych od stu. (Polegało to głównie na poprzedzaniu znanej liczby wyrazem "sto", "dwieście" albo "pięćset". Łatwizna.) Wówczas Freeze zapoznał mnie z pojęciem "mnożenia" i "dzielenia". Zadania robiły się coraz bardziej skomplikowane, ale nadal wykonalne. Wystarczyło dalej ćwiczyć. No i przede wszystkim nie zapomnieć nazwy żadnej liczby, co na początku (aż wstyd przyznać) zdarzało mi się całkiem często. 
Jak na ironie, skupiona na nauce matematyki, straciłam rachubę czasu. Przestałam zwracać uwagę na to, ile dni upłynęło odkąd tu jestem. Nie byłam pewna, czy Freeze zaczął przekazywać mi wiedzę na temat liczenia, tydzień, dwa, czy może cały miesiąc temu. Teraz przynajmniej miałam jakieś zajęcie, ale mimo to wszystkie chwile między wschodami i zachodami słońca zlewały mi się w jedno. 
Cela nic się nie zmieniła, odkąd tutaj jestem. Nadal była ciasna, zimna i niewygodna. Jedynym jej plusem było to, że z więzienia odprowadzano wszelkie nieczystości. Więc przynajmniej zapach był znośny. 
Znałam już każdy kąt przydzielonego mi kawałka przestrzeni. Nawet gdybym zamknęła oczy, byłabym w stanie wyminąć wiadro z wodą, miskę na jedzenie i stertę kości w kącie. Znalazłabym też na ślepo ubytek w ścianie z krat, przez który co dzień przekładałam wspomniane drewniane naczynie. 
Za każdym razem, jak mieliśmy przerwę od nauki (niezależnie czy przez nastanie ciszy nocnej, czy dlatego, że znów pożarłam się ze swoim nauczycielem) w mojej głowie roiły się na nowo różnorakie myśli. Najczęściej odwoływały się one do moich przyjaciół, watahy, a także Tinga. Najczęściej zatrzymywałam się nad wspomnieniami związanymi z tym Odmieńcem. Im więcej czasu tak spędzałam, tym częściej miałam przed oczami też jego "kuzyna" - Baldora. Co za tym szło, kontemplowałam także nad trzema artefaktami i Trzecią Strażniczką. 
Do tej pory nie miałam odwagi spytać Freeze'a, skąd w ogóle wiedział o Kamiennym Lesie. Nie dociekałam też kto teraz ma ten przedmiot, dokąd basior odesłał swoją "podwładną" i jaką część historii artefaktów naprawdę poznał mój sąsiad. Zasady, klucze, spadkobiercy... Zastanawiałam się, ile z tego będzie skłonny mi w ogóle zdradzić.
I tak zastanawiałam się, zastanawiałam... Kolejne godziny i dni... Ale nie mogłam się zebrać w sobie, by faktycznie zacząć którykolwiek temat. 


Początek marca 2024
Jestem zmęczona. Potwornie zmęczona. 
A przecież nic tu tak naprawdę nie robię. Ot, tkwię w miejscu. Śpię, jem, piję i znów śpię. 
Ewentualnie jeszcze od czasu do czasu rozmawiam z Freeze'm. Dotychczas głównym tematem naszych rozmów była matematyka. A kiedy to wreszcie się nam przejadło, zaczęliśmy prowadzić konwersacje o przeszłości. Dowiedziałam się wówczas, że Stary Juan nie żyje, mój wuj, a ojciec Freeze'a też, że Hasley zniknęła w bliżej niewyjaśnionych okolicznościach... Słysząc te wieści zdałam sobie sprawę, iż ledwie już pamiętałam, jak te wilki w ogóle wyglądały.
Nikogo jednak nie zdziwiłby fakt, że wciąż przynajmniej raz na kilka dni dochodziło do kłótni między mną, a moim sąsiadem. Przy paru okazjach nawet współwięźniowie darli się, żebyśmy zamknęli już pyski. 
Co poradzę? Nadal żywiłam dozgonną urazę do tego basiora. 


Maj 2024
Słońce wschodzi i zachodzi. Wschodzi i zachodzi. Codziennie. 
Zegar bije i bije... Liczy godziny... Pierwsza, drugą, trzecią... I tak codziennie.
Strażnik chodzi tam i z powrotem... Tam i z powrotem... I tak codziennie. 
A ja siedzę w miejscu. Siedzę albo leżę. Kończyny mam już zupełnie zesztywniałe przez brak ruchu. Mięśnie wiecznie spięte przez niewygodę. Żołądek wiecznie ściśnięty przez głód, którego te maleńkie porcje nigdy nie zaspokoją. Tkwię w tej celi. Czuję się, jakbym ledwie żyła. 
Z czasem przestałam w ogóle rozmawiać z Freeze'm. Miałam absolutnie dosyć jego widoku, jego zapachu, jego głosu. Basior przyjął moją decyzję bez protestów. Od teraz w porach, kiedy zwykliśmy rozmawiać, po prostu patrzył przed siebie. Podczas tych kontemplacji, w ogóle się nie poruszał. Zupełnie, jakby już cały zmienił się w bryłę lodu. 
Przed moimi oczami majaczyły sylwetki moich przyjaciół. Zdawało mi się, że kilka razy niektórzy z nich zjawili się tutaj. Chyba, że to był tylko piękny sen, który przez głód i wyczerpanie wyglądał dla mnie jak jawa. Jednak z jakiegoś powodu pośród tych sylwetek ani razu nie widziałam Tinga.

Uwagi: W połowie opowiadania zmieniłaś czas narracji z przeszłego na teraźniejszy.