piątek, 26 kwietnia 2019

Od Crane'a "Na chwilę przed odlotem" cz. 3 (C.D. Edel)

Czerwiec 2023
- Poczekaj chwilę, wiem co możemy zrobić - oznajmiłem.
Poprosiłem Diligitis, by podeszła bliżej skały, z której łatwiej będzie nam dostać się na jej grzbiet. Smoczyca pokiwała głową i zrobiła to. Wtedy ja stanąłem pod głazem i przykucnąłem. 
- Wespnij się po mnie na ten kamień - powiedziałem do Edel. - Z niego bez problemu dosiądziesz Diligitis 
Wadera chwilę się wahała, ale w końcu posłuchała mnie. Niezdarnie wdrapała się na obrośnięty mchem blok skalny i już po chwili zajęła miejsce nieopodal kosza z bagażem. Dołączyłem do niej, chociaż nie obyło się bez pewnych trudności. 
Smoczyca ruszyła naprzód, rozkładając skrzydła. Odruchowo przysunąłem się bliżej spakowanych na podróż przedmiotów, ponieważ w razie co, tylko tego będę mógł się złapać. Kiedy Diligitis wyraźnie przygotowywała się do wzbicia w powietrze, Redian wcisnął się między mnie,a Edel, jakby się bał. Wilczyca też wyglądała nieswojo, lecz dopiero przy kilku pierwszych uderzeniach błoniastych skrzydeł naszego przewoźnika, wyczułem jej strach. Bezpieczna ziemia zaczęła się oddalać. Wszystkie drzewa i nierówności terenu stawały się coraz mniejsze. Wkrótce wyglądały jak płaskie rysunki na kolorowej mapie, ukryte pod warstwą mgły. Niepewnie uniosłem wzrok na inne smoki w pobliżu. Na tę chwilę Digitis wydawała się lecieć najspokojniej z nich wszystkich. Jeden zielonkawy gad rozkładał swoje wielkie skrzydła na całą szerokość i pozwalał, by wiatr rzucał go na boki jak latawiec. Inny - zielonobrązowy podskakiwał gwałtownie w powietrzu w górę i w dół. Ledwo uniknął zderzenia z czerwonym smokiem, lecącym prosto na niego. Ten ostatni nie miał się czym przejmować, na jego grzbiecie nie było nikogo, lecz jego "podskakujący" kolega przewoził całą gromadę wilków i ich towarzyszy. Zmrużyłem oczy. Rozpoznałem, że siedziała na nim Lind, Leah, a także Torance i Asgrim. W pierwszej chwili nie rozumiałem, dlaczego Edel nie chciała polecieć ze swoimi najbliższymi przyjaciółmi. Później dotarło do mnie, iż zapewne chodziło o ilość miejsc na grzbiecie tego smoka. Choćby się starali, nie zmieściliby tam już nikogo. 
Spojrzałem na waderę, która była tuż obok mnie. Nadal śmierdziała strachem i usilnie wpatrywała się w jakiś punkt przestrzeni przed sobą. Może chciałem zająć czymś siebie, a może chciałem żeby Edel poczuła się lepiej, więc zacząłem kontynuować urwaną przed odlotem rozmowę:
- Opowiedzieć ci o smoku, którym opiekował się mój ojciec? - spytałem. Tę wyssaną z palca historyjkę obmyśliłem już dawno temu, więc czułem się całkiem swobodnie opowiadając ją komuś, kto nie miał pojęcia o faktach, które pozbawiają ją wiarygodności. 
Wilczyca niepewnie odwróciła się w moją stronę. Jej ruchy były przesadnie uważne; zachowywała się, jakby zaledwie jeden błąd mógł doprowadzić do upadku z grzbietu smoczycy. 
- Ch-chętnie posłucham - Zmusiła się do uśmiechu.
- Więc tak, pewnie widziałaś tego olbrzymiego smoka, na którym podróżuje Joel z Yuki? - zacząłem.
- Nie umknął on mojej uwadze. Należy do ciebie? - Edel spróbowała zgadnąć do czego zmierzam.
- Nie, ten jest ich - pokręciłem głową z uśmiechem. - Chodzi o to, że mój ojciec kiedyś opiekował się podobnym, tego samego gatunku. Był jeszcze większy, o potężnych skrzydłach i lśniącej, srebrnej łusce. Prawdziwy mistrz walki i także powietrznych akrobacji. Potrafił latać nawet do góry nogami, a na swoim grzbiecie uniósłby z pięćdziesiąt wilków! 
Dobrze, że nie było szans, by usłyszała mnie Yuki. Nie dość, że zostałbym zdemaskowany, to jeszcze wyśmiany. W końcu tylko ona jedna sprowadziła z Krainy Mroku takiego smoka. Moja historia głosząca, że był tu kiedyś inny, wydała się Edel bardzo ciekawa. Dokładnie tak, jak zakładałem. Towarzysząca mi wadera otworzyła szerzej oczy, zainteresowana tematem. 
- I co z nim? - spytała.
- Nie żyje już niestety... - westchnąłem ze szczerze brzmiącym smutkiem. - Tata mi nigdy nie powiedział co się z nim stało, dla niego był to potężny cios. 
- Och... Tak mi przykro - Opuściła uszy - Nie dziwię się. Ja już nie wyobrażam sobie życia bez Rediana, jakkolwiek irytujący by nie był. Twój ojciec... Musiał być z nim bardzo związany.
- Podobno znał go jeszcze dłużej, niż mamę - spojrzałem w niebo, jakbym wspominał rodziców. Zadbałem, by z mojego wyrazu pyska dało się wyczytać, że oni także już nie żyją. Szczerze mówiąc, wolałem myśleć, że tak jest. Nie chciałbym ich już nigdy spotkać. Znienawidziłem ich. 
Tymczasem wadera nie mówiąc już nic, dotknęła swoją łapą mojej. Drgnąłem. Kompletnie się tego nie spodziewałem. Zapewne chciała mnie pocieszyć, ale jednocześnie odnosiłem wrażenie, że to nie jest całe wytłumaczenie, a zaledwie jego część. Nie odsunąłem się, dostrzegłszy, że to całkiem przyjemne uczucie. Nie licząc nic nie znaczących uścisków z Lind, dawno nie miałem takiej styczności z innym wilkiem. W końcu każdy mógł mnie nagle zaatakować, więc byłem ostrożny... A Edel... Nic nie wskazywało na to, że mogłaby tego próbować. Wydawała się być łagodna i niewinna, a przy tym... taka delikatna. 
Samica zerknęła na nasze łapy, potem jej wzrok przeniósł się na mnie. Znów poczułem zapach strachu. Tym razem był on znacznie słabszy i jakby inny. Wadera powoli wycofała łapę.
- Ja... - przerwała i pokręciła łbem. 
Popatrzyłem na nią pytająco.
- Masz jeszcze jakąś historię w zanadrzu? Twój życiorys jest dość intrygujący - znowu się uśmiechnęła. 
Tak, o to chodziło. Jestem intrygującym basiorem, który przeżył wiele przygód, o których można opowiadać godzinami. Kupiła to! -
 A o czym chciałabyś usłyszeć? O Moście Nieskończoności? Drzewie Wiedzy?
- Moście Nieskończoności? - powtórzyła, mrużąc oczy - To ten który nie ma końca, tak?
- Tak... - mruknąłem patrząc na swoje łapy. Miało to sprawić wrażenie, że brałem udział w jakimś przedsięwzięciu związanym z nim i zostawiło to ślad na mojej psychice.
- To... Jaka to historia? - spytała - I żeby nie było, o Drzewie Wiedzy też chętnie posłucham.
- Kiedyś mi i mojemu przyjacielowi, którego imienia nie wspomnę, Alfy zleciły zbadanie tego mostu - zacząłem kolejną, fikcyjną opowieść. - On, związany w pasie Magiczną Liną ruszył przez Most, a ja miałem za zadanie przywiązać dobrze koniec liny do pobliskiego drzewa i pilnować, by się nie rozwiązała, a w razie potrzeby, ściągnąć mojego towarzysza z powrotem na brzeg. 
- Czy on...?
- Zniknął. Zaznaczam, że na tę okazję przygotowano kilkukrotnie dłuższą i bardziej wytrzymałą linę. Miała wytrzymać dwie tony, a po przekroczeniu tej wagi rozwiązać się. Tymczasem... - zrobiłem pauzę, by zbudować napięcie i dalej udawać, że nie jest wcale tak łatwo mi o tym mówić. - Kiedy mój przyjaciel zniknął we mgle, sznur nagle opadł na ziemię. Przerażony przyciągnąłem to do siebie, by odkryć rozerwany koniec. To cała historia. 
Edel otworzyła pysk w szoku. Dostrzegłem, że było to zmieszane z przerażeniem. 
- Jak myślisz co się z nim stało? - spytała, oblizując pysk z nerwów.
- Nie wiem. Nie jestem w stanie sobie wyobrazić... - Spojrzałem na nią spode łba. - Gdybym chociaż usłyszał wołanie, jakikolwiek sygnał. A tymczasem... nic. Jakby rozpłynął się w powietrzu. 
Wadera skuliła się pod naporem mojego spojrzenia.
- Prze... Przepraszam. Nie powinnam dopytywać...
Natychmiast zacząłem ją uspokajać:
- Nie, wszystko w porządku. Na swój sposób jest mi lepiej, kiedy mogę z kimś o tym porozmawiać.
Pomimo moich słów, samica nie rozluźniła się, ani nic nie powiedziała. Zaczęła trzymać mnie na dystans i odpłynęła gdzieś myślami. Dotarło do mnie, iż mogę zaczynać brzmieć głupio. 
Chyba przesadziłem ze smutnym wyrazem tych historyjek, skoro przecież sam zaproponowałem, że o nich opowiem. Obym zdołał z tego zgrabnie wybrnąć. Tylko pytanie... jak? Miałem już pewne doświadczenie w rozmowach z Lind, a z Edel... żadnego. Też się wpakowałem... 
Wtem odezwała się smoczyca, na której lecieliśmy.
- Może zejdźcie na jakieś pogodniejsze tematy, gołąbeczki.
Edel drgnęła i spojrzała na tył łba Diligitis.
- Na przykład jakie? - mruknęła wadera. 
- To może ja coś opowiem? - Nagle do rozmowy włączył się Redian.
Popatrzyłem na niego. 
Dobra, opowiadaj co chcesz kocie, może dzięki temu Edel nie zwróci większej uwagi na moją straszliwą gafę.
Nie słysząc wyrazów sprzeciwu, potargana kulka futra rozłożyła się wygodniej i zaczęła opowieść:
- Któregoś dnia zawędrowałem na tereny Miasta. Stwierdziłem, że co mi szkodzi rozejrzeć się trochę. I nie uwierzycie! Widziałem tam jakieś dziwne, pomniejszone psy, prowadzone przez ludzi na sznurkach. I te psy zaczęły na mnie szczekać. Co za niewychowane kreatury, nie sądzicie? W każdym razie, gdy poszedłem wgłąb Miasta, to taki mały człowiek chciał mnie złapać. Podrapałem go i... - mówił jak najęty.
Niespodziewanie przerwała mu Edel:
- Chwila! Nie powinieneś był tam iść! Co ci strzeliło do głowy, żeby wchodzić do Miasta? Mogło ci się coś stać!
- Ale się nie stało. Żyję - Redian wyszczerzył wesoło ząbki.

<Edel?>

Uwagi: brak

Od Edel "Szukaj, a znajdziesz" cz. 4 (cd. chętny)

Lipiec 2023
W którymś momencie musiałam zasnąć, bo obudził mnie cichy mruk Rediana i Eleny. Otworzyłam oczy i zobaczyłam, że tuż obok mnie, wtulone w moją pierś i siebie nawzajem, leżą kociaki. Obserwowałam je, oddychając najciszej, jak mogłam. Mój kocurek wyglądał wyjątkowo grzecznie, chociaż z pewnością nie tak, jak Elena. Biała samiczka była istnym aniołkiem, nawet kiedy miała swój "gorszy" dzień. Czasem żałowałam, że to nie mnie się ona trafiła, ale z drugiej strony... Redian był moim promykiem słońca i zabawy, nawet w najbardziej deszczowe dni.
A co do deszczu... Wysiliłam słuch i próbowałam usłyszeć ciche kapanie kropel na zielone liście, znajdujące się wysoko nade mną. Nie miałam pewności, ale wydawało mi się, że nadal je słyszałam. Czyli dzisiaj nie ma szans na wyruszenie dalej.
Nagle poczułam palące gorące w przełyku. O nie, nie, nie. Nie zważając na śpiące kocięta, zerwałam się z miejsca i pobiegłam jak najdalej mogłam od reszty watahy. Z mojego pyska zaczynały skapywać wymiociny, o czym starałam się nie myśleć. Musiałam odejść od reszty.
Udało mi się zrobić zaledwie kilka kroków więcej, kiedy mój organizm całkiem się zbuntował. Moje nozdrza atakował nieprzyjemny zapach, gardło zaciskało się w niemym proteście, a żołądek nadal próbował pozbyć się zalegającego jedzenia. Nie chciałam na to patrzeć, ale nie umiałam zamknąć oczu lub odwrócić wzroku. Byłam zmuszona obserwować swój własny upadek.
Wiedziałam, że miałam ogromne szczęście. Głównie dzięki zmianie trybu życia na mniej wymagający, mniej "zakonowy", jeszcze żyłam. Mało tego! Ostatnio czułam się na tyle dobrze, by odzyskać nadzieję, że wszystko będzie dobrze. Jednak teraz, gdy patrzyłam na własną krew barwiącą resztki śniadania, poczułam coś na wzór żalu. Choroba nie zniknęła. Nadal była gdzieś we mnie, nieustannie zbierając żniwo, próbując mnie wykończyć na swój okropny sposób. A ja przegrywałam. Powoli i boleśnie...
Kiedy wszystko się skończyło, wstałam i nie oglądając się za siebie, ruszyłam w pierwszą lepszą stronę, gdzie nie widywałam zbyt wiele wilków. Chciałam się oddalić od innych jak najbardziej, by nie musieli na mnie patrzeć... w tym stanie.
Obiło mi się o uszy, że niemal z każdej strony byliśmy otoczeni rzeką. Wobec tego stwierdziłam, że nie zaszkodzi mi ją przejść i przy okazji pozbyć się resztek wymiocin z futra. Potykając się o wystające korzenie, szłam najszybciej, jak mogłam sobie na to pozwolić. Zwyczajowy półmrok, powoli zamieniał się w ciemność, którą rozświetlały jedynie niebieskie rośliny. Nadchodziła noc.
Miejsce, które sobie wybrałam, nie było najspokojniejszym ze wszystkich odcinków rzeki. Woda nieznacznie nabierała na szybkości od mojej strony oraz była o wiele zimniejsza. Pokonanie jej wymagało ode mnie długiej walki. Kiedy w końcu stanęłam po drugiej stronie rzeki, ledwo znalazłam siłę na otrzepanie się z wody.
Położyłam się na ziemi w takiej pozycji, by móc obserwować własne odbicie w ciemnej wodzie. Przyjrzałam się swojemu wychudzonemu pyskowi, który oblepiała mokra i rzadka sierść. Wyglądałam na zmęczoną i słabą. Widząc siebie w takim stanie, przestałam się dziwić tym, którzy próbowali się mną zaopiekować. Pewnie mieli wrażenie, że wystarczy jeden powiew wiatru, bym rozpadła się w proch...
A czy nie wystarczy?
Zanurzyłam łapę w lodowatej wodzie, niszcząc własne odbicie. Drobne fale naruszyły spokojną z tej strony taflę. Westchnęłam cicho i rozejrzałam się po miejscu, w którym się znajdowałam. 
Trawa wypuszczała swoje wysokie pędy z każdej strony, odpuszczając jedynie przy samej rzece. Brzeg był pokryty piaskiem i kamieniami. Wszystko wydawało się zimne przez padające na nie błękitne światło. Rośliny, z których się ono wydobywało, wyglądały podobnie do konwalii. Tyle, że w odróżnieniu od nich oczywiście świeciły oraz wyrastały prosto z drzew. W Zakonie nigdy nie widziałam czegoś, co by je przypominało, więc jeszcze bardziej mnie intrygowały. Jednak nie zdecydowałam się ich dotknąć, obawiając się, że mogą być silnie toksyczne. Nie miałam zamiaru pospieszać i tak zbliżającej się powoli śmierci...
Nagle zauważyłam bardziej znajomą roślinę. Nocne lilie zaczęły rozwijać swoje piękne kwiaty, zwiastując nadejście nocy. Po krótkiej chwili wahania, zdecydowałam się nazrywać kilka z nich. Po spożyciu potrafiły skutecznie poprawić humor, a o niczym w tamtej chwili tak nie marzyłam, jak o dobrym odwróceniu myśli od smutnych tematów.
Zjadłam jedną z nich i niemal od razu zaczęłam wesoło chichotać. Problemy odeszły w zapomnienie, a umysł skupił się na czymś innym... Na przykład na tym zabawnym szeleście czyichś łap o wysoką trawę. Ciekawiło mnie, kto to szedł i w jakim celu.
- Hej! Kto tam? - zawołałam, uśmiechając się szeroko.
W odpowiedzi usłyszałam czyiś poddenerwowany głos. Widocznie ten ktoś musiał się mnie wystraszyć. Roześmiałam się, słysząc głośne przekleństwo.
- Halo, tutaj! Nad rzeką! Chodź, porozmawiajmy!

<Jest ktoś chętny pogadać z naćpaną Edel? ^^>