piątek, 26 kwietnia 2019

Od Edel "Szukaj, a znajdziesz" cz. 4 (cd. chętny)

Lipiec 2023
W którymś momencie musiałam zasnąć, bo obudził mnie cichy mruk Rediana i Eleny. Otworzyłam oczy i zobaczyłam, że tuż obok mnie, wtulone w moją pierś i siebie nawzajem, leżą kociaki. Obserwowałam je, oddychając najciszej, jak mogłam. Mój kocurek wyglądał wyjątkowo grzecznie, chociaż z pewnością nie tak, jak Elena. Biała samiczka była istnym aniołkiem, nawet kiedy miała swój "gorszy" dzień. Czasem żałowałam, że to nie mnie się ona trafiła, ale z drugiej strony... Redian był moim promykiem słońca i zabawy, nawet w najbardziej deszczowe dni.
A co do deszczu... Wysiliłam słuch i próbowałam usłyszeć ciche kapanie kropel na zielone liście, znajdujące się wysoko nade mną. Nie miałam pewności, ale wydawało mi się, że nadal je słyszałam. Czyli dzisiaj nie ma szans na wyruszenie dalej.
Nagle poczułam palące gorące w przełyku. O nie, nie, nie. Nie zważając na śpiące kocięta, zerwałam się z miejsca i pobiegłam jak najdalej mogłam od reszty watahy. Z mojego pyska zaczynały skapywać wymiociny, o czym starałam się nie myśleć. Musiałam odejść od reszty.
Udało mi się zrobić zaledwie kilka kroków więcej, kiedy mój organizm całkiem się zbuntował. Moje nozdrza atakował nieprzyjemny zapach, gardło zaciskało się w niemym proteście, a żołądek nadal próbował pozbyć się zalegającego jedzenia. Nie chciałam na to patrzeć, ale nie umiałam zamknąć oczu lub odwrócić wzroku. Byłam zmuszona obserwować swój własny upadek.
Wiedziałam, że miałam ogromne szczęście. Głównie dzięki zmianie trybu życia na mniej wymagający, mniej "zakonowy", jeszcze żyłam. Mało tego! Ostatnio czułam się na tyle dobrze, by odzyskać nadzieję, że wszystko będzie dobrze. Jednak teraz, gdy patrzyłam na własną krew barwiącą resztki śniadania, poczułam coś na wzór żalu. Choroba nie zniknęła. Nadal była gdzieś we mnie, nieustannie zbierając żniwo, próbując mnie wykończyć na swój okropny sposób. A ja przegrywałam. Powoli i boleśnie...
Kiedy wszystko się skończyło, wstałam i nie oglądając się za siebie, ruszyłam w pierwszą lepszą stronę, gdzie nie widywałam zbyt wiele wilków. Chciałam się oddalić od innych jak najbardziej, by nie musieli na mnie patrzeć... w tym stanie.
Obiło mi się o uszy, że niemal z każdej strony byliśmy otoczeni rzeką. Wobec tego stwierdziłam, że nie zaszkodzi mi ją przejść i przy okazji pozbyć się resztek wymiocin z futra. Potykając się o wystające korzenie, szłam najszybciej, jak mogłam sobie na to pozwolić. Zwyczajowy półmrok, powoli zamieniał się w ciemność, którą rozświetlały jedynie niebieskie rośliny. Nadchodziła noc.
Miejsce, które sobie wybrałam, nie było najspokojniejszym ze wszystkich odcinków rzeki. Woda nieznacznie nabierała na szybkości od mojej strony oraz była o wiele zimniejsza. Pokonanie jej wymagało ode mnie długiej walki. Kiedy w końcu stanęłam po drugiej stronie rzeki, ledwo znalazłam siłę na otrzepanie się z wody.
Położyłam się na ziemi w takiej pozycji, by móc obserwować własne odbicie w ciemnej wodzie. Przyjrzałam się swojemu wychudzonemu pyskowi, który oblepiała mokra i rzadka sierść. Wyglądałam na zmęczoną i słabą. Widząc siebie w takim stanie, przestałam się dziwić tym, którzy próbowali się mną zaopiekować. Pewnie mieli wrażenie, że wystarczy jeden powiew wiatru, bym rozpadła się w proch...
A czy nie wystarczy?
Zanurzyłam łapę w lodowatej wodzie, niszcząc własne odbicie. Drobne fale naruszyły spokojną z tej strony taflę. Westchnęłam cicho i rozejrzałam się po miejscu, w którym się znajdowałam. 
Trawa wypuszczała swoje wysokie pędy z każdej strony, odpuszczając jedynie przy samej rzece. Brzeg był pokryty piaskiem i kamieniami. Wszystko wydawało się zimne przez padające na nie błękitne światło. Rośliny, z których się ono wydobywało, wyglądały podobnie do konwalii. Tyle, że w odróżnieniu od nich oczywiście świeciły oraz wyrastały prosto z drzew. W Zakonie nigdy nie widziałam czegoś, co by je przypominało, więc jeszcze bardziej mnie intrygowały. Jednak nie zdecydowałam się ich dotknąć, obawiając się, że mogą być silnie toksyczne. Nie miałam zamiaru pospieszać i tak zbliżającej się powoli śmierci...
Nagle zauważyłam bardziej znajomą roślinę. Nocne lilie zaczęły rozwijać swoje piękne kwiaty, zwiastując nadejście nocy. Po krótkiej chwili wahania, zdecydowałam się nazrywać kilka z nich. Po spożyciu potrafiły skutecznie poprawić humor, a o niczym w tamtej chwili tak nie marzyłam, jak o dobrym odwróceniu myśli od smutnych tematów.
Zjadłam jedną z nich i niemal od razu zaczęłam wesoło chichotać. Problemy odeszły w zapomnienie, a umysł skupił się na czymś innym... Na przykład na tym zabawnym szeleście czyichś łap o wysoką trawę. Ciekawiło mnie, kto to szedł i w jakim celu.
- Hej! Kto tam? - zawołałam, uśmiechając się szeroko.
W odpowiedzi usłyszałam czyiś poddenerwowany głos. Widocznie ten ktoś musiał się mnie wystraszyć. Roześmiałam się, słysząc głośne przekleństwo.
- Halo, tutaj! Nad rzeką! Chodź, porozmawiajmy!

<Jest ktoś chętny pogadać z naćpaną Edel? ^^>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz