niedziela, 8 września 2019

Od Crane'a "Zając za szybko chodzi"

Wrzesień 2024
Po dzisiejszej podróży, Edel była wyjątkowo zmęczona. Znów wymiotowała i ledwo trzymała się na nogach. Jak tylko zeszliśmy z grzbietu Diligitis, wadera ułożyła się do snu, obiecując, że to jej dobrze zrobi. Wtedy smoczyca zobowiązała się do osłonięcia mojej ukochanej przed wiatrem i rozłożyła nad słabą wilczycą jedno skrzydło, jak baldachim. 
Nie chciałem przeszkadzać i hałasować, także ucałowałem E i wybrałem się na spacer po okolicy. Trochę poprzyglądałem się, co robią inni członkowie watahy, a potem skręciłem do pobliskiego lasu. W pewnym momencie dostrzegłem ciemny pień, który wyróżniał się pośród pozostałych. Podszedłem bliżej i powąchałem korę drzewa. Ten zapach z czymś mi się kojarzył. Zainteresowany odmiennością okazu, obszedłem go dookoła. Wtedy zobaczyłem przy najniższej gałęzi coś, co przypominało dopiero rozwijającą się, błękitną konwalię. Zmrużyłem oczy. Bił od niej nikły blask. Wówczas rozpoznałem, że to Niebieski Świetlik. Dokładnie rok temu Lind pokazywała mi tę roślinę. Zebrała ich nieco podczas poszukiwania jajek, które zgubił ten Ara... Ara... ten królik. Później dowiedziałem się, że te kwiaty zwykle rosną na pewnym szczególnym rodzaju drzew, a one nie występują wszędzie. 
Wtedy podjąłem decyzję, że chciałbym zebrać nieco drewna tego drzewa, skoro już jedno znalazłem. Niestety nie wiedziałem, jak mógłbym się za to zabrać. Nie miałem sposobu na ułamanie nawet gałęzi; były zwyczajnie zbyt wysoko. Zmiana w człowieka też by nie wystarczyła. (Odkąd trwała przeprowadzka uznałem, że nie ma sensu już ukrywać się z faktem, że posiadam tę zdolność. Teraz już nie poślą mnie do pracy w Mieście.) 
Pomyślałem, że może gdybym miał siekierę, mógłbym ściąć całe drzewo. Obejrzałem się za siebie; w stronę miejsca postoju pozostałych. Szczerze wątpiłem, że ktokolwiek z nich posiadał ten przedmiot. Zacząłem się zastanawiać, jakie jeszcze mam opcje na pozyskanie tego drewna. 
Wtedy moich uszu dotarły miarowe uderzenia małych łapek, a potem ciężkie kroki i głośne dyszenie. Rozejrzałem się, szukając źródła dźwięków. Paręnaście metrów ode mnie śmignął zając. Po chwili w tym samym miejscu zjawił się zasapany Camus. On jednak wkrótce zatrzymał się, niezdolny do dalszego biegu. 
- Cześć, Crane! - zawołał, dostrzegłszy moją osobę. - Widziałeś może mój srebrny medalion? 
- Nie, nie widziałem - odparłem. 
Wiedziałem, że jeśli chcę z nim pogadać, będę musiał wiele się nasłuchać o srebrnym-wisiorku-który-pewnie-nigdy-nie-istniał. Nie mniej jednak ten basior mógł być rozwiązaniem mojego problemu. Podszedłem do niego bliżej i kontynuowałem rozmowę:
- Polujesz na zające? 
- Zając za szybko chodzi - Basior padł dramatycznie na ziemię. - A ja dalej nie znalazłem wisiorka. To zły znak - załkał. 
- Hej, a może chcesz żebym ci pomógł w polowaniu? - zaproponowałem. 
- Pomożesz, naprawdę? - Camus podniósł pysk i zamerdał ogonem. 
- Jasne - Skinąłem głową. - Złapię dla ciebie kilka zajęcy.
- Tak! Zapewniam, że odwdzięczę ci się, przyjacielu! - Natychmiast wstał z ziemi. - Dzięki tobie będę miał dosyć czasu, żeby znaleźć mój medalion! 
- Powodzenia w poszukiwaniach - uśmiechnąłem się, poklepując Camusa po ramieniu. - To widzimy się później. 
Z początku chciałem wrócić po swój Naszyjnik Pożywienia, ale jak tylko wyszedłem na otwartą przestrzeń, przypomniałem sobie o śpiącej Edel. Z tego co pamiętałem, wadera leżała tuż obok Diligitis, a kosz z moimi rzeczami znajdował się na grzbiecie smoczycy. Tak więc, zawróciłem z powrotem do lasu. Widać będę musiał zdobyć te zające tradycyjną metodą. 
Zacząłem węszyć. Szybko znalazłem trop wspomnianych zwierząt. Kiedy już dotarłem odpowiednio blisko, złapanie tych gryzoni nie było wyzwaniem. Zwłaszcza z moimi zdolnościami magicznymi, które umożliwiły mi utworzyć złudzenie, że z każdej strony czyha drapieżnik. W ten sposób upolowałem dla Camusa dwa zające. 
Zastałem wspomnianego basiora w tym samym miejscu, co wcześniej. Przez ten czas dookoła pojawiło się kilka świeżo wykopanych dziur. Wilk był akurat w trakcie pogłębiania kolejnej, jak rzuciłem zające na ziemię. 
- To dla mnie? Naprawdę oba są moje? - Camus ucieszył się jak szczenię. 
- Tak - odparłem. 
Basior zaczął szarpać świeże mięso. Poczekałem cierpliwe, aż się naje, po czym przeszedłem do tematu, który był powodem, dlaczego w ogóle pomogłem Camusowi w polowaniu. 
- Przyjacielu, mogę cię prosić o przysługę? - spytałem. 
- Jasne, jasne! - wykrzyknął. - Tylko oby szybką, bo zgubiłem Srebrny Medalion. To bardzo zły znak - potrząsnął głową. 
- To zajmie tylko chwilę - zapewniłem i podszedłem do grubego pnia, który wcześniej zwrócił moją uwagę. - Chciałbym zdobyć trochę drewna z tego drzewa, ale nie potrafię. Mógłbyś mi pomóc? 
- Nie ma problemu - oznajmił Camus.
Uderzył łapami w ziemię. Z głębi gleby dało się słyszeć jakby grzmot. W ostatnim momencie zdołałem uskoczyć daleko od miejsc, gdzie ziemia nagle pękała i falowała jak woda. Po chwili wskazane drzewo zostało wykorzenione od spodu przez odłamek skalny, który wystrzelił pod nim. Z głośnym hukiem pień opadł na ziemię. 
- Uff - sapnął Camus. - Wystarczy? 
- Hm... - Obejrzałem świeżo powalone drzewo. - Chyba będę musiał poprosić jakiegoś smoka o pomoc w podzieleniu tego na deski... 
- A, bo ty deski chciałeś, nie cały pień... - Basior opadł na ziemię, ciężko oddychając. - Daj mi parę minut, odsapnę i będziesz je miał. A potem biegnę po Medalion. Jego utrata to bardzo, bardzo zły znak! - powtórzył po raz kolejny. 
- W porządku - usiadłem w cieniu innych drzew. - Mnie się nie śpieszy. I tak już dużo mi pomogłeś - uśmiechnąłem się. 
- A może ty widziałeś mój medalion? - spytał Camus. 
- Nie, niestety nie.
Musiałem znieść jeszcze trochę tego jego gadania o jednym i tym samym Srebrnym Medalionie. Na szczęście wreszcie doczekałem się momentu, w którym basior wstał z ziemi i zajął się wycinaniem z pniaka desek.

Uwagi: Brak.

Od Lind "Ogień i wiatr" cz. 1

Wrzesień 2024
Passer przechylił się na prawo i śmignął tuż przed nosem Caprei. Smoczyca uderzyła wielkimi skrzydłami, żeby uniknąć zderzenia. Przez nagły wstrząs, jej pasażerowie (trzy wilki z Watahy Czarnego Kruka) o mało nie pospadały z łuskowatego grzbietu. Tymczasem Passer wystrzelił dumnie w powietrze cienki strumień ognia. Ofiara jego żartu przyspieszyła, lecąc w jego stronę. Poczułam, że nasz przewoźnik także bynajmniej nie zwalniał.
- Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz? - ryknął rozbawiony Passer. 
- Zaraz się dowiesz! - odparła Caprea. Na jej pysku zagościł szeroki uśmiech. 
Była już bardzo blisko nas. Wtedy nasz przewoźnik wzleciał wyżej; w gęste, zabarwione na różowo chmury. Przez zmiany kąta nachylenia, co chwila któryś z pasażerów (w tym i ja) wpadał na sąsiadów. Dobrze, że nikt nie siedział za Baldorem. 
Z czasem świat dookoła nas stawał się coraz bardziej niewyraźny; jak zasnuty gęstą mgłą. Wkrótce inne smoki zniknęły zupełnie pod szaroróżową osłoną chmur. Całkiem ciekawy widok. Po chwili kolejne uderzenia skrzydeł Passera stały się bardziej oddalone od siebie. Zwolnił i znów leciał prosto. Na jakiś czas zrobiło się spokojniej. 
- To na pewno dobry pomysł, ganiać się z pasażerami na grzbiecie..? - mruknęła Leah.
- Ci... Zdradzisz naszą pozycję - Zaśmiał się Asgrim. Oczywistym było, że to żart; w końcu uderzenia skrzydeł smoka były znacznie głośniejsze, niż głos wadery. 
Mnie także podobały się te wyścigi w powietrzu. Nie pierwszy raz zresztą widzieliśmy taką sytuację. Passer nie był jedynym smokiem, który podczas podróży zaczepiał inne. 
- Myślałeś, że zdołasz się tu przede mną schować? - usłyszeliśmy nagle głos Caprei. 
Zaraz potem poczułam nad sobą uderzenia wiatru, ewidentnie wywołane przez wielkie skrzydła smoczycy. Jednak nadal nie mogłam jej wypatrzeć. Passer nie czekał na kolejny ruch przeciwnika. Postanowił spaść z powrotem poniżej chmur. 
***
Przed południem zarządzono postój. Tym razem padło na dosyć nierówny teren. Tuż po lądowaniu, zleciałam z grzbietu smoka i rozejrzałam się po okolicy. Pagórki, na które trafiliśmy, porastała miękka trawa. Ta okolica nie wyglądała na nic nadzwyczajnego; trochę otwartej przestrzeni na skraju lasu, ale mnie podobało się tutaj. 
Odkąd wyruszyliśmy, z każdym dniem podróży czułam się coraz lepiej. Dwa miesiące po wyjściu z więzienia (które spędziliśmy jeszcze w Białym Mieście) nie były najweselszym okresem mojego życia. Trwałam wówczas w jakiejś dziwnej niezdolności do robienia czegokolwiek. Nie mówiąc już nawet o tym, jak fatalny humor miałam przez ten czas. Teraz było już znacznie lepiej. "Może wreszcie wracam do normalności" - pomyślałam. 
Wkrótce obok mnie stanęli moi sąsiedzi z podróży; Leah, potem Ting, dalej Asgrim, Torance (z Eleną w pyszczku), na końcu Baldor. 
- Uważałbyś z tymi igłami, za każdym razem rysujesz mi łuski - Mruknął Passer do ostatniego Odmieńca. 
Strażnik Lasu obejrzał się na wspomniany element swojego wyglądu. Przejechał po szpilkach łapą, ale widocznie nie miał pomysłu, co mógłby z nimi zrobić. 
Torance wraz z Asgrimem pierwsi oddalili się nieco od nas. Para spoglądała na siebie nawzajem, ale nic nie mówili. Wyglądało to trochę dziwnie. W międzyczasie ich kotka zaczęła czyścić futerko. Natomiast Leah poszła porozmawiać ze swoim towarzyszem - Arkanem, który wylądował kawałek dalej - na zboczu wzgórza. 
Postanowiłam, że w takim razie ja zajmę się czytaniem "książki", którą przepisał mi Ting. Trawa była zupełnie sucha, a pojedyncze chmury nad nami nie wskazywały, że zacznie padać. Warunki były więc jak najbardziej odpowiednie. Podleciałam do kosza, który był na grzbiecie Passera. (Smok już zdążył się ułożyć wygodnie na trawie, więc nie chciałam go drażnić, skacząc po jego łapach.). Zdobywszy plik związanych kartek, wróciłam na ziemię i usiadłam, by zacząć czytać. 
Zaraz po otrzymaniu tomu, niezbyt miałam ochotę na spędzanie nad nim więcej czasu. Tak więc skończyło się na tym, że dotąd nie doszłam do tego rozdziału, o którym wspominał mi Ting. Miało pojawić się tam coś naprawdę ciekawego. Odmieniec spytał mnie tydzień temu, jak mi idzie czytanie. Wtedy ze wstydem musiałam przyznać, że po dwóch miesiącach nadal nie dotarłam do tajemniczego fragmentu.
Pierwszy rozdział (który skończyłam jeszcze w Białym Mieście) przedstawiał ogólne fakty o królestwie, którego historia jest przytaczana. Drugi (ten był wyjątkowo krótki, więc przeczytałam go w jeden dzień) był o najważniejszej wojnie w dziejach tego małego kraju. Obecnie zbliżałam się do końca trzeciego rozdziału. Wspomnę, że nad tym małym państwem władzę sprawowała dynastia wilkołaków, które NIE posiadały magicznych zdolności. Dlatego żyli pod ciągłym strachem; gdyż bliscy sąsiedzi władali potężną magią i mocami wielu żywiołów. 
Koniec końców dzisiejszego dnia czytałam dobre parędziesiąt minut. Lektura nie zwalała z nóg, ale to, jak była napisana, utrzymywało moją uwagę. Wreszcie dotarłam do TEGO momentu. Brzmiał on tak: 
"... Władca znalazł więc elfa, który zgodził się wykonać to zadanie. Po pięciu latach zamknął moce żywiołów w czterech przedmiotach, by wreszcie wilkołaki miały broń, której nawet tamte państwo będzie się lękać. W pierwszym - Ogień i Wiatr. Drugim - Ziemię i Naturę. Trzecim - Wodę i Lód. W czwartym - Czas i światło..."

<C.D.N.>

Uwagi: brak.