środa, 4 marca 2020

Od Lind „Opiekun do zadań specjalnych” cz. 1 (cd. chętny)

Czerwiec 2025
Crane wrócił. Z początku spróbowałam zignorować jego obecność. Liczyłam, iż tylko tędy przechodził i już za chwilę będę mogła znów zapomnieć o jego istnieniu. Niestety, dostrzegana kątem oka sylwetka nie znikała. Co gorsza, po chwili podeszła jeszcze bliżej.
Nabrałam w płuca więcej powietrza. Rozczapierzyłam palce i zatopiłam pazury w piasku. Skupiłam wzrok na linii horyzontu. Nie widzę go. Nie widzę go.
– Lind...? – usłyszałam ochrypły głos Crane'a.
Skierowałam uszy przed siebie. Nie odpowiedziałam.
– Lind – powtórzył głośniej.
– Czego chcesz, co? – rzuciłam, odwracając się gwałtownie w jego stronę. – Znów zgubiłeś Naszyjnik Pożywienia i nie możesz niczego sam sobie upolować?
Kiedy nawiązaliśmy kontakt wzrokowy, basior skulił się odrobinę. Odsłoniłam lekko kły i warknęłam na niego.
– Ja... Znaczy...
– No, wyduś to z siebie!
– Ja mam do ciebie prośbę – oznajmił wreszcie. – Chodzi o Morgana.
Co proszę...?
Oznaki agresji momentalnie zniknęły z mojego pyska. Ten dobór słów bardzo mnie zaskoczył, a nawet zaniepokoił.
– Morgana...? Co z Morganem? Coś mu się stało? 
– Ja... Chciałbym...
Tu Crane po raz kolejny zaciął się. Moje zmieszanie na powrót zastąpiła irytacja. Irytacja jego osobą i tym ciągłym dukaniem.
– Co, co chciałbyś? Dowiem się dzisiaj?!
– Chciałbym, żebyś zajęła się Morganem – dokończył Crane jednym tchem.
– Co...? Dlacze... Czemu ja...?
Nie potrafiłam ogarnąć umysłem, co właściwie się działo. Nie miałam pojęcia, jak na to reagować.
– Jesteś chyba jedyną osobą, której byłbym w stanie... zaufać – wyjaśnił basior, odwracając wzrok.
– Mnie?!
– Tak, tobie – oznajmił.
– O co tutaj chodzi? – Okrążyłam Crane'a. – Mało masz znajomych pośród swojej watahy? Nie ma już innych wilków?
– Oni... Oni mogą mieć zły wpływ na Morgana.
– To poproś kogoś z mojej watahy – rzuciłam oczywiste.
– Też nie mogę...
– Próbowałeś z Tori czy coś? – kontynuowałam rozmowę, zupełnie jakbym zapomniała, jak bardzo nie znoszę Crane'a. Zdaje się, że motywował mnie absurd sytuacji.
– Nie, to zły plan. Ona... nastawi Morgana przeciwko mnie.
Zatrzymałam się. Otworzyłam pysk, żeby zaprzeczyć, jednak nie powiedziałam nic. Uznałam, że obawy basiora nie były całkiem bezpodstawne.
– Więc zostałaś mi ty... Morgan bardzo cię lubi, wiem, że dobrze sobie z nim poradzisz . – Crane podniósł głowę i spojrzał mi prosto w oczy. – Bardzo cię prosz...
– Dobra, rozumiem – przerwałam mu. – Dotarło do mnie, czego chcesz. Zostaw mnie i daj mi się zastanowić.
– Um... Do mojego patrolu zostało tylko kilka godzin...
– Akurat skończę swój i dam ci znać. Możesz już iść – Skinęłam łbem.
– Ale jeśli...
– Do zobaczenia później!
Po tych słowach wróciłam do połowu małż, który mi przerwano. Byłam zirytowana, zmieszana i sama nie wiem co jeszcze poza tym; nie starczyłoby mi cierpliwości na dalszą rozmowę z Crane'm.
Na plażę wróciłam jakieś dwadzieścia minut później. Z ulgą odkryłam, że basior na mnie nie czekał. Ze spokojem skierowałam się w stronę lasu, gdzie ostatni raz widziałam moich Strażników Artefaktów. Planowałam pogadać z nimi na temat konstrukcji łuku.
Pokonawszy połowę drogi do linii drzew, zaobserwowałam z daleka pewną ciekawą scenę: jakaś czarna waderka próbowała unieść w pysku kij prawie dłuższy od niej samej. Przystanęłam, zainteresowana, co to miało na celu. Chwilę próbowałam dopasować wygląd owej uczennicy do konkretnego imienia, ale bez skutku. Na szczęście z pomocą przyszedł mi głos innego szczenięcia:
– Wszystko okej, Naida? – spytał towarzyszący jej Theodore - jeden z synów Joela. – Mówiłaś, że się go nie boisz.
Waderka zamruczała coś (trzymany w pysku kij nie pozwalał jej na wypowiadanie całych słów) i poderwała koniec gałęzi z ziemi. Zachwiała się i zaczęła mimowolnie wycofywać, utraciwszy równowagę. Po drodze wpadła między dwójkę młodszych szczeniąt.
– Uważaj! – zapiszczała Yngvi - córeczka Torance.
Drugi poszkodowany - jakiś maluch z Watahy Czarnego Kruka, potknął się i wylądował pyskiem w piasku.
Naida wreszcie zdołała stanąć stabilnie w miejscu, o dziwo nie upuszczając kija. (Na moje oko mogli jednak poszukać czegoś mniejszego). Przekręciła głowę i skupiła wzrok na jakimś konkretnym punkcie. Trwała w takiej pozycji, dopóki nie odezwał się stratowany wcześniej samczyk:
– Obiecaliście, że to będzie coś ciekawego, a jak na razie tylko najadłem się piasku!
(Słysząc to narzekanie przypomniałam sobie jego imię - Kaiju).
– Jak smakował? – zainteresowała się Yngvi.
– Niedobry! Jest szorstki i wszędzie włazi! – parsknął szczeniak.
Naida ponownie wydała przez zaciśnięte zęby jakiś nieokreślony dźwięk (chyba tym razem miały być to przeprosiny). Spojrzała jeszcze ukradkiem na Theo, po czym ruszyła przed siebie. Powoli, krok za krokiem. Dopiero wtedy zrozumiałam, co ta „zabawa” miała na celu...
Nie tak daleko od nich siedział Baldor. Jak zawsze; nieruchomo niczym skała, skupiony na... czymkolwiek. Naida stanęła nieco bliżej odmieńca i z tej nie-bezpiecznej odległości zastukała końcem kija w jego czaszko-hełm.
– He, nie rusa się – mruknął Kaiju, wydłubując ziarnka piasku z zębów.
Naida powtórzyła „atak”, o mało nie wtykając gałęzi do oka Strażnika. Baldor tylko trochę potrząsnął głową, jakby próbował przegonić natrętną muchę.
Waderka zachwiała się i podjęła ostatnią próbę zwrócenia uwagi odmieńca. Tym razem już udaną. Strażnik odwrócił łeb w stronę zakłócającej mu spokój wadery. Uniósł łapę, by schwycić koniec kija. Baldor nigdy nie należał do najszybszych stworzeń na świecie, jednak młodziutka Naida też nie posiadała zwinności Tinga. Jej „broń” zastygła w szponach odmieńca.
Waderka zapiszczała, wypuszczając tym samym kijek z pyska. Baldor przyciągnął jej narzędzie bliżej do siebie i odrzucił na ziemię. Tymczasem Naida zaczęła się czym prędzej wycofywać z powrotem do swoich towarzyszy. (Tym razem wpadając na Theodore'a). Natomiast Baldor widocznie szykował się do wstania z miejsca.
Zdecydowałam nie czekać na dalszy rozwój sytuacji. Podbiegłam do tej gromady i stanęłam między odmieńcem a szczeniakami.
– No dobrze, starczy tego – oznajmiłam, oglądając się na młode. – Nie macie może innego zajęcia?
– T-tak właściwie... – zaczęła Naida, oglądając się na swojego rówieśnika.
– Ich lekcje się skończyły, proszę pani – zawołał Kaiju.
– Kaiju, to nie jest pani. To jest ciocia Lind! – zapiszczała Yngvi, doskakując do mnie.
– Hej, to brzmi jak ciocia Li, o której mówił mi Morgan – odparł wilczek.
– Morgan nie umie mówić – Ruda samiczka potrząsnęła głową. – Mama mi mówiła, że jemu chodziło o L i n d – przeliterowała moje imię, kładąc nacisk na końcówkę. Pewnie trochę to ćwiczyła.
Spojrzałam w stronę Baldora. Na szczęście już wrócił do swojej poprzedniej pozycji; znów zachowywał się, jakby świat dookoła nie istniał. Całe szczęście.
– Jest pani ciocią dla wszystkich? – zainteresował się Kaiju.
– Yvar mówił, że tylko dla nas – wtrąciła natychmiast Yngvi.
Zwróciłam uwagę, że w międzyczasie Naida i Theo już usunęli się z pola widzenia. Zapewne chcieli uniknąć potencjalnych konsekwencji swojej „zabawy” czy tam zakładu.
– Tak, chcę mieć kolejną ciocię! – zawołał Kaiju.
– Gdzie są wasze opiekunki? – spytałam.
Yngvi i Kaiju'owi natychmiast zrzedły miny na dźwięk tego słowa. Zaczęłam rozglądać się za Helgą lub Peggy.
– Zostałaś więc „ciocią” już na stałe, Pierzasta? – usłyszałam nagle kolejną osobę.
Odwróciłam się. Obok Baldora stał teraz i Ting.
– Na razie chyba tylko doręczycielem niesfornych szczeniąt opiekunkom – mruknęłam ze zrezygnowaniem. – Yngvi, Kaiju, idziecie ze mną. Żadnych „ale”!

<C.D.N.>

Uwagi: Yngvi pisze się bez "i" po "y".