czwartek, 9 lipca 2020

Od Morgana "Przeczytam ci bajkę" cz. 2

<< Poprzednia część <<

Koniec stycznia 2026
– Jak zapewne pamiętacie, ostatnio rozmawialiśmy o legendach dotyczących powstania ras magicznych wilków. Dzisiaj chciałbym powrócić do tego tematu i opowiedzieć wam o tym, w co wierzą nasi znajomi z Białego Królestwa – zaczął pan Kai, kiedy wymieniliśmy powitania i jasnym stało się, że, jak zwykle, nikt inny już nie przyjdzie.
– Znamy kogoś z Białego Królestwa? – zapytałem, mrużąc oczy i zerkając w stronę wilków, które siedziały kawałek z nas.
– Em... Nie, wy raczej nie. Ale wasi rodzice z pewnością tak. Jak zapewne wiecie, każdego lata ochotnicy mogą odwiedzić Białe Miasto, a nim przybyliśmy na te tereny, spędziliśmy tam kilka miesięcy.
– Ja nie wiedziałem.
Yvar prychnął, ale nie skomentował tego w żaden sposób. Ucieszyło mnie to; nie lubiłem, kiedy mnie obrażał. Chociaż miałem wrażenie, że ostatnio zdarzało się to odrobinę rzadziej. Z drugiej strony... To mogła być przecież tylko cisza przed burzą. Z nim nigdy nie było nic wiadomo.
Tymczasem pan Kai sięgnął po jedną z książek i otworzył ją na jakiejś stronie. Nachyliłem się w tamtym kierunku i spróbowałem w myślach przeczytać, co tam było napisane. Dotarłem do "legendy o", gdy ponownie rozległ się głos nauczyciela, skutecznie odciągając moje myśli od prób czytania.
– Głównym bogiem Białego Królestwa jest Shianuraoztanades.
– Że jak? Mógłby pan powtórzyć? – Chyba pierwszy raz w życiu usłyszałem tyle emocji w głosie Yvara.
– Shianuraoztanades – powiedział pan Kai, po czym postanowił rozbić to na sylaby: – Shia-nu-ra-oz-ta-na-des.
– Jakim cudem jest pan to powiedzieć płynnie? – zapytał, a ja uznałem, że to najlepsze pytanie, jakie kiedykolwiek zadał.
– Kwestia wprawy, jak sądzę – Basior wzruszył ramionami i uśmiechnął się. – Wracając do tematu; Shianuraoztanades uznał, że da zwyczajnym wilkom magiczne zdolności. Szybko okazały się, że wilki stały się zbyt potężne, więc następnym razem obdarował je mniejszą mocą, a przy tym niecodziennym wyglądem. To właśnie tym pozwolił się rozwijać.
– Co się stało z tamtymi pierwszymi? – wtrąciłem.
– Nie wiadomo – odpowiedział nauczyciel. – Poza tym to tylko legenda. Nie wiemy, czy taka jest prawda. Pamiętajcie, o czym wam mówiłem; większość wielkich watah ma swoich bogów oraz wiarę. Niemożliwym jest stwierdzenie, kto ma rację.
Pokiwałem głową. Wróciła do mnie myśl z poprzednich zajęć, czemu nasza wataha nie ma żadnych bogów, do których byśmy się modlili. Nie to żeby mi to przeszkadzał; nie czułem zbytniej potrzeby wiary w coś silnego. Byłem po prostu ciekawy.
– Kilkanaście lat później powrócił i postanowił stworzyć dla wilków wielkie imperium – kontynuował Kai. – Wilki z całego świata zaczęły do niego przybywać, co wiązało się z poszerzeniem granic królestwa. Któregoś dnia Shianuraoztanades przepowiedział, że zbliża się poważny spór pomiędzy mieszkańcami Białego Królestwa.
– Czyli to królestwo to Białe Królestwo...
– To chyba było oczywiste – prychnął Yvar, a ja spojrzałem na niego spanikowany. Nie zdałem sobie sprawy, że powiedziałem to na głos!
– No... Tak – mruknąłem, ale moje słowa zginęły w opowieści pana Kai'ego. Nie była ona zbyt obszerna. Samiec powiedział, że na dokładne informacje jesteśmy jak na razie zbyt młodzi i powrócimy do tego w przyszłości, prawdopodobnie już na normalnych lekcjach. Było mi z tego powodu trochę żal, ale nie miałem zamiaru kłócić. Nauczyciel jednak wiedział najlepiej, co będzie dla nas najlepsze.

Po skończonej lekcji rozglądałem się za mamą. Miała po mnie przyjść i mieliśmy zacząć naukę. Nigdzie jej jednak nie widziałem, a czas mijał. Yvar wrócił do swoich rodziców i siostry już jakiś czas temu, a ja nadal siedziałem na piasku i czekałem. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, rzucając złote refleksy na powierzchni wody. Uśmiechnąłem się. Lubiłem zachody słońca. Wszystko wyglądało tak ślicznie w świetle, które wtedy panowało.
Nagle usłyszałem szum wiatru. Spojrzałem w tamtą stronę akurat kiedy mama wylądowała na ziemi, unosząc w ten sposób piasek. Kilka drobinek wpadło mi do oczu, na co parsknąłem niezadowolony i otarłem pyszczek łapką. Następnie otrzepałem się.
– Już jestem, już jestem – powiedziała na przywitanie.
– Mamo, gdzie byłaś?
– Tu i tam... – odparła, odgarniając swoją kolorową grzywkę na bok. – Ale już jestem.
Nie skomentowałem tego w żaden sposób. Po całym dniu nieszczególnie wiedziałem, w jaki sposób powinienem ułożyć pytanie, które chodziło mi po głowie. Nawet nie byłem pewien jego treści.
– Idziemy? – zapytałem zamiast tego. – Wiesz, mamo, dzisiaj rano uczyłem się trochę sam. I prawie dałem radę odczytać coś na historii, ale pan Kai od razu zaczął temat i nie doczytałem do końca...
– Naprawdę? Jestem z ciebie dumna – powiedziała z uśmiechem i ruszyła.
Wyszczerzyłem ząbki. Byłem bardzo szczęśliwy, że mama była ze mnie dumna. Szybko ją wyprzedziłem i zacząłem prowadzić w stronę, gdzie zwykle przesiadywali Ting i Baldor. Jednak kiedy tam dotarliśmy, mama nie mówiąc ani słowa do nich, chwyciła książkę i zaczęła mnie prowadzić dalej.
– Dziś pójdziemy gdzieś indziej – oznajmiła tylko.
Odmieńce wymieniły spojrzenia, ale nic nie powiedziały. Nie zdążyłem nawet z nimi pogadać, bo mama by mnie zostawiła. Szybko do niej dobiegłem, a moje łapki zaprotestowały. Były trochę obolałe.
– A dokąd?
– Kawałek dalej – Kiwnęła głową gdzieś przed siebie.
– Czemu nie zostaniemy tam gdzie zwykle?
– Dziś lepiej zostawić odmieńce w spokoju...
Przekrzywiłem główkę. Nic z tego nie rozumiałem!
– Coś się stało? Pokłócili się w czasie gry w karty? – Nic innego nie przychodziło mi do głowy. Co takiego mogło się stać, że musieliśmy ich dzisiaj unikać?
– Ja się z nimi pokłóciłam... – mruknęła mama. Zatrzymałem się w pół kroku i spojrzałem na nią zdezorientowany. Co jak co, ale takiej odpowiedzi to się w ogóle nie spodziewałem. – Ale pewnie niedługo się pogodzimy – dodała.
Nie poruszyłem się. Liczyłem, że jeśli będę tak tu stać, to mama powie mi coś więcej. Jednak ona zamiast tego zapytała:
– Chcesz się uczyć tutaj...?
– Nie... Nie wiem – mruknąłem po chwili milczenia, kiedy to próbowałem zebrać myśli. – Stało się coś? Mamo, możesz mi powiedzieć! Jestem już dużym wilkiem! – zapewniłem.
Martwiła mnie ta sytuacja. Mama często kłóciła się z Tingiem, ale nie na tyle, żeby się unikać. A przynajmniej nigdy nie zwróciłem na to zbytniej uwagi...
– Kochanie, każdy ma swoje troski. Z tymi muszę poradzić sobie sama – odparła łagodnym tonem i wyciągnęła łapkę, żeby mnie pogłaskać po głowie. Przysunąłem się bliżej. – Ja też jestem duża.
– Niewiele wyższa ode mnie – mruknąłem niezadowolony. Chciałem pomóc. Dlaczego mama mi na to nie pozwalała?
Wilczyca opuściła się na łapkach i pochyliła głowę, żebyśmy naprawdę byli tego samego wzrostu. Na jej pyszczku widniał delikatny uśmiech, na którego widok też się uśmiechnąłem.
– Niewiele.
Podszedłem bliżej niej i objąłem łapką jej szyję, przytulając mocno. Liczyłem, że chociaż w ten sposób okaże jej, że nie była sama... Że miała przecież mnie. Samica oddała uścisk, a ja wciągnąłem w nozdrza jej woń. Pachniała domem i bezpieczeństwem. Lubiłem ten zapach.
– Kiedy ty się zrobiłeś taki duży, co? – zapytała.
– Nie... Nie jestem pewien.
Wilczyca pokręciła pyszczkiem i odsunęła się. Od razu zrobiłem to samo.
– Dobrze, mniejsza o to. Mieliśmy się dalej uczyć.
– Tak... – mruknąłem i rozejrzałem dookoła – To gdzie to miejsce, w które mieliśmy iść?
Mama wskazała miejsce, gdzie plaża ustępowała na rzecz dżungli. Nie było to w głębi, mógłbym je określić jako całkowite ubocze, które różniło się wyłącznie rodzajem ziemi.
– Myślę, że tam będzie w porządku.
Skinąłem głową i czym prędzej poszedłem w tamtą stronę. Od razu usiadłem na ziemi (była odrobinę chłodna o tej porze) i grzecznie czekałem, aż mama położy na ziemi książkę. Zauważyłem, że wzięła na dzisiaj jakąś inną. Ucieszyło mnie. Tamtą zdążyliśmy już skończyć, a mnie niespecjalnie podobała się perspektyw czytania tej samej historii od początku. Była naprawdę super, ale... Jak na razie pamiętałem wszystko, więc nie miałoby to najmniejszego sensu.
– Wzięłam coś z większymi literami. Będzie nam łatwiej – Mama otworzyła książkę na pierwszej stronie i wskazała łapką na litery. Zamerdałem ogonkiem i nachyliłem się nad nią. Samica miała rację; były o wiele wyraźniejsze.
– Super! – Wyszczerzyłem ząbki w uśmiechu. – Mam zacząć czytać?
– Tak. Przeczytaj kilka linijek i pokaż jak ci idzie. Ja posłucham.
Nachyliłem się bardziej i zmrużyłem oczy, dostrzegając wiele tych trudnych znaków z ogonkami, kropkami i kreseczkami. Westchnąłem cichutko i zabrałem się za czytanie pierwszego, wyjątkowo długiego wyrazu.
– "Ksi..ęż...nic...cz...ka" – wymruczałem i spojrzałem na mamę zaskoczony. – Co to za dziwne słowo? Nigdy takiego nie słyszałem!
– Ale dobrze przeczytałeś, super! – Mama uśmiechnęła się, a ja poczułem jak po moim ciele rozlewa się takie przyjemne ciepełko. Uwielbiałem, kiedy mnie chwaliła! – Jeśli król ma syna i jego syn będzie miał żonę, nazywamy ją księżniczką.
Otworzyłem szerzej oczka.
– Brzmi skomplikowanie...
– Już ci wyjaśniam. Dzieci króla i królowej to królewicz i królewna.
Mój pyszczek sam się otworzył w niemym zdziwieniu. Czemu tu było tyle tak podobnych nazw? Teraz to już całkiem nie miałem szans na zrozumienie tego...
– Nie martw się o to. Nie jest nam to potrzebne.
– Ale wytłumacz, proszę! – spojrzałem na nią błagalnie. – Może kiedyś mi się do czegoś przyda...
Mama myślała przez moment, po czym westchnęła.
– Hm, no dobrze – mruknęła. – Król i królowa władają państwem. Ich dzieci od razu są członkami rodziny królewskiej.
Na razie nie brzmiało to skomplikowanie. O królu słyszałem dzisiaj na historii i z tego co zrozumiałem on był taką Alfą. Tylko jednej rzeczy w tym nie byłem pewien...
– Co to państwo? To inna nazwa watahy? – Przekrzywiłem główkę.
– Państwo jest podobne do watahy jak się nad tym zastanowić... Ale państwa mają znacznie więcej mieszkańców niż watahy i są jeszcze lepiej zorganizowane.
– Czym się różni ta cała organizacja?
– Państwa ustalają bardzo dokładne zasady na swoim terytorium. U nas jest bardzo ogólnie.
Pokiwałem w zamyśleniu głową. Ponownie przypomniała mi się dzisiejsza lekcja historii. Czy teraz wszystko będzie mi się z nią kojarzyć?
– Białe Królestwo to też państwo? – zapytałem. – Pan Kai opowiedział nam dzisiaj legendę o jego powstaniu.
Mama nie odpowiedziała od razu. Milczała, a ja patrzyłem na nią wyczekująco.
– Chyba... Chyba tak. Nie wiem – mruknęła w końcu, a ja jeszcze bardziej zmrużyłem oczy.
– Podobno już tam byliście... – pomyślałem na głos. – I znowu będzie można tam polecieć. Mamo, a ty tam już byłaś?
– Wszyscy byli – odparła, marszcząc czoło. – Morgan, o Białe Królestwo pytaj taty, nie mnie – dodała wyjątkowo poważnie.
– Dlaczego, skoro też tam byłaś?
Nic z tego nie rozumiałem!
– Starczy już tych pytań – powiedziała, prawie warcząc.
Skuliłem się i opuściłem uszka. Musiałem powiedzieć coś nie tak, ale nie byłem pewien co... Zrobiłem kilka kroków wstecz, mając nadzieję, że cień dżungli pozwoli mi zniknąć.
– Ja... Przepraszam, mamo... – wyszeptałem, próbując zignorować łzy cisnące mi się do oczu. Miałem nadzieję, że mama ich nie zauważy.
Wilczyca westchnęła ciężko.
– Nie gniewam się – rzekła – Czytaj dalej.
Niepewnie doczołgałem się do książki i grzecznie zacząłem czytać dalej.
– "Księ...żniczka za...bu...kała do wi...wielki...ch wlót" – Skrzywiłem się. Znowu nie dałem rady wymówić tego głupiego "r". – Wlót. Wlrót. Wlhrót. – Warknąłem sfrustrowany. To było takie irytujące, że nadal nie potrafiłem tego zrobić! – Nie umiem.
– Nie martw się, czytaj dalej. Dobrze ci idzie. Nad tym popracujemy później.
– Ale mamo... Ja nawet nie umiem wypowiedzieć własnego imienia – burknąłem niezadowolony.
Przypomniało mi się teraz, kiedy Yngvi i Yvar myśleli, że ja mam na imię Molgan, a Eunice Morgan tylko dlatego, że nie potrafiłem się porządnie przedstawić. Jako jedyny nie potrafiłem wypowiedzieć tej jednej głoski.
– Wyrośniesz z tego. Musisz tylko ćwiczyć – zapewniła mnie mama.
– Powinienem już dawno z tego wyrosnąć! Wszyscy mówili, że jak będę starszy... Jestem starszy i nic! – Opuściłem uszy.
– Trzeba ćwiczyć. Każdy radzi sobie z tym inaczej.
– Ta, jasne – mruknąłem pod nosem, ale tak cicho, żeby mama tego nie usłyszała. Tak właściwie to nawet nie do końca to wypowiedziałem.
– Na pewno nie pogorszy ci się, jeśli będziesz ćwiczyć – stwierdziła mama. – No, chyba, że Yvar wybije ci zęby.
Uśmiechnąłem się słabo, słysząc lekkie rozbawienie w jej głosie.
– To byłoby bardzo w jego stylu...
– To jest... – Odchrząknęła. – Lepiej żeby nic takiego się nie stało.
Skinąłem głową i zerknąłem na książkę.
– Czytać dalej?
Mama skinęła głową.
Siedzieliśmy tak bardzo długo. Ja powoli odczytywałem, mama kontrolowała mnie, poprawiała i dawała porady. Co do niektórych nawet nie wiedziałem, jak powinienem je wykorzystać, ale mama zapewniała mnie, że to przyjdzie z czasem. Po prostu czekało mnie jeszcze trochę pracy...
W którymś momencie literki zaczęły mi się coraz bardziej rozmazywać, aż w końcu zasnąłem. Kiedy się obudziłem, mama obejmowała mnie łapką, a obok leżał tata, zwrócony pyszczkiem w naszą stronę. Jedna jego łapka zahaczała o ogon mamy.
Gdy tata się obudził, doskoczyłem do niego i wskazałem na książkę.
– Tato, tato! –  wyszeptałem, żeby nie obudzić mamy. – Przeczytam ci bajkę, dobrze?

Zdobyto: 159 czerwonych⎹ 90 pomarańczowych⎹ 169 zielonych⎹ 101 niebieskich⎹ 148 granatowych⎹ 181 fioletowych⎹ 43 różowych odłamków

Od Lind "Szczenię powinno mieć matkę" cz. 2


Sierpień 2025
Spojrzałam na śpiącego szczeniaka. W tym, jak dziś wypowiedział słowo "mama", było coś naprawdę wyjątkowego. Dotychczas używany przez niego skrót "Li" był przeuroczy, ale nie mógł równać się z tym nowym określeniem. Na początku czułam zagubienie i niepewność, ale teraz... miałam wrażenie, że po mojej klatce piersiowej rozchodziło się delikatne ciepło. Prześledziłam jeszcze raz w głowie tamtą sytuację. Znalazłam jeszcze jeden element, który mógłby zainteresować Crane'a.
– Yngvi spytała mnie, czy to, że jestem mamą Morgana, oznacza, że cię kocham – wspomniałam słowa małej waderki.
Basior przestał gapić się w dal i skupiać na własnych myślach. Skierował dwukolorowe oczy na mnie.
– Wiesz, na szczenięcą logikę mama i tata powinni się kochać – uśmiechnęłam się krzywo nad ironią naszej sytuacji z Morganem.
– I co powiedziałaś? – spytał Crane. Zdaje się znów dopadły go obawy, jak namieszałam jego synkowi w głowie.
– Z tego już jakoś wybrnęłam. Nie chciałam, żeby było mu przykro.
Crane wyglądał, jakby poczuł ulgę, ale ten wyraz utrzymał się tylko przez chwilę. Wkrótce jego pysk znów posmutniał. Ciekawe, czy było to szczere...
– Naprawdę kochasz Morgana? – mruknął wilk. Gdyby nie mój wyczulony słuch pewnie nawet był nie usłyszała jego głosu.
– Zdaje się, że tak.
Odpowiedziała mi cisza. Chyba nie byłam tym w ogóle zdziwiona. Pomyślałam jak Crane zachowywał się kiedyś przy mnie lub później w towarzystwie Edel. Nie wyglądał wtedy na zagubionego, ani zastraszonego. Uśmiechał się, cieszył życiem... Ale ile z tego było szczere, a ile udawane?
– Crane... Naprawdę kochałeś Edel?
Wilk zerknął na mnie, po czym odwrócił wzrok. Nie otworzył nawet pyska. Wyglądał, jakby wstydził się swojej odpowiedzi.
– Miłość nie jest niczym złym... – dodałam, w nadziei, że to coś pomoże.
– Miłość daje poczucie spokoju... przyjemne poczucie bezpieczeństwa – mruknął Crane. – Może nawet zbyt mocne. Nie myślisz już o niczym poza swoim partnerem...
Przechyliłam lekko głowę, zainteresowana do czego zmierzał.
– Ale miłość wiąże się też z lękiem o drugą osobę... a później jej odejście rujnuje wilka od wewnątrz – skwitował.
– Czyli żałujesz, że ją kochałeś?
Znów cisza. Crane zastanawiał się nad moim pytaniem z pełną powagą.
– Nie – odparł wreszcie. – Żałuję każdego dnia, który spędziłem mijając ją obojętnie – Westchnął ciężko. – Żałuję, że ja nosiłem ten Medalion, a nie ona. Żałuję, że byłem zbyt głupi, by zrobić to, co należało. Żałuję, że ją okłamałem. Żałuję wszystkiego, poza tą miłością... 
Zaskoczył mnie tak sformułowanym wyznaniem. Jednak odniosłam wrażenie, że sprawiło mu ono swego rodzaju ulgę. 
– Myślę, że powoli wychodzisz na prostą – mruknęłam pokrzepiająco. Pomimo faktu, że nadal żywiłam do niego urazę, zapragnęłam go pocieszyć.
Crane spojrzał na mnie, jakby chciał spytać "Naprawdę?".
– Mimo wszystko dbasz o Morgana. Starasz się jak możesz... Tylko potrzebujesz trochę pomocy – dodałam po chwili.
– Bądź co bądź... sam cię poprosiłem, żebyś się nim zajęła – przyznał wilk. – Podeszłaś do sprawy naprawdę poważnie.

<C. D. N.>

Uwagi: brak.

Zdobyto: 30 czerwonych⎹ 19 pomarańczowych⎹ 18 zielonych⎹ 7 niebieskich⎹ 30 granatowych⎹ 9 fioletowych⎹ 3 różowych odłamków

>> Następna część>>