środa, 14 sierpnia 2019

Od Lind "Trzecia albo piąta doba" cz. 2

Styczeń 2024
Pół leżałam, pół siedziałam, opierając się na kratach oddzielających mnie od Freeze'a. Spod napuchniętych od częstego płaczu powiek, obserwowałam ruchy sąsiada. Basior chyba czegoś szukał. Spytałabym, co to było, gdyby mi się chciało. Nigdy w życiu nie czułam się tak jak wtedy; jak wrak wilka, jak pusta skorupa bez żadnych chęci do czegokolwiek. Szaleńcza wściekłość, czy czarna rozpacz już dawno minęły. Teraz czułam tylko beznadzieję. 
Freeze widząc, że jego starania nic nie dały, westchnął głośno. Cokolwiek to było, czego szukał, zdecydował, że obejdzie się bez tego. 
- Nie mamy żadnych sensownych rekwizytów... - Spojrzał na mnie. - No nic... Może zacznę od tego - znasz jakiekolwiek liczby? - spytał. 
- Umiem liczyć do pięciu - wymamrotałam nie dbając o to, czy da się mnie w ogóle zrozumieć. Nie chciało mi się ruszać szczęką, a pół mojego pyszczka przylegało do ściany z krat. 
- No to policz - Freeze usiadł naprzeciwko mnie. 
- Jeden... dwa... trzy... pięć... - Między każdym kolejnym słowem była naprawdę duża przerwa. 
- To nie jest liczenie do pięciu - usłyszałam. - Pomijasz liczbę "cztery", która znajduje się między "trzy" i "pięć". 
Całe życie w kłamstwie... Pewnie w innych warunkach bardziej bym się tym przejęła. 
- Uhum... - westchnęłam. 
- Słuchasz mnie? - rzucił Freeze.
- Ta...
- To policz jeszcze raz.
- Jeden... dwa... trzy... Jerry.... pięć...
Basior odchrząknął. Oczywistym było, że miało to na celu powstrzymanie śmiechu. Pewnie znów się wygłupiłam... 
Do oczu napłynęły mi łzy. Uporczywie powracająca myśl, że nie chcę i nie powinnam tu być znów wyła w mojej głowie. Tak bardzo tęskniłam też za innym towarzystwem... 
- Powtórz po mnie: czte-ry - zaakcentował Freeze. 
- Cz-te-ry - rozbiłam słowo na więcej części. - Cztery. 
- Licz jeszcze raz; jeden, dwa... - Urwał i spojrzał na mnie; chciał bym to ja dokończyła.
- Trzy, cztery, pięć - mruknęłam. 
- Dobrze, to jest właśnie poprawne liczenie do pięciu. 
Przyozdobiłam pysk krzywym uśmiechem. Chociaż tyle się udało. 
- Będziesz musiała wkuć na pamięć jeszcze kilka nazw. Prawdopodobnie je już kiedyś słyszałaś. Cała reszta to będzie powtarzanie pewnego prostego schematu - zapewnił Freeze.
Skinęłam głową na znak, że rozumiem. 
- Bezpośrednio po "pięć", mamy "sześć" - kontynuował samiec. 
- Sześć... Sześć... Dobrze to wymawiam? - spytałam. Liczba brzmiała bardzo podobnie do "cześć". 
- Tak - odparł. Przez chwilę zdawało mi się, że na jego pysku mignął lekki uśmiech. 
- Cztery, pięć, sześć... Powinnam zapamiętać. 
Przez kilka następnych minut w ten sam sposób Freeze zapoznawał mnie z nazwami kolejnych liczb; aż do dziesięciu. Każdą nową kazał mi wymieniać w szeregu, zaczynającym się od czwórki. Po odrobinie treningu (którego nie ułatwiało moje rozkojarzenie i myśli o świecie zewnętrznym), potrafiłam przywołać z pamięci nazwę każdego z tych nowych numerów. 
- Kolejnym etapem będą liczby do dwudziestu - oznajmił Freeze, widząc, że wreszcie robię postępy.
- Okej... - Nie wiedziałam, co to w sumie dla nas oznaczało. 
- Dwadzieścia, to tyle samo co dwie dziesiątki. Rozumiesz? 
- Chyba tak - odparłam. Jednak wyraz mojego pyska niezbyt odzwierciedlał to, co powiedziałam. Freeze kontynuował więc wątek: 
- Wyobraź sobie udziec zająca - Zarysował łapą na ziemi kształt pysznego kawałka mięsa. Na samą myśl o dodatkowej porcji jedzenia, w moim pysku zebrała się ślina. - Powiedzmy, że jesteś w stanie ogryźć kość dziesięcioma gryzami. Jeśli będziesz mieć dwa takie same udźce...
Olbrzymia porcja, jak na standardy więzienia. Poczułam uścisk w żołądku świadczący o wielkim głodzie. 
- ... będziesz musiała odgryźć dwadzieścia kęsów - dokończył Freeze.
- Tak... - Wysilałam się, by myśleć o liczeniu, nie o jedzeniu. Niemniej jednak te wizje nie odchodziły zbyt łatwo. - Czyli... to całkiem proste... - podsumowałam, chociaż jak na razie średnio mi szło obrazowanie tego. - Chwileczkę, każda liczba ma zestaw własnych liczb, określających coś większego od niej? - spytałam.
- Um... - Tym razem basior nie był pewien co ja mam na myśli. - Stosunek liczb względem siebie jest uniwersalny. Zrozumiesz to, jak przejdziemy do rachunków. Po prostu na razie zostawmy ten temat i zajmijmy się nazewnictwem liczb.
- Niech będzie. Zatem co jest po dziesięciu? - westchnęłam. Wtedy znów przed moimi oczami pojawiły się udźce zająca.
- Jedenaście. 
- Kiedy dostaniemy coś do jedzenia? - obejrzałam się w kierunku, z którego raz dziennie przychodził strażnik z posiłkiem. 
- Co? - zdziwił się Freeze nagłą zmianą tematu. 
- Nie wydaje ci się, że już powinniśmy dostać dzisiejsze racje? - westchnęłam. Wszelkie resztki mojej uwagi powędrowały w stronę wyczekiwanego jedzenia. Liczby poszły na dalszy plan. 
- Nie... - odparł mój sąsiad. - Strażnik przyjdzie dopiero za parę godzin. Pewnie najpierw przyjdzie dowódca straży na obchód. 
- Ugh... - z wyraźnym zawodem opadłam znów na kraty. - Jestem głodna... Od kilku tygodni! - narzekałam jak szczenię. 
- Takie warunki więzienia. Sama się na to pisałaś - odparł Freeze. 
- Nieprawda. Ty mnie na to skazałeś - Opuściłam brwi.
- Jak długo jeszcze chcesz sobie to wmawiać, Lind? - Basior przejechał łapą po pysku. - To twoja własna wina - podkreślił każde słowo.
Zacisnęłam zęby. 
- Nie. Tylko i wyłącznie twoja - wysyczałam. 
Jednocześnie wstałam na równe łapy i wlepiłam mordercze spojrzenie w swojego sąsiada zza krat. Ustaliliśmy, że podczas nauki liczenia odsuniemy wszelkie zwady na bok... ale lekcja chyba się skończyła. 

<C.D.N.>

Uwagi: Piszemy "niemniej jednak", nie "nie mniej jednak". Ta spacja jest całkowicie niepotrzebna.